czwartek, 22 września 2016

Kto napisał Wielką Księgę?

Podobno jestem dziwakiem (pseudonim zobowiązuje?), bo nie potrafiłbym nazwać siebie człowiekiem wierzącym, dodając przy tym beztrosko, że kompletnie nie wiem, w co wierzę. Nie oznacza to, że mam nadzieję określić jednoznacznie istotę i naturę Boga, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby szukać, żeby starać się wiedzieć i rozumieć więcej. Dlatego też kiedyś przeczytałem Pismo Święte, a do wybranych fragmentów wracam stosunkowo często.
Podobne nastawienie mam wobec Programu AA. Kiedyś przyjąłem i założyłem, że to dobry sposób na moje życie, a w takim razie do rozwijania wiedzy, umiejętności, zrozumienia, gromadzenia i przekazywania doświadczeń, czuję się po prostu zobowiązany; uważam to za naturalne i oczywiste. 

Daleko mi do badacza, nawet nie mógłbym powiedzieć, że studiuję Wielką Księgę, bo do tego potrzebna byłaby perfekcyjna znajomość języka oryginału, a takowej nie posiadam. Tym niemniej czytałem „Anonimowych Alkoholików” wiele razy podczas pracy z podopiecznymi i dzięki temu polską wersję, przetłumaczoną podobno dość nieudolnie, poznałem całkiem nieźle. To z kolej spowodowało, że zaczęły pojawiać się pytania i różnego rodzaju wątpliwości. Tu chciałbym zadać jedno tylko, zapewne prowokujące, pytanie: komu naprawdę zawdzięczamy różne stwierdzenia, sformułowania, określone zwroty i inne takie fragmenty tekstu Wielkiej Księgi?

Usłyszałem kiedyś ciekawą historię zawartą w książce „The Book That Started It All: The Original Working Manuscript of Alcoholics Anonymous” (zdjęcie po lewej). Ja zapamiętałem ją mniej więcej tak… 

Wielka Księga pisana była w czasach przed pojawieniem się komputerów i internetu, a więc maszynopis przesyłany był z Akron (dr Bob), do Cleveland (Clarence S.), stamtąd do Nowego Jorku (Bill W.) i z powrotem wiele razy, a za każdym, biorący udział w tym projekcie pierwsi weterani, coś tam zaznaczali, coś korygowali, robili jakieś uwagi i dopiski różnymi kolorami, proponowali zmiany… Ostatecznie maszynopis był – delikatnie mówiąc – raczej mało czytelny i wyglądał tak, jak na obrazkach niżej (niestety, nie dysponuję zdjęciami w większym formacie).

Kiedy wersja ostateczna została uzgodniona, przyjaciel Billa i sekretarka (czyżby Hank P. i Ruth H.?) zanieśli dzieło do drukarni. Drukarz stwierdził, i trudno mu się dziwić, że takiego tekstu nie przyjmie i muszą to poprawić, bo on nie wie, które słowa i zdania są obowiązujące. Tak więc zaczęli gorączkowo poprawiać, ale szybko zorientowali się, że zabraknie im czasu, i wtedy wcisnęli drukarzowi w ręce pogryzmolony maszynopis twierdząc, że jednak musi poradzić sobie sam. Co - jak widać, skoro książka została wydana -  jakoś jednak zrobił.
W takim razie, czyją wersję tak zapamiętale poznajemy z podopiecznymi, Billa W., czy drukarza? Czy naprawdę tak ważne są niuanse zapisu, pojedyncze zdania i wyrazy, czy może jednak idea?  








Irena H. z Akron powiedziała kiedyś na spikerce w Opolu, że my, tutaj w Polsce, mamy problem z tłumaczeniem, ale oni tam, alkoholicy w USA, od początku nieomalże zmagają się z interpretacją Wielkiej Księgi. Zapewne więc poznawanie jej ma sens, wartość i znaczenie, trzeba jednak uważać, żeby zbytnie skupienie na pojedynczych drzewach, nie odebrało nam zdolności doświadczenia lasu jako całości...

wtorek, 13 września 2016

Notatki sponsora (odc. 071)

Uczestniczyłem niedawno w mityngu, mityngu AA dodam, bo to ważne, którego przebieg skłonił mnie do paru rozmyślań, a wreszcie do wyciągnięcia wniosków i sprecyzowania własnego zdania w przynajmniej dwóch tematach.

Podczas czytania Kroków i Tradycji alkoholiczka zaznaczyła wyraźnie, że jest to jej drugi mityng w życiu. I bardzo dobrze zrobiła, ale… na prowadzącym nie wywarło to kompletnie żadnego wrażenia i tematami mityngu miał nadal być Krok Dziewiąty, Dziewiąta Tradycja i trudne dość rozważania z Codziennych Refleksji. W tej sytuacji zaproponowałem temat dodatkowy, o rozwiązaniu problemu alkoholizmu, jakim dysponuje Wspólnota AA od wielu lat, jednak – jeśli dobrze pamiętam – tylko ja się na niego wypowiedziałem, czyli starałem się wyjaśnić kilka podstawowych zagadnień.

I tak się zastanawiam, czy specyficzne problemy nowicjuszy powinniśmy, jako grupa AA, uwzględniać tylko na ich pierwszym mityngu? Bo na drugim, trzecim itd. można ich już ignorować, zajmując się niewątpliwie znacznie ciekawszymi, własnymi sprawami?
Wniosek, oczywiście mój prywatny: wręczenie nowicjuszom trzech ulotek na pierwszym mityngu, to chyba jednak nie wszystko, do czego jesteśmy w AA zobowiązani.

Dalej też było ciekawie. Kolega poprosił o pomoc w zrozumieniu pojęcia uczciwości wobec siebie i tu wiele do powiedzenia miała… niealkoholiczka. I znów zaintrygował mnie kompletny brak reakcji prowadzącego, rzecznika…  Dodam też, że nie był to pierwszy raz w moim mieście, gdy podczas mityngu Anonimowych Alkoholików głos zabierał albo jakieś pytania zadawał ktoś z gości, osoba nieuzależniona. Tylko… po co? Dlaczego? Czyżby niewątpliwa atrakcyjność pani miała w tych przypadkach jakieś znaczenie?

Jestem członkiem Wspólnoty AA. Tak, Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Nie czuję przynależności ani żadnej więzi z jakąś wspólnotą integracyjną, czy czymś takim. Mamy mityngi otwarte (mam na myśli te grupy, na które chodzę najczęściej) i bardzo dobrze, ale to nadal nie znaczy, że mile widziani goście, osoby nieuzależnione od alkoholu, mają się na tych mityngach wypowiadać. Na jakikolwiek temat.

Grupa AA ma sporą niezależność. Może nawet odrzucać niektóre Tradycje, ale – tak mi się wydaje – kiedy już neguje Preambułę AA, przestaje być grupą AA. W tekście tejże Preambuły czytam, że: Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu. Ano, właśnie… pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu… ALKOHOLIZMU, a nie z zaburzenia DDA, DDD, bulimii, anoreksji, pracoholizmu, uzależnienia od gier, seksoholizmu itd. itd.
W grupach AA staramy się rozwiązać nasz wspólny problem, a problemem tym, i jedynym dla nas wspólnym, jest ALKOHOLIZM. I tylko alkoholizm.

Przesadzam? W mojej pipidównie mogłoby się tak wydawać, ale… może po prostu dmucham na zimne? Bo w wielkich miastach sprawy zaszły znacznie dalej. W jednym, na grupie AA, służby pełnią niealkoholicy, a pracoholik próbuje sponsorować alkoholika. W innym grupy AA musiały zmieniać scenariusze albo wręcz na powrót zamykać mityngi, żeby jakoś obronić się przed zalewem Al-anonek, DDA, narkomanów. Czy ludzie ci nie potrzebują pomocy? Ależ oczywiście, że potrzebują! Tyle, że nie pomocy Wspólnoty AA! Anonimowi Alkoholicy nie mają im nic do zaoferowania. No, może poza własnym nieadekwatnym poczuciem mocy…

Pamiętam z naszej literatury stwierdzenie:
Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego*.

Narkomanom, hazardzistom, seksoholikom, anorektykom itd. może nie chcieć się założyć własną grupę, a może ich grupa (działająca w mieście od lat) im się nie podoba i lepiej się czują na mityngach Wspólnoty AA. Tylko… niby co w związku z tym? Czy to jest, i powinien, być problem Anonimowych Alkoholików?



Dla dopytujących informacja dodatkowa: nowicjuszką zająłem się sam, pogadałem z nią po spotkaniu, wyjaśniłem kilka spraw, wymieniliśmy się numerami telefonów… bo nie podeszła do niej po mityngu żadna kobieta…





---
* „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” strona 302.