czwartek, 17 maja 2007

Duchowość i szamaństwo

Kolejny raz spotkaliśmy się w Psiej Dziurze (jedno z kilku miejsc w Polsce, w którym takie warsztaty się odbywają), żeby popracować nad Krokami, czyli jak to ostatnio modnie jest nazywać, „żeby podłubać w Programie”. Programie 12 Kroków Anonimowych Alkoholików rzecz jasna.


Alkoholik w poszukiwaniu duchowości

Za pracą, zwłaszcza ciężką, specjalnie nie przepadam, zresztą, ileż można tyrać!? Żeby jednak nie poddać się gnuśnemu lenistwu postanowiliśmy czas spędzić twórczo, a najlepiej wzniośle i duchowo. Pierwszą sugestię przedstawił Książę, proponując abyśmy wybrali się na spacer po okolicznych polach i lasach, całą grupą, ale żebyśmy podczas tej wycieczki zachowali całkowite milczenie, czyli nie odzywali się do siebie ani słowem. Książę wspomniał, że kiedyś robił już coś podobnego z inną grupą. On wprawdzie niczego szczególnego wtedy nie doświadczył, ale pozostali członkowie jego paczki byli ponoć zachwyceni.
 
Malutka była uradowana, Puchatek marudził umiarkowanie, Wielebny kipiał entuzjazmem, a reszta właściwie zrobiłaby wszystko, żeby się tylko od „krokowych” materiałów oderwać. Jako, że kusiła nas jeszcze szansa jakiegoś niezwykłego przeżycia duchowego, wyruszyliśmy niezwłocznie.
Szybko okazało się, że milczenie nie sprawia nam żadnego problemu. Co więcej, nieomal od pierwszej chwili unikaliśmy nawet kontaktu wzrokowego, jakby skrępowani tym, co robimy. Malutka, całkiem niezła aktorka tak w ogóle, kilka razy przybierała pantomimiczną pozę niemego zachwytu, ale kiedy zorientowała się, że nikt nie zwraca na nią uwagi, z wyraźnym żalem przestała.
 
Lato w całej krasie, przyroda umiarkowanie skażona puszkami, butelkami, gnijącymi kanapami, wieńcami pogrzebowymi itp., tak więc wszystko byłoby w porządku, gdyby nie członkowie mojej przesympatycznej grupy, kręcący się w pobliżu. Wyraźnie mi przeszkadzali podczas tej eskapady. Później okazało się, że nie tylko mnie.
Dopiero godzinę po powrocie do ośrodka w Psiej Dziurze z rozbawieniem zdałem sobie sprawę, że ten nasz skomplikowany eksperyment, który dostarczyć miał jakichś specjalnych przeżyć, realizowany jest codziennie, przez miliony ludzi, którzy chodzą po prostu ulicami, czy alejami parkowymi, w stosunkowo niewielkiej odległości od innych obcych osób i nie odzywając się do nich. No, dobrze...
 
Kolejny pomysł miał Nieżywy. Tym razem mieliśmy zastosować coś sprawdzonego - wybraliśmy się całą paczką przytulać się do brzozy. Dokładniej to do brzóz, bo zgodnie z zasadami każdy miał znaleźć sobie swoją. Przytulanie było w całej pełni (wymowne milczenie, rozmarzony wzrok itp.) kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że niektórzy z nas przytulają się do pobielonych wapnem jabłonek. Cóż, jesteśmy w większości ludźmi z dużych miast... Na szczęście ciuchy dały się doprać. No, dobrze...
 
Jednomyślnie odrzuciliśmy sugestię Górala, który twierdził, że rozcieranie w palcach mrówek i wąchanie ich zwłok dostarcza niezapomnianych przeżyć, ale za to wybraliśmy się na „rykowisko”. Na niewielkiej polance, pojedynczo i grupowo, ile sił w płucach, nawoływaliśmy swoich bliższych i dalszych krewnych, znajomych i powinowatych i w ogóle każdego, kto w naszym mniemaniu mógł nam pomóc (forma pomocy nie została sprecyzowana) w pracy nad Programem. Wydzieraliśmy się potwornie i niewątpliwie psiodziórzanom (tubylcom) dostarczyliśmy kolejnej pożywki do rozmyślań na temat „miastowych”, ale mimo to jakoś wątpię, żeby te ryki dotarły do któregokolwiek z adresatów. Do mojego nie dotarły. No, dobrze...
 
Turnus nareszcie dobiegł końca i wyruszyłem w powrotną drogę. Bardzo długą zresztą, bo z mojego punktu widzenia Psia Dziura jest gdzieś na drugim końcu Polski. Dziś za te 9 godzin nużącej podróży wdzięczny jestem Bogu z całego serca. Był to bowiem czas wyjątkowy, czas dla mnie. Nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie zakłócić go filmem w TV, grą komputerową, mityngiem AA, spotkaniem towarzyskim, czy czymkolwiek innym.  
Rozmyślałem o duchowości, o moim rozumieniu tego pojęcia, jego ewolucji i o odkryciu, którego właśnie dokonywałem. Ale czy rzeczywiście ja sam? 
Był taki czas, gdy duchowość kojarzyła mi się z seansami spirytystycznymi, albo ewentualnie śpiewającymi kolędy zakonnicami. Zakonnice w tej mojej wizji miały patrzeć w bliżej nie określoną dal, ale koniecznie do góry- inaczej nici z duchowości. Wtedy jeszcze piłem.
 
I był taki czas, w którym Bóg odebrał mi obsesję picia, co nie udało się ani Wspólnocie AA, ani terapeutom w Poradni Odwykowej. W ten sposób odebrał mi też komfort wątpienia o nim, ale to inna sprawa. Jednak nadal i wciąż czegoś mi brakowało, choć sam pewnie nie umiałbym określić, co to ma być. Nazywałem to duchowością, ale to były tylko słowa, za którymi nie kryła się żadna istotna treść.
 
Aż wreszcie powolutku i nie bez oporów, zaczęło się we mnie rodzić przekonanie, że duchowe jest po prostu to, co nie jest materialne, a więc na przykład wartości takie jak: miłość, praca, przyjaźń, uczciwość, patriotyzm, Bóg, wierność, odpowiedzialność... Tak, religia i Bóg mogą być elementami duchowości, ale jej nie determinują.
 
Wspomniałem o oporach, bo z jednej strony tak pojmowana duchowość wydawała mi się zbyt przyziemna i taka... zwyczajna, a przecież MNIE należy się coś wyjątkowego! Z drugiej natomiast była zbyt trudna do osiągnięcia, wymagała (chyba) jakiejś pracy, a ja nawet nie wiedziałem za bardzo, jakiej.
 
Pociąg kołysał się rytmicznie, miałem już za sobą połowę drogi, kiedy zrozumiałem, że ja kolejny raz robię za Koziołka Matołka: „...i znów musiał biedaczysko po szerokim szukać świecie tego, co jest bardzo blisko”. Przecież w Psiej Dziurze nic specjalnego czy wyjątkowego się nie stało. Nie dowiedziałem się tam niczego, czego wcześniej nie wiedziałem. Czy musiałem tam jechać, a jeszcze wcześniej latami zmagać się z rozmaitymi problemami? Przecież to takie proste:
- Wszystko, co po nas zostaje, to tak naprawdę pamięć innych ludzi, bo przedmioty rozpadną się w pył prędzej czy później. Może więc, póki jeszcze mamy na to jakiś wpływ, warto zadbać, by tych dobrych wspomnień było więcej niż tych złych?
- Tyle tylko jesteśmy warci, ile jesteśmy w stanie pomóc drugiemu człowiekowi- stara prawda, chyba tak bardzo stara, że przestałem ją słyszeć.
- Kochaj i rób co chcesz- św. Augustyn - tak, w tej właśnie kolejności!
- Program AA jest programem duchowym. Duchowym!
- Zachowajmy to w prostocie”- dr Bob do Billa W. podczas ostatniego spotkania.
- Istota programu to właściwie dwa słowa: miłość i służba” - dr Bob w ostatnim publicznym wystąpieniu.
 
I nie trzeba było już nic więcej...
 
Pociąg zwalniał, zbliżaliśmy się powoli do mojego miasta.
 
Wydaje mi się, że niewiele jest grup, w których niedobór duchowości jest tak dotkliwie odczuwany i wyraźny, jak wśród trzeźwiejących alkoholików. Ten deficyt, a nawet głód, rodzi pokusę zaspokojenia szybko i bez wysiłku. A najlepiej, żeby jeszcze było smacznie i dużo. W takiej sytuacji łatwo o pomyłki.
 
W tytule zamieściłem słowo „szamaństwo”. Jego znaczenie słownikowe jest oczywiście inne (poza tym raczej szamanizm), ale dla mnie to pewien skrót myślowy. Przyznam, że ma on w tym kontekście znaczenie jednoznacznie negatywne. „Szamaństwa” w swoim życiu się boję, bo mam świadomość, że jestem umiarkowanie pracowity i z tych, co to czasem próbują wybierać „łatwiejszą, łagodniejszą drogę”.  I tak na przykład duchowość, to dzielenie się z drugim człowiekiem doświadczeniem, siłą i nadzieją. Obrzędy i ceremonie, w które zmieniają się niektóre mityngi AA (czy jeszcze AA?)- to „szamaństwo”. Podobnie jak szamaństwem jest taniec i potrząsanie dzidą w czasie suszy zamiast mozolnego noszenia wody z odległej studni.
 
Szukałem swojej duchowości u de Mello („Przebudzenie”), u Murphy’ego („Potęga podświadomości”), u Osho, Lao-Tsy, Oga Mandino i gdzie się tylko dało. Klęczałem z różańcem w garści przed świętymi obrazami. Eksperymentowałem z rozmaitymi zachowaniami, sposobami myślenia, systemami oddechowymi, itd. Niełatwo było mi się do tego przyznać, ale właściwie jedyne, co osiągałem to wzruszenie lub egzaltacja, którą początkowo często brałem za duchowość przez duże D. Czy jest coś złego w studiowaniu dzieł wschodnich mistyków lub w przytuleniu się do brzozy? Ależ skądże! Pod jednym wszakże warunkiem: że będzie to obok, a nie zamiast... miłości.
 
Szczęknęły hamulce, pociąg zatrzymał się na mojej stacji. BYŁEM W DOMU.




Dużo więcej w moich książkach