piątek, 15 kwietnia 2011

Tu zaszła wielka zmiana

Dyskusja na temat Pierwszego Kroku Programu Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików przeciągała się niemiłosiernie i wydawało się, że zaczyna to już przekraczać granice zdrowego rozsądku, kiedy z powtarzających się, czasem nakładających na siebie wypowiedzi, zaczął wyłaniać się jednak pewien schemat.
 
Po jednej stronie ustawili się ci, którzy uważali, że Krok Pierwszy najlepiej byłoby ograniczyć do kwestii bezsilności wobec alkoholu i oczywistej utraty zdolności kierowania własnym życiem w okresie picia, bo cała reszta, to tylko zbędne komplikowanie. Tych była zdecydowana większość, a na ich sztandarach widniało hasło: najpierw sprawy najważniejsze! Moralne wsparcie tej grupie dawało dwóch, czy trzech weteranów, zbrojnych w swoją ponad dwudziestoletnią abstynencję oraz argument „tak było zawsze i dobrze działało, więc po co cokolwiek zmieniać?”.
Ich oponenci byli nieliczni, słabo zorganizowani, w większości przypadków znacznie młodsi, bez jasno sprecyzowanego programu i chwytliwych haseł, ale za to z przekonaniem, że chodzi jednak o coś więcej, że dzięki Programowi AA i jego rzetelnej realizacji są do osiągnięcia także wyższe cele, ale konkretnie jakie, to już takie oczywiste nie było. Ci powoływali się na zdanie Billa W., który w Wielkiej Księdze napisał: Alkohol jest bowiem tylko symptomem naszej choroby. Musieliśmy zatem dotrzeć do jej istotnych przyczyn i warunków, które sprzyjały jej rozwojowi, z tym, że też nie byli całkiem zgodni, czy ma to zastosowanie także w odniesieniu do Kroku Pierwszego i nowicjuszy (jak długo nowicjusz pozostaje nowicjuszem, niestety nie ustalono, a to błąd), czy może w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości.
Odszedłem na bok; jeśli chciałem w tej sprawie nadal zajmować określone stanowisko, musiałem kilka rzeczy spokojnie przemyśleć. Ostatecznie, przy założeniu, które ja uważam za oczywiste i prawdzie, że problemem alkoholika nie jest alkohol, a sama abstynencja to wprawdzie podstawa, ale absolutnie nie cel ostateczny,  wyszło mi, że…
 
Program Dwunastu Kroków powstał w czasach, gdy nie istniało jeszcze żadne lecznictwo odwykowe, alkoholizm nie był uznawany za chorobę, a pierwsi Anonimowi Alkoholicy wyciągali pijących i pijanych alkoholików z barów, lub odwiedzali ich w szpitalach miejskich, albo psychiatrycznych. W tamtym okresie i w tamtych warunkach, mieli im do przekazania coś dotychczas nieznanego, zupełnie nowego, przełomowego i epokowego: jesteśmy bezsilni wobec alkoholu. Czasem samo to rewelacyjne odkrycie było dla alkoholika tak wielkim wstrząsem, że wkraczał on na drogę abstynencji właściwie bez dalszych dodatkowych zabiegów. Historia AA wspomina o takich przypadkach.
 
Odnoszę wrażenie, że my, w XXI wieku, w środku Europy, z takimi ludźmi w ogóle nie mamy kontaktu. Do Wspólnoty AA i do leczenia odwykowego – zwykle najpierw na terapię, a dopiero w drugiej kolejności do AA – trafiają alkoholicy właśnie dlatego, że doświadczyli bezsilności wobec alkoholu. Oni wiedzą już, że alkoholizm jest chorobą, że to się leczy, a także gdzie się leczy (gdzie wrócić się o pomoc). Innych alkoholików widzieli w telenowelach, czytali o nich w gazetach i książkach, obserwowali, jak do alkoholizmu przyznają się gwiazdy ekranu, sportowcy, naukowcy. Współcześni uzależnieni, jeśli nawet nie używają określenia bezsilność, zderzyli się z nią wystarczająco boleśnie, by w konsekwencji podjąć określone działania, poprosić o pomoc.
 
Ostatecznie zmierzam do stwierdzenia (a może tylko podejrzenia), że obecnie alkoholicy zgłaszając się na terapię, lub do Wspólnoty AA, w pewnym sensie „zrobili” już pierwszą część Pierwszego Kroku; samym tym działaniem przyznali się niejako do swojej bezsilności wobec alkoholu. I tu pojawia się pytanie, czy my w AA, kładąc nacisk właściwie tylko na bezsilność i pomijając resztę treści zawartej w Pierwszym Kroku, nie wyważamy przypadkiem otwartych drzwi? Czy nie ignorujemy rzeczywistości i faktu, że tu przecież zaszła istotna zmiana, że mamy do czynienia z innymi ludźmi, w zupełnie innych warunkach, przy innej świadomości społecznej? 
W marcu 1964 roku w „Grapevine”, w artykule pod tytułem Czy coś złego dzieje się ze Wspólnotą AA?, znaleźć można zdania: Wiedziałem też, że nasze oklepane frazesy, jak stać się trzeźwym, muszą być każdego dnia odświeżane, a nie napuszone, gdyż każdy dzień jest nowy i inny. Ale zamiast robić to, działałem jak przestraszony osioł, który nie chce iść przez nowy stalowy most, gdyż nie jest on podobny do starego, koślawego.
 
W pewnym momencie podczas dyskusji padło pytanie, czy nie sądzę, że złożone implikacje ograniczonej zdolności do kierowania życiem, przed uzależnieniem się od alkoholu oraz po ostatnim kieliszku, mogą być zbyt trudne dla nowoprzybyłego, trzęsącego się jeszcze po ostatnim przepiciu alkoholika? Ależ tak, oczywiście! Tyle, że alkoholik w takim stanie kwalifikuje się raczej na oddział detoksykacyjny, a nie na mityng AA i do pracy ze sponsorem. Ostatecznie uważam, że zagadnienie, kiedy alkoholik ma się zacząć zajmować drugą częścią Kroku Pierwszego, zależy od jego stanu i kondycji, a decyzja w tej sprawie leży w gestii jego sponsora.
 
Od pewnego czasu nie biorę już udziału w przekomarzaniach na temat, czy alkoholik nie kieruje swoim życiem, czy może kieruje, ale źle. Według mnie liczą się efekty, a w związku z tym w pełni zadowala mnie rozwiązanie kompromisowe, które mówi o ograniczonej zdolności do kierowania życiem.
Jeśli nawet w początkowym okresie można alkoholikowi darować rozważania dotyczące czasów sprzed uzależnienia (będzie ku temu okazja podczas realizacji następnych Kroków), to przekonany jestem, że kwestia kierowania życiem już po ostatnim kieliszku przedstawia się zgoła inaczej. Dlaczego?
Alkoholizm, jak wiadomo,  jest chorobą duszy, ciała i umysłu. Alkoholicy mają problem z przeżywaniem i uzewnętrznianiem swoich uczuć i emocji, a nawet z rozpoznawaniem ich i nazywaniem. Ten problem nie znika samoistnie wraz z ostatnim kieliszkiem. Bardzo dobrze pamiętam, jak piłem, by zagłuszyć strach (np. przed konsekwencjami poprzedniego picia), albo ze złości na kogoś, czy na coś. Ostatecznie w potrzebie wystarczała telewizja. Pooglądałem kilkanaście minut i zawsze znalazłem coś, co mnie tak rozzłościło, że po prostu „musiałem” się napić. 
Konkluzja i pytania: jeśli jestem przerażony, albo wściekły, to kto kieruje moim życiem: ja czy może moja złość, ja czy mój strach? A w takim razie, czy stać mnie na ignorowanie problemu ograniczonej zdolności do kierowania swoim życiem, jeśli moje zaburzone emocje nadal i wciąż grożą mi złamaniem abstynencji? Oczywiście konsekwencji może być dużo więcej, powrót do picia, to tylko jedna z nich. Czy nie jest prawdą, że zdarzają się alkoholicy-przemocowcy, niepijący od dwudziestu lat i więcej, ale nadal nieradzący sobie z własną agresją? Albo chorobliwi zazdrośnicy (zespół Otella)?
 
Mnóstwo razy słyszałem na mityngach opowieści alkoholików wracających po zapiciu. Bardzo często zawierały one wykaz tego, czego alkoholik nie robił, czego zaniedbał i kończyły słowami: „…i nawet nie wiem, jak znalazłem się w knajpie z kieliszkiem w ręku”. Natomiast nigdy, ani jeden raz, nie słyszałem słów: „pracuję ze sponsorem na Programie i wdrażam go w życie, pełnię służbę w AA, czytam aowską literaturę, regularnie bywam na mityngach i… nawet nie wiem jak znalazłem się w knajpie”.
 
Bezsilność wobec alkoholu przygnała mnie do poradni odwykowej i na pierwszy mityng, ale dopiero praca ze sponsorem pomogła mi zrozumieć i zastosować we własnym życiu drugą część Pierwszego Kroku i… całą resztę Programu AA, który realnie i wydatnie zwiększa moją szansę na satysfakcjonujące i bezpieczne (na ile to możliwe) życie obok alkoholu, bez alkoholu. 





Więcej w moich książkach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz