poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Krok 4 Programu 12 Kroków

Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.
(ang. Made a searching and fearless moral inventory of ourselves.)

Jak rozumiem Krok 4 Programu 12 Kroków AA?

Programu Dwunastu Kroków nie robi się samemu. Jeśli nawet, czasem, alkoholik zda sobie sprawę z własnej bezsilności wobec alkoholu samodzielnie (sam), na przykład w wyniku wyjątkowo bolesnego zderzenia z konsekwencjami picia (pozew rozwodowy, zwolnienie dyscyplinarne, atak delirium), jeśli nawet, czasem, doprowadzi go to do Wspólnoty AA, albo poradni odwykowej, to i tak wydarzenie to dobrze i korzystnie byłoby dokładnie przepracować, bo bez tego, po pewnym czasie, mogłoby ono zostać zafałszowane, zminimalizowane, zbagatelizowane i zracjonalizowane przez uzależniony umysł. Z tego samego powodu, choć nie tylko, stała pomoc w pracy nad pozostałymi Krokami wydaje mi się absolutnie niezbędna. Pomoc ta, w przypadku różnych Kroków, może mieć różny zakres, wymiar i charakter, ale to chyba jest zrozumiałe. „Zrobienie” Kroku Czwartego oraz, co zwykle idzie w parze, Kroku Piątego, samemu (samotnie), jest po prostu całkowicie nierealne i wymaga wyjątkowego i szczególnego wsparcia ze strony sponsora lub grupy, z którą alkoholik nad tym Krokiem pracuje. Zgodnie z zasadą: „Nikt tego za ciebie nie zrobi, ale nigdy nie zrobisz tego sam”.
 
W „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”, w rozdziale poświęconym Krokowi Piątemu, napisano: „Bez Piątego Kroku niektórzy w ogóle nie potrafią utrzymać trzeźwości; inni ulegają co jakiś czas nawrotom nałogu, dopóki nie uwolnią sumienia od wszelkich ciężarów. Zdarza się, że nawet weterani AA, po wielu latach trzeźwości drogo płacą za zlekceważenie Piątego Kroku”. Nie miałem powodu w to nie wierzyć. Jednak, żeby zrealizować Krok Piąty, musiałem wcześniej zmierzyć się z Krokiem Czwartym.
Nie chciałem wrócić do picia i to niewątpliwie było, wtedy, za pierwszym razem, głównym motywem mojej decyzji dotyczącej pracy nad Krokami Czwartym i Piątym według programu „strzyżyńskiego”. Ale było też coś jeszcze. Powolutku i jeszcze niezbyt jasno zaczynałem zdawać sobie sprawę, że ten Program może być czymś więcej, niż w swojej ignorancji sądziłem. Spotkanie z samym sobą, choć liczyłem się z tym, że niekoniecznie przyjemne, również zapowiadało się ciekawie. Tak więc zrobiłem to. A później jeszcze raz i kolejny… Oto moje doświadczenia, przemyślenia i wnioski związane z realizacją Czwartego Kroku.
 
Jeśli pominąć ewentualną obawę przed złamaniem abstynencji (zapiciem), którą przecież nie wszyscy uzależnieni muszą odczuwać, to i tak pojawia się, całkiem sensowne zresztą pytanie, dlaczego w ogóle mam pracować nad tym Krokiem, no i po co? Czemu to ma służyć? Kilkunastomiesięczna, a nawet kilkuletnia abstynencja, nie oznacza jeszcze niestety automatycznie trzeźwego myślenia, rezygnacji z zachowań kompulsywnych, nie zapewnia automatycznie weryfikacji zupełnie nieprawdopodobnych przekonań, których dorobiliśmy się w okresie picia, nie eliminuje wypracowanych w tym czasie, ale może i jeszcze wcześniej, schematów myślowych oraz wynikających z tego wszystkiego sposobów i metod działania, które w konsekwencji przynoszą więcej szkody niż pożytku, a na dokładkę jeszcze nie bardzo wiadomo, dlaczego – przecież nie pijemy!?
Najbardziej typowy i wręcz banalny przykład: „tak, to prawda, jestem alkoholikiem, ale uzależniłem się przez żonę (ustrój, szefa, powódź itp.), więc w efekcie to przez nią będę teraz musiał całą resztę życia spędzić samotnie, bez przyjaciół, pozbawiony najprostszych przyjemności, nie wychodząc z domu”.
 
