piątek, 21 grudnia 2012

Meszuge - ostatnia misja

W 2000 roku uczestniczyłem w zakładaniu grupy wsparcia dla alkoholików. Z założenia nie miała być ona ani mityngiem AA, ani terapią – miała wspierać. Cokolwiek to znaczy… Ostatecznie inicjatywa okazała się nieudanym eksperymentem i grupa wsparcia upadła po kilku miesiącach, jednak czegoś się przy tej okazji nauczyłem i jeszcze w tym samym roku zorganizowaliśmy z przyjacielem dodatkowy, poranny mityng w ramach istniejącej od lat grupy AA „Asyż”. Po latach, i już bez naszego udziału, grupa ta usamodzielniła się, odłączyła od „Asyżu” i jako grupa AA „Klara” działa do dziś. 

Na przełomie 2000-2001 roku, z tym samym przyjacielem, założyliśmy nową grupę AA o nazwie „Wsparcie”. Jej historię opisałem w artykule „Na wariackich papierach, z wiatrem i pod wiatr”. Po rozmaitych perypetiach grupa ta funkcjonuje nadal i w chwili obecnej nawet bardzo sprawnie. To też nie jest już naszą zasługą, ale w tej chwili chodzi mi o coś innego – na potrzeby tej grupy i przy okazji jej zakładania wprowadziliśmy scenariusz, który odbiegał nieco od wzorca przyjętego przez wszystkie inne grupy w mieście. Było w nim, na przykład, tylko jedno pytanie zadawane nowicjuszowi – po prostu półśrodek, zanim na tej oraz innych grupach zrezygnowaliśmy z tych pytań definitywnie*. Grupą AA „Wsparcie” nikt się specjalnie nie przejmował, jednak kiedy podobne, a także kolejne, zmiany staraliśmy się przeforsować na grupie AA „Asyż”, nastał w Opolu czas Wielkich Wojen Scenariuszowych. W trakcie ich trwania zdarzały się przypadki, gdy na mityngu organizacyjnym (inwenturze) grupy, która planowała zmianę scenariusza,  pojawiały się bojówki z innych grup w mieście, by – wykorzystując przewagę liczebną – nie dopuścić w głosowaniu do zatwierdzenia jakichkolwiek zmian. Argumenty, że stare scenariusze w skandaliczny sposób naruszają Tradycje AA albo marginalizują to, co we Wspólnocie jest najważniejsze, w tamtych czasach nie miały siły przebicia. Dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi i czasem śmiejemy się z tych wydarzeń wesoło, zdając sobie w pełni sprawę, że wówczas wszyscy działaliśmy w dobrej wierze, nawet jeśli nasze sposoby i metody niewiele miały wspólnego z duchem i ideami AA. 
Termin Wielkie Wojny Scenariuszowe nie dotyczy tylko zmian scenariuszy mityngów, to tylko skrót myślowy, obejmujący różne zmiany, jakie miały miejsce we Wspólnocie AA w naszym mieście. 
 
Tak mijały lata. Pełniłem różne służby (do rzecznika intergrupy włącznie), angażowałem się w rozmaite AA-owskie przedsięwzięcia w Opolu i nie tylko, brałem czynny udział w planowaniu i organizowaniu wielu z nich. Niczego nie dokonałem tutaj sam, jeśli w ogóle można mówić o jakichkolwiek dokonaniach, czy też zmianach na lepsze – alkoholik sam potrafi sobie co najwyżej flaszkę wymyślić. Wspólnota AA to „sport” drużynowy. Tyle tylko, że – kontynuując to sportowe porównanie – w ostatniej dekadzie zdecydowanie częściej byłem jednak czynnym zawodnikiem na boisku, niż kibicem czy obserwatorem na trybunach. Grałem najlepiej jak umiałem. Czasem wychodziło, innym znowu razem nie za bardzo – jak to w grze. Złapałem kilka żółtych kartek i jedną czerwoną – zapicie w początkowym okresie kontaktów z AA. Nie było to przyjemne, jednak zawsze na tych doświadczeniach czegoś wartościowego się uczyłem.
 
Zbierałem doświadczenia i uczyłem się nie tylko na własnych błędach, ale także poprzez obserwację innych alkoholików, ich postaw, zachowań, sposobów realizacji Programu, czy radzenia sobie z rozmaitymi problemami. Istotną wartość miały dla mnie przykłady negatywne – dzięki nim uświadamiałem sobie, jak nie chcę żyć, kim nie chcę się stać. Bo wnioski z obserwacji można i należy stosować w praktyce – w taki właśnie sposób stają się one doświadczeniami. W każdym razie dzięki nim zorientowałem się, że kolejny raz w życiu zbliżyłem się do rozstaju dróg: w lewo – krwawiący diakon, w prawo – czcigodny mąż zaufania. Nadchodzi czas wybierania… 
 
Od dawna wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie zwolnić tempo, usunąć się w cień, oddać, ale do ubiegłego roku nie wpadło mi do głowy, że mogłoby to być… już teraz. Przyjaciele, z którymi na ten temat rozmawiałem (dzieląc się swoimi wątpliwościami), twierdzili, że nie muszę się śpieszyć, że założenie jest niewątpliwie słuszne, ale to nie musi być dziś… Być może mieli rację, tyle tylko, że dzisiaj to ja jeszcze mogę wybierać. Za pół roku, rok albo trzy, może być już na to za późno. Krwawe diakoństwo jest jak uzależnienie – wciąga niepostrzeżenie. Według mnie – ryzyko po prostu jest za duże i zwyczajnie się nie opłaci. Ale przecież nie tylko o mnie tu chodzi… właściwie, to o mnie chyba najmniej.
 
Twierdzę i upieram się, że grupa bez weteranów pozbawiona jest doświadczenia, grupa bez alkoholików ze średnią abstynencją pozbawiona jest stabilizacji, natomiast grupa AA bez nowicjuszy – nie ma przed sobą przyszłości. Wszyscy są tu sobie potrzebni, wszyscy tak samo ważni. Zresztą, każdy weteran był kiedyś nowicjuszem, więc…
Lokalny weteran, lider grupy, założyciel – ktoś, z kogo zdaniem grupa się liczy. Nie musi mieć jakiejś niebotycznej abstynencji, wystarczy, że najdłuższą w grupie albo jedną z najdłuższych. Jeśli ktoś taki działa ze złych pobudek (co nie zawsze musi być świadome), „rządzi” grupą, narzuca swoje zdanie, przekonania, decyzje w najróżniejszych kwestiach, wykorzystuje grupę by folgować swojej żądzy władzy i kontroli, to zupełna katastrofa. Jest to problem trudny do rozwiązania, ale łatwy do zrozumienia i przede wszystkim – jednoznaczny. Wszystko komplikuje się, gdy weteran (równie dobrze może to być kilka osób) opiekuje się „swoją” grupą w duchu miłości i służby i do tego, zgodnie z zasadami, tyle tylko, że może nieco zbyt intensywnie, a zwłaszcza – za długo.
 
Alkoholicy ze średnią abstynencją, którzy dziś zapewniają grupie stabilizację, w sposób naturalny w przyszłości powinni stać się gwarantującymi doświadczenie weteranami. Jeśli jednak latami ci „średniacy” wyręczani są przez aktualnych weteranów w procesie podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji, nie zdobywają doświadczenia. To tak jak z ojcem, który z miłości i w trosce o własne dziecko stale prowadzi je za rączkę. Pod czułą opieką ojca dziecko jest bezpieczne, nie ponabija sobie guzów, to prawda, ale też nie nauczy się samodzielnego poruszania się. W taki właśnie sposób, działania zgodne z zasadami i wypływające z najlepszych nawet intencji, mogą rodzić złe owoce. Kiedyś trzeba puścić rękę dziecka, nawet jeśli ono samo się tego boi, odkręcić mu boczne kółka od roweru, pozwolić samemu wybrać się na basen… 
 
Bolesna prawda jest bowiem taka, że doświadczenie jest niepodzielne. Powstaje na bazie osobistych przeżyć, a nie cudzych opowieści. Poprzez obserwację i uważne słuchanie, wiele się można nauczyć, ale właśnie – tylko nauczyć. Wiedza, zgromadzone informacje, poczynione obserwacje, są niewątpliwie bardzo ważne, ale to jeszcze nie doświadczenie. Bo doświadczenie zdobywa się w procesie samodzielnego podejmowania wyborów i decyzji oraz ponoszenia ich konsekwencji – dobrych i złych. Nie znam nikogo, kto by wytrzeźwiał tylko dzięki zgromadzonej wiedzy.
 
I tak minęło ponad dziesięć lat. W listopadzie 2011 roku przywiozłem z Londynu pomysł warsztatu, grupy, czy mityngu (formuła do uzgodnienia), którego celem byłoby lepsze zrozumienie treści książki pt. „Anonimowi Alkoholicy”. W USA takie spotkania nazywają się Big Book Study. Trochę to wszystko czasu i przygotowań wymagało, więc dopiero w grudniu 2012 zaczął u nas działać Warsztat Wielkiej Księgi. Nie jest on formą realizacji Programu 12 Kroków, ani nie zastępuje pracy ze sponsorem, co czasem jeszcze trzeba przypominać. Warsztat jest dokładnie tym, na co wskazuje jego nazwa.
 
Postanowiłem, chciałbym, żeby Warsztat Wielkiej Księgi był ostatnim przedsięwzięciem, w którego organizację angażuję się tak intensywnie. 15 stycznia wypada rocznica mojej abstynencji, a więc niech będzie ona symboliczną datą mojej… AA-owskiej emerytury. Symboliczną, bo pewien proces faktycznie rozpocząłem już wcześniej (pisałem o tym w artykule „Trudna sztuka hamowania”), inne sprawy muszę dopiero powoli pokończyć, więc trochę poza 15.01.2013 może się to przeciągnąć. 
Nie mam zamiaru rezygnować z uczestnictwa w mityngach, ani z pracy z podopiecznymi, czy z pisania – jeśli Bóg, jakkolwiek Go pojmujemy, mi na to pozwoli. Bo ja tutaj jestem na stałe. Może nie na zawsze, tego jeszcze nie wiem, okaże się, ale na stałe. Swoją AA-owską emeryturę rozumiem raczej jako pewną zmianę postawy wewnętrznej, nastawienia, niż demonstracyjne i spektakularne zmiany w zachowaniu. Chociaż i te nie są wykluczone.
W każdym razie odnoszę wrażenie, że na mnie już czas. Zwłaszcza jeśli chciałbym, a bardzo chciałbym, zobaczyć nowe oblicze Wspólnoty AA – dzieło podopiecznych moich podopiecznych.

Gdy próbowałem pomóc innym alkoholikom, ulegając impulsowi, udzielałem rad – i być może jest to nieuniknione. Ale danie innym prawa do błędu potrafi też przynosić korzyści – „Codzienne refleksje” s.424.



--
* I Krajowy Zjazd AA (1984 rok) wyprodukował dokument o charakterze orędzia do narodu pt. „Posłanie do wszystkich Polaków uzależnionych od alkoholu, którzy wciąż jeszcze cierpią”. Czytamy w nim m.in.: „My, Anonimowi Alkoholicy (…) zwracamy się do Was z pytaniami: czy alkohol jest problemem w Waszym życiu, czy chcecie przestać pić? Jeżeli odpowiecie twierdząco na te pytania – my, Anonimowi Alkoholicy, czekamy, by Wam pomóc…” (cytat z „Historii AA w Polsce). Tak więc wiadomo już, skąd wzięły się sławetne dwa pytania zadawane nowicjuszom. Kto jednak uznał, że wolno mu stawiać innym alkoholikom jakiekolwiek warunki i przyjmować ich (albo i nie) do Wspólnoty AA, nadal pozostaje tajemnicą.

5 komentarzy:

  1. Ten wpis jakiś smutny. Przeczytałem całego bloga, zajęło mi to jakiś czas. Też jestem alkoholikiem i nalazłem tu wiele wartościowych rzeczy dla mnie. Mam nadzieję, że będziesz dalej go prowadzić, bo ten tekst brzmi jak pożegnanie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadzieja na co np? Chyba ważne, żeby decydując się na zmianę była to zmiana na lepsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadzieja i szansa na zmianę... na lepsze. Nikt chyba nie planuje z rozmysłem zmiany na gorsze.

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że można z premedytacją planować zmianę na gorsze, chociaż... to chyba zależy od sumienia każdego człowieka. Bo np. człowiek, który planuje zostać politykiem, żeby dorobić się na łapówkach, a wcześniej był uczciwy, z moralnego punktu widzenia chce się zmienić na gorsze. No, chyba, że on uważa to za zmianę na lepsze. Czyli bycie dobrym albo złym może być pojęciem względnym. To tylko moje zdanie. Pozdrawiam raz jeszcze:)

    OdpowiedzUsuń