środa, 18 maja 2005

Kroki wielkiej szansy (IV-V)

Czemu Krok Czwarty i Piąty razem? Pracowałem nad tymi Krokami pewnie z pięć razy w życiu i tak się po prostu nauczyłem, tak mnie „wychowano” i takie mam przekonanie – że Krok 5 powinien być realizowany bezpośrednio po 4. Rzecz jasna nie chodzi tu o minuty czy godziny, ale o to, by wyznania drugiemu człowiekowi istoty naszych błędów, nie odkładać na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Kroki wielkiej szansy…

W trakcie zdrowienia (trzeźwienia) z choroby alkoholowej, kilka razy zadawałem sobie pytanie: po co ja w ogóle mam pracować nad tymi Krokami? Do czego mi to potrzebne? To przecież praca trudna i bolesna…
Za pierwszym razem chodziło o zwykły strach. W naszej literaturze wyczytałem gdzieś, że nie zrobione, lub niedokładnie zrobione, Kroki 4 i 5 mogą grozić utratą abstynencji, a ja się powrotu do picia bałem. Nieco później doszło do tego zaufanie. Ja po prostu w pewnym momencie uwierzyłem, że Program AA może być dobrym pomysłem na moje życie. A dobre pomysły warto przecież realizować.
Po kilku latach abstynencji, strach przestał mieć oczy tak wielkie jak kiedyś i powolutku zmieniał się w uzasadniony niepokój, czy raczej realistyczną obawę (jestem przecież bezsilny wobec alkoholu!). Moje zaufanie do Programu – wobec wyraźnie widocznych pozytywnych efektów – nawet wzrosło. Wtedy to pojawił się ostatni element. Związany jest on ściśle z odpowiedzią na inne, niezwykle ważne pytanie, pytanie które brzmi: „być czy mieć?”, a w tym konkretnie przypadku: „być z ludźmi, czy mieć ludzi?”. Ale wszystko w swoim czasie…

Czytałem naszą literaturę, rozmawiałem z ludźmi, którzy mieli o wiele więcej doświadczenia ode mnie i pewnie dzięki temu, już za pierwszym podejściem do Kroku Czwartego, zdawałem sobie sprawę z trzech bardzo ważnych, moim zdaniem może nawet podstawowych, spraw:

1. Obrachunek moralny ma dotyczyć całego mojego życia, a nie tylko okresu nadużywania alkoholu. Takie uproszczenie jest wprawdzie kuszące, ale jeśli się na nie zdecyduję, nadal będę tkwił w krainie iluzji i zupełnie nierealistycznych wyobrażeń o sobie. Przecież nie jest prawdą, że przed uzależnieniem i po odstawieniu alkoholu byłem i stałem się człowiekiem bez żadnych wad charakteru.

2. Obrachunek moralny z Kroku Czwartego to nie jest, mimo podobnej nazwy, rachunek sumienia, znany praktykującym katolikom, przygotowującym się do sakramentu pojednania. Nie jest to lista grzechów, wykroczeń, czy nawet przestępstw, ani też krzywd wyrządzonych innym ludziom – oraz samemu sobie. Nie jest to także, dość często faktycznie mrożąca krew w żyłach, opowieść o własnym pijanym życiu.
Pracując nad Krokiem 4 warto pamiętać, że prowadzi on bezpośrednio do Kroku 5, w którym jest mowa o istocie naszych błędów. Istota błędów to, na przykład, odpowiedź na pytanie, co we mnie jest takiego, że kłamię i oszukuję, a nie długaśna lista okłamanych i oszukanych osób.

3. Używanie własnych wad charakteru, korzystanie z nich tak, jak z narzędzi z podręcznej skrzyneczki narzędziowej, przynosi zyski. Wprawdzie zyski te są krótkotrwałe i dość skutecznie niweczą szanse na długofalowe efekty, ale jednak są – gdyby używanie wad przynosiło tylko i wyłącznie straty, już dawno byśmy się przecież z nimi rozstali. Uczciwe rozpoznanie tych zysków wydaje mi się bardzo ważne.

Wyposażony w tę wiedzę literaturę AA oraz materiały programu „strzyżyńskiego” (a może z Hazelden), z pełną osobistą determinacją i przy pomocy innych alkoholików, „przepracowałem” Krok 4 najlepiej, jak to tylko potrafiłem. A wtedy przyszła kolej na Krok 5.

We Wspólnocie AA kwestie wiary, religii czy wyznania, są prywatną sprawą każdego alkoholika, dlatego też o technice wyznawania Bogu istoty naszych błędów pisał nie będę.
Jak wyznać je sobie? I przede wszystkim – po co? Przecież ja wszystko wiem. Niestety, takie myślenie to pułapka. Doświadczyłem osobiście, na sobie, że kiedy konfrontuję się z pewnymi faktami ze swojego życia trzy razy, to od razu robi się ich jakoś więcej i wymowę często mają zupełnie inną. Ta potrójna konfrontacja to: przypomnieć sobie i przemyśleć, napisać, przeczytać głośno.

Za najtrudniejszy, wymagający najwięcej odwagi oraz determinacji element Kroku Piątego uważam wyznanie istoty naszych błędów drugiemu człowiekowi. Nazywam to aktem powierzenia i traktuję szczególnie poważnie. Aktu powierzenia, wyznania drugiemu człowiekowi samej istoty naszych błędów, nie robi się chyłkiem, na raty, podczas mityngów AA. To absolutnie nie ten czas i nie to miejsce. Zajęcia grupowe terapii odwykowej to też nie to.

W literaturze AA dużo miejsca poświęcono zagadnieniu odpowiedniego wyboru osoby lub osób, którym alkoholik będzie wyznawał istotę swoich błędów. Można z nich skorzystać, jak z gotowych propozycji. Natomiast moje doświadczenia w tym względzie dotyczą dwóch podstawowych aspektów tego aktu.

Po pierwsze – osób tych może być kilka. Jedną tylko, podczas rozmowy w cztery oczy, mam szansę wyprowadzić w pole, przekonać do swoich prawd, „sprzedać” jej swoją iluzję. Oczywiście nie oznacza to działania celowego czy w złej wierze, ale ja jestem alkoholikiem, nawyk racjonalnego usprawiedliwiania swoich czynów, kręcenia, manipulowania, jest moją drugą naturą. W układzie „jeden na jeden” mam 50% szans, że zdołam się – przynajmniej częściowo – wybielić i ukryć lub zamaskować coś ważnego. Wobec 4-5 osób raczej mi się to nie uda, a przecież to oni mają pomóc mi skonfrontować się z faktami, z rzeczywistością.

Po drugie – osoba lub osoby te powinny być alkoholikami. Częściowo z tych samych powodów, jakie przytoczyłem wyżej. Wyznanie istoty swoich błędów, na przykład lekarzowi pierwszego kontaktu, albo duchownemu, czyli osobom (osobie), które nie mają zwykle zupełnie żadnego pojęcia o chorobie alkoholowej, nie ma większego sensu. To tak jakby spawacz chciał rozmawiać o swoich błędach zawodowych z najlepszym przyjacielem – cukiernikiem. Dobra wola i zaufanie to oczywiście dużo, ale niestety nie wszystko, a dla mnie, jak już wspomniałem, niezwykle ważna jest pomoc ludzi, którzy słuchają mojego wyznania.

Wspomniałem na początku o trzeciej odpowiedzi na pytanie – po co w ogóle mam realizować Krok Piąty?

Istotą moich błędów jest, oczywiście między innymi, brak zdolności do budowania prawdziwych więzi z innymi ludźmi. Chodzi o wieź, a nie kontakty! Dobry kontakt to może mieć szef z załogą, a ja z bliskimi osobami mam mieć, budować, nawiązywać, tworzyć, doświadczać, przeżywać, więź.

W moim przypadku prawda jest taka, że właściwie całe życie, jeszcze przed uzależnieniem, uważałem się za kogoś odrobinę innego niż wszyscy, nierozumianego, jakby nieco z boku. Nie miałem w związku z tym o sobie zbyt wysokiego mniemania. Rodziło to, rzecz jasna, lęk przed odrzuceniem – jeżeli oni (jacyś tam ludzie obok mnie) dowiedzą się, jaki jestem naprawdę, to pewnie nie będą chcieli mieć ze mną nic wspólnego, odtrącą mnie. Nie umiejąc być z ludźmi w pełni, próbowałem ich mieć, bo przecież nadal i wciąż byli mi potrzebni – ktoś w końcu musiał w jakiś tam sposób zaspokajać moje potrzeby emocjonalne, seksualne, materialne i inne. Stąd był już tylko krok od kłamstw, oszustw, manipulacji…

Realizując Krok 5, to jest powierzając innym ludziom istotę moich błędów, wystawiam się na ryzyko. Bo to jest właśnie ta chwila, w której ONI dowiedzą się, jaki JA jestem naprawdę. Mogą mnie teraz odrzucić, ale... jeśli tego nie zrobią, mój lęk przed odrzuceniem z powodu przeszłości znacznie zmaleje, albo zniknie całkowicie. I tak właśnie się stało ze mną.




Dużo więcej w moich książkach


wtorek, 17 maja 2005

Ból i cierpienie (Kroki 2 i 3)

Wychowany w domu bardzo odległym od jakichkolwiek praktyk religijnych, miałem w przypadku Kroków 2 i 3 całą masę problemów, być może zupełnie w tej sytuacji naturalnych, które początkowo i nawet dość długo, wydawały się zupełnie nie do przeskoczenia.

Jak w bólu i cierpieniach odkrywałem sens Kroków 2 i 3

Niedawno usłyszałem: „Ja bym nawet poszedł na to AA, ale te wszystkie zdrowaśki, siły wyższe, modlitwy, gadanie w kółko o Bogu, świeczki, są zupełnie nie dla mnie”. Racjonalizacja? Być może, pewnie częściowo tak, ale chyba nie tylko i nie zawsze. W znacznej mierze, a może przede wszystkim, kompletna nieznajomość tematu. Przypominają mi się w związku z tym moje własne początki oraz całe stosy wątpliwości i rozterek związanych z Krokami 2 i 3, a także sposoby i metody, jakimi sobie z nimi radziłem.

„Wspólnota AA nie jest związana z żadną sektą, wyznaniem, działalnością polityczną, organizacją czy instytucją” – jest to cytat z Preambuły AA, czyli tekstu tłumaczącego, kim są Anonimowi Alkoholicy. Z żadną sektą czy wyznaniem – to usłyszałem najpierw i było to dla mnie wtedy bardzo ważne.

Wychowałem się w domu, który nie był domem religijnym. Nawet nie mogę powiedzieć, żeby mi zabraniano chodzić do kościoła czy na lekcje religii. Nie, po prostu ten temat zupełnie u nas nie istniał. Nie zostałem ochrzczony i żadnych potrzeb w tym kierunku nie odczuwałem. Aż do 40 roku życia.

Na szczęście wódka nie wyżarła mi całego mózgu i byłem sobie w stanie zdawać sprawę z realiów: Polska jest krajem katolickim, powstała i wzrastała na gruncie kultury chrześcijańskiej, katolików jest tu podobno grubo ponad 90%, trudno się więc dziwić, że większość uczestników mityngu AA swoją Siłę Wyższą utożsamia z Jezusem Chrystusem.

Co absolutnie nie znaczy, że ja też tak muszę mieć. To ich sprawa. Podczas mityngów w moim mieście większość AA-owców specjalnie zwraca uwagę na to, by mówić o Sile Wyższej, a nie o Bogu, a o Jezusie to już w ogóle! I chwała im za to. :-)

Na początku mityngów AA, na których bywam, zazwyczaj odmawiana jest „Modlitwa o pogodę ducha”, a właściwie jej niewielki fragment – cztery początkowe wersy. Nie jest to modlitwa katolicka, a fragment, o którym piszę wygląda tak:
Boże, użycz mi pogody ducha, Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiegoJej autorem jest Reinhold Niebuhr (1892-1971) amerykański teolog, protestant, socjolog religii – tego też szybko postarałem się dowiedzieć i było to dla mnie ważne.

Podoba mi się, gdy prowadzący mityng przed przywitaniem się tą modlitwą z uczestnikami, zwraca uwagę, że występuje w niej słowo „Bóg”, a jeśli ono komuś przeszkadza, może go nie używać lub zastąpić innym.

No, a co z tą Siłą Wyższą? A co to jest Siła Większa Od Nas Samych? Czym się one różnią, o ile się czymś różnią? Czy faktycznie jest/są niezbędne do leczenia uzależnienia? Sporo pracy kosztowało mnie poukładanie sobie tego wszystkiego. Część wymyśliłem sam, ale też wiele pomocy uzyskałem od innych ludzi.

W zasadzie od początku oddzielałem Siłę Wyższą od Siły Większej – tak było mi łatwiej niektóre sprawy pojąć. Owszem, są ludzie, którzy w jakiś sposób mają bezpośredni kontakt z Siłą Wyższą (z Bogiem). Mówi się o nich, że mają łaskę wiary. Ja tak nie mam. I nie muszę.
Tak więc Siła Wyższa to Bóg (jakkolwiek by się on nazywał: Jehowa, Jezus, Budda, Allach, Mannitou, itd.). Siła większa ode mnie samego, to ludzie. W tym konkretnym przypadku jest to dla mnie Służba Zdrowia (psychologowie i terapeuci od uzależnień) i Wspólnota AA.

Sądzę i wierzę, że Siła Wyższa komunikuje się ze mną poprzez Siłę Większą – to mój prywatny pomysł na zrozumienie tych relacji. Wierzę, że Bóg postawił na mojej drodze Poradnię Odwykową oraz Wspólnotę Anonimowych Alkoholików.
Jako, że On dał mi wolną wolę, mogłem ominąć zarówno Poradnię jak i Wspólnotę. Nie zrobiłem tego. Wierzę też, że w jednym przypadku (przynajmniej ten jeden „widzę”) On zrobił coś dla mnie bezpośrednio – podczas drugiej terapii, w ośrodku odwykowym, z dnia na dzień odebrał mi obsesję picia. Och, oczywiście później i ja musiałem dotrzymać swojej części umowy (psychoterapia, mityngi AA), ale to już dalsza historia.

Wydaje mi się, że wiara w Siłę Wyższą (w Boga) nie jest do rozpoczęcia leczenia niezbędna. Wiara w Siłę większą ode mnie – raczej tak i to akurat w praktyce było dla mnie do zrozumienia stosunkowo łatwe. Jeśli mam problem z samochodem, idę do mechanika. Jeśli mam zapalenie wyrostka, proszę o pomoc chirurga, jeśli cieknie mi kran – szukam hydraulika. Ja nie muszę, a nawet nie jestem w stanie, być alfą i omegą, wszystko umieć i wszystko potrafić – to chyba jasne i oczywiste.

Moje pomysły na picie normalne i kontrolowane okazały się całkowicie nieskuteczne. No, to szukam ludzi czy instytucji, którzy mogą mi pomóc w poradzeniu sobie z tą sytuacją, czyli z utratą kontroli nad alkoholem. Może oni wiedzą „jak”.
Jeśli wierzę, że są w stanie mi pomóc, a czemu nie miałbym wierzyć, jeśli na mityngach AA spotykam gromady alkoholików, którzy w ten sposób i dzięki temu przestali pić, to słucham, co mówią i stosuję to w życiu.

Tak oto, zwyczajnie i po prostu, „uwierzyłem, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie”. Drugi Krok Programu AA został przeze mnie zrealizowany i w zasadzie jest realizowany każdego dnia.

A Krok Trzeci?
Jak już pisałem religia i wiara nie były dla mnie czymś oczywistym i naturalnym, nie wyssałem ich z mlekiem matki. To i Kroku 3 nie zrealizowałem ot tak, „pstryk” i załatwione. Zajęło mi to ponad półtora roku i jedną Strzyżynę (mówię o podstawach).
Bardzo podoba mi się powiedzenie: „Jeśli chcesz rozbawić Pana Boga, to opowiedz Mu o swoich planach”.

W czasach picia z moich planów, marzeń, nadziei, oczekiwań nie wychodziło nic. Nie dziwię się specjalnie. Miałem w nich grać rolę Rambo, Jamesa Bonda, Rockefellera i Casanovy jednocześnie. I, co oczywiste, nie udawało się.
No, ale przestałem pić i okazało się, że dalej czasem z moich zupełnie już realistycznych planów nic nie wychodzi. Co jest? Bóg mnie nie słyszy? Zostawił mnie? Pamiętam, jakie wrażenie wywarł na mnie SMS od koleżanki. Taki żart: Halo, tu Niebo! Mówi Pan Bóg. Informuję, że wszystkie twoje prośby i modlitwy do mnie docierają. Musisz jednak zrozumieć, że czasami moja odpowiedź brzmi: NIE. No, to już wiedziałem, że On czasem odmawia. Ale dlaczego?! Przecież mnie kocha. Przecież chce dla mnie jak najlepiej. I znów olśnienie. Kiedy w tych zdaniach zmieniłem dwa słowa, wszystko w zasadzie stało się jasne. Dlatego, że mnie kocha. Dlatego, że chce dla mnie jak najlepiej.

Straciłem pracę. Dlaczego? Za co? Byłem rozżalony i rozgoryczony. Ale przecież ja nie wiem, co by było, gdybym dalej w tej firmie pracował. Ja nie wiem. On wie. Kiedyś wyciągnął mnie z piekła pijaństwa. Uchronił przez śmiercią, więzieniem lub szaleństwem. To może i teraz przed czymś mnie obronił, z jakiejś sytuacji na czas ewakuował? Ja mogę mieć rozmaite pomysły w życiu, jednak ostatecznie bezpieczniej jest dla mnie, żeby działa się Jego wola, a nie moja.

I tak, pewnego razu w kościele oddałem Mu ten bałagan w całości w jednym akcie powierzenia, ale mimo to swoje życie i swoje pomysły na nie powierzam Mu w zasadzie za każdym razem, gdy w moim życiu dzieje się coś nowego, ważnego, innego niż codzienna rutyna. Tak było w realizacją powierzenia/powierzania życia. Wola to inna sprawa...

Kiedy teraz czytam to, co napisałem, wydaje mi się to wszystko takie proste, poukładane i logiczne. Czemu więc zajęło mi to tyle czasu? Czemu kosztowało mnie setki wątpliwości, wahań, huśtawek nastrojów, niepokojów, rozterek, bolesnych często doświadczeń, rozczarowań, rozmaitych trudnych przeżyć? I zaraz przychodzi odpowiedź: pewnie On uznał, że tak właśnie mam do tego dochodzić. Tak widać miało być.



Dużo więcej w moich książkach


czwartek, 17 lutego 2005

Jak mam zadośćuczynić?

Miałem kilka miesięcy abstynencji, kiedy na jakimś mityngu AA, od alkoholika ze stażem około 2-letnim usłyszałem, że on zadośćuczynia swojej rodzinie przez to, że nie pije. Podchwyciłem tą nową wiedzę w mig i pochwaliłem się nią na najbliższej terapii. Natychmiast wdeptano mnie tam w ziemię: „to, że przestałeś krzywdzić (a czy faktycznie przestałeś to się dopiero okaże, bo na razie to tylko przestałeś pić) nie jest żadnym zadośćuczynieniem, to co najwyżej normalność”. O.K. Zrozumiałem.


Zadośćuczynienie trudniejsze niż się wydawało

Następnie zacząłem wyjątkowo dbać o swojego syna, kupując mu rozmaite rzeczy, mniej lub bardziej potrzebne. Tu już sam się dość szybko zreflektowałem. Przecież kiedy piłem robiłem dokładnie to samo, żeby mieć go z głowy i pozbyć się wyrzutów sumienia. Poza tym dbanie o własne dziecko i kupowanie mu potrzebnych rzeczy jest moim podstawowym obowiązkiem i z zadośćuczynieniem nie ma nic wspólnego. No, dobra. Zrozumiałem.
 
Potem wpadłem na pomysł z przepraszaniem. Wołam więc kogoś z rodziny i mówię: siadaj, chcę z tobą porozmawiać. Widzisz okazało się, że ja jestem alkoholikiem. To nie moja wina, to taka choroba. W związku z nią upijałem się, zachowywałem po pijanemu w sposób nieodpowiedni i krzywdziłem tym zarówno ciebie jak i siebie. I teraz chciałem cię za to wszystko przeprosić. 
 
Od sponsora, któremu zdałem relację ze swego zadośćuczynienia usłyszałem, że jestem bezczelny. Że przeprosić to ja mogę przechodnia, którego potrąciłem niechcący na ulicy. A jak komuś zmarnowałem wiele lat życia, pozbawiłem go/ją poczucia bezpieczeństwa, okradałem, nie dbałem, nie interesowałem się, może i biłem będąc pijany, itd. to samo słowo „przepraszam” jest co najmniej bezczelnością i kpiną z mojej strony. (Mój znajomy usłyszał od swojego dziecka, że ma ono w d… jego „przepraszam”). Przyjąłem i to. Zrozumiałem.
 
Minęło dużo czasu zanim wykombinowałem, że będę zadośćuczyniał swojej byłej żonie poprzez wspieranie jej finansowo. A żeby nie czuła się upokorzona datkami lub prezentami, to robiłem to tak, żeby się nie zorientowała. Mieszkamy nadal w jednym domu i sposoby rozliczeń między nami są takie, że czasami mi się to udawało. Byłem zadowolony z siebie, uważając, że nareszcie znalazłem właściwą metodę. Do czasu rozmowy z koleżanką, która jest lekarzem, terapeutką i alkoholiczką z dłuuugim stażem niepicia. Pokazała mi, że dalej o żadnym zadośćuczynieniu nie ma mowy, że ja tylko wykombinowałem sobie sposób na ugłaskanie własnego sumienia, sposób na złagodzenie poczucia winy i wyrzutów sumienia i zrobiłem to znowu tak, jak ja chciałem, jak mnie się wydawało, na swój sposób – zupełnie nie licząc się z uczuciami czy potrzebami byłej żony.
 
W efekcie okazało się, że jedyną sensowną i dobrą rzeczą, którą zrobiłem przez cały ten czas było wyjaśnienie i przekonanie mojej najbliższej rodziny, że to co się stało ze mną, to co robiłem i jak się zachowywałem, nie było nigdy ich winą. Dla mnie, po terapiach wydawało się to czymś tak oczywistym, że długo nawet nie przychodziło mi do głowy, żeby im to mówić. Dla nich okazało się to czymś bardzo ważnym i potrzebnym. 
 
Odnoszę wyraźnie wrażenie, że stanąłem pod wielkim murem i teraz kompletnie nie wiem, co dalej. Swoje sposoby i metody zadośćuczynienia opisałem. Okazały się one, jak by to delikatnie określić, problematyczne lub co najmniej mało skuteczne. Ale ja innych w tej chwili nie mam i nie wiem, co robić…



Dużo więcej w moich książkach