poniedziałek, 19 listopada 2007

Tradycja 3 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia.

Wersja pełna: Nasza wspólnota powinna obejmować wszystkich, którzy cierpią z powodu alkoholizmu. Toteż nie mamy prawa odrzucić nikogo, kto pragnie zdrowieć. Przynależność do AA nigdy nie powinna być uzależniona od posłuszeństwa czy pieniędzy. Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych innych celów ani powiązań.


Jak rozumiem Tradycję Trzecią Wspólnoty AA?

Na początku marca 1999 wróciłem do domu z zamkniętego ośrodka odwykowego. Wróciłem też na łono Wspólnoty AA, czyli po prostu znowu chodziłem na mityngi – tyle, że teraz starałem się dla odmiany także słuchać. W tym czasie po raz pierwszy zetknąłem się „praktycznie” z Trzecią Tradycją.
 
AA-owiec z dwu-trzyletnią abstynencją, tak zwany przyjaciel z AA, mówił na mityngu już ponad pół godziny. Właściwie był to niekończący się i nużący potok żalów i złości na poszczególnych członków jego rodziny, najwidoczniej winnych jakichś strasznych zbrodni.
Kiedy prowadzący chciał mu wreszcie delikatnie dać znać, że może inni też chcieliby coś powiedzieć, nastąpił wybuch. Waląc pięścią w stół „mówca” wykrzyczał, że zgodnie z Trzecią Tradycją w AA nic się nie musi, a więc on ma tutaj prawo podzielić się swoimi doświadczeniami i wyrzucić z siebie negatywne emocje.
 
O tym, że w AA nic się nie musi, już wcześniej coś tam obiło mi się o uszy. Prawdę mówiąc, nawet bardzo mi to pasowało – nie znoszę obowiązków i przymusu. Zakładałem tylko, że żeby nie pić, należy (i wystarczy!) chodzić na mityngi, a poza tym… ja nic nie muszę.
Jednak cała reszta tego wydarzenia była dla mnie mało zrozumiała. Nic się nie musi? Nawet zasady dobrego wychowania – jak widać – nie obowiązują? Z potrzebami innych też nie potrzeba się nijak liczyć? I jak to właściwie jest z tym całym dzieleniem się? Zawsze wydawało mi się, że podzielić (jabłkiem, wygraną, doświadczeniem itd.), to ja się mogę z kimś, kto się na to zgadza, kto chce przyjąć część, którą dla niego przeznaczyłem. Natomiast wyrzygiwanie na innych swoich frustracji, żalów, uraz i złości, obrzucanie słuchaczy szambem swoich chorych emocji, z dzieleniem się chyba jednak niewiele ma wspólnego. No, ale obiecałem sobie słuchać, a nie wymądrzać się, więc jedyne co mi pozostało, to zamknąć buzię, uczyć się, dowiadywać, poznawać, starać się zrozumieć. Później, kiedy będę pewien, że „rąbię właściwe drzewo” – zastosować to wszystko w praktyce, we własnym życiu – własnym, nie cudzym.
 
Minęło naprawdę wiele czasu zanim przestało mi się wydawać, że Tradycja Trzecia jest najprostsza ze wszystkich i oznacza właściwie jedynie to, że „w AA nic się nie musi”. W chwili obecnej jej treść postrzegam głównie w trzech płaszczyznach, czy aspektach:
 
– Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia. Super! Jednak prędzej czy później przychodzi czas na podjęcie decyzji i udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy ja chcę tylko należeć do AA, czy może, w zakresie, w jakim jest to możliwe, wyzdrowieć z alkoholizmu, wytrzeźwieć? No, niestety… sama przynależność do Wspólnoty choroby alkoholowej nie uleczy.
Jeśli chcę tylko należeć do Wspólnoty AA, to faktycznie jedyne co muszę, to mieć pragnienie zaprzestania picia. I nic więcej. Ale… jeśli chcę wyzdrowieć z alkoholizmu (zostać uzdrowiony), a Anonimowi Alkoholicy twierdzą, że jest to możliwe już na pierwszej stronie Wielkiej Księgi, to okazuje się, że muszę bardzo, bardzo dużo. I że to, co muszę, często rozciąga się na lata , w praktyce okazuje się, że na całe życie.
 
– Tu posłużę się cytatami. W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji napisano: „To ty sam decydujesz, czy należysz do AA. Ty sam możesz zgłosić się do nas i nikt nie ma prawa cię odrzucić”, a także „… pozostawiliśmy każdemu, kto się do nas zwróci, zarówno uznanie się za alkoholika, jak i decyzję, czy powinien się do nas przyłączyć”.
W praktyce oznacza to, że jeśli kiedykolwiek przyjmowałem nowicjusza do AA, jeśli zadawałem mu jedno czy dwa pytania i od odpowiedzi uzależniałem, czy przyjmę go do Wspólnoty AA, czy nie, to popełniałem skandaliczne nadużycie. Jedyne co mnie może odrobinę tłumaczy, to nieświadomość i powszechność tego zjawiska w tamtych czasach. Chociaż… marne to tłumaczenie.
Nikt, absolutnie nikt we Wspólnocie AA nie jest uprawniony do stawiania innym jakichkolwiek warunków, zadawania jakichkolwiek pytań i na podstawie odpowiedzi podejmowania decyzji o przyjęciu, albo nieprzyjęciu do AA. Na szczęście ten proceder na grupach, na które chodzę, należy już do przeszłości.
 
– Ta jest najbardziej ulotna, najbardziej osobista, może najbardziej… duchowa.
Znów byłem na mityngu, znów słuchałem czyjejś wypowiedzi. Tym razem opowiadał coś kolega z roczną, mniej więcej, abstynencją. Oczywiście nigdy bym czegoś takiego głośno nie powiedział, ale w duchu myślałem sobie, że facet gada tak, jakby wczoraj z detoksu wyszedł, po prostu pie… coś bez sensu. Poza tym, znam kogoś, kto z nim pracował, znam jego żonę i na podstawie ich opowieści oceniłem, że to, co teraz słyszę, to fantazje, rojenia i zwykłe kłamstwa. Pomyślałem z pewnym zniecierpliwieniem: „Ech, facet! Zajmujesz tu czas i miejsce, ale przecież widać, że na wytrzeźwienie w tym stuleciu nie masz żadnych szans. Idź się może dopij i wróć do AA, jak naprawdę będziesz gotów. Teraz to szkoda twojego i naszego czasu”.
Przy okazji zrobiłem szybciutko w myślach bilans i wyszło mi, że jeszcze dwie osoby wolałbym, żeby z mojej grupy jakoś, gdzieś… zniknęły. W obu przypadkach chodziło o ludzi agresywnych, napastliwych, hałaśliwych – prawdę mówiąc, jednego to się nawet trochę bałem – dopiero co wyszedł z więzienia i miał koszmarne tatuaże, typowe dla kryminalistów.
Oczywiście nikomu nie życzę alkoholizmu, ale trochę żal mi się zrobiło, że nie mamy na grupie więcej takich członków, jak X, który wykłada na naszej Politechnice, albo Y – dyrektor szpitala.
Bardzo długo wydawało mi się, że dopóki tego typu rozmyślań nikomu nie ujawniam, to wszystko jest w porządku, nie łamię żadnych zasad, jestem OK. Nikomu przecież drogi do trzeźwienia nie zamykam. Ale przyszedł w końcu taki dzień, w którym jasno i wyraźnie musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kłamczuchowi, kryminaliście, napastliwemu prostakowi, jestem gotów poświęcić tyle samo czasu, uwagi, wysiłku i życzliwości, co docentowi X i doktorowi Y?
 
Jedynym warunkiem przynależności do AA jest chęć zaprzestania picia, ale… AA nie jest organizacją, a to oznacza, że Wspólnota AA, to ja i inni, podobni do mnie alkoholicy. Ja już „skreśliłem” kolegę z roczną abstynencją, uznałem (co z tego, że tylko w myślach), że nie ma on szans na wytrzeźwienie i że szkoda tracić dla niego czas i siły. Ja w swojej duszy, czy sercu, odebrałem mu już prawo przynależności do AA wynikające z Trzeciej Tradycji. A co będzie, jeśli tak samo zrobią inni? Na to ostatnie pytanie dość łatwo jest odpowiedzieć: Trzecia Tradycja Wspólnoty AA, gwarantująca wszystkim alkoholikom szansę na wyzdrowienie, stanie się pustym dźwiękiem, z którego właściwie kompletnie nic nie wynika. Wspólnota, już tylko z nazwy, siłą rozpędu wspierać będzie pewnie jeszcze przez jakiś czas prawników, lekarzy, urzędników wysokiego szczebla, aktorów, młode, ładne kobiety… Ale, jak długo może funkcjonować taki twór, dziwoląg bez duszy? I odwrotnie – jeśli jestem gotów nieść posłanie, pomoc i wsparcie AA alkoholikowi bez względu na wiek, płeć, stanowisko, wyznanie, wygląd, zarobki, przekonania polityczne itp. to w moim sercu Tradycja Trzecia ma się całkiem dobrze, a i ja razem z nią.
 
I jeszcze jedno… Kiedy po zapiciach wróciłem do Wspólnoty AA, nikt niczego mi nie wyrzucał, ani nie wypominał, nikt nie domagał się ode mnie żadnych obietnic, ani jakichkolwiek zapewnień, że w razie czego… następnym razem… na przyszłość… Tak po prostu działała Trzecia Tradycja AA. Ale… czy nie tak właśnie przyjął syna marnotrawnego Dobry Ojciec? Czy nie tak kocha swoje dziecko matka, obdarzając je bezwarunkową miłością i ufnością nawet wtedy, gdy inni ją utracili?
 
Kiedy wszystko już mi się rozsypało, kiedy kompletnie pogubiłem się we własnym życiu i wydawało mi się, że dokładnie wszyscy już mnie opuścili, właśnie poprzez Trzecią Tradycję i dzięki niej, bez jakichkolwiek zobowiązań, warunków, żądań czy obietnic, otrzymałem zaproszenie do świata Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Zaproszenie przyjąłem i… jestem tutaj.
 
Do pewnego stopnia o istocie Trzeciej Tradycji mówi stare AA-owskie powiedzenie „żyj i daj żyć innym”, które przed laty rozumiałem chyba jednak zupełnie inaczej. „… daj żyć innym” oznaczało według mnie, że mam nie przeszkadzać innym ludziom żyć tak, jak chcą, bo dzięki temu, oni nie będą przeszkadzali mnie żyć tak, jak ja chcę. Kazio nie będzie widział, jak wynoszę z magazynu niewielką wiertareczkę, a ja przymknę oko na to, że on jest trzeci dzień nawalony w robocie. No, się wie! Trzeba przecież jakoś żyć i dać żyć innym, nie?! „Żyj i daj żyć innym” nigdy wcześniej nie kojarzyło mi się jakoś z zachowaniami pożądanymi społecznie. Może nawet wręcz przeciwnie: jak ja się nie będę interesował czyimiś kantami, to i jego nie będą kuły w oczy moje machlojki. A tu, proszę, taka zmiana!
 
Na jedną rzecz warto chyba jeszcze zwrócić uwagę, choćby dla zasady. Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia – pragnienie zaprzestania picia, a nie zdiagnozowany alkoholizm!





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.