Meszuge (hebr. měszuggā) - oznacza w języku jidysz wariata, człowieka niespełna rozumu, szaleńca. Najczęściej określenie to ma charakter pejoratywny, ale nie zawsze, bo meszuge to czasem po prostu ekscentryczny dziwak, oryginał... Blog zawiera artykuły, eseje i inne teksty, prezentujące moje prywatne przekonania, przeżycia i doświadczenia. Niektóre z nich znaleźć można w książkach „ALKOHOLIK”, „12 KROKÓW OD DNA”, „ALKOHOLIZM ZOBOWIĄZUJE”, „KROK za KROKIEM” i innych.
poniedziałek, 19 maja 2014
Notatki sponsora (odc. 027)
Podczas mityngu, którego spora część poświęcona
została sponsorowaniu, kolega – szykujący się do służby sponsorskiej –
podzielił się wątpliwościami, co do swoich możliwości, predyspozycji, a
zwłaszcza gotowości do sponsorowania. Wątpliwości te, jak zrozumiałem, pojawiły
mu się w związku z pewnym błędem życiowym, sytuacyjnym, jaki popełnił
stosunkowo niedawno; oczywiście nie chodziło tu o picie. Rozważania na ten
temat przypomniały mi wielkie odkrycie,
jakiego dokonałem dawno, dawno temu: jest w sponsorowaniu pewien paradoks, bo
moi podopieczni nie są w stanie skopiować moich sukcesów (zakładając
optymistycznie, że jakieś były), ale mogą wiele nauczyć się na moich potknięciach,
pomyłkach, złych wyborach i błędnych decyzjach, a to oznacza, że gdybym był
człowiekiem idealnym, to jako sponsor w AA byłbym kompletnie nieprzydatny –
nikomu, do niczego.
wtorek, 13 maja 2014
Notatki sponsora (odc. 026)
Niedawno
uczestniczyłem w warsztacie Dwunastu Kroków. Nie pierwszy raz w życiu, mam
też nadzieję, że nie ostatni. Oczywiście była także mowa o sponsorowaniu, bo
trudno byłoby omawiać jeden temat w oderwaniu od drugiego.
Oto kilka luźnych,
niekoniecznie powiązanych ze sobą powarsztatowych spostrzeżeń, przemyśleń i
wątpliwości.
1. Kilka lat temu na takim warsztacie
wystarczyło przeczytać podtytuł Wielkiej Księgi (Historia o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet zostało uzdrowionych z
alkoholizmu), by wywołać zdumienie, sprzeciw i lęk, bo psychoterapeuci
skutecznie przekonali wielu uzależnionych, że trzeźwieć będziemy do końca
życia, a nasze trzeźwienie nigdy, z założenia, nie zakończy się wytrzeźwieniem.
Wydaje mi się, że żaden z alkoholików, biorących udział w warsztacie Krok za
Krokiem, nie miał wątpliwości, że pod pewnymi warunkami, w kilka-kilkanaście
miesięcy, może stać się człowiekiem trzeźwym.
W grupie Kroków Jeden-Trzy 80%
alkoholików deklarowało, że pracuje ze sponsorem – to też było dla mnie nowe,
zaskakujące i… zastanawiające.
2.
Ciekawy wydaje się fakt, że wielu alkoholików uświadamia już sobie, że
problemem alkoholika nie jest alkohol, jednak nie wiedzą, na czym faktycznie ten
problem polega, choć jest to wyraźnie i jednoznacznie napisane w WK (Głównym naszym problemem okazał się
kompletny brak siły duchowej. Koniecznością dla nas stało się znalezienie
takiej siły, z pomocą której moglibyśmy żyć. Musiała to być SIŁA POTĘŻNIEJSZA
NIŻ NASZA WŁASNA), a to oznacza, że książka „Anonimowi Alkoholicy” nadal
nie jest w naszym środowisku powszechnie znana i rozumiana.
3.
Zdania okazały się podzielone, kiedy przyszło szukać odpowiedzi na pojawiające
się w kuluarowych rozmowach pytania: co jest głównym celem pracy ze sponsorem? Albo:
czy dzięki Programowi powinien powstać nowy, skutecznie i dynamicznie działający
klon sponsora, czy może raczej przyzwoity człowiek, który odnajduje się i
spełnia nie tylko w AA-owskim sponsorowaniu, ale i w zwyczajnym codziennym
życiu?
4.
Podczas któregoś z mityngów stwierdziłem, że moim, jako sponsora, zadaniem nie
jest, z wyżyn sponsorskiego stolca, dopingowanie podopiecznego, żeby ten na
podobny poziom jakoś się wdrapał, wspierany rzecz jasna moimi światłymi radami,
że życie Programem i doświadczenie/przeżycie duchowe oznacza raczej zdolność, determinację,
by do tego mrocznego miejsca, w którym podopieczny się zagubił, wyprawić się po
niego i go stamtąd wyprowadzić (choć nie wynieść!) – i odniosłem wrażenie, że
nie wszyscy to porównanie rozumieją, albo mają na ten temat zupełnie inne zdanie. Zastanawiam się też, czy pomimo głośnych
zaprzeczeń, nie postrzegamy czasem sponsora troszkę tak, jak terapeutę, który powinien
nas wyleczyć…
5.
Przy okazji warsztatu zorientowałem się, że popełniłem błąd – latami wydawało
mi się, że sugestia rób tak, jakbyś…
jest znana i rozumiana w całej Wspólnocie AA w Polsce, i najwyraźniej nie
miałem racji. Możliwe, że z paroma innymi perełkami
jest podobnie.
wtorek, 6 maja 2014
Notatki sponsora (odc. 025)
Jakiś czas temu we Wspólnocie AA
w Polsce pojawiło się nowe – możliwe, że nowe u nas, a w innych krajach znane od
dawana, ale tego to ja już nie wiem – powiedzenie: Jeśli tylko sponsor ma Program, a podopieczny ma gotowość, to to musi
się udać (ew. to tego nie da się
zepsuć). Bardzo mi się ono podobało, rozumiałem je i w pełni się z nim
zgadzałem do czasu, gdy coraz częściej zaczęły pojawiać się pytania, narzekania,
różne wątpliwości alkoholików, czyli po prostu problemy. W AA-owskim biuletynie
„Mityng” przeczytałem kiedyś,
że alkoholik to takie cacuszko, co to aby żyć, musi mieć problemy, a jak ich
nie ma, to sobie wymyśli, a jak już wymyśli, to musi je rozwiązywać, a jak rozwiązać
nie potrafi, to użala się nad sobą, i pewnie coś w tym jest, ale… mniejsza z
tym.
W każdym razie, kiedy z różnych
miejsc w kraju (i nie tylko) zaczęły docierać do mnie skargi typu: „mój sponsor
ze mną nie rozmawia”, „sponsor zakończył współpracę ze mną natychmiast po
Dwunastym Kroku”, „sponsor nie ma dla mnie czasu”, „sponsor tylko wydaje
polecenia”, „nie pomaga mi zrozumieć”, „sponsor niczego mi nie tłumaczy” itp.,
musiałem zacząć zastanawiać się, co tak naprawdę znaczy stwierdzenie „sponsor
ma Program” i czy faktycznie wszyscy rozumiemy je tak samo…
W związku z tym pytanie, które aktualnie
rozważam brzmi: czy rzeczywiście każdy sponsor
ma Program, bo może tylko wpojoną umiejętność rutynowego przekazywania wyuczonej techniki
realizacji Dwunastu Kroków AA? Przypominają mi się też słowa z Listu do
Koryntian: Gdybym mówił językami ludzi i
aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał
brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i
posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a
miłości bym nie miał, byłbym niczym.
czwartek, 1 maja 2014
Notatki sponsora (odc. 024)
Zapytał mnie podopieczny, jak
się przeprowadza głosowania i przyznam, że poczułem się zmęczony. O nieodpartej
potrzebie przekształcenia Wspólnoty AA w organizację z jej obowiązującymi
bezwzględnie zasadami, przepisami, normami itp., które znakomicie pomagają
przerzucać osobistą odpowiedzialność na jakieś „prawo”, pisałem już w artykule „Wrogowie Wspólnoty AA”.
O szczególnej roli „zamiast” w życiu i wcale nie tylko tym AA-owskim, czyli o zaangażowaniu
i aktywności przejawianej nie tam, gdzie rzeczywiście należałoby ją wykazać,
pisałem w „Zamiast”.
Tylko... co z tego, że pisałem?
Z wrodzoną bystrością umysłu
domyśliłem się, że chodzi mu o głosowania we Wspólnocie, a nie Sejmie czy
Senacie, bo tamte reguluje zapewne jakaś ordynacja wyborcza. W każdym razie
odpowiedziałem mniej więcej tak: jeśli głosowanie dotyczy osób, a nie spraw i
odbywa się w intergrupie albo na jeszcze niższym poziomie służb (np. region),
głosowanie można przeprowadzić stosownie do sugestii zawartych w Poradniku
Służb, w mojej wersji jest to na stronie 39/40. Zwracam tu uwagę na słowo
„można” – Poradnik podpowiada, jak można we Wspólnocie AA zrobić to, czy tamto,
nie jest jednak zbiorem obowiązujących praw i nakazów. W grupie AA decyzję w
tej sprawie podejmuje grupa, zgodnie zresztą z Czwartą Tradycją.
Podopiecznego chyba to nie
usatysfakcjonowało – często zresztą zauważam niezdolność nowych członków AA do
zrozumienia idei odwróconej piramidy, a zwłaszcza przyjęcia do wiadomości, że
intergrupa czy region pełnią rolę służebną i nie mogą grupom niczego nakazywać
– w każdym razie zaproponował, żebym wyjaśnił mu to na przykładzie. U nich w Psiej
Dziurze jest jedna grupa AA; w mityngach uczestniczy 10-12 osób. I teraz chcą
wybrać na przyszły miesiąc prowadzącego, a jako że jest trzech kandydatów, to
wykombinowali, że zrobią głosowanie tajne, żeby nikt się nie bał głosować
przeciwko komuś, do kogo nie ma zaufania albo go zwyczajnie nie lubi. Przytaknąłem
rzecz jasna – tak, oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w taki
właśnie sposób (to jest kartki z imionami wrzucane do kapelusza) zorganizować
wybory.
Jego radość z tak prostego rozwiązania trwała
aż do chwili, w której zapytałem, czy przemyśleli dwie ważne kwestie: kto będzie
liczył głosy i jak w tych warunkach realizowana będzie Piąta Koncepcja zwana
prawem do apelacji?
Oczywiście do przeprowadzenia
głosowania i liczenia głosów trzeba wcześniej wybrać komisję
wyborczą/skrutacyjną. A jako, że jest to głosowanie na osoby, to należałoby je
przeprowadzić tajnie. Oczywiście w tajnych wyborach do komisji wyborczej ktoś
musi liczyć głosy, więc… Zaczyna się z
tego robić groteska.
Powiedzmy jednak, że jakoś w
końcu wybory się odbyły i wypadałoby teraz zwrócić się do mniejszości i
zaproponować oraz umożliwić jej wypowiedzenie się, bo może ludzie ci mają
jakieś informacje – nieznane dotąd ogółowi – które mogłyby zaważyć na wyniku
głosowania. W tym momencie dochodzi do arcyciekawej sytuacji: wszyscy
uczestnicy tajnego głosowania są tak samo anonimowi, ale jeśli mniejszość chce
zabrać głos, musi ze swojej anonimowości zrezygnować, ujawnić się przez nadal
anonimową większością, a to z ideą równości wyraźnie już koliduje.
To
na grupie nie można robić tajnych głosowań? – zapytał podopieczny ze smutkiem.
- Ależ można, oczywiście, że można! – odparłem natychmiast – grupa AA może (prawie) wszystko. Zdrowy
rozsądek, trzeźwe myślenie, porozumienie, współdziałanie i miłość też nie są zakazane.
Żeby cała ta rozmowa miała jakiś
głębszy sens, żeby realnie do czegoś mu się przydała, podzieliłem się z nim
swoim doświadczeniem: przez lata na Programie nauczyłem się, że rozwiązanie
problemu leży często „wcześniej”, na zupełnie innym poziomie, niż mi się to
wydawało. W tej akurat sytuacji wydaje mi się, choć oczywiście racji mieć nie
muszę, że problemem nie jest brak jakiejś absolutnie doskonałej techniki
głosowań/wyborów, ale niedobór jedności, zgody i pragnienia porozumienia. Są
grupy AA, w których wspólne stanowisko i porozumienie wypracowywane są
wcześniej i głosowanie jest tylko ich potwierdzeniem, formalnością. Jeśli nie
będzie zaufania, dbałości o wspólne dobro, jedności, życzliwości i zrozumienia,
to najbardziej nawet rozbudowane techniki, sposoby i metody głosowań nie
pomogą, nie rozwiążą problemu. Naszym wspólnym dobrem jest jedność,
współdziałanie i zgoda, a nie jakieś wymyślne ordynacje wyborcze czy inne
przepisy.
Przytoczyłem
też kilka zdań z mowy Boba Pearsona (byłego dyrektora GSO i doradcy), wygłoszonej
na zakończenie Konferencji w 1986 roku: Jeśli kiedykolwiek osłabniemy, stanie się tak z
naszej własnej winy i tylko dlatego, że nie potrafiliśmy ujarzmić, ograniczyć
naszego egoizmu. A powodem, dla którego czasem nie umiemy iść ramię w ramię,
wspólnie, razem obok egoizmu, będzie strach, brak wzajemnego zaufania i
zdrowego rozsądku, brak elastyczności i małostkowość. Jeśli zapytacie mnie, co
jest największym zagrożeniem dla
Wspólnoty AA dzisiaj, musiałbym odpowiedzieć, że sztywność, brak elastyczności
i zdolności do otwarcia się, wyrażające się w rosnącym zapotrzebowaniu na
udzielanie absolutnie jednoznacznych, wiążących odpowiedzi na drobiazgowe,
podchwytliwe pytania, presja wywierana na GSO, by wymuszała ona przestrzeganie
Tradycji, zasklepianie się w czterech ścianach zamkniętych mityngów,
zakazywanie literatury niezatwierdzonej przez konferencje, czyli coraz większa
liczba zasad, przepisów i sztywnych regulacji dla grup AA i ich członków.
Ulegając takim tendencjom, odchodzimy coraz dalej od idei naszych
współzałożycieli. W szczególności Bill W. musi
przewracać się w grobie, bo był chyba najbardziej liberalną osobą, jaką
kiedykolwiek spotkałam.
A
„zamiast”? Cóż… wygląda na nieśmiertelne. Może dlatego, że – w pewnym sensie –
łatwiej jest stworzyć instrukcję albo zbiór przepisów, zamiast zająć własnym
rozwojem (duchowym i moralnym), odbudową więzi i bliskości z rodziną, osobistymi
spotkaniami i pracą z podopiecznymi. A szkoda...
Dopiero
gdy pozbędziemy się pewności właścicieli prawdy, gdy uświadomimy sobie, że
jesteśmy w drodze, a nie u celu, nasza droga przestanie być błądzeniem w
zaczarowanym kręgu beznadziejnego powtarzania.
( Tomáš Halík
„Hurra, nie jestem Bogiem!”)
Subskrybuj:
Posty (Atom)