poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Życie to ciągła zmiana

Podczas terapii odwykowej zalecano nam rozstanie ze znajomymi, z którymi piliśmy; przekonywano nas do tego, a nawet przygotowywano, czy wręcz trenowano. W moim przypadku okazało się to stratą czasu. Mozolnie wypracowane techniki kończenia znajomości okazały się zbędne. Wyszło na to, że z nikim nie musiałem dramatycznie się rozstawać, wygłaszając wyuczone kwestie typu: proszę, żebyś mnie więcej z alkoholem i pod jego wpływem nie odwiedzał albo podobne. Komplet znajomych zmienił się niejako samoistnie, bezboleśnie i automatycznie. Przyszło mi wówczas do głowy, że być może to ja właśnie byłem inicjatorem popijaw i gdy mnie zabrakło… ale mniejsza z tym.
 
Zaszła zmiana. Zamiast nielicznych kumpli od kieliszka miałem teraz gromadę przyjaciół z AA. Miałem ich chyba z kilkanaście miesięcy, a dokładniej do czasu, aż pewnego razu, podczas mityngu, mojemu przyjacielowi okradli rower ze wszystkich ruchomych części. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że kradzieży dokonali przyjaciele z AA – w tych warunkach nie mógł tego zrobić nikt inny – a to oznaczało, że najwyraźniej nie wszyscy przyjaciele z AA są przyjaciółmi. Znów zaszła zmiana, bo zorientowałem się wtedy, że swojej potrzeby akceptacji i przyjaźni chyba jednak nie powinienem realizować na bazie naiwnej bezmyślności.
 
Następna bardzo poważna zmiana, bo pomniejszych było w międzyczasie całe mnóstwo, dokonała się w piątym roku abstynencji. Miały wtedy miejsce dwa wydarzenia: obraził się na mnie (także na AA) mój najlepszy przyjaciel oraz powolutku zaczynałem wreszcie rozumieć, co napisane jest w Preambule AA. Ostatecznie wyszło mi, że traktowanie, jako pożądanej normy, poglądów i przekonań grupy osób umysłowo chorych (alkoholizm jest chorobą ciała, duszy i umysłu), nie jest chyba najlepszym, najtrzeźwiejszym pomysłem. Nie, nie planowałem rozstania się z AA, a jedynie większą rozważność w doborze osób, którymi się otaczam, których słucham, które staram się naśladować.
A co z tą Preambułą? Cóż… Wystarczyło zaledwie pięć lat, abym usłyszał słowa, których wysłuchałem już pewnie setki razy, tyle tylko, że bez zrozumienia: Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i… Aby rozwiązać problem! Rozwiązać! Podczas gdy ja, przez wszystkie te lata, rozprawiałem namiętnie i chciwie słuchałem o problemie. Tak, właśnie – o problemie, a nie o dostępnym także dla mnie rozwiązaniu.
Znowu zaszła zmiana, a po jej zakończeniu, w szóstym czy siódmym roku abstynencji, zorientowałem się, że jestem we Wspólnocie AA blisko z innymi ludźmi niż poprzednio. Wtedy też zacząłem pracę z trzecim sponsorem. Wprawdzie trzech moich sponsorów to także historia rozwoju i zmieniających się potrzeb, ale o tym może innym razem.
 
Ostatnia fala zmian nadeszła niepostrzeżenie i możliwe, że gdyby nie moi podopieczni, w ogóle bym ją przeoczył, przynajmniej w początkowym stadium. Poświęciłem tej kwestii trochę czasu i w tej chwili nie mam wątpliwości, że jest to efekt konsolidacji, scalania w jedną spójną całość tego, co robię, tego, co mówię, tego, co myślę, tego, w co wierzę, tego, co czuję… Wymyśliłem na tą okoliczność porównanie, pewnie nawet trochę groteskowe, ale oddające, w pewnym sensie, istotę rzeczy. W początkowym okresie, gdy moja euforia wynikająca z abstynencji była wielka, mogłem „kochać” w AA właściwie wszystkich – to zrozumiała bliskość osób, cudem uratowanych z katastrofy. Znikają podziały, wszyscy są przyjaciółmi… Jeśli jednak w …nastym roku abstynencji chcę przyjaźnić się z chłopakami z Ku Klux Klanu i pogodzić to jakoś z wyznawanymi (rzekomo) wartościami, na przykład równością i wolnością, to z czasem przestaję być wiarygodny zarówno dla otoczenia, jak i dla samego siebie. Że o czarnoskórych AA-owcach nie wspomnę.
Oczywiście, mam prawo (jakże my kochamy to przydzielanie i odbieranie sobie jakichś tam praw!) przyjaźnić się z kim chcę, bo i któż mi zabroni, ale skończyć się to może tak, że razem z tymi wszystkimi swoimi prawami zostanę po prostu sam.
W taki właśnie sposób – to już autentyczny przykład – rozluźniły się kiedyś moje relacje z kolegą, który postanowił zostać myśliwym. Ja nie uważam zabijania zwierząt za sport i świetną zabawę, więc nasze drogi po prostu się rozeszły. Tak to czasem w życiu bywa.
 
Bill W. w Wielkiej Księdze pisał: Uważamy, że wyeliminowanie picia jest tylko początkiem pracy nad sobą. /…/ Dlatego sądzimy, że człowiek, który uważa iż tylko wystarczy nie pić nie przemyślał wszystkiego. I choć z tymi stwierdzeniami w pełni się zgadzam, to jestem  przekonany, że przy mityngowym stole jest miejsce dla każdego, kto chce przestać pić, bez względu na to, czy pracuje ze sponsorem i „robi” Program, czy nie, czy był na terapii odwykowej, czy miał ataki padaczki i delirium, czy spędził noc w izbie wytrzeźwień itd. Każdemu z nich należy się mój szacunek oraz zwykła ludzka życzliwość i zrozumienie, i to nie ulega już wątpliwości. Jednak poszukiwanie wartych naśladowania autorytetów, budowanie przyjaźni i innych bliskich relacji i związków, których najważniejszym (może nawet jedynym) kryterium miałaby być choroba alkoholowa oraz przynależność do AA, nie wydają mi się korzystne ani, na dłuższą metę, rozsądne.
 
Trzeźwienie to nieustanny proces poznawania siebie + zmiana. Brak zgody na zmiany, upieranie się, by zawsze było tak, jak kiedyś, a zwłaszcza, żeby wokół mnie stale byli ci sami i tacy sami ludzie, jest może nawet zrozumiałe, ale niestety… zupełnie nierealne. 



-- 
* Życie to ciągła zmiana, a jeśli nie lubi się zmian, to nie lubi się życia – William Wharton

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz