niedziela, 23 grudnia 2012

Nie jestem bezinteresowny

Pewnie nie tylko w grudniu, ale w tym miesiącu chyba najczęściej, teksty z „Codziennych refleksji” i mityngowe wypowiedzi ociekają wręcz bezinteresownością, odmienianą przy tej okazji przez wszelkie możliwe przypadki i rodzaje. Pewnego zimowego wieczoru, na mityngu, słuchałem kolejnej deklaracji dotyczącej bezinteresowności i zastanawiałem się, czy starczy mi odwagi, żeby powiedzieć, że ja w AA bezinteresowny nie jestem i nie zamierzam… A może po prostu niezupełnie tak samo rozumiemy bezinteresowność?

Bezsilność = bez siły.
Bezinteresowność = bez (własnego) interesu, czyli po prostu działanie, postępowanie, z którego nie odnoszę żadnych korzyści, nie mam w tym żadnego własnego interesu.
Tak właśnie rozumiem bezinteresowność, ale może ja źle ją rozumiem… W każdym razie uważam, że „czysta” bezinteresowność może mieć miejsce jedynie w przypadku działań nieświadomych. Takie też występują w ramach realizacji Dwunastego Kroku, ale o tym za chwilę.

Za niesienie posłania tym, którzy wciąż jeszcze cierpią oraz za sponsorowanie, które jest służbą, uważam też, że w AA najważniejszą i najtrudniejszą, nie pobieram zapłaty ani wynagrodzenia. Nie spodziewam się i nie oczekuję absolutnie żadnej gratyfikacji (nawet wdzięczności) od osób, którym niosę posłanie ani od swoich podopiecznych. Tyle tylko, że to wszystko nie oznacza jeszcze automatycznie, że jestem bezinteresowny.

Jaki ja mam w tym interes, jakie korzyści odnoszę z tego „bezinteresownego” działania? Odpowiadając na to pytanie posłużę się cytatami z literatury AA, bo tak będzie chyba bezpieczniej – doświadczenia i zdanie Meszuge można ignorować i wydrwić, ale Billa W. i innych alkoholików, trochę trudniej.

1. Praktyka dowodzi, że nic lepiej nie umacnia niezależności od alkoholu, jak intensywna praca z innymi. Ten sposób jest zawsze skuteczny (WK).

2. Praca z innymi wniesie w życie każdego z nas nowe wartości (WK).

3. Przekonałem się, że niesienie posłania innym alkoholikom jest rzeczą łatwą, ponieważ pomaga mi zachować trzeźwość i daje pełne zadowolenia poczucie, że mój własny proces zdrowienia przebiega prawidłowo („Codzienne refleksje”).

4. Najwięcej korzyści i satysfakcji można osiągnąć poprzez służbę (CR).

5. Umacniam własną trzeźwość, dzieląc się tym, co za darmo otrzymałem (CR).

6. Dzięki niesieniu posłania w ramach Dwunastego Kroku zrozumiałem, na czym polega radość i satysfakcja, jaka płynie z dawania, gdy nie oczekuje się niczego w zamian (CR).

To tylko kilka przykładów. W literaturze AA i w życiu każdego anonimowego alkoholika, który niesie posłanie, znalazłoby się ich dużo więcej. A w takim razie, czy w imię pełnej bezinteresowności gotów byłbym zrezygnować z zaznaczonych korzyści?

W pełni bezinteresownie niosę posłanie nieświadomie – poprzez mój obecny styl życia, sposób zachowania, postępowanie, postawę. Obracam się w pewnym środowisku; część osób z mojego otoczenia wie, że jestem alkoholikiem, pamięta mnie z tych złych czasów. Niektórzy zdają sobie sprawę, że biorę udział w spotkaniach Wspólnoty AA. Ludzie ci obserwują i… wyciągają wnioski. Dzięki temu może działać moja stara reguła:
- O AA mówić, kiedy pytają.
- Żyć w taki sposób, by pytali.





Więcej w moich książkach


piątek, 21 grudnia 2012

Meszuge - ostatnia misja

W 2000 roku uczestniczyłem w zakładaniu grupy wsparcia dla alkoholików. Z założenia nie miała być ona ani mityngiem AA, ani terapią – miała wspierać. Cokolwiek to znaczy… Ostatecznie inicjatywa okazała się nieudanym eksperymentem i grupa wsparcia upadła po kilku miesiącach, jednak czegoś się przy tej okazji nauczyłem i jeszcze w tym samym roku zorganizowaliśmy z przyjacielem dodatkowy, poranny mityng w ramach istniejącej od lat grupy AA „Asyż”. Po latach, i już bez naszego udziału, grupa ta usamodzielniła się, odłączyła od „Asyżu” i jako grupa AA „Klara” działa do dziś. 

Na przełomie 2000-2001 roku, z tym samym przyjacielem, założyliśmy nową grupę AA o nazwie „Wsparcie”. Jej historię opisałem w artykule „Na wariackich papierach, z wiatrem i pod wiatr”. Po rozmaitych perypetiach grupa ta funkcjonuje nadal i w chwili obecnej nawet bardzo sprawnie. To też nie jest już naszą zasługą, ale w tej chwili chodzi mi o coś innego – na potrzeby tej grupy i przy okazji jej zakładania wprowadziliśmy scenariusz, który odbiegał nieco od wzorca przyjętego przez wszystkie inne grupy w mieście. Było w nim, na przykład, tylko jedno pytanie zadawane nowicjuszowi – po prostu półśrodek, zanim na tej oraz innych grupach zrezygnowaliśmy z tych pytań definitywnie*. Grupą AA „Wsparcie” nikt się specjalnie nie przejmował, jednak kiedy podobne, a także kolejne, zmiany staraliśmy się przeforsować na grupie AA „Asyż”, nastał w Opolu czas Wielkich Wojen Scenariuszowych. W trakcie ich trwania zdarzały się przypadki, gdy na mityngu organizacyjnym (inwenturze) grupy, która planowała zmianę scenariusza,  pojawiały się bojówki z innych grup w mieście, by – wykorzystując przewagę liczebną – nie dopuścić w głosowaniu do zatwierdzenia jakichkolwiek zmian. Argumenty, że stare scenariusze w skandaliczny sposób naruszają Tradycje AA albo marginalizują to, co we Wspólnocie jest najważniejsze, w tamtych czasach nie miały siły przebicia. Dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi i czasem śmiejemy się z tych wydarzeń wesoło, zdając sobie w pełni sprawę, że wówczas wszyscy działaliśmy w dobrej wierze, nawet jeśli nasze sposoby i metody niewiele miały wspólnego z duchem i ideami AA. 
Termin Wielkie Wojny Scenariuszowe nie dotyczy tylko zmian scenariuszy mityngów, to tylko skrót myślowy, obejmujący różne zmiany, jakie miały miejsce we Wspólnocie AA w naszym mieście. 
 
Tak mijały lata. Pełniłem różne służby (do rzecznika intergrupy włącznie), angażowałem się w rozmaite AA-owskie przedsięwzięcia w Opolu i nie tylko, brałem czynny udział w planowaniu i organizowaniu wielu z nich. Niczego nie dokonałem tutaj sam, jeśli w ogóle można mówić o jakichkolwiek dokonaniach, czy też zmianach na lepsze – alkoholik sam potrafi sobie co najwyżej flaszkę wymyślić. Wspólnota AA to „sport” drużynowy. Tyle tylko, że – kontynuując to sportowe porównanie – w ostatniej dekadzie zdecydowanie częściej byłem jednak czynnym zawodnikiem na boisku, niż kibicem czy obserwatorem na trybunach. Grałem najlepiej jak umiałem. Czasem wychodziło, innym znowu razem nie za bardzo – jak to w grze. Złapałem kilka żółtych kartek i jedną czerwoną – zapicie w początkowym okresie kontaktów z AA. Nie było to przyjemne, jednak zawsze na tych doświadczeniach czegoś wartościowego się uczyłem.
 
Zbierałem doświadczenia i uczyłem się nie tylko na własnych błędach, ale także poprzez obserwację innych alkoholików, ich postaw, zachowań, sposobów realizacji Programu, czy radzenia sobie z rozmaitymi problemami. Istotną wartość miały dla mnie przykłady negatywne – dzięki nim uświadamiałem sobie, jak nie chcę żyć, kim nie chcę się stać. Bo wnioski z obserwacji można i należy stosować w praktyce – w taki właśnie sposób stają się one doświadczeniami. W każdym razie dzięki nim zorientowałem się, że kolejny raz w życiu zbliżyłem się do rozstaju dróg: w lewo – krwawiący diakon, w prawo – czcigodny mąż zaufania. Nadchodzi czas wybierania… 
 
Od dawna wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie zwolnić tempo, usunąć się w cień, oddać, ale do ubiegłego roku nie wpadło mi do głowy, że mogłoby to być… już teraz. Przyjaciele, z którymi na ten temat rozmawiałem (dzieląc się swoimi wątpliwościami), twierdzili, że nie muszę się śpieszyć, że założenie jest niewątpliwie słuszne, ale to nie musi być dziś… Być może mieli rację, tyle tylko, że dzisiaj to ja jeszcze mogę wybierać. Za pół roku, rok albo trzy, może być już na to za późno. Krwawe diakoństwo jest jak uzależnienie – wciąga niepostrzeżenie. Według mnie – ryzyko po prostu jest za duże i zwyczajnie się nie opłaci. Ale przecież nie tylko o mnie tu chodzi… właściwie, to o mnie chyba najmniej.
 
Twierdzę i upieram się, że grupa bez weteranów pozbawiona jest doświadczenia, grupa bez alkoholików ze średnią abstynencją pozbawiona jest stabilizacji, natomiast grupa AA bez nowicjuszy – nie ma przed sobą przyszłości. Wszyscy są tu sobie potrzebni, wszyscy tak samo ważni. Zresztą, każdy weteran był kiedyś nowicjuszem, więc…
Lokalny weteran, lider grupy, założyciel – ktoś, z kogo zdaniem grupa się liczy. Nie musi mieć jakiejś niebotycznej abstynencji, wystarczy, że najdłuższą w grupie albo jedną z najdłuższych. Jeśli ktoś taki działa ze złych pobudek (co nie zawsze musi być świadome), „rządzi” grupą, narzuca swoje zdanie, przekonania, decyzje w najróżniejszych kwestiach, wykorzystuje grupę by folgować swojej żądzy władzy i kontroli, to zupełna katastrofa. Jest to problem trudny do rozwiązania, ale łatwy do zrozumienia i przede wszystkim – jednoznaczny. Wszystko komplikuje się, gdy weteran (równie dobrze może to być kilka osób) opiekuje się „swoją” grupą w duchu miłości i służby i do tego, zgodnie z zasadami, tyle tylko, że może nieco zbyt intensywnie, a zwłaszcza – za długo.
 
Alkoholicy ze średnią abstynencją, którzy dziś zapewniają grupie stabilizację, w sposób naturalny w przyszłości powinni stać się gwarantującymi doświadczenie weteranami. Jeśli jednak latami ci „średniacy” wyręczani są przez aktualnych weteranów w procesie podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji, nie zdobywają doświadczenia. To tak jak z ojcem, który z miłości i w trosce o własne dziecko stale prowadzi je za rączkę. Pod czułą opieką ojca dziecko jest bezpieczne, nie ponabija sobie guzów, to prawda, ale też nie nauczy się samodzielnego poruszania się. W taki właśnie sposób, działania zgodne z zasadami i wypływające z najlepszych nawet intencji, mogą rodzić złe owoce. Kiedyś trzeba puścić rękę dziecka, nawet jeśli ono samo się tego boi, odkręcić mu boczne kółka od roweru, pozwolić samemu wybrać się na basen… 
 
Bolesna prawda jest bowiem taka, że doświadczenie jest niepodzielne. Powstaje na bazie osobistych przeżyć, a nie cudzych opowieści. Poprzez obserwację i uważne słuchanie, wiele się można nauczyć, ale właśnie – tylko nauczyć. Wiedza, zgromadzone informacje, poczynione obserwacje, są niewątpliwie bardzo ważne, ale to jeszcze nie doświadczenie. Bo doświadczenie zdobywa się w procesie samodzielnego podejmowania wyborów i decyzji oraz ponoszenia ich konsekwencji – dobrych i złych. Nie znam nikogo, kto by wytrzeźwiał tylko dzięki zgromadzonej wiedzy.
 
I tak minęło ponad dziesięć lat. W listopadzie 2011 roku przywiozłem z Londynu pomysł warsztatu, grupy, czy mityngu (formuła do uzgodnienia), którego celem byłoby lepsze zrozumienie treści książki pt. „Anonimowi Alkoholicy”. W USA takie spotkania nazywają się Big Book Study. Trochę to wszystko czasu i przygotowań wymagało, więc dopiero w grudniu 2012 zaczął u nas działać Warsztat Wielkiej Księgi. Nie jest on formą realizacji Programu 12 Kroków, ani nie zastępuje pracy ze sponsorem, co czasem jeszcze trzeba przypominać. Warsztat jest dokładnie tym, na co wskazuje jego nazwa.
 
Postanowiłem, chciałbym, żeby Warsztat Wielkiej Księgi był ostatnim przedsięwzięciem, w którego organizację angażuję się tak intensywnie. 15 stycznia wypada rocznica mojej abstynencji, a więc niech będzie ona symboliczną datą mojej… AA-owskiej emerytury. Symboliczną, bo pewien proces faktycznie rozpocząłem już wcześniej (pisałem o tym w artykule „Trudna sztuka hamowania”), inne sprawy muszę dopiero powoli pokończyć, więc trochę poza 15.01.2013 może się to przeciągnąć. 
Nie mam zamiaru rezygnować z uczestnictwa w mityngach, ani z pracy z podopiecznymi, czy z pisania – jeśli Bóg, jakkolwiek Go pojmujemy, mi na to pozwoli. Bo ja tutaj jestem na stałe. Może nie na zawsze, tego jeszcze nie wiem, okaże się, ale na stałe. Swoją AA-owską emeryturę rozumiem raczej jako pewną zmianę postawy wewnętrznej, nastawienia, niż demonstracyjne i spektakularne zmiany w zachowaniu. Chociaż i te nie są wykluczone.
W każdym razie odnoszę wrażenie, że na mnie już czas. Zwłaszcza jeśli chciałbym, a bardzo chciałbym, zobaczyć nowe oblicze Wspólnoty AA – dzieło podopiecznych moich podopiecznych.

Gdy próbowałem pomóc innym alkoholikom, ulegając impulsowi, udzielałem rad – i być może jest to nieuniknione. Ale danie innym prawa do błędu potrafi też przynosić korzyści – „Codzienne refleksje” s.424.



--
* I Krajowy Zjazd AA (1984 rok) wyprodukował dokument o charakterze orędzia do narodu pt. „Posłanie do wszystkich Polaków uzależnionych od alkoholu, którzy wciąż jeszcze cierpią”. Czytamy w nim m.in.: „My, Anonimowi Alkoholicy (…) zwracamy się do Was z pytaniami: czy alkohol jest problemem w Waszym życiu, czy chcecie przestać pić? Jeżeli odpowiecie twierdząco na te pytania – my, Anonimowi Alkoholicy, czekamy, by Wam pomóc…” (cytat z „Historii AA w Polsce). Tak więc wiadomo już, skąd wzięły się sławetne dwa pytania zadawane nowicjuszom. Kto jednak uznał, że wolno mu stawiać innym alkoholikom jakiekolwiek warunki i przyjmować ich (albo i nie) do Wspólnoty AA, nadal pozostaje tajemnicą.

piątek, 7 grudnia 2012

Rehab - Wiktor Osiatyński

W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia Wiktor Osiatyński, doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Central European University w Budapeszcie, specjalista w zakresie prawa konstytucyjnego i historii doktryn polityczno-prawnych, wykładowca akademicki, feminista, pisarz i alkoholik, podczas pobytu w USA poddał się leczeniu odwykowemu w ośrodku, który nazywa Farmą. 
 
„Rehab” nie jest pamiętnikiem; bohaterem książki – napisanej w trzeciej osobie liczby pojedynczej – jest alkoholik W., i jest to zbiór zapisków, notatek, przemyśleń, wniosków, dotyczących zarówno samego procesu terapeutycznego jak i osób, spraw i zdarzeń, z którymi autor na Farmie się zetknął.  
 
Opisany przez Osiatyńskiego model terapii odwykowej prawdopodobnie nigdy się w Polsce nie rozwinął, jednak pewności co do tego nie mam, bo może gdzieś tam, kiedyś były podejmowane jakieś próby. W związku z tym, że od czasu pobytu autora na Farmie minęło około trzydzieści lat, mało jest realne, by i tam terapię prowadzono w dokładnie taki sam sposób. A to z kolei oznacza, że „Rehab” dzisiaj, to raczej tylko ciekawostka – dawno, dawno temu, daleko, daleko stąd, tak to wyglądało – niż aktualna informacja o współczesnym leczeniu odwykowym alkoholików.

czwartek, 6 grudnia 2012

Litacja - Wiktor Osiatyński

Ciąg dalszy książki pod tytułem „Rehab” o alkoholiku W., którym – jak wiedzą wszyscy – jest sam autor. Czyni to z Wiktora Osiatyńskiego najbardziej znanego anonimowego alkoholika w Polsce, jednak konwencja, którą przyjął w książce, używając trzeciej osoby liczby pojedynczej, to wybór i decyzja autora. Jeśli w czymkolwiek mi to przeszkadzało w trakcie lektury, to jedynie w zorientowaniu się, gdzie zdania się kończą, bo oczywiście po każdym „W” była kropka, co czasami, niezbyt często na szczęście, bywało mylące.
 
„Rehab” to notatki, dziennik, który alkoholik W. prowadził podczas pobytu w ośrodku odwykowym, który w obu książkach nazywa Farmą, zapiski z terapii po prostu. „Litacja” rozpoczyna się od ostatniego dnia pobytu W. na Farmie i opisuje jego dalsze życie, a zwłaszcza specyficzne problemy niepijącego alkoholika.
 
Dominujące uczucie podczas lektury? Smutek. Czytałem historię życia W., alkoholika, który jako jeden z bardzo niewielu Polaków, miał dostęp do Wspólnoty AA i Programu 12 Kroków, będącego programem zmiany, poprawy jakości życia, na wiele lat przedtem, zanim pojawiły się one w Polsce i – nawet mieszkając latami w Ameryce – nie potrafił w żaden sposób z nich skorzystać i tak potwornie męczył się z sobą i swoim życiem, i było mi po prostu smutno. Zwłaszcza, gdy opisy i relacje dotyczyły poszukiwań łatwiejszej, łagodniejszej drogi, czyli mnożące się książeczki medytacyjne, jakieś magiczne klaskanie w ręce i zaklinanie dnia… A kiedy kolejne pomysły i rozwiązania W., które wprawdzie zapowiadały się znakomicie, ale po pewnym czasie znowu okazywały się nieskuteczne, miałem ochotę krzyknąć do autora: „Człowieku, czy nie rozumiesz, że objawem obłędu jest oczekiwanie odmiennych efektów wiecznie tych samych działań?!”. Ale z drugiej strony…  czy alkoholizm nie jest rodzajem obłędu?
 
„Litacja” obejmuje pięć lat od chwili opuszczenia przez W. Farmy. Pod koniec tego okresu postanawia on zmierzyć się z 4 Krokiem (Programu 12 Kroków AA), przy którym coś już tam majstrował podczas pobytu na Farmie, choć najwyraźniej bez większego powodzenia. Problem w tym, że znowu robi to po swojemu, samemu (słyszałem, że w AA jest takie powiedzenie: „pić mogliśmy samotnie, ale samemu wytrzeźwieć się nie da”), na bazie zbieraniny różnych poradników pomieszanych z Dekalogiem, siedmioma grzechami głównymi i diabli wiedzą czym jeszcze. W. znowu pakuje masę pracy, wysiłku, czasu i autentycznego zaangażowania, ale efekty…
 
„Litacja”, podobnie jak i „Rehab”, kończy się słowami „trwało to dwadzieścia lat”, a to oznacza, że wkrótce doczekamy się zapewne kolejnego tomu prezentującego zmagania alkoholika W. z trzeźwym życiem i samym sobą.
Do największych zalet książki zaliczyłbym odwagę, szczerość i otwartość autora. Mam nadzieję, że W. kiedyś wreszcie przestanie cierpieć.

środa, 5 grudnia 2012

Rehabilitacja - Osiatyński

Najpierw o bohaterze „Rehabilitacji” (a także „Rehab” i „Litacji”), alkoholiku W. Notatkę na temat „Litacji” zakończyłem zdaniem: Mam nadzieję, że W. kiedyś wreszcie przestanie cierpieć. Po trzydziestu sekundach lektury „Rehabilitacji” znalazłem takie oto przekonania dotyczące praktycznej realizacji Piątego Kroku AA: Ten krok polegał na tym, żeby podzielić się z drugim człowiekiem nie tylko wadami, ale i swoim bólem. Ten krok jako jedyny wymagał aktywnego uczestnictwa drugiej osoby, niekoniecznie alkoholika. Mógł być nim każdy, kto umie słuchać i stara się zrozumieć alkoholika. Słuchacz był w tym kroku najważniejszy, bo przecież samego siebie, a nawet Boga W. doskonale umiał oszukiwać*. I jakoś zupełnie nie zdziwiło mnie, że W. za ten swój Piąty Krok, wyznany kapłanowi, musiał zapłacić sto pięćdziesiąt dolarów i nawet dostał za to pokwitowanie, ani to, że w ostatecznym rozrachunku całą tą operacją poczuł się oszukany. Nadzieja, o której wspomniałem wyżej, powoli rozwiewała się, bo dla alkoholika W. najwyraźniej jeszcze nie nadszedł czas końca cierpienia. Za to zadziwiająca, u człowieka o tak wielkiej sprawności intelektualnej, wydaje się niezdolność uświadomienia sobie, że WIEM, może nawet i ROZUMIEM, to jeszcze nie to samo co MAM.
 
A dalej, kolejne lata? Podobnie jak poprzednio – chaotyczna mieszanina wybranych i po swojemu interpretowanych elementów Programu 12 Kroków AA, jakichś podejrzanych poradników,  terapii dla współuzależnionych dorosłych dzieci z domów dysfunkcyjnych, afirmacji, mityngów Anonimowych Obżartuchów, kurs na odwykowego terapeutę… A właśnie! Kolejny cytat ilustrujący problem, z którego alkoholik W. najwyraźniej dobrze zdawał sobie sprawę: Ale zamiar zostania profesjonalistą nie pozostał bez śladu. W. już nigdy nie czuł się jak zwykły alkoholik, zawsze myślał o jakiejś szczególnej odpowiedzialności za leczenie alkoholików w Polsce i w innych krajach. To przeświadczenie, które z czasem tylko się umocniło, na zawsze zmąciło jego zdolność do korzystania w pełni z dobrodziejstw AA **. 
 
Bohater „Rehabilitacji”, alkoholik W., sprawia wrażenie człowieka, u którego prawdziwe i niewątpliwie poważne problemy ujawniły się dopiero po odstawieniu alkoholu. I to też mnie nie dziwi, choć może być trudne do pojęcia dla kogoś, kto z tematem alkoholizmu nie zetknął się bliżej.
Po lekturze książki pewien znajomy wykorzystuje postać alkoholika W. do dowodzenia prawdziwości powiedzenia: do AA nie można być za głupim, ale można być za mądrym, jednak nadal się z nim nie zgadzam, bo uważam, że jeśli coś jest problemem i faktycznie stanowi przeszkodę, to nie mądrość czy nawet wiedza, ale intelektualna pycha.
 
W dwudziestym dziewiątym roku abstynencji i sześćdziesiątym pierwszym życia autor „Rehabilitacji” i alkoholik W. symbolicznie, może i faktycznie, stapiają się w jedną całość. Wiktor Osiatyński, alkoholik W. godzi się z własną przeszłością i samym sobą.
 
To teraz o samej książce. Choć mocno chaotyczna, jak życie jej głównego bohatera, jest ona, w pewnym sensie, całkiem niezła. Porusza wiele tematów, choćby kwestie szkolenia terapeutów w USA mnóstwo lat temu, zaburzeń odżywiania, hipoterapii, ADHD i wiele innych. Jednak najważniejsza wydaje się przestroga adresowana do uzależnionych, którą wyczytać mogą między wierszami: jeśli wreszcie nie zdobędziesz się na to, by stanąć w postawie pokory przed drugim alkoholikiem i poprosić go, aby pomógł ci i pokierował podczas poznawania oraz praktycznej realizacji Programu AA, będziesz pewnie w stanie utrzymać abstynencję całymi latami, może nawet do końca życia, jednak o prawdziwej satysfakcji z życia, zadowoleniu, spełnieniu, spokoju, trwałej pogodzie ducha – zapomnij. Bo stosowanie półśrodków, zamienników (kolejna terapia, kolejne warsztaty, kolejny poradnik, kolejna afirmacja; zadośćuczynienie dokonywane z obcymi kobietami zamiast z faktycznie skrzywdzonymi) niewiele daje, jeśli w ogóle cokolwiek i alkoholik nadal znajdować się będzie w punkcie zwrotnym życia… 
Do zalet „Rehabilitacji” zaliczam też odwagę, szczerość i otwartość jej autora. Na zawsze pewnie pozostanę mu wdzięczny za książkę „Grzech czy choroba”, jednak swoje życie, wolałbym przeżyć zupełnie inaczej. Mimo, że sukcesów zawodowych trochę mu zazdroszczę.




--
* Wiktor Osiatyński „Rehabilitacja”, Wydawnictwo Iskry, 2012, strona 5
** Wiktor Osiatyński „Rehabilitacja”, Wydawnictwo Iskry, 2012, strona 79