wtorek, 3 września 2013

Notatki sponsora (odc. 003)

Służba na różnych szczeblach struktury Wspólnoty AA jest kontynuacją, rozwinięciem, dopełnieniem sponsorowania, a zwłaszcza jednego z najważniejszych jego elementów: rezygnacji, pozbywania się egoistycznej samowoli i egocentrycznego sobiepaństwa (odgrywania roli Boga) na rzecz wypracowywanej mozolnie umiejętności, zdolności do podporządkowania się i działania w interesie wspólnego dobra, a nie wiecznie tylko i wyłącznie własnego. Tak więc naturalna wydaje mi się kolejność: najpierw sponsor – później służba… taka czy inna; w końcu to sponsor pierwszy dokonywać winien oceny, czy, a jeśli tak to do jakiej, służby ewentualnie już się nadaję. Rzecz jasna zdanie, opinia sponsora, to jedynie rekomendacja – to nie sponsor powierza służbę ale sumienie grupy.
Proste, prawda? A jak się ma do rzeczywistości?

Trafiłem do Wspólnoty, w której scenariusze wszystkich grup AA w mieście zawierały pytanie: czy ktoś chciałby poprowadzić mityng (ma taką potrzebę)? Tak więc wystarczyło wyrazić zachciankę, a grupa niewiele tu miała do powiedzenia. Nigdy w życiu, a trwało to latami, nie widziałem, żeby sumienie grupy wyraziło sprzeciw, zadecydowało, że nie, nie chcemy, żebyś to ty prowadził mityng, nie uważamy, żebyś się do tej służby dobrze nadawał. Coś takiego uznano by za akt wrogości, za napaść, zepsułoby to przecież dobre samopoczucie chętnego i milutki nastrój podczas mityngu, a te uważaliśmy wówczas za najważniejsze.

No, właśnie… Jak to wygląda obecnie? Czy rzeczywiście służbę powierza sumienie grupy, a z jej pełnienia zaufanego sługę później rozlicza? Czy są grupy AA, w których do służby kandydat zapisuje się bądź zgłasza sam, a uczestnicy mityngu cieszą się, że znalazł się jeleń do roboty, że to nie oni muszą podjąć się takiej czy innej pracy? I nie pozwolą sobie na żadną krytyczną ocenę, bo jeszcze się obrazi i służbę porzuci? Czy są jeszcze grupy, w których o służbie decyduje właściwie lokalny weteran/guru/sponsor i żadne sumienie nie odważy się głosować przeciwko zgłoszonej przez niego kandydaturze albo później nie najlepiej ocenić służbę jego podopiecznego, czy przyjaciela?

Bill W. stworzył fantastyczną, samonaprawiającą się maszynkę (Tradycje i Koncepcje) i bylejakość, połowiczność w służbach Wspólnocie w żaden sposób nie zagrozi, zresztą… rozwija się ona w Polsce (i nie tylko przecież) tak dynamicznie, że aż miło patrzeć i serce rośnie. Czy jednak nie wyrządzamy czasem niedźwiedziej przysługi swoim przyjaciołom i podopiecznym, chroniąc ich dobre samopoczucie i zadowolenie z siebie?

Wiele ostatnio słyszałem krytyki pod adresem niektórych powierników i delegatów do służby krajowej. Część zarzutów była, być może, uzasadniona, ale nie o to w tej chwili mi chodzi. Zastanawiam się, czemu tak trudno jest zrozumieć, że nasi przewodnicy, będący ponoć zaufanymi sługami, nie zostali tu zrzuceni na spadochronach w ramach wrogiej akcji imperialistów amerykańskich, że to my ich wybraliśmy głosami naszych własnych mandatariuszy, to my nauczyliśmy ich takiego a nie innego pełnienia służb, zrozumienia i odpowiedzialności za wspólne dobro, pokory… Zgoda na bylejakość, połowiczność w służbach i oczekiwanie satysfakcjonujących efektów takiej służby chyba jednak nie idą w parze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz