wtorek, 1 listopada 2016

Notatki sponsora (odc. 073)

W przedziale dalekobieżnego pociągu relacji Warszawa-Lwów podróżuje dwóch mężczyzn, wyglądających na starozakonnych. Młodszy, dwudziestoparoletni, raczej skromnie choć czysto ubrany oraz starszy, w średnim wieku, sądząc po ubiorze – dość zamożny.

- Przepraszam, która jest godzina? – pyta w pewnej chwili młodszy.
- Nie! Nigdy! Po moim trupie! – odpowiada nagle poirytowany starszy.
- ??? – młody człowiek jest skonsternowany.
- I co się tak gapisz, jak żaba na piorun?! – pyta z irytacją starszy podróżny – czy ty myślisz, że ja nie wiem, o co chodzi? Zaraz ci udowodnię, że na takie sztuczki nabrać się nie dam!
Pytasz mnie o godzinę – kontynuuje pewny siebie – a ja, jako człowiek uprzejmy, wyjmuję zegarek, sprawdzam i podaję ci godzinę. Ty dziękujesz i jednocześnie komplementujesz mój zegarek. Ja odpowiadam, że rzeczywiście jest drogi i wyjątkowy, że mam go po ojcu. Ty pytasz o ojca, więc potwierdzam, że był bardzo zamożnym człowiekiem, miał fabrykę cukierków. Ty zagadujesz z tym swoim uroczym uśmiechem, że masz nadzieję, że mnie nie powodzi się gorzej, to ja – zgodnie z prawdą – mówię, że rozbudowałem znacznie jego interesy, mam trzy fabryki słodyczy.  
- I… i co dalej? – pyta osłupiały młodzian.
Wyglądasz na grzecznego młodzieńca, więc pytasz o moje zdrowie – opowiada starszy, wyraźnie z siebie dumny – a następnie o zdrowie mojej rodziny. Wtedy wychodzi na jaw, że mam trzy córki. A gdy pociąg zacznie zwalniać, poinformujesz mnie, że tak się składa, że wysiadamy na tej samej stacji, a ty nie masz noclegu. Ja mam w mieście duży dom i… itd. itd. Więc od razu informuję, że nie, nigdy, mowy nie ma! Żadna z moich córek nie poślubi gołodupca, które nawet zegarka nie ma. Po moim trupie!


Jest kilka kawałów, które przydają mi się w pracy z podopiecznymi, na przykład kawał o powodzi, bo ilustrują znakomicie jakiś aspekt choroby alkoholowej. Czy kawał o zegarku i podróżnych do czegoś się przyda – jeszcze nie wiem. W każdym razie przyszedł mi na myśl w chwili, gdy przypomniały mi się, specyficzne chyba dla psychicznej choroby zwanej alkoholizmem, zachowania, postawy, reakcje… nie, nawet nie z czasów picia, bo nie musiałem być pod wpływem alkoholu, żeby to robić, żeby tak się zachowywać, więc niech będzie, że z czasów przed wytrzeźwieniem.

Powiedzmy, że załatwiam jakąś sprawę (urząd, instytucja, sklep, nieważne), rozmawiam z kolegą, członkiem rodziny albo po prostu znajomym na jakikolwiek temat, ten zwykle nie jest taki ważny. Rozmowa się kończy, wracam do domu. Już po drodze albo dopiero wieczorem uruchamiam komplikator. Zaczynam analizować rozmowę słowo po słowie. Prędzej czy później, ale raczej prędzej, dochodzę do wniosku, że pewne wyrazy, szyk zdania, ton głosu, mimika, wyraźnie przecież świadczą o tym, że mój rozmówca totalnie mnie ignoruje, drwi sobie ze mnie, naśmiewa się, szydzi, lekceważy, obraża, próbuje oszukać, ośmieszyć albo coś w tym stylu.
Nad ranem nie mam już najmniejszych wątpliwości, że mam rację, teraz już tylko knuję zemstę albo użalam się nad sobą, albo jedno i drugie. A kiedy następnego dnia (za tydzień lub miesiąc) dochodzi do spotkania… nie, nie pytam o swoje podejrzenia. Ja przecież niczego nie podejrzewam, ja z całą pewnością wiem, jak było, o co mu chodziło.
Czasem stać mnie na częściową konfrontację i wtedy oznajmiam tylko chłodno swoją decyzję, nadal nie dopuszczając do jakichkolwiek wyjaśnień (nie pozwolę się przecież szubrawcowi nadal oszukiwać), ale częściej tylko stroję fochy i plotkuję na jego temat.


Tak, alkoholizm to straszna psychiczna choroba… 

4 komentarze:

  1. A miałeś o mnie nie pisać na blogu... :-) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Uruchamiam komplikator".

    To sobie zapamiętam z tego wpisu.
    Ja też tak mam, choć nie jestem alkoholikiem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń