sobota, 19 stycznia 2008

Tradycja 5 Wspólnoty AA

Wersja krótka: Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.

Wersja pełna: Każda grupa AA powinna stanowić duchową jedność, posiadając tylko jeden zasadniczy cel: nieść posłanie alkoholikowi, który jeszcze cierpi.


Jak rozumiem Tradycję Piątą Wspólnoty AA?

Gdzieś czytałem (możliwe, że na stronie dra Woronowicza, już nie pamiętam), że pomysł samopomocy oraz wzajemnego wsparcia alkoholików zrodził się około sto lat przed oficjalną datą powstania Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. W roku 1840, w mieście Baltimore w USA powstało Stowarzyszenie im. Waszyngtona (Washingtonian Society). Początkowo jego członkami byli jedynie alkoholicy. W niedługim czasie liczba członków Stowarzyszenia przekroczyła wprawdzie sto tysięcy, ale coraz więcej było w nim osób nieuzależnionych (nie alkoholików), polityków, różnych działaczy społecznych i innych. Rozszerzony został także zakres działalności i zainteresowań Stowarzyszenia. Jego członkowie z zapałem angażowali się w walkę o zniesienie niewolnictwa oraz inne działania polityczne i społeczne. Jednak bez względu na to, jak szczytne idee przyświecały jego członkom, Stowarzyszenie bardzo szybko utraciło w ten sposób zdolność pomagania alkoholikom. Jednak doświadczenie to zostało wykorzystane podczas tworzenia i redagowania Tradycji Wspólnoty AA.
 
W swoim czasie popełniłem kilka błędów, typowych zapewne dla wielu nowicjuszy: zachłysnąwszy się Programem Anonimowych Alkoholików, a dokładniej jego skutecznością i wyraźnie zauważalnymi efektami, chciałem to cudowne narzędzie wykorzystać bardziej, na szerszą skalę, „nie chować światła pod korcem”, ale użyć go wobec wszystkich i wszędzie tam, gdzie ktokolwiek potrzebuje jakiejkolwiek pomocy. Kierowałem się oczywiście współczuciem, życzliwością, dobrą wolą i bezinteresownością, ale… dobrymi chęciami podobno wybrukowane jest piekło.
Pewnego razu nieomalże wymusiłem na grupie zgodę na uczestnictwo w zamkniętym mityngu AA lekomanki i hazardzisty (żadne z nich nie było uzależnione od alkoholu). Oni potrzebowali pomocy i o nią prosili, a ja byłem pełen współczucia. W zasadzie można by powiedzieć, że przecież nic takiego się nie stało, z mityngu AA wyszedł obrażony i urażony tylko jeden z alkoholików, a zawsze mogę twierdzić, że jego złości, urazy i obrażanie się, to jest tylko jego problem, a nie mój, ale… Jakoś nie do końca byłem z siebie zadowolony.
 
Przypomniała mi się telewizyjna reklama czegoś tam, a w niej hasło: „jeśli coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego”. Zadałem sobie wtedy pytanie: czy jest możliwe, że skuteczność Anonimowych Alkoholików jest tak duża, głównie dlatego, że koncentrują oni wszystkie siły i środki na tym jednym jedynym celu, nie rozdrabniając swojego potencjału na inne dziedziny? Egoizm? Nie - pragmatyzm. Jeśli przez wszystkie te lata Anonimowi Alkoholicy czegoś się dobrze nauczyli, to wyciągania wniosków z porażek i korzystania z bolesnych, a czasem nawet tragicznych, doświadczeń. To nie klub koleżeński, tu gra idzie o życie. A jeśli tak, to nie stać nas na przeznaczanie na ten cel tylko części wysiłków. Jeżeli będziemy starali się być dobrzy i pomagać wszystkim, to bardzo szybko (historia, którą wspomniałem na początku) przestaniemy być zdolni do pomagania nawet sobie samym. A jako pijący alkoholicy na pewno nikomu już nie pomożemy.
 
W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” jej autor załatwia sprawę krótko: „Lepiej robić jedną rzecz znakomicie, niż wiele rzeczy kiepsko. Oto istota Piątej Tradycji”. Jasne i proste! Z kolei w książce „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” znaleźć można (str. 302) taki oto tekst: „Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego”.
 
Kiedy dobrnąłem jakoś do Piątej Tradycji i uznałem, że jak najbardziej jest ona dla mnie, pomimo, że zaczyna się od słów „Każda grupa…”, pojawiły się kolejne „schody”, rozmaite wątpliwości i problemy.
Związane były one przede wszystkim z pytaniami: co w praktyce oznacza „nieść posłanie” – a przy okazji, jak to posłanie brzmi – oraz, kim jest alkoholik, „który wciąż jeszcze cierpi”?
 
Podpatrując i podsłuchując kolegów z dłuższym stażem trzeźwienia i ja swego czasu z zadowoleniem mawiałem, że posłanie AA to ja niosę przez samą swoją obecność na mityngach i nawet jeśli się tam nie odzywam, to i tak zrobiłem swoje, a w domyśle – zasłużyłem na pochwałę. No, cóż… Może jest w tym jakaś racja i sens, natomiast na swój użytek dzisiaj „widzę” to zagadnienie odrobinę inaczej. Posłanie AA wydaje mi się czymś w rodzaju „dobrej nowiny” dla osób uzależnionych, alkoholików, która brzmi tak: alkoholik może żyć, a nawet dobrze żyć, bez alkoholu. I… to – na samym początku – jest w zasadzie wszystko. Najpierw rzeczy najważniejsze!
 
Jak zrealizować to założenie w praktyce, także temat poradni odwykowych, terapii dla osób uzależnionych, mityngów, Programu Dwunastu Kroków i różnych form jego praktycznej realizacji, to wszystko są sprawy następne. Czy tak rozumiane posłanie (alkoholik może dobrze żyć bez alkoholu) niesiemy podczas mityngów AA kolegom alkoholikom z kilkuletnią abstynencją? Tu stajemy przed pytaniem, kim ostatecznie jest ten alkoholik, „który wciąż jeszcze cierpi”? Wydaje się, że i na to pytanie autor wyżej wspomnianych książek, odpowiada w Wielkiej Księdze chyba dość jednoznacznie: „… nasza wspólnota doszła do wniosku, że ma tylko jedno i wyłącznie jedno szczytne zadanie: nieść posłanie AA tym wszystkim, którzy nie wiedzą, że mają wyjście”.
 
Prawdopodobnie nie wrócą już czasy, w których Anonimowi Alkoholicy wyciągali pijaków z barów, pubów, lub odwiedzali w Izbie Wytrzeźwień, ale czy coś stoi na przeszkodzie, żeby w tejże Izbie, na detoksie, w przychodni rejonowej i innych takich, czy podobnych miejscach, zostawić ulotki informujące, że jest nadzieja? Czy stoi coś na przeszkodzie, żebym dbał o swoją grupę AA i starał się wraz z innymi jej członkami, by funkcjonowała ona zgodnie z zasadami AA i tym samym skutecznie niosła posłanie Wspólnoty? Czy codzienną „materializacją” Piątej Tradycji nie jest także – a może przede wszystkim – służba? Tu, wydaje mi się, problemów miałem najwięcej, a i zmiany, które obserwuję w swojej postawie wobec służb AA, są chyba najbardziej spektakularne.
 
Startowałem z pozycji mocno niechętnej podejrzliwości wobec osób pełniących dowolne służby i samej idei służb i służenia. Wynikało to oczywiście z mojego kompletnego niezrozumienia celu i sensu tych działań. Przechodziłem dość długi etap obojętności, następnie ograniczonej akceptacji, ale tylko służb wewnątrz grupy i kilku innych i w pewnym momencie zatrzymałem się na stanowisku, które można określić jako zrozumienie i nawet szacunek dla osób pełniących służby i spłacających w ten sposób swój dług wobec Wspólnoty AA. Dostrzegałem już cel, choć nie do końca rozumiałem głęboki sens tego zagadnienia. W moim życiu ten okres wydaje mi się niezwykle ważny – uznawałem już własne zobowiązania i powoli stawałem się gotowy, jak każdy normalny, dojrzały człowiek, rozpocząć ich regulowanie. W tym stanie ducha i umysłu mogłem już, w sposób mniej więcej składny, pełnić jakąś służbę. Cel całej struktury służb AA był już dla mnie jasny – chodzi o sprawne, skuteczne działanie Wspólnoty, ale jaki sens – prywatny, osobisty, wewnętrzny – miało to mieć konkretnie dla mnie?
 
Pewnego razu, opowiadając jakieś wydarzenie, mój sponsor powiedział, że jedynym celem i sensem mojej służby jest to, abym stawał się lepszy. To było właśnie TO!
Przez rok służby w Intergrupie nauczyłem się więcej niż przez kilka lat chodzenia, nawet dość często, na mityngi. Paradoksalne jest to, że najwięcej nauczyli mnie oponenci i przeciwnicy. Ale nie, nie moi przeciwnicy – w służbach nie powinno być przeciwników – chodzi mi o przeciwników pewnych moich postaw, zachowań, myślenia. Przeciwników mojego egoizmu i egocentryzmu.
 
Pozornie mogło się wydawać, że wszystko jest w porządku – no, przecież chodzę często na mityngi AA, nie piję, a utrzymywanie abstynencji nie stanowi w tej chwili dla mnie problemu. Po co mam być, stawać się coraz lepszym człowiekiem? Dla kogo? Dopóki pamiętam i wierzę w słuszność powiedzenia, zgodnie z którym „tyle tylko jesteśmy warci, ile potrafimy pomóc drugiemu człowiekowi”, nie powinienem mieć większych problemów z odpowiedzią. Stając się lepszym człowiekiem, w szerokim znaczeniu tego słowa, więcej mam do ofiarowania, lepiej i skuteczniej jestem w stanie pomóc… temu alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi.
 
Tak oto potrzebowałem półtora tysiąca słów, żeby zbliżyć się nieco do tej treści, którą dr Bob wyraził podczas swojego ostatniego publicznego wystąpienia. Dowcip polega na tym, że on zrobił to jednym zdaniem mówiąc, że jak ścisnąć cały ten program, to właściwie zostają dwie rzeczy: miłość i służba.
 
Jakiś czas temu w moim mieście padła propozycja zorganizowania mityngów AA dla weteranów. Byłem zdecydowanie przeciwny… do momentu, kiedy mi powiedzieli, że ja też będę mógł przychodzić, bo mam pięć lat abstynencji, a wnioskodawcy wymyślili, że u nas weteran będzie się liczył od lat pięciu. Ostatecznie grupa ta nie powstała (i moim zdaniem bardzo dobrze), ale problem mityngów organizowanych specjalnie dla… skłonił mnie po latach do zastanowienia, jak się one mają do Pierwszej i Piątej Tradycji?
 
Mityngi dla weteranów, dla kobiet, dla rudych, dla łysych, dla młodych, dla grubych… Zawsze przecież można twierdzić, że ich problemy są w jakimś tam sensie wyjątkowe, specyficzne i nie dotyczą całej populacji, tylko… czy rzeczywiście ma to jakiś sens? W końcu samo życie jest… koedukacyjne. Ale, przede wszystkim, Pierwsza Tradycja mówi o potrzebie jedności, a nie o podziałach.
Z drugiej strony, czy rzeczywiście powinienem się upierać, że będę chodził do takiej grupy ludzi, z którymi normalnie nigdy nie miałem kontaktu? Choćby grupa „Za kurtyną”, na którą chodzą aktorzy, czy jakaś grupa zorganizowana w klasztorze, specjalnie dla księży?
 
Przeciwnicy mityngów „kobiecych” i „męskich” powołują się na Preambułę. Owszem, napisano w niej, że AA jest Wspólnotą mężczyzn i kobiet, jednak nie napisano, że na każdą grupę muszą, czy powinni, chodzić razem mężczyźni i kobiety. Kwestia ta nie dotyczy Preambuły, a raczej Piątej Tradycji: „Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi”. Nie ma w niej żadnych podziałów czy ograniczeń. Jeśli grupa odmawia pomocy alkoholikowi ze względu na to, że nie pasuje on do profilu grupy, to ewidentnie łamie Piątą Tradycję i nie realizuje swojego głównego celu. Oczywiście działanie takie wydaje mi się sprzeczne również z duchem Pierwszej Tradycji.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by zorganizować grupę uzależnionych kobiet, grupę młodych, grupę łysych, weteranów, cyklistów itd. Uważam jednak, że w myśl Piątej Tradycji, drzwi grupy AA powinny być stale otwarte dla każdego poszukującego pomocy alkoholika.
 
Czy grupa tylko dla… jest grupą AA-owską? Często powtarzam (bywa, że muszę powtarzać sam sobie), że we Wspólnocie jest tylko jeden człowiek zobowiązany do przestrzegania zasad – ten, kto sam tak postanowi. Tak, taka grupa jest grupą AA – jeśli jej członkowie tak postanowią. To oni decydują, czy grupa będzie działać w oparciu o dwanaście Tradycji, czy może tylko o jedenaście, lub dziesięć. I, co do pewnego momentu irytowało mnie najbardziej, wolno im.
 
Od wiosny 2010 roku grupy w moim mieście niosą posłanie poprzez ofiarowywanie literatury AA-owskiej miejskim bibliotekom publicznym. W ten oto sposób książki, które normalnie dostępne są tylko u AA-owskich kolporterów, mogą trafić do tych, którzy o nie pytają, którzy informacji na temat Wspólnoty szukają.
 
Przy okazji dodam, że jest to metoda zgodna z moim osobistym i prywatnym podejściem do rzeczy, który zawiera się w dwóch punktach, będących parafrazą słów pewnego mnicha: 
1. O AA mówić wtedy, gdy pytają. 
2. Żyć w taki sposób, żeby pytali.




Więcej i szerzej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.