sobota, 18 marca 2006

Na czym polega moja wina

Czy jestem winien temu, że zachorowałem na alkoholizm (F 10.2)?
Czy jest to choroba "na własne życzenie"?
Za co ostatecznie ponoszę odpowiedzialność, a za co nie?


Jaki jest zakres winy alkoholika?

Kiedy pierwszy raz zgłosiłem się do poradni odwykowej, terapeutka powiedziała mi, że to nie jest moja wina. Czyli to, że jestem alkoholikiem. Poczułem wtedy niesamowitą ulgę. Tymi słowami ona zdjęła mi z ramion ogromny ciężar poczucia winy i wyrzutów sumienia. Myślę, że wtedy było to dla mnie korzystne i wskazane. 
 
Świadomość zagrożenia alkoholizmem w Polsce wzrasta, w końcu jest tu podobno około 2 miliony alkoholików! Społeczeństwo jest coraz lepiej wyedukowane, nawet tasiemcowe telenowele mają w ambitnych założeniach pokazanie w swoich produkcjach postaci alkoholika. Czy dalej celowe i wskazane jest manifestowanie poglądu "to nie jego wina"? 
 
Nie znam nikogo, kto uzależniłby się od lampki szampana na Sylwestra i kieliszka wina na cioci imieninach. Żeby zostać alkoholikiem musiałem używać alkoholu często lub bardzo często. Co więcej - musiałem go nadużywać, upijać się. A to już nie było niechcący, niewinnie, czy tak, jak wszyscy itp. 
 
Czytałem gdzieś taki argument: "Przecież często i dużo pije wiele osób, tysiące. Ale tylko jedna na ileś tam się uzależnia, a pozostałe nie". Miał on (ten argument) przemawiać za tym, że nie jest to w takim razie wina tej jednej osoby. A wyobraźmy sobie taką sytuację: 10 osób w grudniu, przy temperaturze -2 stopnie, biega po ulicach w sandałkach i koszulach z krótkim rękawem. Jedna z nich się przeziębiła, a inne nie. No to jak? Jest to jej wina, czy nie? 
 
Wydaje mi się (może się mylę), że w chwili obecnej, gdy nie ma chyba w tym kraju człowieka w wieku ponad 14 lat, który nie słyszałby hasła "alkoholik" czy "alkoholizm", powinno się stawiać sprawę jasno: decydujesz się pić często, dużo, upijać się? Zwiększasz znakomicie swoje szansę na uzależnienie - twoje decyzje, twoje wybory, twoja odpowiedzialność.
 
Jeśli w zimie chodzę w sandałkach, jeśli jeżdżę samochodem z prędkością 180 km/h, jeśli kąpię się w miejscach bez ochrony ratownika, jeśli jadam przeterminowane produkty itd. itd. itp. to kna kogo spadną konsekwencje? Jeśli dostanę zapalenia płuc, jeśli spowoduję wypadek samochodowy, jeśli będę się topił, jeśli się zatruję, to czyja to była wina? 
 
Czy mogę twierdzić i upierać się, że nie moja, bo nie wszyscy w sandałach zimą dostają zapalenia płuc, nie wszyscy piraci drogowi mają wypadki, nie wszyscy bezmyślni kąpiący się topią się na niestrzeżonych kąpieliskach, nie wszyscy do przesady oszczędni trują się przeterminowanymi produktami? No i co z tego, że nie wszyscy? Natomiast ten właśnie argument wydaje się być wystarczający w przypadku alkoholizmu. Nie wszyscy nadużywający alkoholu uzależniają się, więc nie moja wina, że ja się uzależniłem - czy tak? 
 
Gdyby, powtarzam GDYBY, udało się znaleźć alkoholika, który nigdy w życiu nie słyszał ani nie czytał, o tym, że istnieje coś takiego jak alkoholizm, że istnieją alkoholicy - to taki ktoś mógłby powiedzieć, że to nie jego wina. 
 
Jeśli, przed uzależnieniem się, postanowiłem pić często i dużo, robiłem to świadomie i na własne ryzyko. Podejmowałem je tak samo, jak jadąc 180 km/h. A to, że wymyśliłem sobie, bezpodstawnie ubrdałem, że alkoholizm mnie nie dotknie, że na to mogą zapaść wszyscy inni, ale mnie to nie dotyczy, jest sprawą mojego myślenia, moich wyobrażeń, mojej nieodpowiedzialności.  A moja nieodpowiedzialność, moja lekkomyślność i mój egocentryzm, to czyja wina? :-)
 
A co w takim razie z opinią mojej terapeutki, tej co na początku mówiła mi, że alkoholizm to nie moja wina?
 
Myślę, że to trochę tak, jak z nauką historii. W pierwszej klasie, w której uczą tego przedmiotu, mówią, że w 1410 była bitwa pod Grunwaldem. W następnej klasie jest mowa o tym samym fakcie historycznym, ale teraz dodaje się informacje o przebiegu bitwy i o dowodzących wojskami. W kolejnym roku wiedzę ucznia wzbogaca się o sprawy polityki państwa Krzyżackiego itd. 
 
Wydaje mi się, że moim zadaniem jest widzieć i rozumieć więcej niż w pierwszych dniach terapii. 
To po pierwsze. A po drugie... Poglądy psychologów i terapeutów też się zmieniają. Weźmy choćby sławetny "zdrowy egoizm" - kiedy o nim czasem ktoś z nas, alkoholików, przypomina, terapeuci krzywią się jak po occie siedmiu złodziei. :-) 
 
Wtedy moja terapeutka powiedziała, że to nie moja wina i dziś ja wiem, po co to zrobiła. Otóż byłem tak przywalony poczuciem winy i wyrzutami sumienia, że groziło mi to natychmiastowym powrotem do picia, zanim zdążę się czegokolwiek o uzależnieniu dowiedzieć i cokolwiek z nim robić. 
  
A tak w ogóle, to można by jeszcze zapytać, do czego mi ta odpowiedź (winien, nie winien choroby alkoholowej) jest potrzebna?
 
No i mnie wyszło, że jest mi to potrzebne w rozwoju. Bo czas dorosnąć. Czas stać się odpowiedzialnym, dorosłym, trzeźwo myślącym człowiekiem. 
Minęły 2-3 lata do czasu, kiedy skończyłem terapię DDA (w moim przypadku było to DDD) i coraz bardziej odczuwałem potrzebę jednoznacznego określenia, za co w swoim życiu odpowiadam, a za co nie. Te sprawy miałem, delikatnie mówiąc, nieco rozchwiane, zaburzone, a na DDA poświęcano im wiele miejsca. Potrafiłem na przykład brać na siebie odpowiedzialność za to, że na mityngu, który prowadziłem, było mało wypowiedzi. A z drugiej strony nie chciałem odczuwać konsekwencji swojego koloryzowania, czy wręcz kłamania. 
 
Oczywiście mogłem dalej być małym chłopcem, który twierdzi, że jego klocki w pokoju porozrzucał jakiś inny chłopczyk. Mogłem, ale już nie chciałem. Poza tym zauważyłem taką prawidłowość: kiedy w pełni biorę odpowiedzialność za siebie na siebie, kiedy w całej rozciągłości godzę się na konsekwencje swoich decyzji, wyborów, uczynków i zachowań- poczucie winy mija. A rośnie właśnie wtedy, kiedy od odpowiedzialności za coś uda mi się "wyślizgać", wykpić. 
 
Prosty przykład. Jestem komuś winien pieniądze i długo nie oddaję, z rozmaitych powodów. Kiedy będę się czuł winny? Kiedy oddam, przeproszę za zwłokę i przyznam, że zawaliłem sprawę (moja wina)? Czy może wtedy, kiedy nadal będę się chował przed człowiekiem, który mi zaufał i tłumaczył sam sobie, że przecież teraz nie mam, mam większe potrzeby (nie moja wina)? 
 
Kiedyś mawiałem: nie moja wina - wszyscy piją. 
Dziś mówię: nie moja wina - nie wszyscy się uzależniają. 
A czym by się to miało różnić?
 
A gdybyśmy zostawili kwestię winy, wychodząc z założenia, że o winie decyduje sąd, i zadali pytanie następująco: Czy jestem odpowiedzialny za swoje uzależnienie? Co wtedy? Porzucając niezgrabne może określenie „wina” na chwilę obecną wydaje mi się, że jestem za swoją chorobę alkoholową odpowiedzialny. Ponoszę też jej konsekwencje. I tak (dla mnie) jest korzystnie. Co nie znaczy, że miło i przyjemnie.




Dużo więcej w moich książkach



piątek, 17 marca 2006

Czyżby skazani na rozwój?

Przez kilka miesięcy chodziłem na zajęcia grupowe terapii odwykowej, pisałem wysoko oceniane przez terapeutów prace, często bywałem na mityngach i zabierałem tam głos, spotykałem się ze sponsorem. I co pewien czas, co kilka-kilkanaście tygodni zapijałem.


Czy alkoholicy są faktycznie skazani na rozwój?

Miałem kolegę na drugie terapii, nieco bardziej niż ja zaawansowanego. Trzeźwiał dynamicznie, odrabiał straty, kupił ślicznego, zielonego Lanosa, planował ślub i kupno domu. Niedługo po Strzyżenie I-III 9warsztat organizowany w Opolu z pomocą materiałów strzyżyńskich) zaczął pić. Trwało to ok. 4 miesiące. Znaleziono go w melinie. Zgon z powodu zatrucia alkoholem. Próbowali mu pomóc koledzy z AA i terapii, próbowała pomóc Poradnia. Nic się nie dało zrobić. 
Przeczytałem gdzieś, że przestrzegając wszystkich zaleceń dla trzeźwiejących alkoholików nie masz możliwości napicia się.
 
Czy rzeczywiście ja przez te pół roku, mój kumpel i dziesiątki innych, których znam po prostu nie przestrzegali zaleceń? I tylko tyle? 
 
W głowie mojego kolegi nie siedziałem, nie wiem co myślał, ale pamiętam siebie i wydaje mi się, że naprawdę się starałem, że autentycznie chciałem nie pić. Ale może tylko mi się wydaje...
 
W książce „Anonimowi Alkoholicy” zwanej Wielką Księgą (wyd. II, Warszawa 2005) na stronie 36 napisano: „Powtórzmy raz jeszcze: alkoholik niekiedy nie posiada wystarczająco skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Oprócz bardzo rzadkich przypadków ani on sam, ani z pomocą innego człowieka, nie jest w stanie obronić się przed chęcią wypicia. Owa obrona musi nadejść od Siły wyższej.”
 
Czy to oznacza, że w pewnych przypadkach można sobie walić łbem w kolejne dna, chcieć rozpaczliwie przestać pić, być do bólu uczciwym wobec siebie i... zdechnąć z z powodu picia, bo Siła Wyższa nie zadziałała na czas (lub w ogóle)? Czy to oznacza, że część alkoholików skazana jest na śmierć z powodu choroby alkoholowej i nic, co zrobią oni sami, ich bliscy, Wspólnota AA i lekarze, nie jest w stanie ich uratować?
 
Wiele razy słyszałem, jak alkoholicy sami siebie nazywają skazanymi na rozwój. Pamiętam z terapii ilustrację tego powiedzenia: ruchome schody jadące w dół, a na nich alkoholik, który stale musi przebierać nogami, żeby nie dać się zwieźć na dół, bo tam picie i śmierć. Alkoholik nie musi wspiąć się na samą górę, ale jeśli przestanie się wspinać - przegra. Bezruch to klęska.
 
Czy faktycznie brak rozwoju prowadzi nieuchronnie do picia? I to wszystko jedno czy po roku, trzech czy dwudziestu trzech latach niepicia?
 
Czy wspinanie się nieustanne po tych schodach gwarantuje abstynencję?

Krok Piąty Programu Dwunastu Kroków AA, to niezwykle ważny, być może nawet w ogóle pierwszy, trzeźwy krok w stronę innych ludzi, w kierunku budowania z nimi prawdziwej więzi. Jest to realizacja pragnienia, aby z innymi ludźmi być, a nie tylko ich „mieć”. To początek końca izolacji alkoholika… 



Dużo więcej w moich książkach