piątek, 19 listopada 2010

Krok 11 Programu 12 Kroków

Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas, oraz o siłę do jej spełnienia.
(ang. Sought through prayer and meditation to improve our conscious contact with God as we understood Him, praying only for knowledge of His will for us and the power to carry that out.)

Jak rozumiem Krok 11 Programu 12 Kroków AA?

Przez tę „modlitwę” i „medytację”, na których koncentrowałem się latami z uporem niewątpliwie godnym dużo lepszej sprawy, nie byłem w stanie pojąć, że przecież ani medytacje, ani modlitwy, nie stanowią istoty Kroku Jedenastego. A wystarczyło choćby jeden tylko raz, uważnie, bez uprzedzeń, przekory i niechęci, treść tego Kroku przeczytać… „Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację …” – Poprzez! W Kroku Jedenastym modlitwa i medytacja to tylko narzędzia, które mają ułatwić, nie tyle nawet bezpośrednie osiągnięcie celu, co wędrówkę we wskazanym kierunku.
 
W tekście Kroku Jedenastego Bill W. wymienił zarówno modlitwę, jak i medytację, a więc założyłem, że widocznie miało to i ma jakieś określone znaczenie. A jeśli tak, to w sposób oczywisty i naturalny rodzą się pytania: czym jest modlitwa i czym jest medytacja, ale także, jaka jest pomiędzy nimi różnica, jeśli faktycznie jakaś jest?
 
Podobno z Bogiem nie da się rozmawiać tak, jak z koleżanką przez telefon. A jeśli już szukać porównań wśród urządzeń telekomunikacyjnych, to lepszym niż telefon wydaje się krótkofalówka: obie strony mogą zarówno nadawać, jak i odbierać, ale… nie mogą tego robić równocześnie. Modlitwa, to wszelkie techniki, sposoby i metody, dzięki którym mogę do Boga „nadawać”, natomiast medytacja jest zbiorem technik, sposobów i metod, które mają mi umożliwić „odbiór”, słuchanie. Czyli najprościej: modlitwa to ja – Bóg, medytacja to Bóg – ja.
Jeżeli kogoś razi pojęcie „techniki, sposoby i metody” w odniesieniu do modlitwy i medytacji, chciałbym przypomnieć, że wobec mnogości rozmaitych religii, wyznań, kultów i obrzędów, jest ono ze wszech miar usprawiedliwione. Wszak modlitwa to nie tylko określony tekst (słowa). Wśród chrześcijan, w skład owych „technik, sposobów i metod” wchodzi przecież także postawa, na przykład na klęczkach, specjalne gesty, a więc złożone dłonie, znaki – znak krzyża, stosowny ubiór, określone zachowanie, miejsce, okoliczności i wiele, wiele innych. Podobnie jest z medytacją. Oczywiście nikt nikomu nie zabrania uznawać za medytację każdy głębszy namysł, zadumę, czy zamyślenie. Jeśli spełniają one swoje zadanie, to znaczy umożliwiają usłyszenie Boga, zrozumienie przekazu od Niego, to przecież wszystko w porządku.
Nie jest prawdą, że medytacja stanowi domenę egzotycznych (tylko z punktu widzenia Europejczyka) religii i kultur Dalekiego Wschodu, czy Indii. Medytacja chrześcijańska ma również bogate tradycje, i wcale nie musi ograniczać się do terenu klasztorów. Bardzo ciekawą i podobno skuteczną, jest na przykład chrześcijańska metoda medytacji sulpicjańskiej (opracowana w Seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu).
 
Wyjaśnienia, które przedstawiłem, są pewnie jednymi z wielu. Ja nie wiem, czy tak właśnie jest, ale wierzę, że tak to być może. W taki sposób modlitwę, medytację oraz różnicę pomiędzy nimi rozumiem i… staram się praktykować.
 
Bywają modlitwy, które – w określonych warunkach – mogą być wykorzystywane do medytacji. Jedną z nich, najlepiej chyba znaną, jest modlitwa różańcowa. Przyznaję jednak od razu, że mnie się to nigdy nie powiodło. Warunkiem niezbędnym podczas medytacji jest, moim zdaniem, milczenie (zewnętrzne) oraz wyciszenie (wewnętrzne). Starzy ludzie powiadają, że ponoć Bóg przemawia w ciszy. Ja w to wierzę.
Jednego tylko uczyłem się bardzo długo, i właściwie nadal i wciąż muszę się uczyć – jeśli niczego nie usłyszałem, to nie znaczy jeszcze, że medytacja była nieudana. Możliwe przecież, że kontakt został nawiązany pomyślnie, tylko Bóg, akurat w tym momencie, nie miał mi nic do powiedzenia. Pokora…
 
Modlitwę i medytację mam wykorzystywać w procesie budowania coraz doskonalszej więzi z Bogiem. I tu pojawia się pytanie zasadnicze, podstawowe: po co? Mam zabiegać o więź z Bogiem, bo… fajnie jest mieć więź z Bogiem? Na czym ta więź ma polegać? Czemu służyć? O co tu chodzi?
W Kroku Dziesiątym uczyłem się na bieżąco korygować swoje postępowanie oraz rozpoznawać intencje. Podczas realizacji Kroku Jedenastego nadszedł czas na korektę tych intencji, na zgranie ich, dostrojenie, do intencji Boga. Czy to wszystko? Tak, wszystko, bo o zabawach w tropicieli śladów oraz różnych próbach odczytywania jakichś tajemnych znaków i sygnałów Boga, pisałem już na stronie poświęconej Krokowi Trzeciemu.
 
Korekta intencji!
 
Prosty przykład. Ja „kocham” być lepszy. „Kocham” namiętnie i od zawsze. Całe życie starałem się być od kogoś, w czymś tam lepszy. Psychologia pewnie potrafiłaby wytłumaczyć tę moją potrzebę, ale w tym momencie to nie ma znaczenia. Jeśli (jeszcze) nie potrafię rozstać się ze swoja wielką miłością i nadal potrzebuję być lepszy, to mogę starać się o korektę swoich intencji. O zrozumienie i zgranie ich z wolą i intencjami Boga wobec mnie. Przecież chyba nie o to Bogu chodziło, żebym popisywał się wiedzą, zdolnościami, umiejętnościami, inteligencją, oczytaniem, czy czym tam jeszcze. To na pewno nie tak miało być. A więc? Może ja jednak mam być lepszy, ale – nie lepszy od… kogoś, ale lepszy dla… kogoś? Tak! O to cały czas chodziło! Przecież tej samej wiedzy, znajomości Programu, ale także własnych doświadczeń i wynikających z nich wniosków, mogę używać, żeby się popisywać na mityngach, żeby pokazać, że jestem od innych lepszy, albo po to, by być lepszym sponsorem, bardziej wrażliwym przyjacielem, człowiekiem, który nie tylko chce, ale też w pewnych sytuacjach potrafi udzielić realnej pomocy. Być lepszym dla…, a nie od… Nareszcie. Nareszcie dla ludzi, a nie tylko stale i wciąż dla samego siebie.
 
Propozycja dla niewierzących. Nie wierzysz Czytelniku w Boga, nie chodzisz do kościoła, nie bierzesz udziału w obrzędach religijnych. Dobrze, to niczemu nie przeszkadza. W swoim życiu kierujesz się konkretnymi normami moralnymi, zasadami, priorytetami. Twój świat duchowy tworzą określone wartości; być może jest to miłość, dom, rodzina, uczciwość, odwaga, wiedza – albo jakieś inne – to tylko przykład. Spróbuj teraz zebrać to wszystko razem, czyli normy, zasady, wartości, priorytety, i postaraj się wyobrazić sobie Kogoś, kto mógłby być reprezentantem tych cech.
Czemu Kogoś, a nie kogoś? Ten Ktoś ma coś, co ty uważasz za ważne. Coś, co chciałbyś mieć. Będąc szafarzem i strażnikiem takich dóbr – zasługuje chyba na tę dużą literę? Nie masz obowiązku nazywania Go Bogiem, jeśli to „imię” w czymkolwiek ci przeszkadza. Wymyśl jakieś własne miano dla Niego, albo niech to będzie po prostu – ON. Albo ONA. Płeć też nie ma tu żadnego znaczenia. Nie musisz się też do Niego nijak modlić, natomiast ważne jest, żebyś z Nim rozmawiał. Nie wiesz, czy to, co właśnie zamierzasz zrobić jest uczciwe? Skonsultuj to z Nim, On jest przecież ekspertem od uczciwości. Oraz wszystkich innych ideałów, do których dążysz. Może się to wydawać dziwne, ale uważam, a nawet jestem w pełni przekonany, że i w taki właśnie sposób można skutecznie realizować Jedenasty Krok AA. Zwłaszcza, jeśli ma się świadomość, że wiara to decyzje, wybory i działanie, a nie uczucia, emocje i egzaltacje.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz