poniedziałek, 21 lutego 2011

Ile AA jest na mityngu AA?

Pewnego razu miałem okazję słuchać relacji z mityngu spikerskiego, podczas którego swoją historię opowiadał alkoholik z baaaardzo długą abstynencją. Uczestnik tego spotkania, a mój rozmówca, był zachwycony i używał określeń takich jak: wspaniałe, krzepiące, budujące, energetyczne, poruszające. Przyznał, że ze spotkania wyszedł z naładowanymi akumulatorami i w znakomitym nastroju.
Spikerka trwała dość długo i nie starczyło czasu na ewentualne pytania, a może organizatorzy w ogóle ich nie przewidzieli, nie wiem, nie byłem, nieważne. W każdym razie zapytałem wówczas oczarowanego spikerką oraz samym spikerem kolegę, alkoholika z kilkumiesięczną abstynencją, czy teraz już wie, jak żyć, żeby się nie napić i w jaki sposób zbudować trzeźwe, wartościowe, satysfakcjonujące, pożyteczne, może nawet szczęśliwie życie? Ten popatrzył na mnie oczami okrągłymi ze zdumienia, więc od razu zorientowałem się, że chyba nie rozumie, o co pytam. Spróbowałem więc inaczej…
- Czy spiker opowiadał o swoim życiu w okresie picia?
- O, tak, nawet bardzo długo. Przeżycia miał tak koszmarne, że moja tragedia przy jego, wydaje mi się teraz zupełnie błaha i bez znaczenia.
- Czy spiker mówił o swoim obecnym życiu? 
- Tak, był bardzo z niego zadowolony.
- Co opowiadał o żonie, dzieciach?
- Właściwie to… chyba nic… pewnie nie starczyło czasu.
- A co mówił na temat tego, co zrobił, żeby osiągnąć to obecne życie, z którego jest tak zadowolony?
- … ???
- Przecież chyba mówił, jak tego dokonał? Nie słuchałeś uważnie? Jego relacja jest dla Ciebie bardzo cenna, on ma na pewno masę doświadczeń, możesz je wykorzystać, żeby przestać się wiecznie bać wpadek, zapić, żeby zbudować dla siebie i rodziny dobre życie.
- Słuchałem bardzo uważnie! Ale… on o tym nie mówił.
- Niemożliwe! Nie mówił o tym, co konkretnie zrobił, jakie podjął działania?
- No… tylko, że chodził na mityngi. I… chyba… że pracował nad sobą. Ale spikerka była super!!!
Teraz to pewnie ja miałem wielkie oczy…
 
Po czym można poznać alkoholika trzeźwego od takiego… hm… jakby odrobinkę mniej trzeźwego, oczywiście poza zdolnością do dokonywania dobrych wyborów? Moim skromnym zdaniem, trzeźwy alkoholik potrafi bez problemu i bardzo konkretnie powiedzieć, co zrobił, by tą trzeźwość oraz pewien dobrostan życiowy uzyskać. Pozostali operują raczej AA-owskimi zaklęciami, z których najbardziej znane są chyba: praca nad sobą, nauka pokory, zmienianie siebie, trzeźwienie, pozytywny egoizm, dawanie czasu czasowi i parę innych w tym stylu.
Trzeźwi alkoholicy są obecni w swoim życiu. Mówią o konkretnych działaniach, konkretnych decyzjach, konkretnych wyborach i konkretnych skutkach, jakie one przyniosły. W życiu pozostałych, wiele rzeczy się „zadziało”… jakoś… nie bardzo wiadomo, jak… Czyżby samo? Gdyby chodziło tylko o sam moment zaprzestania picia, to jeszcze pal diabli, ale jeśli kolejna dekada bez alkoholu mija, a ja nowicjuszom mogę przekazać jedynie „…i wtedy w moim życiu zadziało się…”, to jakim doświadczeniem z nimi się podzieliłem? W czym – i niby jak – im pomogłem? Co zawiera mój przekaz? Że mają chodzić na mityngi, uczyć pilnie AA-owskich zaklęć i czekać aż w ich życiu coś się „zadzieje”? Nie wiadomo co… nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak…
 
Moi podopieczni czasem mówią, że na początku naszej pracy mocno mnie nie lubili w tych momentach, kiedy pytałem, co konkretnie zrobili ostatnio dla swojej trzeźwości, a pytałem często i nie dawałem się zbyć zaklęciami, z których właściwie nic nie wynika. W związku z tym dwóch zrezygnowało z moich… usług, ale mniejsza z tym, nie o sponsorowanie w tej chwili mi chodzi.
 
Nadal uważam, że z trzech elementów:
- Pisanie Programu 12 Kroków AA ze sponsorem oraz sukcesywne wdrażanie go we własnym życiu.
- Służby pełnione w grupie AA, ale także i poza nią, w Intergrupach, Regionach, Konferencjach itd.
- Mityngi AA, na których dzielimy się doświadczeniem wynikającym z dwóch poprzednich.
 
… najmniej AA (idei, ducha, filozofii, programu itd.) jest na mityngach AA. Ale czy tak być musi? Nie! Jeśli tylko – zamiast zaklęć i wzajemnego poprawiania sobie samopoczucia – na mityngach będziemy dzielić się realnym doświadczeniem, to jest jasnymi i rzeczowymi informacjami o tym, co konkretnie zrobiliśmy, albo i nie zrobiliśmy, dla osiągnięcia stanu obecnego. Stanu dobrego bądź złego. A tak! Ze słów „i nawet nie wiem, jak znalazłem się w knajpie z kieliszkiem w ręku” nie wynika nic dla nikogo (poza lękiem, że w jakiś magiczny sposób i nam może się taka teleportacja przydarzyć). Ale już relacja o tym, co delikwent zrobił, żeby się napić, albo czego zaniedbał, może mieć już dużą wartość.
 
W takim razie, jak wiele AA jest na mityngu AA? Ano, dokładnie tak wiele, jak o to sami zadbamy… ani mniej, ani więcej.


niedziela, 20 lutego 2011

Pies macha ogonem

„Jeżeli martwota duchowa alkoholika ma zostać czymś wypełniona w AA, to lepiej żeby to było indywidualne duchowe dzielenie się doświadczeniem, siłą i nadzieją. Robienie dogmatów z Kroków, Tradycji czy Koncepcji to zniszczenie duchowej Wspólnoty i przekształcenie AA w sektę” – nie, to nie ja, to z tekstu „A może ogon macha psem” (Grapevine, Does the Tail Wag the Dog, June 1999, „Mityng” 07/2000). Kapitalny artykuł swoją drogą. 
To „psie” porównanie bardzo mi się podoba i dość często przydaje. Choćby wtedy, gdy obserwuję, jak sami sobie wymyślamy jakieś pokomplikowane, udziwnione zasady, reguły i prawa, które wprawdzie znakomicie utrudniają skuteczne działanie, ale za to całkiem nieźle uwalniają od trudu trzeźwego, zdroworozsądkowego myślenia, czy też ponoszenia osobistej odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Tym razem też będzie o psim ogonie, ale w nieco innym sensie.
 
Pewnego razu na mityngu było wyjątkowo tłoczno – przyjechali AA-owcy z dwóch czy trzech miejscowości naszego województwa. Nie pierwszy raz zresztą. A zaczęło się tak, jak to zwykle bywa u nas w AA, zresztą sami tak zaczynaliśmy: ktoś był, widział, słyszał, ktoś opowiedział, ktoś przekazał, ktoś przyjechał sprawdzić, bo wieści wydawały się nieprawdopodobne i wreszcie, kolejnym razem, przyjaciele spoza miasta przyjechali już liczniej. Co zobaczyli? Ano to, co na tej grupie (i nie tylko tej w moim mieście, aczkolwiek nie na wszystkich) jest w zasadzie normą i standardem: mityng, na którym nie uprawia się jęczydupstwa i użalania nad sobą, grupę, na której 70-80% alkoholików pracuje ze sponsorami, lub sponsoruje (często i jedno i drugie), mityng, na którym nie ma ceremoniałów i drobiazgowo opisanych w scenariuszu obrzędów, grupę, na której chętni do pełnienia służb zapisują się na nie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem; zobaczyli mityng AA, na początku którego nie są odczytywane żadne zakazy i nakazy, i spotkanie Anonimowych Alkoholików, na którym treść jest ważniejsza od formy… 
 
Miło było usłyszeć od kogoś, kto z takimi mityngami zetknął się po raz pierwszy w życiu, że wreszcie znalazł grupę, na której czuć ducha Wspólnoty AA. Jednak obecnie, poza poprawianiem sobie samopoczucia, potrafię się koncentrować także na innych rzeczach, a więc z uwagą wysłuchałem też wypowiedzi, z której wynikało, że alkoholik, który nie pracuje ze sponsorem, który nie „robi” Programu, może czuć się jakby gorszy, a entuzjazm i zapał tych, którym dzięki realizacji Programu życie dynamicznie zmienia się na lepsze, może odbierać jako swego rodzaju presję. Na dokładkę, już po mityngu, na temat tej wypowiedzi usłyszałem jeszcze uwagę, że to bardzo dobrze, bo widać, jak inni tracą komfort nieskończonego trzeźwienia, którego jedynym konkretnym elementem jest chadzanie po mityngach.
 
Otóż nie – nie dobrze! Moim skromnym zdaniem, nie dobrze. Jest to poważny błąd, który wyjaśniać może chyba tylko zapał neofity. Odbieranie komfortu, wywieranie presji, motywowanie do działania, są to pewnie elementy zakresu obowiązków terapeuty w poradni odwykowej, ale czy mają należeć do arsenału środków stosowanych przez członków Wspólnoty AA, podczas mityngów AA? Nie sądzę…
 
Tu właśnie pojawia się pies i jego ogon. Kiedy pies jest szczęśliwy, zadowolony, zdrowy, radośnie merda ogonem – to wiedzą chyba wszyscy, choćby z opowiadań. Ale jeśli człowiek będzie machał psim ogonem, czy automatycznie uszczęśliwi tym psa? Ano, właśnie… To, co dobrze działa w jedną stronę, wcale nie musi równie dobrze działać w drugą. Nie rób drugiemu, co tobie nie miłe, mówi stare przysłowie, ale czy to oznacza, żeby koniecznie tym innym robić to, co miłe jest nam? Oj, ostrożnie! Życzliwość i dobre intencje, to jednak nie wszystko.
Jeszcze jeden przykład, rodem a AA-owskiej literatury. Ja, jako Anonimowy Alkoholik (a tak, tak – to zobowiązuje!) i miłośnik źródlanej wody, mam przynieść wiadro tej wody, opowiedzieć, jak ona smakuje i dobrze mi robi i… wyjść, zostawiając pełne wiadro. Nie zaskarbię sobie niczyjej wdzięczności, ani pewnie nie pomogę, jeśli komuś będę siłą wpychał łeb do wiadra i zmuszał do picia.
 
Dobrze się dzieje – praca ze sponsorem, korzystne zmiany w życiu, a przede wszystkim w relacjach z bliskimi, dbałość o własne zdrowie (papierosy, zęby), służby pełnione w AA, trzeźwość, odpowiedzialność, rozwój osobisty… Dobrze się dzieje, ale – nic na siłę. Przy mityngowym stole jest miejsce dla każdego, kto chce przestać pić, bez względu na to, jaki sposób na osiągnięcie tego celu dla siebie wynalazł. A ja mam się raczej starać, żeby ludzie, z którymi się stykam, byli w stanie ze mną wytrzymać, niż zajmować się odbieraniem innym komfortu, czy też wywieraniem na nich jakiejś presji. 




Więcej w moich książkach


Bajka o sklepowym wózku

Wszyscy wiedzą, do czego służy wózek w dużym sklepie samoobsługowym, zwanym u nas zwykle marketem: wozi towary, które klienci zamierzają kupić, a dzięki temu, chodząc po sklepie, nie muszą ich oni taszczyć w rękach, czy koszykach. Do takiego wózka można zapakować dużo więcej, niż dałoby się unieść, a następnie podjechać z nim do samego bagażnika samochodu. Wózki pomagają ludziom, po prostu.
 
Pewnego razu wózek się zepsuł. To normalne, czasem się zdarza. Zabrano go więc na zaplecze sklepu, do warsztatu, gdzie uszkodzonym wózkom przywraca się sprawność. Po kilkunastu dniach wózek został naprawiony przez fachowców, ale… Tu właśnie zaczął się problem, bo wózkowi bardzo spodobało się w warsztacie i wcale nie rwał się do powrotu do swoich normalnych zadań. Wymyślał co trochę kolejne problemy techniczne: a to był jeszcze niegotowy do pracy, a to coś miał jeszcze do posmarowania… Prawda jednak była taka, że w warsztacie czuł się znakomicie – ludzie o niego dbali, a wieczorami, gdy mechanicy już sobie poszli, mógł całymi godzinami opowiadać, wraz z innymi uszkodzonymi wózkami, dramatyczne historie na temat awarii, od których ze zgrozy smar zastygał im w łożyskach.
 
Jakimś cudem naszemu wózkowi udało się w taki sposób spędzić w warsztacie okres tak długi, że w konsekwencji zapomniał, jak się pracuje i do czego został stworzony. Zaczęło mu się nawet wydawać, że najważniejszym elementem „życia” sklepowego wózka są właśnie te godziny spędzone w warsztacie na snuciu długich i pasjonujących opowieści o uszkodzeniach, awariach, wypadkach oraz ich nie mniej frapujących okolicznościach. Jednak pewnego razu cierpliwość mechaników się wyczerpała i zwyczajnie wykopali wózek do roboty, ale wtedy…
 
Nie, nie wiem, co było wtedy – ja nie jestem sklepowym wózkiem. Jestem człowiekiem, alkoholikiem i coraz częściej odnoszę wrażenie, że zdecydowanie lepiej byłoby – dla wszystkich – gdybym przyglądał się, uczestniczył i pomagał innym alkoholikom, gdy ci się podnoszą, zamiast w nieskończoność międlić stare historie swoich i cudzych klęsk i upadków. 
Przysłowie, które bardzo lubię mówi, że statki są bezpieczne w porcie, ale nie po to je zbudowano, by tam stały…