wtorek, 18 września 2007

Zbyt skrupulatnie i za...

Kiedy we Wspólnocie AA gotów byłem wreszcie słuchać także innych ludzi, a nie tylko podszeptów swojego komplikatora, który czasem optymistycznie nazywam rozumem, wpadło mi kilka razy w uszy stwierdzenie, że 12 Kroków AA nieprzypadkowo ułożono w tej właśnie kolejności, a na dokładkę ponumerowano.

Zbyt skrupulatnie i za dokładne

Dla takich jak ja nowicjuszy miało to (czyli numeracja) oznaczać, że Kroki należy poznawać i realizować w ustalonej kolejności, bez wybiegania naprzód nawet o milimetr. Kiedy do tego dodałem tekst „stosowanie półśrodków nic nam nie dało…”, wyszła mi dość niebezpieczna mieszanka – uznałem bowiem, że nie powinienem nawet zerkać w kierunku następnego Kroku, jeśli wcześniej nie zrealizowałem poprzedniego całkowicie i absolutnie dokładnie. Zafundowałem sobie w ten sposób kilka solidnych wybojów na drodze trzeźwienia, mam też świadomość, że parę istotnych decyzji życiowych podjąłem zbyt pochopnie i przed czasem. Trudno… pewnie tak miało być. 
W każdym razie realizując Krok 3, nie zadowoliłem się uznaniem, że „Bóg istnieje, ale ja nim nie jestem” (to AA-owskie powiedzenie dotarło do mnie za późno) i ewentualnym przyjęciem za Siłę większą Wspólnoty AA, Służby Zdrowia, Losu, Przeznaczenia, Kosmicznego Ładu, czy czegoś podobnego, ale starałem się bardzo dokładnie poukładać i uporządkować swoje relacje z Bogiem, kościołem, wiarą, religią, klerem itd.

Problem polegał na tym, że mi się to w pewnym sensie udało. Udało się dokładnie tak, jak dziecku udaje się posprzątać pokój, kiedy obiecają mu za to ciastko lub grożą karą. Dziecięce sprzątanie, wymuszone lub motywowane nagrodą, często polega na tym, że do szaf i szafek pakowane są chaotycznie i czasem „na siłę”, przedmioty różnego typu i zastosowania. Pozorne wszystko jest w porządku – bałaganu nie widać. Problem zaczyna się wtedy, kiedy okazuje się, że potrzebnych rzeczy nie można znaleźć, a po otwarciu szafki wszystko się z niej wysypuje. 
Tak to właśnie u mnie wyglądało, kiedy w Strzyżynie zmierzyłem się z Krokiem 11. Podszedłem do tego zadania „na luzie” przekonany, że ja właściwie nic, albo niewiele, mam tu do zrobienia - przecież tak się napracowałem przy Kroku 3. Jakieś zadania do napisania? Pestka! Spokojnie otworzyłem swoje „szafki” i… nagle znalazłem się w środku całkiem niezłego bałaganu, wszystko mi się rozsypało. Na szczęście byłem w dobrym miejscu, wśród właściwych ludzi.

Kiedyś dość boleśnie przekonałem się, że zrobiłem błąd nie realizując natychmiast po Krokach 4-5 Kroku 10. Teraz dotarło do mnie, że Kroki 3 i 11 tworzą jedną, harmonijną całość i nie może być tak, że „zrobię” Krok 3, zamknę, odłożę, zajmę się następnymi, a dopiero kiedyś tam, jak dotrę do Kroku 11, powrócę do tematu.
Krok 3, w moim obecnym przekonaniu, powinien płynnie przejść w 11 w trakcie pracy nad wszystkimi Krokami, które je dzielą… a może właśnie nie dzielą, ale łączą i spajają. Tylko, czemu zrozumienie czegoś tak prostego zajęło mi tyle lat?

Z Krokiem 12 zmajstrowałem sobie problemy podobne, bo, od czego mam perfekcyjny komplikator? Ostatni element „… i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach”, nie budził moich wątpliwości. Właściwie „od zawsze” wiedziałem i czułem, że Program AA jest dla mnie dobrym pomysłem na życie, a nie tylko oderwanym od realnego świata tematem, z którym mam kontakt jedynie przez dwie godziny mityngowe w tygodniu.

Niestety, reszta tego Kroku rodziła już pytania i rozterki. Czy faktycznie pomóc można drugiemu alkoholikowi tylko po przebudzeniu duchowym? A po czym w ogóle owo przebudzenie poznać? Czy rzeczywiście liczy się tylko przebudzenie duchowe „w rezultacie tych kroków”, a inne przebudzenia są nieważne?

Dzięki zbiorowej mądrości grupy i wspólnej pracy, dzięki mojemu sponsorowi i dzięki literaturze AA poradziłem sobie i z tymi problemami. Czy do końca? Czas pokaże. W każdym razie ostatecznym i kto wie, czy nie najważniejszym elementem okazały się słowa Doktora Boba, który podczas swojego ostatniego wystąpienia stwierdził, że cały Program to w zasadzie dwa elementy: miłość i służba.

Pomimo ogromnej determinacji i zaangażowania, a może właśnie „dzięki” nim, można się zagubić i próbować realizować Program AA zbyt skrupulatnie i za dokładnie, upierając się przy określonej kolejności, jednak, jak się okazuje, miłość i służba potrafią korygować nie takie błędy.



Dużo więcej w moich książkach

Wspólnota AA w Polsce…

Dawno, dawno temu uczono mnie, że Polska jest mocarstwem gospodarczym, na szóstym bodajże miejscu na świecie. Nie potrafiłem w to uwierzyć, mimo, że byłem wtedy jeszcze dzieckiem.
Potem nastały lata, kiedy dość często w sumie przekonywałem się, że to, co polskie, najczęściej jest o wiele gorsze od tego, co „zachodnie”. Oczywiście pamiętać należy, że „zachodnie” oznacza wszystko, co nie pochodzi z krajów komunistycznych lub postkomunistycznych, a więc towary z Dalekiego Wschodu też są... „zachodnie”. Ot, taka polska nomenklatura.
Wspomniałem o towarach, ale nie dotyczy to (niestety!) tylko wyrobów przemysłowych. Klapę zrobiła polska droga do socjalizmu, a polska droga do kapitalizmu... no, mniejsza z tym.

W każdym razie wyrobiłem sobie, mało może patriotyczną, ale za to bardziej realistyczną, postawę ograniczonego zaufania do wszystkiego, co polskie. I chyba nie ja jeden. Niedawno byłem świadkiem, jak w ostatnim momencie młode małżeństwo zrezygnowało z zakupu upatrzonej pralki, kiedy na ostatniej stronie prospektu reklamowego doczytali się, że sprzęt ten składany jest w Polsce.
  

Wspólnota AA w Polsce, czy Polska Wspólnota AA?

Podobną zasadę ograniczonego zaufania stosuję do siebie, jako alkoholika. Jako człowiek uzależniony miewam problemy z emocjami, nie zawsze potrafię rozpoznać swoje uczucia i nie zawsze są one adekwatne do zdarzenia, nie zawsze też widzę świat takim, jaki naprawdę jest. 
 
Po serii katastrof i bolesnych upadków życiowych, zrozumiałem w końcu, że moje sposoby na życie nie działają, nie przynoszą spodziewanych efektów, po prostu mi nie służą. Postanowiłem wtedy nieco mniej ufać sobie, a bardziej Anonimowym Alkoholikom. Uznałem, że Wspólnota AA ma do zaoferowania lepszy (dla mnie!) pomysł na życie, niż wszystkie moje własne pomysły, zakończone ostatecznie fiaskiem, bankructwem i detoksem. Oczywiście nie stało się to w moment, był to u mnie dość długi i momentami bolesny proces, ale nie to jest w tej chwili najważniejsze. Nauczyłem się wreszcie zasady ograniczonego zaufania także wobec siebie samego. I tak zasadę ograniczonego zaufania do siebie już mam, zasadę ograniczonego zaufania do wszelkiego typu „pomysłów” polskich miałem w zasadzie od zawsze no, ale w związku z tym zaczął się pojawiać pewien całkiem spory problem – jestem w pełni gotów zawierzyć Wspólnocie AA działającej w Polsce, ale Polskiej Wspólnocie AA już może nieco mniej. A może wcale? Czy jednak taki podział faktycznie istnieje? Czy istnieje Polska Wspólnota AA? Formalnie pewnie nie, ale...
 
Kiedy mój znajomy (anonimowy alkoholik, podróżnik i obieżyświat) przekonywał mnie, że tak, a nawet twierdził, że Polska Wspólnota AA dzieli się ponadto na Biesiadną, Religijną, Integracyjną i inne – nie chciałem mu wierzyć. Jednak miesiące abstynencji mi lecą, literaturę AA czytam namiętnie, kontaktów z AA-owcami z różnych stron świata mi przybywa i... mnożą się wątpliwości.
 
Niedawno ukazała się broszura „Scenariusz prowadzenia mityngu”. Oczywiście zgodnie z Tradycją IV jest to tylko sugestia i podpowiedź, bo każda grupa jest niezależna... itd., tym niemniej broszura została zaakceptowana przez Krajową Konferencję Służb AA w październiku 2003 roku. W dziele tym można znaleźć informację: „Za dzień narodzin Wspólnoty uznaje się 10 czerwca 1935 roku, był to pierwszy dzień nieprzerwanej trzeźwości doktora Boba”.
 
We Wspólnocie AA wiadomo i nie jest to informacja ukrywana, że 10 czerwca 1935 roku Doktor Bob pił alkohol. Można o tym przeczytać w książkach „Przekaż dalej”, „Doktor Bob i dobrzy weterani” i choćby w „Skrytce 2/4/3” z czerwca 2007 (strona 11). Może więc Polska Wspólnota AA ma nieco inną historię niż Wspólnota AA? Czemu ma służyć upieranie się przy tej, delikatnie mówiąc, bezsensownej informacji?
 
Oryginalnie tekst Kroku VIII brzmi: “Made a list of all persons we had harmed, and became willing to make amends to them all” – Zrobiliśmy listę wszystkich osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim. Co stało się ze słowem „wszystkich” z pierwszej części tego Kroku? Czyżby w Polskiej Wspólnocie AA obowiązywał jakiś zmodyfikowany zestaw 12 Kroków?
 
Ja uczę się języka polskiego od ponad czterdziestu lat i wydaje mi się, że władam nim już całkiem sprawnie. Według mnie, w wersji obecnej, alkoholik ma stać się gotowy do zadośćuczynienia tylko wszystkim osobom ze swojej listy, a nie wszystkim faktycznie przez siebie skrzywdzonym. Nie muszę chyba dodawać, że lista sporządzona przez alkoholika, a rzeczywistość, to nie musi być jedno i to samo.  
Z moich doświadczeń wynika, że wiele osób w AA, przynajmniej do czasu, jest przekonanych, że owa lista skrzywdzonych ma dotyczyć tylko i wyłącznie okresu picia. Ja też tak miałem.  
Oczywiście jest to element mitologizowania przeszłości, który z faktami i rzeczywistością nie ma zwykle nic wspólnego. Być może, gdyby z tekstu pierwszej części Kroku VIII nie wyrugowano słowa „WSZYSTKICH” – takich nieporozumień byłoby mniej.
 
Zarówno w nowych, jak i starych wersjach scenariuszy znaleźć można stwierdzenie: „W AA nie udzielamy rad...” albo „Na mityngach nie udziela się rad...” lub podobnie. Prawdę mówiąc od lat poszukuję w literaturze AA jakiegoś potwierdzenia AA-owskiego rodowodu tej reguły, ale jak dotąd, bezskutecznie. Jest to zasada przeniesiona z zajęć grupowych psychoterapii odwykowej.
 
Pamiętam, jak na mityng trafił Polak z zagranicy. Być może zaczynał pić jeszcze w Polsce, ale leczenie odwykowe i kontakty z AA miał dotąd tylko na obczyźnie. W czasie przeznaczonym na tzw. problemy i radości ktoś wspomniał o oszukańczych praktykach swojego szefa. Nasz nowy przyjaciel podniósł rękę, grzecznie się przedstawił i zaczął: „w tej sytuacji uważam, że powinieneś...”. Zgromadzonych zamurowało, prowadzący zrobił się biały, a rzecznik z trudem łapał powietrze. Wreszcie gościowi jakoś delikatnie wyjaśniono, że zgodnie z naszymi zasadami, na mityngu nie udzielamy rad. Był to człowiek kulturalny i inteligentny, dostosował się bez oporów. Pamiętam jednak do dziś jego pełnie niedowierzania, ale życzliwe pytanie: „To jak wy tu w Polsce sobie pomagacie?”
 
Tak... rad udzielać nie wolno, ale sugestie, podpowiedzi i propozycje są jak najbardziej dopuszczalne. Tylko czy ta pokrętna semantyka wywodzi się ze Wspólnoty AA, czy raczej z Polskiej Wspólnoty AA?  
To, co napisałem może wydawać się momentami złośliwe czy napastliwe. Nie było moim zamiarem atakowanie kogokolwiek. Problem w tym, że ja swoją chorobę alkoholową i zdrowienie traktuję bardzo poważnie. Nie chcę eksperymentować z polskimi odmianami AA, z polskimi odmianami 12 Kroków, ze zdrowieniem po polsku. Nie wierzę w powodzenie takich eksperymentów, uważam, że mogą mnie kosztować życie. A w przypadku zagrożenia życia robię się nerwowy.
 
 
P.S.
W „Zdroju” 4/2007 na stronie 26 znaleźć można komunikat Rady Powierników. Dotyczy on Archiwum Wspólnoty AA, które ma służyć do tego, „by każdy uczestnik Wspólnoty AA mógł odróżnić fakty od mitów”. Świetnie! Tylko… czy nie dałoby się tej prawdy od mitów oddzielać nieco wcześniej? Na bieżąco? A nie dopiero na poziomie archiwów? W tymże „Zdroju” (strona 24) jest też mowa o dziele niejakiego Józefa pod tytułem „10 lat Polskiej Wspólnoty Anonimowych Alkoholików – zarys historii i stan współczesny”. Polskiej Wspólnoty AA… więc jednak…




Dużo więcej w moich książkach


Woźniaków wrzesień 2007

W Woźniakowie koło Kutna, w gościnnym domu salezjańskim, we wrześniu 2007, kolejny raz spotkali się uczestnicy internetowego warsztatu Krok po Kroku, żeby twarzą w twarz i oko w oko popracować nad Programem 12 Kroków Anonimowych Alkoholików. I ja tam byłem…


Warsztat KpK, Woźniaków, wrzesień 2007

Poszedłem do AA, bo tak kazała moja pierwsza terapeutka w poradni odwykowej – i chwała jej za to. Zostałem w AA, bo Wspólnota obiecała mi – odwrotnie niż psychiatria i psychologia - wyzdrowienie z choroby alkoholowej, z alkoholizmu.
 
Od pierwszego spotkania „strzyżyńskiego” miałem przekonanie, że dla mnie jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo opierając się tylko na mityngach AA, pierwsze trzy Kroki poznawałbym pewnie z 15 lat. Tyle czasu to ja nie miałem i nie mam – nie będę żył wiecznie, a i trzeźwienie – z założenia nieskończone – wywoływało we mnie dość umiarkowany zapał do ciężkiej pracy. Jednak dzięki takim właśnie zgromadzeniom, jak Strzyżyna, Kowary, Woskowice Małe czy ostatnio także Woźniaków, dzięki bardzo intensywnej pracy w oderwaniu od codziennego życia i to w grupie ludzi, którym naprawdę zależy, zaznajomienie się z Programem 12 Kroków zajęło mi mniej niż 9 lat. Aż tyle, czy tylko tyle? To już zdecyduj sam/a.
 
Od samego początku wiedziałem, że jeśli spotkanie w Woźniakowie we wrześniu 2007 dojdzie do skutku i jeśli faktycznie będą jakieś grupy do wyboru, to ja nie będę się starał dostać do żadnej z nich. Byłem gotów puścić ster, oddać go we właściwsze ręce, a samemu zająć się jedynie wiosłowaniem. I tak się stało. Zaraz po przyjeździe zadeklarowałem chęć pracy w tej grupie, do której wpakują mnie organizatorzy – na przykład wyrównując liczebność grup. W taki oto sposób trafiłem na Kroki I-III. 
Początkowo byłem lekko zawiedziony. Czego jak czego, ale bezsilności wobec alkoholu to ja sobie udowadniać nie muszę - zwłaszcza po zapiciach w trakcie terapii i pomimo uczestnictwa w mityngach AA. A tu wróciły stare pytania typu: „Czy próbowałeś kiedyś definitywnie przestać pić?”, „Co ci z tego wyszło?” itp.
Zanim jednak zdążyłem się rozczarować na amen, przypomniało mi się hasło, które czasem rzucamy sobie z moim sponsorem: „tak miało być, tylko ja śmiałem myśleć inaczej” i już spokojnie czekałem na ciąg dalszy. Zresztą tego czekania zbyt wiele nie było – w Woźniakowie dzieje się bardzo dużo w stosunkowo krótkim czasie, trzeba tylko być niezwykle uważnym i chcieć to widzieć.
 
Pierwsze zaskoczenie rzuciło mnie wręcz na kolana. Kiedy mówiliśmy o wyzdrowieniu z alkoholizmu, kilka osób stwierdziło, że dla nich jest to nowość, że pierwsze słyszą. Uff!
 
Na każdym mityngu powtarza się zapewne co najmniej kilka razy określenie „posłanie AA”. No przecież to właśnie jest posłanie AA! Alkoholik nie musi pić! Alkoholik może dobrze żyć obok alkoholu, bez alkoholu! Z alkoholizmu można wyzdrowieć! Albo zostać uzdrowionym… Przecież ani w Wielkiej Księdze, ani w żadnych innych tekstach aowskich nie napisano, że „my zdrowiejemy z alkoholizmu od 10, 20, 30, 40 lat, to wy też możecie zdrowieć… w nieskończoność”. Jest za to napisane, na tytułowej zresztą stronie: „Historia o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet zostało uzdrowionych z alkoholizmu”.
 
Oczywiście, jasną jest rzeczą, że wyzdrowienie z alkoholizmu nie wiąże się z możliwością powrotu do picia kontrolowanego – na zmienioną biochemię komórek jak dotąd nie ma mocnych. I może dlatego według lekarzy alkoholizm jest chorobą nieuleczalną (trwałą). Ale przecież problemem alkoholika nie jest alkohol. Ważna jest cała ta dysfunkcja psycho-emocjonalna, która kiedyś tam spowodowała moje uzależnienie, a następnie rozwijała się w najlepsze wraz z pogłębianiem się choroby alkoholowej.  
Okazało się, że być może, mówiąc o tych najprostszych, najbardziej podstawowych sprawach, mogłem się komuś do czegoś przydać.
 
Po niedługiej chwili przydał się ktoś mnie. I to bardzo. Rozważaliśmy właśnie złożone implikacje niekierowania życiem, kiedy utknąłem na jednym zdaniu z naszych materiałów, które brzmi: „Jeśli cierpię z powodu symptomów choroby duszy, to nie potrafię kierować swoim życiem”. Ja w zasadzie nie mam wątpliwości co do niekierowania tym swoim życiem, ale tego stwierdzenia po prostu nie potrafiłem pojąć.
 
No i trzeba było kumpla, alkoholika z abstynencją kilkumiesięczną, który pomógł mi zrozumieć, że jeśli jestem przerażony, albo w depresji, albo w euforii, to przecież nie ja kieruję swoim życiem. Moim życiem kieruje wtedy przerażenie, depresja, euforia, itd. Przykładów może być bardzo dużo… niestety.
Wszystkie decyzje, które podejmę w takim stanie będą prawdopodobnie do bani, bo przecież nie wynikną one z mojego trzeźwego oglądu sytuacji, rozsądnego namysłu, spokojnej kalkulacji.
(Tutaj ważna wydaje mi się pewna dygresja – znam dość popularną koncepcję, która głosi, że w Kroku X Bóg oddaje alkoholikowi kierownicę jego życia. Ja do jej zwolenników (jeszcze) nie należę. Koncepcja ta wydaje mi się bardziej pomysłem, czy raczej pobożnym życzeniem, alkoholików, a nie Pana Boga. Nie wspominając o tym, że ja nie śmiałbym nawet myśleć, że wiem, kiedy i co Bóg zrobi wobec tego czy innego alkoholika. I to jeszcze w wyliczonym przez tegoż alkoholika momencie.)
A wrześniowy Woźniaków trwał i działy się kolejne „cuda”…
 
- ksiądz Mirek podczas spowiedzi, przy nastrojowej muzyce, kawie i ciastkach (!) doprowadził mnie do płaczu,
- katolikowi od urodzenia, ja, wieloletni ateista, przypomniałem o istnieniu Dekalogu,
- rasowy samotnik, tak bardzo chciałem być razem z innymi, że wyszedłem na dwór prosto spod prysznica, z mokrą głową,
- itd. itd. itd.
 
Na pierwszym moim spotkaniu tego typu, a były to Kroki I-III „obrabiane” przez 9 dni w nieistniejącym już Studium w Opolu, kiedy dokonywałem coraz to nowych odkryć, moja znajoma, stara AA-owska wyjadaczka, skwitowała te moje „ochy i achy” krótko: „normalka, przecież w tym miejscu anioły latają pod sufitem”.
Po kilku takich spotkaniach, także w innych miejscach i według innej formuły, przekonałem się, że nie tyle chodzi tu o miejsce, co o ludzi. I znów zrobiłem solidny kawał drogi w stylu Koziołka Matołka, żeby odkryć na nowo prawdę znaną od setek lat: „... gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje…”.
 
Kiedy wróciłem w niedzielę z Woźniakowa, kontynuowałem w domu przerwaną wyjazdem lekturę, a dokładniej książkę o strategii marketingowej Cisco. Pierwsze zdanie, które rzuciło mi się w oczy, to opinia szefa tej korporacji na temat pracy zespołowej: „Nie od dzisiaj wiadomo, że czy to w biznesie, czy w sporcie dobrze zgrany zespół zawsze pokona drużynę złożoną z indywidualistów”. Śmiem twierdzić, że prawda ta znana jest też we Wspólnocie AA. Mniej więcej od 70 lat.
 
A jeśli już mowa o indywidualizmie… Przypomina mi się zdanie z jakiejś naszej literatury, w którym alkoholików nazwano, jeśli dobrze pamiętam, niebezpiecznymi indywidualistami. Ja mam gębę niewyparzoną, więc mówię wprost o indywidualizmie na granicy absurdu, indywidualizmie czasem wręcz samobójczym. Ten indywidualizm przypomina mi się zawsze, kiedy słyszę, że wprawdzie alkoholizm jest jeden, ale dróg do wyzdrowienia jest tyle, ilu alkoholików, czyli praktycznie nieskończenie wiele. Jasne! Gdzieżbym ja, egocentryk do n-tej potęgi był w stanie pogodzić się z myślą, że MNIE potrzebne są zwykłe i typowe metody i sposoby zdrowienia. Nie... ja przecież muszę mieć wyjątkowe! Indywidualne! 
 
No cóż… możliwe, że to jedynie kwestia nomenklatury, ale moim zdaniem droga jest jedna. To tylko ja mogę nią podróżować w różny sposób: na piechotę, hulajnogą, na rolkach, ciężarówką, maluchem, mercedesem… Mogę czasem zatrzymać się na poboczu, mogę próbować szukać skrótu, mogę doznawać mocnych wrażeń jadąc po wertepach, obok szosy… Mogę jechać sam lub w towarzystwie, mogę przestrzegać specjalnych znaków i specyficznych przepisów ruchu obowiązujących na tej właśnie drodze lub je ignorować… Ale droga ostatecznie jest tylko jedna.  Myślę nawet, że już wiesz, jaki napis może widnieć na drogowskazie…



Dużo więcej w moich książkach

sobota, 15 września 2007

Tradycja 1 Wspólnoty AA


W latach 2007-2008, pod opieką sponsora, zapoznawałem się z Dwunastoma Tradycjami Wspólnoty. Nie był to oczywiście mój pierwszy kontakt z Tradycjami AA, ale po raz pierwszy, zajmowałem się tym tematem tak poważnie i, przede wszystkim, kompleksowo. Zajęło mi to w sumie jedenaście miesięcy. Jednym z wielu efektów mojej pracy był cykl esejów. Większość z nich drukowana była (w różnym czasie) w aowskich biuletynach takich jak „Karlik”, „Mityng”, „Warta”, „Zdrój”. Jednak zanim zagłębiłem się w problematykę Tradycji AA, musiałem znaleźć odpowiedź na pytanie zasadnicze: „Kiedy zaczyna się AA?”. Wbrew pozorom wcale nie było to takie proste. Zorientowałem się też, że moje przekonania na ten temat, w sposób istotny, zmieniały się i ewoluowały z upływem czasu. Z rozważań tych, latem 2007 powstał tekst pod tytułem: „Kiedy zaczyna się AA? Czyli… sponsoring i tradycje”, który jest zarówno próbą udzielenia odpowiedzi na pytanie tytułowe, jak i zapisem zmian w moim myśleniu i przekonaniach.

Tradycja Pierwsza Wspólnoty Anonimowych Alkoholików:
Wersja krótka: Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze; wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności anonimowych alkoholików.
Wersja pełna: Każdy członek Wspólnoty Anonimowych Alkoholików jest tylko małą cząstką wielkiej całości. AA musi trwać nadal, bo inaczej większość z nas zginie. Toteż nasze wspólne dobro znajduje się na pierwszym miejscu. Ale dobro jednostki jest tuż za nim.

 
Jak rozumiem Tradycję Pierwszą Wspólnoty AA?

Kiedy dla alkoholika zaczyna się Wspólnota AA? – sponsor zadał mi to pytanie, nie licząc chyba na poprawną odpowiedź. Wydaje mi się, że chciał w ten sposób raczej coś mi przekazać, czegoś nauczyć, niż odpytywać z filozofii AA. W każdym razie podpowiedział mi wtedy, że AA zaczyna się wówczas, gdy w życiu alkoholika stają się ważne Tradycje Wspólnoty. To mądry i doświadczony facet, więc zgodziłem się z nim natychmiast, a że ja też sroce spod ogona nie wypadłem i wódka nie cały mózg mi wyżarła, to zrozumiałem, o co mu chodzi już po kilku miesiącach. Jednak wcześniej, w czasach moich początków w AA, nie było to takie proste…
 
Miałem może trzy-cztery miesiące abstynencji, gdy przypadkowo trafiłem na spotkanie Intergrupy. Dotrwałem jakimś cudem do samego końca, ale wychodziłem z przekonaniem, że jest to jakieś grube nieporozumienie: kilkunastu facetów o wyraźnych przerostach zapału organizacyjnego i z ciągotkami do zarządzania, spiera się namiętnie o sprawy, które nie mają żadnego istotnego znaczenia ani dla mnie, ani dla alkoholików, ani dla Wspólnoty (tak, w tej właśnie kolejności). To na to idą pieniądze, które wrzucam do kapelusza?! Aż mnie zatrzęsło ze złości! Jeśli ci działacze – jak ich nazwałem – chcą się w to bawić, niech to robią za swoje, a nie za moje pieniądze. No i oczywiście – beze mnie!!!
Niestety, nikt mi wtedy nie powiedział, a gdyby nawet powiedział, to wątpię, czy byłbym w stanie zrozumieć, że faktycznie, bardzo często sprawy omawiane na spotkaniach Intergrupy nie są najważniejsze na świecie, ale też i nie o to chodzi. Nikt mi nie wyjaśnił, że Intergrupa nie jest od organizowania i zarządzania swoim kawałkiem Wspólnoty, ale jest raczej czasem i miejscem, w którym uczestnicy spotkania zmagają się z Programem AA i własnymi słabościami, czy wadami charakteru.
 
Swoim negatywnym stosunkiem do służb zewnętrznych (to jest pełnionych poza grupą AA) dzieliłem się ochoczo przy każdej okazji, pewnie także bez okazji, z podobnymi sobie nowicjuszami. Niestety, niektórzy chcieli słuchać… Dziś mój kolega pamiętający tamte czasy mówi, że powinienem do końca życia pełnić jakąś służbę, żeby odrobić szkody, jakich wtedy narobiłem Wspólnocie. Może ma odrobinę racji…
 
Udało mi się wówczas naruszyć prawdopodobnie wszystkie zasady i Tradycje AA, ale Tradycję Pierwszą w szczególności. Byłem przecież gotów bez mrugnięcia okiem podzielić Wspólnotę na część właściwą, czyli „normalnych” alkoholików i Program Dwunastu Kroków, oraz wysoce podejrzaną resztę, to jest działaczy, organizatorów i rozmaitych innych funkcyjnych w jakichś Intergrupach, Regionach i Komisjach, z tymi ich wszystkimi niezrozumiałymi Tradycjami; tym się miała zajmować jakaś Warszawa, czytaj: centrala.
Minęło dużo czasu zanim wreszcie usłyszałem, że „Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze; wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności anonimowych alkoholików” i zacząłem szukać odpowiedzi na pytania, CO w takim razie jest tym wspólnym dobrem i JAK mam rozumieć jedność? Bo te właśnie elementy wydają mi się najważniejsze w tekście Pierwszej Tradycji. Ale minęło tego czasu jeszcze więcej zanim, z pomocą innych ludzi i literatury AA, zacząłem poznawać odpowiedzi.
 
W książce pod tytułem „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” znaleźć można następującą informację: „Bez jedności serce AA przestałoby bić, a nasze – oplatające cały świat – arterie przestałyby dostarczać życiodajną łaskę Bożą”. Prawdę mówiąc niewiele mi to pomogło. Szukałem odpowiedzi prostszej, bardziej zwyczajnej i praktycznej, bo chodziło nie tylko o to, żeby zrozumieć treść Tradycji, ale także umieć stosować ją w codziennym życiu.
W każdym razie wyszło mi ostatecznie, że wspólnym dobrem jest oczywiście Wspólnota AA, jednak istniejąca w takiej formie i działająca według takich zasad, które nadal i wciąż stanowić będą skuteczne narzędzie pomocy dla alkoholików. Wspólne dobro to zdolność do tego, by „trwać w trzeźwości i pomagać alkoholikom w jej osiągnięciu”.
 
Na świecie faktycznie wiele jest krzywd, niesprawiedliwości, a wielu ludzi potrzebuje pomocy różnego typu, jednak staram się pamiętać, że Wspólnota AA nie jest w stanie zwalczyć, pokonać całego zła i nie jest lekarstwem na wszystkie bolączki współczesnego świata. Ale też nie do takich celów została powołana. Jest to zresztą podstawową zasadą, która mówi o dobieraniu odpowiednich narzędzi do określonych zadań. Oczywiście można mikroskopem tłuc laskowe orzechy, jednak wytrzyma on to zdecydowanie krócej niż młotek, a jako mikroskop stanie się bezużyteczny jeszcze szybciej.
 
Wspólnoty AA nie można zamrozić raz na zawsze w jej postaci z lat czterdziestych ubiegłego wieku – choć czasem wydaje się to kuszące. Wspólnota musi ewoluować i dostosowywać do realnie istniejącej rzeczywistości. Musi przyjąć do wiadomości i nauczyć się wykorzystywać telefony komórkowe, komputery, Internet, zmiany gospodarcze, polityczne, społeczne, obyczajowe i inne. Taka właśnie Wspólnota AA, elastyczna i nowoczesna, a jednocześnie skuteczna, jak przed siedemdziesięciu laty, jest naszym wspólnym dobrem i… wspólną odpowiedzialnością.
 
Co może zagrozić Wspólnocie? Brak jedności. O tym mówi druga część Pierwszej Tradycji. Podziały, konflikty i rozłamy mogłyby się stać dla Wspólnoty trucizną skuteczniejszą od nakazów czy zakazów formalnych. Popularne porównanie mówi o tratwie ratunkowej, której pasażerowie/rozbitkowie mogą się spierać, sprzeczać, dogadywać, a nawet kłócić, ale jeśli część z nich postanowi odrąbać swój kawałek tratwy i popłynąć w jakąś inną stronę, to szanse na przeżycie dla obu grup natychmiast drastycznie maleją.
 
W tym miejscu bardzo mi się przydaje znajomość początków AA (literatura!), czyli czasów, kiedy nie było jeszcze żadnych Kroków czy Tradycji. Wspólnota mogła powstać dopiero wówczas, gdy Bill W. a po nim i inni pionierzy zorientowali się, że SAMEMU zachować abstynencji właściwie się nie da, że indywidualne trzeźwienie ma nie tylko bezpośredni związek, ale przede wszystkim wręcz wypływa z aktywności w niesieniu posłania drugiemu człowiekowi. Tak, właśnie tak – niesienie posłania rodzi trzeźwość. Odwrotnie niestety się nie da. Stąd zresztą stare powiedzenie aowskie, które mówi, że „jeśli trzeźwość nie rodzi trzeźwości to, albo jej w ogóle nie było, albo uschła, jak drzewo pozbawione życiodajnych soków”.
 
Jeśli decyduję się na przestrzeganie Pierwszej Tradycji AA, to nie dlatego, że kocham styl retro i te urokliwe dawne tradycje. Bez świadomości, jak ważna jest jedność i działanie dla wspólnego dobra, wielu z nas po prostu umrze – fizycznie lub duchowo. To nie sentymenty – to gra o życie…
Co w takim razie powinienem robić, jak się zachowywać i postępować, żeby nie łamać Pierwszej Tradycji, a nawet być strażnikiem powierzonego, wspólnego dobra? Wymyśliłem sobie w tym celu prosty test. Działa skutecznie i jest łatwy w użyciu, jednak pod warunkiem, że nie zareaguję odruchowo i instynktownie, lecz dam sobie czas, krótką chwilę na zadanie jednego tylko pytania: czy to, co chcę zrobić lub powiedzieć ma dzielić czy łączyć?
Jeśli mówię, że ONI w Regionie…, a MY w grupie…, jeśli popieram i aprobuję tylko te działania Wspólnoty, które rozumiem (nie zadając sobie trudu, by poznać całość), to niewątpliwie dzielę, a nie łączę. Jak każdy członek AA mam prawo wypowiedzieć swoje zdanie, przedstawić argumenty. Czy jednak w przypadku, gdy zapadnie decyzja nie po mojej myśli, mimo wszystko staram się pomóc w realizacji, wesprzeć, czy może tylko krytykuję i odcinam się szydząc przy okazji?
Czy obgaduję, krytykuję i oceniam innych alkoholików, uczestników mityngów, żeby poprawić sobie nastrój, dowartościować się? Banalne i powszechne słabostki, nieprawdaż? Jednak różnice w ocenie postępowania i zachowania przykładowego Iksińskiego podczas ostatniego mityngu mogą podzielić grupę AA na jego zwolenników i przeciwników, na dwa zwalczające się, zantagonizowane obozy.
A czy to, co teraz piszę, ma dzielić, czy łączyć?
 
Półtora roku po rozstaniu z alkoholem przestałem też palić papierosy. W związku z tym przez wiele lat, podczas mityngów przedstawiałem się jako alkoholik i nikotynista. Moje uzależnienie od nikotyny, jest faktem. Nikotynizm mam wyraźnie zaznaczony na karcie wypisowej ze szpitala, a więc przedstawiając się w ten właśnie sposób mówiłem prawdę. Tylko… po co? Jeśli na mityngu AA wszyscy wokół deklarują się, jako alkoholicy, a tylko ja… odrobinę inaczej, to czemu ma to służyć? A przede wszystkim, czy taka odmienność (wy – alkoholicy, ale ja – i alkoholik i nikotynista) może być traktowana, jako deklaracja jedności? Od 15 stycznia 2008 roku, na mityngach AA, też jestem już „tylko” alkoholikiem.




Więcej i szerzej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.