Mój
przyjaciel obiecywał, że kiedy dopełnię tych podstawowych warunków będę
w stanie osiągnąć następny etap "komunikowania" się ze Stwórcą i będą
mi dane nowe środki do uporania się z moimi problemami (WK, s. 11).
Tymczasem
mężczyzna ten żyje i jest wolnym człowiekiem. Nie potrzebuje pielęgniarza ani
nie przebywa w zamknięciu. Może udać się dokąd chce, tak jak inni wolni ludzie,
bez ryzyka czy groźby upadku, pod warunkiem, że będzie przestrzegał
pewnego prostego sposobu postępowania (WK, s. 22).
Będąc Wszechmocną
Potęgą, zaspokajał nasze potrzeby, pod warunkiem, że pozostawaliśmy w
bliskiej z Nim łączności i wypełnialiśmy właściwie nasze obowiązki wobec Niego (WK, s. 53).
Dzięki takim stwierdzeniom zawartym w Wielkiej
Księdze, dzięki setkom mityngowych wypowiedzi oraz własnych doświadczeń, całymi
latami powtarzałem – z czasem trochę bezrefleksyjnie – że dobrostan
psycho-emocjonalno-duchowy, pogoda ducha albo po prostu trzeźwość, jest
warunkowa. Że nie dostałem jej raz na zawsze, że nie zachowam jej bez względu
na to, co zrobię albo właśnie nie zrobię. Kilka dni temu usłyszałem, że to nie
jest prawda. Że może takie stwierdzenia dobre są i wartościowe dla nowicjuszy,
ale na dłuższą metę, na całe życie, nie są prawdziwe.
Było to tak zaskakujące, że nie odpowiedziałem
od razu i odruchowo, i całe szczęście, że postanowiłem zastanowić się nad tym,
co usłyszałem. Rozważałem sprawę przez kilka dni, nawet grupie AA podrzuciłem
ten temat, jako dodatkowy na mityngu i dzięki temu jakoś określiłem swoje
aktualne (aktualne, bo nie wiem wcale, czy na zawsze) zdanie.
Po pierwsze, i to był chyba błąd, w rozmowie nie
pomyśleliśmy o tym, żeby jednoznacznie określić te warunki, które są ponoć
niezbędne dla zachowania trzeźwości. Wielu alkoholików prowadzi dzienniczek
wdzięczności, ale ja nie i mimo to dobrze się mam. Ja piszę codziennie
obrachunek moralny Kroku Dziesiątego, ale mnóstwo alkoholików nie, i nie wydaje
się, żeby im to w utrzymaniu trzeźwości jakoś przeszkadzało. Takich przykładów
jest oczywiście znacznie więcej.
Druga sprawa to dwa fragmenty z WK, które zawsze
mocno mnie intrygowały.
Nie
zawróciłbym już teraz z nowej drogi, nawet gdybym mógł (WK, s. 36).
Problem
alkoholizmu został usunięty tej pamiętnej nocy, wiele lat temu, przestał po
prostu istnieć. Z wyjątkiem kilku przelotnych pokus, myśl o alkoholu nigdy nie
powróciła. Wręcz wzbudzała w nim obrzydzenie. Wydawało się, że nie mógłby pić
nawet gdyby chciał. Bóg przywrócił mu rozsądek (WK, s. 48).
Nawet gdybym mógł… Nawet gdyby chciał…
Czy wierzę albo chociaż
jestem gotów uwierzyć w przebudzenie duchowe tak potężne i trwałe, że czyni ono
mozolnie wypełniane warunki czymś tak oczywistym i zwyczajnym, że przestają być
one wykonywane pod presją, z rozmysłem,
często wbrew sobie, rozliczane przez sponsora itd., czyli że przestają być
traktowane jako niezbędne warunki właśnie, a są po prostu normalną
oczywistością, stają się częścią osobowości tak głęboko i zasadniczo
przemienionego alkoholika? Odpowiedź na to pytanie nie była łatwa, ale
ostatecznie brzmi: tak, wierzę. Choć, przyznaję natychmiast i bez oporów, że ja
na takim etapie nie jestem. Ale może kiedyś…