Rozpoczynając swoje nowe, bezalkoholowe życie, dysponowałem całą furą irracjonalnych przekonań, a czasem wręcz absurdalnych wierzeń o sobie, o życiu, o świecie, o rodzinie, o ludziach, o pracy, o Bogu, o związkach, o domu, o dzieciach, o miłości i innych sprawach. Te najbardziej bezsensowne i szkodliwe, jak powyższy o powodach uzależnienia i życiu bez alkoholu, jakoś mi skorygowali podczas terapii odwykowej i na mityngach AA, ale reszta, niestety, pozostała. Czy przesadzam? Nie. Człowiek zdobywa umiejętności społeczne poprzez doświadczenia życiowe, które w sposób zupełnie naturalny stają się jego udziałem co dzień. Dzięki nim kształtuje się też jego świat wartości, system przekonań, świadomość, oceny i opinie. W wielu zwyczajnych życiowych wydarzeniach nie brałem udziału, bo byłem po prostu pijany. Zastępowali mnie – najczęściej dlatego, że nie zostawiłem im żadnego wyboru – członkowie rodziny, znajomi, przyjaciele, współpracownicy, podwładni. To oni się uczyli, zdobywali doświadczenie, wiedzę i umiejętności. Ja w tym czasie, przy pomocy alkoholu, dbałem o swoje dobre samopoczucie. Jeśli nawet okoliczności zmusiły mnie do aktywnego uczestnictwa w swoim życiu, to często byłem wtedy podpity, albo ciężko skacowany, a więc moje doświadczenia, przemyślenia i wnioski z takiego przeżycia były co najmniej problematyczne.
Czy tak można żyć? Tak, można. Choć sądzę, że w takiej sytuacji trudniej jest utrzymać abstynencję. Ale, co chyba najważniejsze, jakość takiego życia i poziom zadowolenia z niego będzie, w najlepszym wypadku, mało satysfakcjonujący. Życie, w którym jedynym powodem do radości miałoby być to, że się dziś nie napiłem, jakoś mnie nie pociągało.
 
Praca nad Krokiem Czwartym, okazała się znakomitym sposobem na rozpoznanie, a bywało, że nawet doraźną weryfikację, mylnych przekonań, „pijanego” myślenia i funkcjonowania (tj. zachowań). W czasie kilkudniowego warsztatu, i oczywiście także później, uczyłem się… samego siebie. Dzięki odpowiednim materiałom i pomocy innych alkoholików dowiadywałem się, kim jestem oraz jaki jestem. Znajdowałem odpowiedzi na pytania, o swoje mocne i słabe strony, o to co umiem i wiem, a z czym sobie nie radzę, rozpoznawałem świat swoich wartości i testowałem własne przekonania. Odkłamywałem swoje życie i konfrontowałem je z faktami i rzeczywistością. Przekonywałem się, czasem wręcz z przerażeniem, że niektóre wady charakteru mogły być i były bezpośrednią, lub pośrednią, przyczyną mojego uzależnienia. Nierozpoznane, stale i wciąż byłyby zagrożeniem dla mojej abstynencji.
 
W przypadku pracy nad Czwartym Krokiem ze sponsorem z AA, ważne jest, by ów sponsor miał własne doświadczenia dotyczące pracy na Krokach (nie tylko w zakresie Czwartego i Piątego!), oraz jasną, spójną koncepcję realizacji zadania, które jego podopieczny ma wykonać. Nie da się więc tego zrobić z kolegą z terapii na zasadzie: „wpadnij do mnie jutro po mityngu, spróbujemy coś zrobić z tym Krokiem”. Grupa pracująca wspólnie powinna mieć materiały pomocne przy takiej pracy, dobrze jest też zapewnić sobie w razie czego pomoc i wsparcie kogoś, kto ma większe doświadczenie. Działa tu oczywista zasada: jeśli jeden ślepiec nie widzi drogi, to dziesięciu ślepców też jej nie zobaczy.
 
Gruntownego obrachunku moralnego, wykonywanego w ramach pracy nad Krokiem Czwartym, pod żadnym pozorem nie wolno wręcz ograniczać tylko i wyłącznie do okresu destrukcyjnego picia. Byłoby to szalenie niebezpieczne, gdyż pogłębiałoby tylko rojenia i iluzje tworzone przez uzależniony umysł na własny temat. Nie jest bowiem prawdą, że przed uzależnieniem się od alkoholu, byłem człowiekiem wolnym od jakichkolwiek wad charakteru (wynaturzonych instynktów, zaburzeń osobowości – w literaturze przedmiotu te określenia bywają czasem stosowane zamiennie) i nie jest prawdą, że do takiego idealnego stanu wróciłem po odstawieniu alkoholu. Gdzie lekkomyślność, dzięki której latami nadużywałem alkoholu, beztrosko zakładając, że mnie alkoholizm na pewno nie spotka? Takich przykładów mógłbym zresztą podać mnóstwo. Ideał przed uzależnieniem, ideał po zaprzestaniu picia, a pomiędzy nimi… no, cóż… choroba, to ona wszystko tłumaczy, ja tu nie jestem niczemu winien – to bardzo wygodne, ale przecież zupełnie fantastyczne rojenia. Także niebezpieczne. Krótko mówiąc – obrachunek moralny ma dotyczyć całego życia.
 
Chociaż w pracy nad Czwartym Krokiem koncentrujemy się przede wszystkim na swoich wadach charakteru, nie oznacza to, że należy lekceważyć, czy bagatelizować zalety. Gruntowny obrachunek moralny musi obejmować zarówno cechy pozytywne, jak i negatywne, zwłaszcza, że te pierwsze mogą zostać z powodzeniem wykorzystane do rozprawienia się z drugimi. Obrachunek to nie „dokopywanie sobie”, ale rzetelny bilans. Żaden człowiek nie składa się przecież z samych tylko wad! Obrachunek moralny, którego efektem jest tylko i wyłącznie lista wad, nie został wykonany rzetelnie. Nie jest wiarygodny. Z własnego doświadczenia wiem, że bardzo często o wiele łatwiej jest mówić o swoich wadach, niż o mocnych stronach, zaletach. Wynika to choćby z naszego wychowania; wielu z nas w dzieciństwie napominanych było przez rodziców słowami „nie chwal się!”. Mści się to do dziś.
 
Wspominałem wcześniej, że obrachunku moralnego nie można robić chaotycznie, zakładając, że może jakoś się uda. W pracy powinna uczestniczyć przynajmniej jedna osoba, która dobrze wie, jak to robić, wskazane jest też, żeby dostępne były także jakieś materiały pomocnicze – chodzi o to, by od początku określona była metodologia takiej pracy. Opierać się można „na urazach” (istnieją takie materiały), lub na siedmiu grzechach głównych (są to: chciwość, grzech, lenistwo, obżarstwo, pożądanie, pycha, zawiść), albo na poradniku opracowanym przed laty we Wspólnocie AA. Odpowiednie materiały pomocnicze można też opracować indywidualnie, razem ze sponsorem.
A jeśli już wspomniałem o możliwości wykorzystania siedmiu grzechów głównych, powinienem też zwrócić uwagę na zagadnienie niesłychanie ważne, fundamentalne: obrachunek moralny to jednak nie jest rachunek sumienia, dobrze znany chyba wszystkim praktykującym katolikom, przygotowującym się do sakramentu pojednania (spowiedzi). Nie jest to więc lista grzechów, wykroczeń, czy nawet przestępstw, ani też krzywd wyrządzonych innym ludziom – choć od takiej listy można zacząć.
 
Załóżmy, przykładowo, że moja lista wygląda następująco: okłamałem żonę – 327 razy, oszukałem syna – 284 razy, nałgałem matce – 529 razy, opowiadałem zmyślone historie bratu – 612 razy, okłamałem szefa – 53 razy, koleżankę – 27 razy, kolegę – 18 razy, przyjaciela – 9 razy… Szczerze, uczciwie i dokładnie, prawda? Mogę nawet dorzucić jeszcze garść szczegółów i dokładnie wyjaśnić na czym te kłamstwa polegały. Jest to, być może, całkiem niezły „materiał” na spowiedź generalną, ale dla potrzeb obrachunku moralnego z Kroku Czwartego, taka lista, spis, czy wykaz, może stanowić co najwyżej punkt wyjścia do dalszej pracy. Dlaczego? Ano dlatego, że w Kroku Piątym mowa jest o wyznaniu istoty błędów, a nie o odczytaniu listy występków. Dlatego, że w Kroku Siódmym prosimy o usunięcie naszych braków, a nie o zabranie nam kartki ze spisem postępków moralnie nagannych. Program Dwunastu Kroków jest pewną całością i dlatego „robi się” go z kimś, kto to rozumie, kto dostrzega powiązania, kto zdaje sobie sprawę, że tu często coś wynika z czegoś i dokądś prowadzi.
 
Czym jest w takim razie ta istota błędów, którą mam odkryć podczas pracy nad Krokiem Czwartym i wyznać w Kroku Piątym? Istota błędów, to odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego robię to, co robię? Dlaczego zachowuję się, czy reaguję, w taki właśnie, a nie inny sposób? W przykładzie, który podałem: dlaczego okłamuję wszystkich wokół, dlaczego nie potrafię być szczery? Być może wynika to z niskiej samooceny, z kompleksu niższości? Może jestem przekonany, że muszę koloryzować i zmyślać różne niestworzone historie na swój temat, bo mnie takiego, jaki jestem naprawdę, nikt nie będzie lubił i kochał? A może jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika (kłamstwa bez potrzeby, to jedno z typowych zachowań DDA)? Z niską samooceną, z lękiem przed odrzuceniem, z zaburzeniem DDA, coś można zrobić – z listą występków nie można zrobić nic, to tylko fakty, które miały miejsce w bliższej lub dalszej przeszłości; przeszłości, której przecież nie da się zmienić.
 
Bardzo niewielkie pole manewru, jeżeli w ogóle jakiekolwiek, pozostawia przekonanie, że wady charakteru, to taki dopust boży (takim mnie Boże stworzyłeś, to takim mnie masz), a w ogóle to wina rodziców i ich metod wychowawczych, albo ewentualnie coś w rodzaju „pakietu startowego”, gotowego zestawu cech, czyli zarówno wad, jak i zalet, z którym przyszliśmy na świat, i na który nie mamy właściwie żadnego wpływu. Z tak rozumianymi wadami można sobie oczywiście „walczyć”.
Kiedy mnie sytuacja do tego zmusiła, a zdarzało się tak częściej, niżbym sobie życzył, i to nie tylko w pijanym życiu, z wielką powagą, przekonaniem, nawet wiarą we własne słowa twierdziłem, że ze swoimi wadami charakteru to ja nieustannie walczę. I taka deklaracja najczęściej wystarczała. Ale pewnego razu, we Wspólnocie AA, trafił się wyjątkowo wredny typ i zaczął nękać mnie pytaniami o to, co ja dokładnie w związku z tym robię, na czym, ale tak konkretnie, już bez „lania wody”, ta moja walka z wadami polega? Z wielkim zapałem próbowałem nawet wymyślić coś sensownego, ale bardzo szybko stało się najzupełniej jasne, że cała ta „walka z wadami”, to jedynie pustosłowie, za którym nie idą żadne realne działania. Dobił mnie całkowicie pytając jeszcze, od jak dawna tak sobie z tymi wadami walczę i jakie są tego skutki. Kiedy, zgodnie z prawdą, aczkolwiek wyjątkowo niechętnie, przyznałem, że walczę od lat kilkudziesięciu, a efekty są w zasadzie żadne…
Pamiętam, jak podczas tej rozmowy, gorączkowo i rozpaczliwie szukając argumentów, wymyśliłem, że walczę ze swoimi wadami w ten sposób, że po prostu staram się tego nie robić – chodziło wtedy zdaje się o kłamstwo, a więc staram się mniej kłamać. On popatrzył na mnie, ja na niego… Nic więcej nie było do powiedzenia i faktycznie nie padły już żadne słowa. Jestem jednak przekonany, że obaj, w tym momencie, myśleliśmy o tym samym – o piciu. W czasach uzależnionego picia także przecież walczyłem z alkoholem i swoją słabością, także starałem się pić mniej, albo przynajmniej nie upijać „w trupa”, do „urwanego filmu”, torsji. Zgadza się, czasem faktycznie nawet mi się to udawało, ale ostatecznie… wiadomo. „Objawem obłędu jest oczekiwanie na odmienne efekty przy niezmienionych działaniach”. Moja walka z alkoholem była równie mało skuteczna, jak i z wadami charakteru. Czas było zmienić metodę…
 
Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy zrozumiem, że ja te swoje wady charakteru może nie tyle mam, co ich używam. Tak! Dokładnie tak! Używam swoich wad charakteru, korzystam z nich, jak narzędzi z podręcznego kuferka, przybornika, który zawsze i w każdej sytuacji, mam przy sobie, z którym w żaden sposób nie jestem w stanie się rozstać. Pozostaje teraz, stosunkowo proste już pytanie, po co ja tych swoich wad używam, czemu to robię? Przecież wiem, że to wada, że nie powinienem, że to naganne. No, cóż… Używam swoich wad charakteru, bo mi się to po prostu opłaca, bo zawsze przynosi określone korzyści. Swoją drogą, próbowałem kiedyś znaleźć taką wadę, której użycie nie dawałoby profitów, ale mi się nie udało. Gdyby używanie wad wiązało się wyłącznie z samymi tylko stratami (a tak, tak, są tu też często jakieś konsekwencje, cena, którą trzeba zapłacić), to przecież wady bym nie używał. Gdyby każda, dokładnie każda moja próba koloryzowania, zmyślania na swój temat kończyłaby się ośmieszeniem, a może i pogardą ze strony otoczenia, błyskawicznie odechciałoby mi się to robić. Problem w tym, że do zdemaskowania dochodzi niezbyt często, za to zdarza się, że taki „poprawiony” wizerunek ułatwiał mi na przykład nakłonienie atrakcyjnej pani do… czegoś tam.
Użycie każdej wady przynosi korzyści. Złodziejstwo umożliwia wejście w posiadanie dóbr, na które nas nie stać, kłamstwo ułatwia uniknięcie odpowiedzialności – to tylko jeden niewielki przykład, bo przecież zyski z kłamstwa mogą być różnorakie, notoryczne spóźnianie się znakomicie podbudowuje nasze poczucie własnej wartości, a nawet władzy nad innymi ludźmi (oni muszą na mnie czekać), lenistwo zapewnia więcej czasu dla siebie, tchórzostwo pomaga unikać ryzykownych decyzji, a co za tym idzie także konsekwencji takich decyzji i w ogóle działania itd. itp.
Tak jak nikt nie wlewał mi wódki do gardła „na siłę”, tak i nikt przemocą nie może zmusić mnie do używania swoich wad. Przy najbardziej nawet sprzyjających okolicznościach, to nadal i wciąż ja decyduję, czy ze swojej skrzynki narzędziowej wyjąć złodziejstwo, albo inną wadę, i go użyć, czy jednak nie.
 
W taki oto sposób praca nad Czwartym Krokiem odbiera komfort używania własnych wad charakteru, ale daje jednocześnie nadzieję oraz realną szansę – w odróżnieniu od niesprecyzowanego i mało skutecznego „walczenia” – na skuteczną korektę tych zachowań, których nie chcemy u siebie już dłużej tolerować, które – przy oczywistych profitach – przynoszą nam jednak także konsekwencje, jakich wolelibyśmy uniknąć. Rozpoznanie własnych wad charakteru, ale także okoliczności, w których ich najczęściej używamy, sposobów i metod, jakie przy tym stosujemy i wreszcie korzyści, jakie dzięki nim osiągamy, wydają mi się wyjątkowo ważnym elementem i jednym z celów „strategicznych” podczas realizacji Czwartego Kroku.
 
Kolejnym, nie mniej ważnym motywem, jest zapoczątkowany tu właśnie proces zapoznawania się z własną duchowością. Moim zdaniem duchowe jest to, co nie jest materialne, a więc świat wartości człowieka. Mogą się na niego składać takie elementy jak miłość, uczciwość, rodzina, dom, Bóg, odpowiedzialność, praca, dzieci i dziesiątki innych, ale właśnie – mogą. Poważnym błędem jest założenie, że wszyscy mamy, czy też wyznajemy, identyczne wartości. To nie jest prawda! Nie ulega natomiast żadnej wątpliwości, że życie zbudowane i oparte na cudzych wartościach, doprowadzi w konsekwencji do cierpienia. Przykład: wszyscy (a przynajmniej tak mi się wydaje) twierdzą, że dzieci są dla nich wielka wartością. No, to dla mnie pewnie też muszą być, bo gdybym się głośno przyznał, że nie, to wyszłoby na to, że jestem pewnie jakiś nienormalny. Ale przecież prawdą, którą już znam jest to, że w rzeczywistości nudzą mnie i złoszczą te rozwydrzone, hałaśliwe bachory i zupełnie nie mam ochoty się nimi zajmować. W porządku, ja nie muszę mieć dzieci, w braku potomstwa i wielodzietnej rodziny nie ma niczego złego, ale jeżeli wmówię sobie, że dzieci są dla mnie ważne i jednak zostanę ojcem, to tylko unieszczęśliwię i dziecko, i jego matkę, i wreszcie samego siebie.
Dokładnie taki sam efekt, czyli cierpienie, wystąpi w przypadku prób funkcjonowania z kompletem wartości ze sobą sprzecznych. Przykład: wielką wartość ma dla mnie wolność osobista, a szczególnie wolne związki. Uważam też, że prawdziwy mężczyzna, nawet nie tyle może, co wręcz powinien, mieć wiele partnerek. Jeśli jednak moją wartością jest także Bóg i Dekalog, to… no, nie ma cudów, coś tu będzie „zgrzytać”, bo wartości, które wzajemnie się wykluczają, nie będę w stanie poskładać w jakąś harmonijną całość. Jako alkoholik, odporność na przeciągające się, długotrwałe cierpienie mam bardzo niewielką, albo i żadną, natomiast – do czasu rzecz jasna – jedynym remedium, jakie znam, jakie przychodzi mi na myśl odruchowo i automatycznie, jest wódka.
 
Alkohol, do pewnego momentu, skutecznie pomagał mi uciekać od życia, od siebie, od cierpienia, od nieakceptowanej rzeczywistości… Krok Czwarty okazał się być początkiem drogi powrotnej.





Więcej i szerzej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz