poniedziałek, 20 września 2010

Bóg w Programie AA?

Starzy alkoholicy powiadają, że swój swego zawsze pozna i nie chodzi tutaj o zataczanie się, czerwony nos i przekrwione oczy, bo ta zdolność do rozpoznawania się dotyczy także alkoholików nie pijących już od wielu lat. Ja też już zauważyłem, że czasami w kontakcie z drugim człowiekiem widać, słychać i czuć, jak gdyby wspólną nam obu ciemność, pewien smutek i lęk, które, choćby nieuświadomione, gdzieś tam w głębi zawsze jednak są. Najczęściej jednak ten… mrok, czy cień duszy dostrzegam po prostu patrząc w lustro.
 
Na terapii odwykowej uczyli, że po odstawieniu alkoholu w moim umyśle pozostała wielka czarna dziura, otchłań, która – nie wypełniona w umiejętny sposób – może znów mnie pochłonąć. Wydawało mi się, że jej zasypanie będzie stosunkowo łatwe: odbudowa więzi rodzinnych, praca zawodowa, jakieś hobby, a nawet pasja, wreszcie pomoc udzielana bezinteresownie innym w ramach Dwunastego Kroku, albo i ze zwykłej ludzkiej życzliwości. I to faktycznie działa, ale nigdy jednak nie do końca, nigdy nie w stu procentach.
 
Moje picie zawsze miało charakter ucieczkowy. Czasem uciekałem do, ale jednak głównie i przede wszystkim od. Pracując nad Krokami IV i V odkryłem istotę swoich błędów, którą zawsze był lęk, strach (przerażenie, niepokój, obawa, nieśmiałość itd.), ale nie o definicje czy wyliczenia teraz mi chodzi. Lęk przed odrzuceniem, albo strach przed ośmieszeniem, był bardzo często głównym, a nawet podstawowym motorem mojego działania. Wpływał na moje zachowanie, podejmowane decyzje i wybory życiowe, choć całymi latami zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. To od takich właśnie lęków uciekałem do butelki, ale czy tylko od takich?
 
Kiedy w końcu jakoś dobrnąłem do Kroku XI, musiałem już bardzo poważnie zająć się tematami związanymi z Bogiem i wiarą. Tak, Bogiem i wiarą, bo na przykład religia, wyznanie czy kościół nie mają tu nic do rzeczy. W każdym razie, jako człowiek z pewnymi pretensjami do trzeźwości i zdroworozsądkowego (mam nadzieję!) myślenia uznałem, że podejście: „w coś wierzę, ale sam nie wiem, w co”, jest na dłuższą metę nie do przyjęcia, a to z kolei prowadziło w sposób nieuchronny do pytań o sens życia i istotę śmierci, o nieśmiertelność i warunki zbawienia.
 
Urodziłem się – jak każda istota żyjąca – skazany na śmierć. Przez wiele lat mogłem ten fakt ignorować, ale przecież nie w nieskończoność. Świadomość takiego wyroku, nieuchronności przeznaczenia, również rodzi lęk, który też kładzie się cieniem na duszy. Zagłuszałem go książkami, filmami, muzyką, alkoholem, uciekałem od niego w pracę po kilkanaście godzin na dobę, w romanse, zakupy… W końcu zdałem sobie sprawę, dzięki Programowi AA, że jedynym lekarstwem na ten rodzaj lęku jest wiara. Tylko prawdziwa wiara skutecznie leczy ból egzystencji. Wiara, która nie jest porywem uczuć, sentymentem, egzaltacją, wzruszeniem. Wiara, która nie wynika z żadnej wiedzy, ani nawet z żadnego doświadczenia, bo przecież najpiękniej kwitnący kwiat, nie jest jednak dowodem na istnienie Boga… ani gwarancją mojego zbawienia.
 
Jak zdobyć, uzyskać, taką wiarę? Boga poznać można tylko rozumem (św. Augustyn) i to jest oczywiste, bo i czym niby – zmysłem węchu? Jasne jest też, że nie można uwierzyć wbrew woli, jednak warto zdawać sobie sprawę i zrozumieć, że odwrotnie niestety się nie da: wola człowieka nie wystarcza, aby wiarę zyskać. Starożytni Grecy wierzyli w bogów, z którymi układali się i pertraktowali, z którymi zawierali umowy, wiążące później obie strony. Ale czy w coś takiego mógłby wierzyć chrześcijanin? I pozostać chrześcijaninem?
 
Tak więc nie ulega wątpliwości, że wiara, której pragnę, jest darem Boga, dziełem Jego łaski i nie ma żadnej możliwości, bym posiadł ją sam, jakimiś sposobami czy metodami dostępnymi człowiekowi. Łaska boska, wiara i wreszcie zbawienie, nie należą mi się za coś, nie są elementami żadnego paktu zawartego z Bogiem, żadnej transakcji, która określałby, że za odpowiednią liczbę dobrych uczynków, za praktykowanie cnót, miłosierdzia i pokory, wiara i zbawienie mi się należą. Wiara nie jest wartością, którą mógłbym od Boga uzyskać w zamian za określone zasługi. Bóg jest przecież całkowicie suwerenny i żaden śmiertelnik nie może Go do niczego zmusić czy zobowiązać, takim czy innym swoim postępowaniem.
 
Na szczęście Krok XI nie dotyczy przecież zmiany postępowania (działania, zachowania); to było treścią i istotą poprzednich dziesięciu Kroków. Krok XI jest szansą na korektę intencji, ale to przekracza już moje możliwości. Tutaj to ja się mogę tylko modlić bardzo krótką, choć niekończącą się modlitwą, która w pewnych warunkach może być też wprowadzeniem do medytacji i którą w Kroku XI praktykuję: daj mi Panie łaskę wiary, daj mi Panie łaskę wiary, daj mi Panie łaskę wiary…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz