środa, 24 kwietnia 2013

Trzeźwość. Ciągłe poznawanie...

Trzeźwość. Ciągłe poznawanie siebie i zmiana

Trzeźwość to nieustanne poznawanie siebie + zmiana - to najkrótsza definicja, jaką znam. Jeśli jednak, zamiast mozolnego poznawania siebie, wmawiam sobie, że jestem szczęśliwy, zadowolony i cieszę się, to żadnego odkrycia na swój temat nie dokonam; a poza tym - po co cokolwiek zmieniać, jeśli jest tak dobrze?

Trwaj chwilo, jesteś piękna! Tak? Naprawdę było tak pięknie? W domu, z rodziną, w pracy... wszędzie poza salkami mityngowymi?

Dopiero w drugim, albo i trzecim roku abstynencji zacząłem się zastanawiać: jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Powolutku zaczynało też do mnie docierać, że dobrostan - prawdziwy, albo tylko sobie wmówiony, obojętne - nie skłania do zmian, wręcz przeciwnie: motorem zmian jest cierpienie, nie radość. Zrozumiałem też, że przecież ja o tym wiedziałem od dawna: od cierpienia, szukając ulgi, uciekałem w picie, i od cierpienia, wynikającego z picia, uciekłem na terapię odwykową i do AA.

Jeżeli dopuszczam do siebie świadomość cierpienia - mam szansę na zmianę, ale dopóki wmawiam sobie, że jest świetnie, że się cieszę - przegrywam.

Podobną, choć może nawet jeszcze bardziej perfidną sztuczką, którą latami uprawiałem na mityngach, była koncentracja na problemach zamiast na rozwiązaniach. Jak to działało? Powiedzmy, że wydarzyło się coś złego w domu albo w pracy, szedłem więc na mityng zaprzątnięty tym swoim problemem. Podczas spotkania wysłuchałem kilku hardcorowych opowieści z czasów destrukcyjnego picia; sam też jakiś dramat przywołałem z pamięci i opowiedziałem. W porównaniu z tymi koszmarami mój aktualny problem tracił na znaczeniu, stawał się banalny. W ten oto prosty sposób zmniejszałem swoje cierpienie z poziomu, który wymagał określonego działania, pracy i wysiłku, do niewielkiego, w sumie akceptowanego dyskomfortu psychicznego.

Czytaj  cały artykuł: https://deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/trzezwosc-ciagle-poznawanie-siebie-i-zmiana,241455 

środa, 10 kwietnia 2013

Zwycięzców poznaje się...

Zwycięzców poznaje się na starcie

Gawędę o "Antyporadniku" Miki Dunin zamierzałem początkowo zatytułować "Narodziny gwiazdy" - zrezygnowałem z tego pomysłu tylko ze względu na skojarzenia ze starymi, znanymi filmami o takim właśnie tytule, bo - jak podpowiada mi księgarskie doświadczenie i instynkt - Mika Dunin już niedługo stanie się znaczącą postacią polskiego pisarstwa.

Pisarstwa, zaznaczam, bo to dla mnie ważne - skandalizujących wynurzeń celebrytów czy polityków, pisanych oczywiście przez ghostwriterów, do pisarstwa przez duże "P" jakoś nadal nie zaliczam. Właściwie… przez małe "p" też nie, ale mniejsza z tym. Mika Dunin: czy to na pewno narodziny pisarki? Mam pewne podejrzenia, ale… o tym później.

Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu znalazłem się w tak bardzo odpowiednim czasie w tak właściwym miejscu, miałem więc okazję obserwować, jak się to wszystko zaczęło.

W pewnym poważnym portalu internetowym, wyjątkowo dalekim od skandali i plotek, pojawiło się kilka tekstów Miki Dunin, a zwłaszcza "Jak stracić męża?" i "Jak stracić żonę?". Wywołały one lawinę komentarzy, prawdopodobnie największą w dziejach tego portalu, którego czytelnicy słyną wręcz z powściągliwości. Temperatura dyskusji rosła: oburzenie, bo w tekstach było też dość odważnie o seksie, i złość przeplatały się w komentarzach z podziękowaniami, wyrazy zachwytu z agresywnymi pretensjami i zarzutami. Pojawiły się też prośby, pomysły, propozycje następnych tematów z serii "jak stracić…". Wtedy Mika Dunin zamilkła.

Mijały tygodnie i miesiące, nowych tekstów w portalu nie było. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w nagłą utratę zainteresowania autorki poruszanymi tematami - to po pierwsze. Po drugie, trochę w końcu znam tę branżę, więc domyślałem się, co mogło się stać i nawet miałem na to nadzieję. Wreszcie, wiem, do kogo należy portal, czyli - gdzie szukać informacji, gdzie wypatrywać zapowiedzi. I w połowie lutego 2013 doczekałem się tego, czego się spodziewałem, na co liczyłem, na co miałem nadzieję: Wydawnictwo WAM na swojej stronie internetowej zapowiedziało książkę Miki Dunin "Antyporadnik". Miesiąc później trafiła ona do moich rąk (książka, a nie Mika Dunin) i… "łyknąłem" ją w kilka godzin, czytając łapczywie, a nawet zachłannie, ale bez wyrzutów sumienia w związku z tym, bo wiem już przecież, że będę do niej wracał i to nie raz.

Przyznaję od razu, że okres fascynacji poradnikami minął mi dawno temu. Wielką falą napłynęły one do nas, głównie z Ameryki, w latach dziewięćdziesiątych XX wieku i wtedy po prostu się nimi… przekarmiłem. Jednak najważniejsze było coś innego - nic, albo prawie nic dzięki nim w moim życiu (domu, rodzinie, środowisku) się nie zmieniło. Stosowałem się do zawartych w nich zaleceń, ale albo efekty były odmienne od zamierzonych, albo moje starania opacznie rozumiano i odbierano. Lektura poradników adresowanych do Amerykanów należących do middle middle class, urodzonych i wychowanych w zupełnie innych warunkach, w innej kulturze religijnej, środowisku itd., czyli do ludzi o ewidentnie odmiennej mentalności, nie przyniosła (w moim przypadku) pożądanych rezultatów.



środa, 3 kwietnia 2013

Zamiast – w moim życiu

Nie ma takiego poświęcenia, na jakie człowiek się nie zdobędzie, byle tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia (Joshua Reynolds) – sporo uciechy miałem, kiedy natrafiłem w jakiejś książce na te słowa. Jednak frajda nie trwała długo, bo przywołała zdecydowanie przykre skojarzenia i wspomnienia.
 
„Zamiast” – jedno z przeklętych słów mniej lub bardziej obecnych w całym moim życiu alkoholika. Najpierw, a trwało to całymi latami, zamiast poszukać rozwiązania swojego problemu, szukałem okazji do kolejnego picia, pieniędzy na kolejne picie, argumentów wyjaśniających poprzednie picie, usprawiedliwień tłumaczących skutki picia. Nie byłem w stanie połączyć pewnych wydarzeń w jedną całość, a zamiast niej widziałem zupełnie oderwane od siebie, pojedyncze zdarzenia. Wydawało mi się, że wyjątkowo upiłem się, bo piłem na pusty żołądek (albo byłem zmęczony, miałem gorszy dzień itp.), wyjątkowo tylko dostałem torsji, bo pewnie grzybki mi zaszkodziły (tatar był nieświeży, gospodarz upierał się przy mieszaniu alkoholi itp.), wyjątkowo nie dotrzymałem słowa, spóźniłem się do pracy, zapomniałem… 
 
Wreszcie sięgnąłem swego dna i przestałem pić, jednak „zamiast” nie zniknęło z mojego życia, uległo tylko pewnej… modyfikacji. Zamiast  realnie wytrzeźwieć, przez dwa i pół roku uczestniczyłem w terapii odwykowej, przez prawie rok w terapii DDA, przez pół roku w warsztatach z duchowości, regularnie chodziłem na mityngi AA… Pewnego razu usłyszałem, że choroba alkoholowa „inteligentnieje” wraz ze mną i zapewne coś w tym jest, bo moje „zamiast” robiło się coraz bardziej wyrafinowane. Bo czy jest coś złego w leczeniu odwykowym albo w warsztatach rozwoju osobistego? Skądże! Tyle tylko, że  zorientowałem się (po latach), że podejmuję te działania zamiast tego, co faktycznie powinienem zrobić. To tak jak z uczniem, który zamiast odrabiać zadanie domowe albo pilnie się uczyć (zbliża się klasówka), zaczyna sprzątać swój pokój, porządkować szafki, nawet czyścić buty. Przez kilka miesięcy mieszkałem w akademiku i do dziś pamiętam, jak przed sesją egzaminacyjną wpadliśmy na genialny pomysł, że właśnie teraz musimy koniecznie wyprać wykładzinę w naszym pokoju. Notabene egzaminów nie zdałem.
 
W końcu wszystkie możliwe terapie pokończyłem (gdyby szef poradni nie powiedział mi pewnego razu, że nie ma mi już nic do zaoferowania, nie wiem, ile by to jeszcze trwało), więc moje „zamiast” przechodziło kolejne metamorfozy: zamiast podjąć pracę ze sponsorem, zafundowałem sobie nadaktywność organizacyjną, zakładałem nowe grupy i pełniłem w nich służby. Czy jest coś złego w służbach w AA? Ależ skądże! Problem w tym, że zaufany sługa może być dla swojej grupy, intergrupy, regionu, realnie bardzo przydatny, a nawet chwalony, jednak dla niego samego działania podejmowane zamiast (rzetelnej realizacji Programu na przykład) mogą okazać się jakby nieco mniej korzystne.
Następne moje „zamiast” wiązało się już z poważnym zaangażowaniem w życie religijne i kościelne. I znowu mógłbym spytać, czy w obrzędach religijnych i liturgii jest coś złego, ale… Byłem coraz bardziej zmęczony nieskutecznymi działaniami i cierpieniem, więc po trzech-czterech latach abstynencji poprosiłem o pomoc drugiego alkoholika.
 
Perfidia „zamiast” polega na podejmowaniu pożytecznych, a nawet pożądanych działań, które jednak nie przynoszą ze sobą rozwiązania problemu. Chodzi tu o brak gotowości (albo nie wiem, co zrobić, jak zrobić i kiedy, albo po prostu i zwyczajnie nie chcę zrobić tego, co powinienem), jak i uczciwości wobec siebie. Co najgorsze – wcale nie musi to być w pełni świadome i prawdopodobnie często nie jest. 
Pamiętam jak kiedyś sporo wysiłku kosztowało mnie uświadomienie sobie, że nie muszę właśnie dziś sprzątać piwnicy – tak naprawdę chodziło o strach przed planowaną wizytą u dentysty. Jeszcze moment i pewnie skutecznie wmówiłbym sobie, że ja naprawdę nie mogę iść dziś do dentysty, bo muszę sprzątać piwnicę. W rozpoznawaniu takich sytuacji pomocne okazuje się stare powiedzenie: kto chce – szuka sposobów, kto nie chce – szuka powodów. Przydaje się też dowcip o pijaku, który zgubionej monety szukał pod latarnią, bo jasno, a nie tam, gdzie faktycznie ją zgubił, czyli w ciemnym zaułku. A na mityngach AA usłyszeć można po prostu: rąbiesz nie to drzewo.
 
Czy od „zamiast” jestem w stanie uwolnić się całkowicie i na zawsze? Przybiera ono tak różne formy, że zapewne nie, a to oznacza potrzebę nieustannej czujności i pracy. O doświadczeniu duchowym Bill W. pisał w WK: Będziemy je przeżywać tak długo dopóki zachowamy odpowiedni stan ducha. Dopóki! Czyli nawet tym, którzy go doświadczyli, nie jest ono dane raz na zawsze i bezwarunkowo, i to ja mam dbać o odpowiedni stan ducha, który jest (także) wynikiem równowagi. Lepiej teraz rozumiałem cytat z książki „Uwierzyliśmy”: Dowiedziałam się też, że niektórym dane było to doświadczenie, ale potem odrzucili oni swoje skrzydła, ponieważ mylnie spodziewali się, że Absolut będzie je automatycznie podtrzymywał za nich
 
Może warto czasem zatrzymać się w biegu i w ciszy zapytać samego siebie, czy gromadę podopiecznych mam, bo jestem w stanie im pomóc i mam takie możliwości, czy może są to działania, jakie podejmuję zamiast rozwiązywania problemów w swojej rodzinie? Czy kolejne warsztaty w tym roku organizuję w interesie potrzebujących, czy może zamiast pracy, którą sam powinienem podjąć w ramach Kroku Szóstego albo Dziesiątego?
 
Mogłoby się wydawać, że jeśli trzeźwy alkoholik chce, dla wspólnego dobra, poświęcać własną rodzinę, zdrowie, może trzeźwość, to w końcu jego sprawa, jest dorosły, wie co robi, a więc wszystko jest w porządku, ale czy rzeczywiście? Czy w taki sposób powinno się traktować (czytaj: wykorzystywać) przyjaciół? Krótkotrwałe zyski, czy długofalowe efekty? – dla trzeźwego alkoholika wybór nie powinien stanowić problemu, ale może już nie tylko o swoje długofalowe efekty powinienem zadbać? Na takie wątpliwości i pytania usłyszałem pewnego razu odpowiedź: jeśli ktoś chce dawać, to przecież nic mi do tego. No, nie wiem… A jeśli nawet tak jest, to zastanawiam się, czy alkoholik, który – być może – pogubił się w swoim życiu, bo dopuścił do poważnego zachwiania równowagi (duchowej, emocjonalnej, społecznej), ma jeszcze co dawać? I jaka, ewentualnie, jest jakość tego, co w tych warunkach, choć w dobrej wierze, stara się rozdawać innym?