środa, 31 października 2012

Moda, marzenia i strach

Przyszło nam żyć w ciekawych czasach – pojawiły się technologie i możliwości wcześniej nieznane: komputery, Internet, telefony komórkowe. Dla mnie były radosną przygodą, ale dla wielu osób w moim wieku albo starszych, okazały się poważnym wyzwaniem, rodzącym obawy i wątpliwości – czy sobie poradzę, czy będę w stanie się nauczyć? Ale przecież moje pokolenie nie jest wyjątkowe – przodkowie zmagali się z telewizorami, pralkami automatycznymi, w ogóle z elektrycznością… I zawsze pojawiały się pytania: po co zmieniać coś, co dobrze działa? (ano właśnie, po co, przecież lampy naftowe były zupełnie dobre) oraz odwieczne marzenie ludzkości, by zatrzymać czas, by wiecznie i na zawsze było tak, jak ja się przyzwyczaiłem, jak ja się nauczyłem, jak ja rozumiem, jak ja umiem, jak ja… już się nie boję. Marzenie może i zrozumiałe, choć kompletnie nierealne i paskudnie egoistyczne… 
 
Wiosną 1938 roku Bill W. rozpoczął pracę nad książką „Alcoholics Anonymous”, zwaną później Wielką Księgą, która ostatecznie wydana została w roku następnym. W kwietniu 1953 roku pojawiło się pierwsze wydanie „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji AA”. Przez te kilkanaście lat, dzielących wydanie WK oraz 12x12, wytrzeźwiała pewna liczba alkoholików i niektórzy z nich, lękając się zmian i nowości, które mogłyby zagrozić ich ugruntowanej już pozycji, przyjęli nową książkę bez wielkiego entuzjazmu, bo znowu coś nowego trzeba było czytać, coś nowego poznawać, weryfikować stare przekonania. Była to, i nadal jest, postawa zrozumiała, zresztą po dziś dzień, głównie w USA, znaleźć można nieliczne grupy, których członkowie bazują tylko i wyłącznie na Wielkiej Księdze. Ot, taka ciekawostka, nie pierwsza i nie ostatnia w historii Wspólnoty AA, bo przecież my, alkoholicy, zawsze… wiedzieliśmy lepiej. Wiedzieliśmy lepiej, co najlepsze jest dla nas samych, ale też co będzie najlepsze dla wszystkich innych alkoholików. 
 
Moda ta, a może maniera, polegająca na odrzucaniu wszystkich publikacji Wspólnoty AA – poza Wielką Księgą – z pięćdziesięcioletnim opóźnieniem dotarła do Polski. To z kolei skłoniło mnie do bliższego zapoznania się z tematem, bo interesuje mnie historia AA, ale także wszelkiego typu manifestacje choroby alkoholowej – może za wyjątkiem samego picia, bo to przecież banalne.
 
Wielka Księga pisana była w czwartym roku istnienia AA – licząc od symbolicznej daty powstania Wspólnoty, czyli dnia, w którym doktor Bob pił po raz ostatni – i zbudowana została na bazie doświadczeń pierwszych stu alkoholików. Piętnaście lat później, kiedy ukazała się książka „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji AA”, członków AA było już około sto tysięcy. Czy więcej warte jest doświadczenie stu alkoholików, czy może jednak kilkudziesięciu tysięcy? 

Ilość nie zawsze świadczy o jakości, to oczywiste, a w takim razie chyba warto przyjrzeć się doświadczeniom tych najstarszych weteranów. W pewnych środowiskach AA można czasem usłyszeć przekonania i legendy o rzekomo niesamowicie wysokiej skuteczności Wspólnoty w pierwszych latach jej istnienia. Jednak literatura Wspólnoty mitów tych nie potwierdza, a wręcz przeciwnie. W „Doktor Bob i dobrzy weterani” czytamy: Do lutego 1937 roku dziesiątki nowych alkoholików zapoznawały się z Programem. Niektórym udawało się nie pić przez jakiś czas, ale potem znikali. Niektórzy pojawiali się ponownie. Inni po prostu umierali. Na przykładach negatywnych (na cudzych błędach) też wiele się można nauczyć, sam to zresztą często robiłem, tyle tylko że trudno traktować je jak wzór wart naśladowania. 
Rodzi się pytanie, czy nie wystarczyłby autorytet i doświadczenie autora „Anonimowych Alkoholików”? Autorytet zapewne jest ważny, ale z tym osobistym doświadczeniem jest już nieco gorzej. Bill W. nigdy Programu AA ze sponsorem nie przepracował, obwiniał się też za to, że nie umiał stosować go w niektórych dziedzinach życia.
 
W każdym razie obecnie widzę to tak: Wielka Księga jako podręcznik podstawowy, idea, sposób, rozwiązanie oraz 12x12 jako niezbędne uzupełnienie, zawierające podpowiedzi, wskazówki dotyczące praktycznej realizacji Programu, oparte na doświadczeniach AA.
 
Ktoś zapytał mnie kiedyś, czy potrafiłbym przeprowadzić podopiecznego przez Program korzystając wyłącznie z Wielkiej Księgi? Tak, oczywiście, jest to wykonalne. Może nawet dałbym sobie radę bez żadnej lektury AA. Warto chyba jednak zdać sobie sprawę, że im mniej sponsor czerpie ze skarbnicy doświadczeń Wspólnoty AA, tym bardziej opiera się na swoich własnych, osobistych przeżyciach, poglądach, przekonaniach i… rojeniach. 
Tak, umiałbym korzystać tylko z WK, tylko… po co miałbym coś takiego robić? Dlaczego? Natomiast chyba jednak nie poradziłbym sobie ze znalezieniem odpowiedzi na pytanie podopiecznego: Na jakiej podstawie uznałem, że mogę odrzucić lata doświadczeń tysięcy alkoholików? I następne: Jak w praktyce zrealizować Krok Szósty, któremu – z powodu braku doświadczeń w tym początkowym okresie – Bill W. w WK poświęcił całe trzy zdania?
Szkoda by mi też pewnie było modlitwy św. Franciszka, której prawdziwą wartość, sens i znaczenie Anonimowi Alkoholicy i Bill W. odkryli dopiero po napisaniu Wielkiej Księgi (znaleźć ją można w 12x12, w rozdziale poświęconym Krokowi Jedenastemu).
 
Mody pojawiają się i znikają. Niektóre powracają (retro). Zwykle guzik mnie obchodzi, co kto nosi, byle nie próbował zmuszać mnie i nakłaniać do noszenia tego samego – takie postawy pachną mi religijnym fanatyzmem, krucjatami i stosami – zwłaszcza, gdy mam poważne wątpliwości, czy ktoś taki faktycznie ma na względzie moje dobro, czy może w identycznie umundurowanym tłumie sam chciałby poczuć się bezpiecznie.
 
Kolejny raz przekonuję się, że miałem wiele szczęścia, bo żaden z moich sponsorów nie próbował mnie indoktrynować, to jest wpajać swoich własnych idei czy przekonań na temat religii, trzeźwienia, literatury, ciuchów, pracy, związków… Pomagali mi odnaleźć moją własną drogę oraz miejsce w życiu i interweniowali jedynie wtedy, kiedy w swoich peregrynacjach zapuszczałem się w rejony faktycznie niebezpieczne. Za to dziękuję.