niedziela, 27 kwietnia 2014

O pułapce diagnozowania i...

Napił się, i na pewien czas wrócił do alkoholu, alkoholik po Programie (przepracował ze sponsorem pełnych Dwanaście Kroków). Znajomi z daleka twierdzą, że to się zdarza, że powinienem się przyzwyczajać. No… nie wiem… W naszym mieście jest to pierwszy taki przypadek – chyba, że o czymś nie wiem, ale w tak małej społeczności wydaje mi się to mało realne. Owszem, wracali (setkami) do picia alkoholicy po terapii odwykowej albo w jej trakcie, zdarzało się (niezbyt często), że łamali abstynencję alkoholicy pracujący na pierwszych kilku Krokach AA, ale po zrealizowaniu ze sponsorem całego Programu???
W każdym razie z tym przyzwyczajaniem się chyba jednak trochę jeszcze poczekam. Może tylko dlatego, że naiwnie nie chcę (ot, mam zachcianki!), żeby coś takiego stało się u nas normą.

Współczuję znajomemu (na szczęście znowu spotykamy się na mityngach), ale przede wszystkim sytuacja ta zainteresowała mnie z innego powodu: otóż uważam, że jeśli coś takiego się stało, to widocznie w którymś momencie popełniony został błąd. Nie, nie chodzi mi o szukanie winnych, ale o rozpoznanie zagrożenia, znalezienie pułapki, żebym nieświadomie nie wpakował się w nią ja albo jakiś inny alkoholik.

Kluczem do zagadki okazało się jego stwierdzenie: w n...tym roku abstynencji zaczęło mi się wydawać, że może jednak nie jestem alkoholikiem, może mnie źle zdiagnozowano… Ano, właśnie… źle zdiagnozowano. Nic nadzwyczajnego, prawda? Przykre to zapewne, ale przecież błędne diagnozy zdarzają się najlepszym nawet lekarzom i specjalistom. Tyle, że…
Przypomniałem sobie wtedy dwa zdania z Wielkiej Księgi: Pierwszy krok na drodze do zdrowienia, to dojście do stanu, kiedy musimy przede wszystkim upewnić się i przekonać samych siebie, że jesteśmy alkoholikami. Musimy pozbyć się złudnej wiary, że jesteśmy tacy sami jak inni* i kiedy przyszła moja kolej na prowadzenie mityngu**, zaproponowałem je jako temat dodatkowy, podpowiadając też pytania pomocnicze: czy ponad wszelką wątpliwość sam wiem i czuję, że jestem alkoholikiem, czy może tylko ktoś taką postawił mi diagnozę, a ja w nią po prostu uwierzyłem?
Mam nadzieję, że liczne wypowiedzi przydały się i przydadzą wszystkim uczestnikom mityngu. A pytanie… może warto zadać je samemu sobie? Alkoholizm to taka choroba, w której diagnoza najlepszego specjalisty może się odbić od braku przekonania chorego jak groch od ściany albo zniknąć, rozpłynąć, jak łzy w deszczu. I, co jest chyba najgorsze, może się tak stać po wielu latach; przypomina to bombę z opóźnionym zapłonem.

Okazało się, że była to też znakomita okazja, żebym przypomniał sobie, jak to było ze mną, a było tak, że zewnętrzne diagnozy (byłej żony, wyedukowanej w dziedzinie alkoholizmu koleżanki, jakiegoś przypadkowego lekarza) okazywały się nie tyle elementami mojego poddania się, co – jak to świetnie określił kolega – jedynie punktem wyjścia do jakichś chorych negocjacji, jednak nie z osobą, która mi postawiła diagnozę, ale z sobą, z życiem, z rzeczywistością, z faktami, z alkoholizmem.

Dzięki stwierdzeniu: musimy przede wszystkim upewnić się i przekonać samych siebie, że jesteśmy alkoholikami, lata temu przestałem diagnozować kogokolwiek, jako alkoholika. Swoje mogę myśleć, różne przekonania mieć mi wolno (dla siebie i na swój użytek), ale wygłaszanie ich to już inna sprawa. Nie chciałbym, żeby kiedyś, choćby po wielu latach, jakikolwiek alkoholik wykorzystał moją diagnozę przeciwko samemu sobie, produkując wątpliwości, że może on jednak nie jest tak całkiem uzależniony, może Meszuge-sponsor pomylił się, stawiając mu diagnozę, choćby i w najlepszej wierze. Od diagnozowania są profesjonaliści – ja jestem tylko zwykłym pijakiem, który przestał pić. W każdym razie od lat pytam kandydatów na podopiecznych, czy są alkoholikami, czy są tego absolutnie pewni;  jeśli tak, to być może (właśnie tak! to tylko możliwość, szansa!) będę w stanie im pomóc.

Drugie zdanie cytatu (Musimy pozbyć się złudnej wiary, że jesteśmy tacy sami jak inni) też okazało się ciekawe. Ano, właśnie… czy jestem taki sam jak inni? Oczywiście nie chodzi mi tu o odmienną niż u ludzi nieuzależnionych, zdrowych, reakcję alkoholika na alkohol.  Tak więc, pomijając ten organiczny detal, czy jako alkoholik po terapiach i Programie AA jestem taki sam, jak inni ludzie? Oczywiście szybko okazało się, że „inny” nie znaczy ani gorszy, ani lepszy – inny to po prostu inny, bez żadnych ocen moralnych.
Przeglądałem (w pamięci) rozmaite… manifestacje choroby alkoholowej, to jest przekonania, postawy, zachowania, wybory, decyzje itd.,  niezbyt trzeźwe mimo dłuższej abstynencji, i jakoś tak coraz bardziej przekonywałem się, że chyba jednak nie, nie jestem dokładnie taki sam. Ostatecznie problem rozwiązał przyjaciel jednym genialnie prostym stwierdzeniem: ludzie normalni (to jest nieuzależnieni) są właśnie tacy w sposób naturalny, niewymuszony i bezrefleksyjny, natomiast ja, jako alkoholik, żeby żyć jak człowiek normalny (cokolwiek to znaczy), muszę się jednak trochę napracować. Wszyscy rozumieliśmy, że zupełnie nie chodzi tu już o picie, o kłopot z utrzymaniem abstynencji. W każdym razie zgadzam się w zupełności. Normalny, czyli taki sam jak inni ludzie, mogę być tylko warunkowo, tylko dzięki stałej, systematycznej realizacji pewnych zadań – Dwunasty Krok, służba, obrachunek moralny, uczciwość wobec siebie…

Tragedią naszego życia jest to, jak głęboko musimy cierpieć, zanim nauczymy się prostych prawd, według których trzeba żyć – „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość”.





--
* „Anonimowi Alkoholicy” wydanie II, strona 25. Swoją drogą wątpię, żeby w oryginale było określenie „zdrowienie”, wydaje mi się ono zbyt… terapeutyczne. Do sprawdzenia!
** Grupa, którą uważam za swoją, służbę prowadzącego powierza jednocześnie dwóm alkoholikom na okres pół roku, i już oni sami mają się między sobą dogadywać, kto który mityng prowadzi. W ten sposób do służby prowadzącego wprowadziliśmy, konieczny w tych warunkach, element porozumienia, współdziałania, a grupa znacznie rzadziej styka się z problemem absencji prowadzącego, który też przecież ma prawo do urlopów czy chorowania. Do zadań prowadzącego należy u nas przygotowanie dodatkowych (poza Krokami) tematów mityngu.




Więcej w moich książkach


11 komentarzy:

  1. Cześć! :)
    Sprawdziłem fragment, o którym mowa w pierwszym przypisie.
    Polskie tłumaczenie po raz kolejny znacznie się tu różni. Poniżej cały akapit w oryginale:
    "We learned that we had to fully concede to our innermost selves that we were alcoholics. This is the first step to recovery. The delusion that we are like other people, or presently may be, has to be smashed."

    A to moja próba dosłownego tłumaczenia:
    "Nauczyliśmy się że musieliśmy najpierw przyznać przed samym sobą, w głębi duszy, że byliśmy [ "were" tłumaczę dosłownie. Po polsku byłoby tu pewnie "jesteśmy", choć to zależałoby jeszcze od tego kto by tekst tłumaczył i interpretował oraz w jakim celu] alkoholikami. To jest pierwszy krok do wyzdrowienia [a jak rozumieć wyzdrowienie z alkoholizmu? Na pewno jako zaprzestanie picia. Czy oni oznaczali terminem "recovery" coś więcej? Ciężko stwierdzić. Warto tu zaznaczyć, że współcześnie wielu alkoholików i narkomanów ze świata anglojęzycznego również woli określenie "zdrowieć" od "wyzdrowieć". Mówią, że są "recovering" (zdrowiejący) albo "in recovery"(w zdrowieniu?). Słyszałem na własne uszy. :) ] Złudzenie, że jesteśmy tacy sami jak inni ludzie, albo że moglibyśmy wkrótce tacy się stać, musi zostać rozbite w drobny mak.[to smash - zmiażdżyć, potłuc, rozbić w drobny mak]

    Z tym diagnozowaniem to zgadzam się w 100%. Ja też musiałem ostatecznie zdiagnozować się sam i po trzech latach abstynencji zdecydowałem żeby się napić. Musiałem pić alkohol codziennie przez tydzień i uważnie się obserwować aby się upewnić. Nie mam dziś wątpliwości, że kocham stan upojenia alkoholowego i nie umiem sobie powiedzieć dość. W Wielkiej Księdze cały czas jest to podkreślane. Że ostateczna diagnoza i decyzja zawsze należy do samego zainteresowanego. Autorzy książki opowiadają tylko jak to było u nich, co musieli zrobić, żeby w momencie wydawania książki być ludźmi trzeźwymi, wolnymi od przymusu picia. Czytelnik wnioski musi wyciągnąć sam i podjąć ewentualnie swoją własną decyzję. Oczywiście tekst ten ciężko jest zrozumieć( zwłaszcza rozchwianemu emocjonalnie nowicjuszowi) bez pomocy sponsora, który jednak też nie podejmie decyzji za niego. Może tylko(albo aż) pomóc zrozumieć o czym tu w ogóle jest mowa, co się dzieje i dlaczego. Na terapii odwykowej było trochę inaczej, ale tego już nie będę tu rozwijał.

    Z tego co wiem od ludzi z krajów anlojęzycznych(USA, Wlk. Brytania, Irlandia, Australia i ostatnio RPA) to nie podchodzą oni tak poważnie do kwestii niezawodności Programu 12 kroków. Normalnie i raczej bez dramatycznego show mówią o przeszłych powrotach do picia, o potencjalnych przyszłych powrotach("jakbym się napił, tobym już pewnie nie wrócił do AA", albo "jak się napiję, to już wiem, że nie wrócę" - ciekawe skąd? ale to już inna sprawa) nie słyszałem nigdy...
    Po prostu ktoś był "na programie", potem, na przykład, się oddalił, jakiś czas pił, miał dość, wrócił "na program", zaczął na nowo sponsorować, służyć - aby nie pić itd....
    Być może nie są to prawdziwi, poważni alkoholicy, ale wiele osób poznanych przeze mnie na anglojęzycznych grupach AA, miała takie właśnie doświadczenia. Mieli już dość picia, to się jakoś znaleźli na forach internetowych i założyli grupę AA...

    Wszyscy mieli/mają sponsorów i większość sponsoruje i angażuje się na różne sposoby w służby oraz spotyka w tygodniu i utrzymują kontakty. Jeżeli alkoholik na programie wraca do picia, to znaczy, że taką podjął decyzję. Jeżeli twierdzi, że nie, że "nie wie jak to się stało", to dla mnie znaczy to, że nigdy na programie nie był...

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :-)
      Znajomy tak też to określa - na trzeźwo, z rozmysłem postanowił spróbować i twierdzi, że bardzo dobrze wie, jak to się stało.

      Usuń
  2. Program,no właśnie ja odnośnie Programu mam pytanie,jeśli chodzę na mitingi,ale nie pracuje ze sponsorką,nie pracuje na programie to czy moje trzeźwienie jest niepełne,a raczej czy przez to prawdopodobiństwo tego,że wrócę do picia jest większe?Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem Marto, ja nie jestem statystykiem, nie znam się na prawdopodobieństwie.
      "Bob twierdził, że istnieje trudna droga i droga łatwa. Ta trudna polegała, jego zdaniem, na samum chodzeniu na mityngi" - „Doktor Bob i dobrzy weterani”, strona 206.
      A przy mityngowym stole jest miejsca dla każdego, kto chce przestać pić.

      Usuń
  3. PKB, napisałeś:
    "Nie mam dziś wątpliwości, że kocham stan upojenia alkoholowego".
    To znaczy, że wciąż to kochasz? Że się nie odkochałeś? Że za tym tęsknisz?
    Zaniepokoiło mnie to. Ja też kiedyś to kochałem. Myślę, że nie tylko ja. W końcu nie bez kozery Caroline Knapp napisała "Picie. Opowieść o miłości". Tylko że już mi ta miłość przeszła. Skoro piszesz, że to kochasz, to wiesz, ponoć stara miłość nie rdzewieje ;-)
    Nawet nie wiem, co chciałem napisać, po prostu zaleciało mi tu tęsknotą do upojenia. A może sam ją poczułem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o ulgę jaremah...
      Można alkoholowej ulgi nie potrzebować - uzyskawszy spokój wewnętrzny i siłę dzięki Programowi AA. Można też zejść z drogi Programu i postępować samowolnie, ale wtedy znów wzrasta potrzeba ulgi. Szybkiej ulgi, szybkiego "zysku"...
      Z tym, że ja już znam obie drogi, i mogę sobie porównać czego chcę. Lubię efekty działania alkoholu, i nie za bardzo potrafię/chcę przestać jak już zacznę. Mam wybór: wypić czy nie. Nie pijąc mam kolejne wybory. O alkoholu za dużo na chwilę obecną nie myślę. Obietnice kroku dziesiątego to nie jest ściema... :)

      Usuń
  4. Na żadnym etapie mojego nowego rozwoju nie mogę na dłużej stanąć w miejscu, ponieważ bardzo szybko wracam do dawnej filozofii myślenia - doszukuję się bezsensu we wszystkim co tylko możliwe. Porównuję to do bieganie na ruchomej bieżni. Kiedy na niej stanę, nie wkładając żadnego wysiłku to musi zaciągnąć mnie do tyłu. Praca z programem jest dla mnie działaniem permanentnym, nieustannym. Prowadzenie mnie po programie przez sponsora uważam tylko za swojego rodzaju wprowadzenie. Nakreślenie przez niego dla mnie jego istoty. Kroki w pewnym momencie zaczynają się dla mnie wzajemnie przenikać, po jakim okresie czasu zaczynam je inaczej rozumieć. Jeżeli przez cały czas moje myślenie będzie przepełnione istotą kroków i towarzyszyć będą temu myśleniu konkretne działania to ryzyko powrotu do picia będzie mrzonką. Nie mogę sobie pozwolić nigdy na rozluźnienia więzi z Siłą Wyższą, bo wtedy sam staje się swoim bogiem i zawracam. No i w końcu kierunek mojego myślenia i działań. Tylko w stronę innych. Ktoś tu na blogu napisał, że mam starać się być lepszym dla innych, a nie lepszym od innych. Tak czyniąc moje jedyne "ryzyko" to radość innych. Moja choroba jest silna kiedy zwrócony jestem ku sobie, kiedy daje upust swojemu chciejstwu, niezgodzie na rzeczywistość - czyli odchodzeniu od Siły Wyższej. Kiedy zapominam pewnych rzeczy wracam do kroków wcześniejszych i ponownie je analizuje, prosząc Siłę Wyższą abym nigdy jej już więcej nie zostawiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie prawisz... Program można reinterpretować w życiu wiele razy.

      Usuń
  5. Napił sie bo miał nawrót i tego nie był swiadomy.A co do załozenia ze moze nie jestem alkoholikiem tez takie miewałem zanim zapiłem.Teraz po swoich doswiadczeniach napewno wiem ze jestem :)Oprócz sponsora mitingów i literatury konsultacje z PRO sa bardzo istotne nie zawsze to co wymysle moze byc dobre.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Way cool! Some very valid points! I appreciate you writing this write-up and
    the rest of the website is also veryy good.

    OdpowiedzUsuń