wtorek, 22 grudnia 2015

Notatki sponsora (odc. 066)


Wyobraźmy sobie, że w mieście przemysłowym średniej wielkości, trzy grupy AA powołały do życia intergrupę, która dziarsko zabrała się do pracy, opracowała i zaczęła realizować kilka obiecujących projektów w zakresie niesienia posłania Anonimowych Alkoholików. Po kilku miesiącach, nagle, nie czekając na zakończenie rozpoczętych wspólnie prac, jedna z grup postanowiła z intergrupy się wypisać. Żeby uniknąć kompromitującej wpadki, podobno, rozpoczętymi pracami grupy jakoś tam się podzieliły, ale pewności nie mam, nie wiem, nie byłem. W tej sytuacji intergrupa automatycznie przestała istnieć – przypomnę tu, że zgodnie z Poradnikiem Służb intergrupę tworzy przynajmniej kilka grup, co w praktyce oznacza trzy albo więcej.

Jednak wbrew pozorom nie chodzi mi o intergrupę, to jedynie tło. Uważam poza tym, że grup, intergrup, regionów, komisji, mamy w Polsce za dużo, podobnie jak organizacji i urzędowania, którego jest więcej niż działania i niesienia posłania, ale… to temat na zupełnie inny artykuł. Poza tym wierzę, że się z czasem poprawi. Już widać zmiany na lepsze. 

Czy wycofanie się grupy z intergrupy dotyczy Wspólnoty AA jako całości? Ależ skądże! 
Czy wycofanie się grupy z trzygrupowej intergrupy dotyczy innych grup, na przykład samej tej intergrupy (pewnej struktury AA powołanej wspólnie) i dwóch pozostałych grup AA? Oczywiście! To przecież jest wyraźnie widoczne i nie ulega wątpliwości. 

W tym momencie zastanawiam się, ilu alkoholików, biorących czynny udział w tym spektakularnym pogwałceniu Czwartej Tradycji, twierdzi, że pracowali ze sponsorem „na Tradycjach”? Jeden? Połowa? Wszyscy? A ilu z nich… nie, coś takiego chyba nie jest możliwe, ale… no, dla porządku niech będzie i to pytanie: ilu z nich uważa, że może być i jest sponsorami „na Tradycjach”? Czyli że znają je i rozumieją oraz potrafią zastosować w praktyce?

Dawno, dawno temu, sponsor spytał mnie, po co mi służba w AA, zwłaszcza poza grupą. Wymyśliłem wtedy, że po to, żebym stawał się lepszym człowiekiem. I nadal tak właśnie uważam. A po co mi Tradycje AA? Ano po to, żebym – jako zaufany sługa – służył swojej Wspólnocie świadomie, kompetentnie, odpowiedzialnie. Tak, służył…

Nie wracają do zdrowia ludzie, którzy nie mogą lub nie chcą całkowicie poddać się temu prostemu programowi (WK, s. 49). A co z tymi, którzy nie chcą albo nie mogą (tak, może naprawdę nie mogą, bo pycha, samowola i osobiste ambicje im to po prostu uniemożliwiają) poddać się Tradycjom AA i stosować te zasady we wszystkich swoich poczynaniach?
Tak, tak, wiem… w AA jest tylko jeden człowiek zobowiązany do przestrzegania zasad.

Mam nadzieję, że we Wspólnocie AA alkoholików, którzy traktują pracę ze sponsorem „na Tradycjach” jako nobilitującą sprawność (jak na harcerskim rękawie), dzięki której mogą się czuć w jakimś sensie lepsi od pozostałych, jest naprawdę niewielu. Gdyby miało ich być coraz więcej, to… chyba bliżej mi do tych pozostałych, tych bez medali i oznak typu 12K albo 12T.

 

 

--
PS. 29.12.2015
Przyznam, że zaskoczyło mnie pytanie o to, jak w tej sytuacji należałoby rozwiązać problem grupy, pragnącej opuścić trzygrupową intergrupę. Zaskoczyło dlatego, bo wydawało mi się, że w tym przypadku nie potrzeba nawet jakiejś zaawansowanej znajomości Tradycji AA, że wystarczy trzeźwość, odpowiedzialność i… tak, i zwykła przyzwoitość.
Na spotkaniu intergrupy przedstawiciel grupy informuje: planujemy wypisać się z tej intergrupy; oczywiście dokończymy projekty, które wspólnie zaczęliśmy, ale przy następnych przedsięwzięciach proszę nie brać nas już pod uwagę.  Ot i wszystko.

I jeszcze jedna podpowiedź dla niezorientowanych. Tradycja Czwarta: Każda grupa powinna być niezależna we wszystkich sprawach, z wyjątkiem tych, które dotyczą innych grup lub AA jako całości. Jak widać, taka "sprawa" nie musi być szkodliwa, wystarczy, że innych grup DOTYCZY.

niedziela, 20 grudnia 2015

Notatki sponsora (odc. 065)


Krótka rozmowa.

- Napisałeś gdzieś, że nie obiecujesz swoim podopiecznym, że po Programie będą szczęśliwi – zaczął z wyraźną pretensją w głosie.

- Tak, to prawda, napisałem* i rzeczywiście nie obiecuję ani nie gwarantuję; także tego, że będzie lepiej – przyznałem zgodnie – bo nasze wyobrażenie tego „lepiej” może być przecież różne, a po co komu rozczarowania? – Nie dodałem już, mógłby nie zrozumieć żartu, że od uszczęśliwiania są dziewczyny i gorzałka.

- Ale przecież w Krokach IV-IX dowiadujemy się całej prawdy o sobie, zdobywamy świadomość samych siebie, a napisane jest w Biblii „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”, nie? Wolność to szczęście przecież. I gdzieś jeszcze wyczytałem, że człowiek świadomy nie czyni zła – ewidentnie chciał mnie przekonać, coś mi udowodnić.

- Tak, masz rację – odparłem spokojnie – tak jest napisane i, do pewnego stopnia, nawet w to wierzę, jednak odnoszę wrażenie, że zaszła tutaj pewna pomyłka, bo w Piśmie Świętym napisano, że prawda wyzwala, ale nie napisano, że uszczęśliwia, prawda?

- O, kur…!

- Ano, właśnie… Jestem skłonny zaryzykować twierdzenie, że prawda, zwłaszcza o sobie, początkowo częściej właśnie unieszczęśliwia – starannie dobierałem słowa, bo uważam to za ważne – dopiero nieszczęśliwość, cierpienie, może w konsekwencji prowadzić do czegoś dobrego, przecież cierpimy, by wyzdrowieć, to taki AA-owski paradoks, nie jedyny zresztą.


W tym momencie uznał, że niepotrzebnie wszystko komplikuję i odszedł. A ja nadal zastanawiam się, czy miał rację. Tak już mam – Anonimowi Alkoholicy nauczyli mnie, że moja głowa może mnie oszukiwać, więc bagatelizować mogę sobie pochwały, ale zawsze zastanawiam się, gdy mnie krytykują.




--
* Meszuge, „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”, wyd. WAM, 2015, s. 323.

środa, 9 grudnia 2015

Notatki sponsora (odc. 064)

Wyliczyłem, że do szkół rozmaitych uczęszczałem jakieś piętnaście lat. Kiedy przeglądam w pamięci ten czas, a także wspominam szkolnych kolegów, dochodzę do zaskakującego wniosku: ani ja, ani nikt ze znanych mi rówieśników, nie traktował wiedzy jako wartości samej w sobie. Uczyłem się, podobnie jak inni, żeby zdawać z klasy do klasy, żeby jakoś zaliczać klasówki i egzaminy, żeby nie zrobić z siebie pośmiewiska przed resztą klasy… Z odległej perspektywy wydaje mi się, że było to coś w rodzaju gry: jak dobrze wypaść, ale żeby się jednak za bardzo nie narobić. Nagrodą w tej grze było świadectwo albo dyplom, ale nie wiedza czy umiejętności.
Owszem, zdarzało się, że przez moment, kilka-kilkanaście tygodni coś mnie mocniej zainteresowało (historia architektury) albo pociągało z powodów banalnych, na przykład matematyka albo język polski, z których to przedmiotów, przez pewien czas, mogłem być dobry bez większego wysiłku, ale to były wyjątki potwierdzające regułę.

Mityngowe wypowiedzi oraz kolejni podopieczni, następni i znowu nowi, opowiadający swoje historie z terapii odwykowej, ale też moje własne przeżycia, powodują, że powoli zaczynam rozumieć, czemu psychoterapia alkoholików jest tak mało skuteczna: wygląda bowiem na to, że większość z nas traktowała ją podobnie jak szkołę. I nie dotyczy to tylko pacjentów do leczenia przymuszonych.
Na samym początku mogliśmy sobie być naprawdę bardzo zdeterminowani, mogliśmy rozpaczliwie pragnąć rozwiązania i pomocy, ale z czasem… kiedy widmo alkoholu oraz związane z nim zagrożenie przestawało być tak bezpośrednie, po kilku tygodniach albo miesiącach, wartością pożądaną przestawała być enigmatyczna trzeźwość (według psychoterapeutów i tak nie do osiągnięcia), ale… święty spokój. I gładkie awansowanie, przechodzenie do coraz bardziej zaawansowanych grup. I żeby prowadzący terapeuta był usatysfakcjonowany. I żeby koledzy z grupy się nie czepiali.

Po trzydziestu miesiącach psychoterapii, w terminie wcześniej wybranym, po zaliczeniu wszelkich możliwych terapii (pogłębionych, zaawansowanych itp.), zakończyłem triumfalnie i z sukcesem (bo nie piłem) leczenie odwykowe. Właściwie osiągnąłem cel, ale… jaki cel? Co naprawdę było moim celem, ale nie w pierwszych dniach, ale choćby w drugim roku? Trzeźwość? Nie sądzę… Bo gdyby tak właśnie było, nie musiałbym chyba prosić o pomoc drugiego alkoholika, jęcząc, że wprawdzie nie piję, ale wszystko mi się wali, że nie radzę sobie z abstynencją, życiem i samym sobą.