piątek, 12 grudnia 2025

Trzeba uważać na fanatyków

Powiadali, że kiedy Arabowie plądrowali Aleksandrię, zwycięski przywódca wojskowy Amru ibn Al-as zapytał kalifa Umara, co zrobić z książkami. Władca odpowiedział: „Jeśli księgi zawierają to samo co Koran, są bezużyteczne. Jeśli jest w nich coś innego, to są szkodliwe. W każdym przypadku spalić”.
Dziś uważa się, że winnymi spaleniu księgozbiorów byli chrześcijanie, przeciwni teorii heliocentrycznej głoszonej przez Arystarcha z Samos, ale to już zupełnie inna historia. Bo przede wszystkim jest to znakomity przykład narodzin fanatyzmu, religijnego lub innego. Aroganckie przekonanie, że jedna książka zawiera całą prawdę, jest źródłem ignorancji i zawsze rodzi zło. Biblia, Koran, Czerwona Książka Mao, „Mein Kampf”…

Sfrustrowany robotnik przychodzi na skargę do kierownika Urzędu Pracy.
– Panie kierowniku, w swojej pracy ja tylko kopię doły, ale mam już tego dosyć i chciałbym zmienić pracę. Jednak pana podwładni oferują mi zawsze tylko takie samo zajęcie, kopanie dołów, a ja na pewno nadawałbym się też do innej pracy, może biurowej?
– A jakie ma pan kwalifikacje i wykształcenie? – pyta kierownik zaskoczony informacją w dokumentach, że petent ma wykształcenie niepełne podstawowe.
– Skończyłem pierwszą klasę szkoły podstawowej – z dumą odpowiada robotnik.
– A nie wpadło panu do głowy, że Elementarz to trochę mało – delikatnie pyta kierownik – bo do pracy biurowej potrzebna jest też znajomość gramatyki, ortografii, koniugacji, interpunkcji, deklinacji?
– Nieprawda – twardo stwierdza robotnik – gdyby te całe deklinacje, koniugacje i inne takie wymysły były potrzebne, to zostałyby zawarte w Elementarzu, a tam nic takiego nie ma.
– Zgadza się, nie ma – kierownik stara się być ugodowy – tego typu wiedza pojawia się w podręcznikach do kolejnych klas.
– Może i tak, ale w Elementarzu nigdzie nie napisano, że zawarta w niej wiedza, nie wystarczy. Nie napisano, że niezbędne będą też inne podręczniki. A stąd wniosek, że nic więcej potrzebne nie jest. To tylko ludzie sobie wymyślili to wszystko, żeby zarobić na innych podręcznikach. Prawda jest taka, że w Elementarzu jest wszystko, co potrzebne do poznania języka polskiego, a tym samym pracy w biurze. I ja to wszystko znam!

Byłoby to pewnie szalenie zabawne, można byłoby boki zrywać ze śmiechu, gdyby nie pewne wydarzenia. Spotkałem w życiu (niekoniecznie osobiście) 3-4 alkoholików, którzy właśnie upierali się, że książka „Anonimowi Alkoholicy” zawiera absolutnie wszystko, co potrzebne, by wyzdrowieć z alkoholizmu. Że członkowie AA przez prawie dziewięćdziesiąt lat niczego się nie nauczyli, nie zdobyli żadnych nowych doświadczeń.

Kilka faktów.
1) Kiedy Bill W. pisał swoją książkę alkoholików nazywanych później anonimowymi było 78-83 sztuki. Większość z nich miała po kilka-kilkanaście miesięcy abstynencji. Bill nie pił wtedy od grudnia 1934, a pisać zaczął w marcu lub kwietniu 1938, czyli miał wtedy ok. cztery lata abstynencji. Doktor Bob o pół roku mniej. Doświadczenie osiemdziesięciu osób, z których wielu wróciło do picia, to dość skromna baza. Książkę wydano w kwietniu 1939 r. Trzeba tu pamiętać, że oryginał uległ pewnym przeróbkom, których dokonał niealkoholik: Ostatecznej redakcji książki dokonał Tom Uzzell, wykładowca New York University. Skrócił on tekst co najmniej o jedną trzecią (niektórzy twierdzą, że o połowę – z ośmiuset do czterystu stron) i uczynił go bardziej wyrazistym [1].

2) Początkowo Bill pisał opierając się na programie sześciu-siedmiu punktów. Dowodem na to jest brak jakiegokolwiek rozdziału dotyczącego Kroku Drugiego oraz analiza tekstu przed i po V Rozdziale. Za to dwa razy mowa jest o Kroku Trzecim:
Zyskawszy owo przekonanie, znaleźliśmy się na etapie Trzeciego Kroku [2].
Znaleźliśmy się na etapie Trzeciego Kroku [3].

3) Bill przystąpił do pisania V rozdziału WK (tego zawierającego Program) w grudniu 1938 roku; wtedy też powstało Dwanaście Kroków. W takim razie kogo niby dotyczyło stwierdzenie: A oto kroki, które postawiliśmy i które są sugerowanym programem powrotu do zdrowia [4], skoro autor wymyślił dwunastokrokowy program z pół godziny wcześniej?

Dwa niezwykle ważne cytaty dotyczące Billa Wilsona: …nie wahał się nagiąć nieco faktów w celu osiągnięcia efektu [5].

Przede wszystkim jednak uważał, że czynnikiem utrwalającym jego depresję było to, że nie udało mu się przepracować Kroków AA. W ten sposób jego i tak bolesna depresja pogłębiana była dodatkowo przez poczucie winy. Pisał: „W związku z tym czułem się winny. Pytałem sam siebie, dlaczego, przy tych wszystkich moich osiągnięciach, musiałem być wystawiony na takie rzeczy. Kiedy indziej obwiniałem się za to, że nie potrafię stosować programu w niektórych dziedzinach życia [6].

4) Bill Wilson prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z licznych niedomagań Wielkiej Księgi, zaczął więc pracę nad książką „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji. W 1952 roku napisał do ojca Dowlinga: Problem z Krokami polega na tym, jak rozwinąć je i pogłębić zarówno dla nowicjuszy, jak i dla weteranów. Jest tyle punktów widzenia, że trudno je wszystkie na raz uwzględnić [7].

5) A skoro mowa o słabościach Wielkiej Księgi…
a) brak konkretnych wskazówek, jak postawić Krok Drugi albo jak osiągnąć gotowość w Kroku Szóstym.

b) sprzeczne informacje: raz mowa jest o wyzdrowieniu z alkoholizmu, a raz, że to nie jest możliwe:
„Nie wyleczyliśmy się z alkoholizmu” [8].
„Jesteśmy jak ludzie, którzy stracili nogi, nowe nigdy nie odrosną” [9].
„Widzieliśmy, wciąż i wciąż, tę samą prawdę: „Kto raz stanie się alkoholikiem, pozostanie nim na zawsze” [10].
„Głównym celem tej książki jest precyzyjne pokazanie innym alkoholikom, w jaki sposób wyzdrowieliśmy” [11].

c) cudaczne stwierdzenia:
,,Jeśli zapytacie go, dlaczego zaczął pić podczas ostatniego ciągu" [12]. 
U alkoholików najpierw jest ciąg, a dopiero później zaczynają pić, naprawdę?

„Pragniemy Cię zapewnić, że z chwilą, gdy udało nam się odrzucić nasze uprzedzenia i wykazać jedynie samą wolę uwierzenia w Siłę większą od nas samych, zaczęliśmy osiągać rezultaty. Stało się tak, chociaż żaden z nas nie potrafił w pełni określić ani pojąć tej Siły, która jest Bogiem” [13]. 
Wychodzi na to, że każda Siła większa niż nasza własna (Bill proponował, żeby agnostycy podstawili tu Wspólnotę) jest Bogiem – ups!

Dziwolągów i błędów jest w tej książce znacznie więcej, choćby pomysł, żeby wybaczać ludziom urojone krzywdy, ale wyliczanie ich zajęłoby zbyt dużo czasu.

d) manipulacja gramatyką, a konkretnie udawanie, że rozdział Do żon, napisała kobieta.

Co ostatecznie sądzę o Wielkiej Księdze, jak ją oceniam?
Taka publikacja była bardzo, bardzo, bardzo potrzebna. W latach czterdziestych ubiegłego wieku alkoholizm nie był chorobą, ale jakąś słabością moralną; dżentelmeni tak się nie zachowywali. Określenie „alkoholik” nie było diagnozą, ale pełnym pogardy wyzwiskiem. Natomiast napisana i wydana była zdecydowanie za wcześnie – tych kilkudziesięciu alkoholików nie miało jeszcze dostatecznych doświadczeń, żeby na tak poważne dzieło się porywać, ale co zrobić, Bill W. i jego żona rozpaczliwie potrzebowali pieniędzy. Myślę, że właśnie to tempo spowodowało rozliczne sprzeczności, zwykłe błędy i fragmenty, delikatnie mówiąc, nieprzemyślane. Specjalnie pominąłem sprawę przekazania drukarni pokreślonego maszynopisu, bo to pewnie wszyscy znają i może takich rewelacji wystarczy.
Publikacja książki „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” (czerwiec 1953), poza prezentacją Tradycji AA, oferowała znacznie pełniejszy opis stawiania Kroków, ale też doświadczenia około stu tysięcy alkoholików.

Wersja przekazana drukarni?

Jeśli w podręczniku do rachunków do pierwszej klasy podstawówki nie ma całek, to nie znaczy, że są one niepotrzebne, albo że nie istnieją. Jeśli w Wielkiej Księdze brak sugestii dotyczących stawiania niektórych Kroków, to nie znaczy, że tak właśnie ma być, ale że w rodzącej się Wspólnocie brakowało jeszcze konkretnych doświadczeń, że grzebał w tej książce niealkoholik i sporo usunął, że tempo pisania spowodowało błędy i sprzeczności, że w efekcie książka jest niepełna i niewystarczająca. Zapewne dlatego w USA wydana została nowa wersja „Anonimowych Alkoholików”, napisana prostym językiem i – mam nadzieję – bez tylu błędów.

Rozumiem fanatycznie nastawionych alkoholików, którzy poznawali Program w jakiejś uproszczonej, powierzchownej wersji i teraz bardzo boją się, że musieliby coś nadrabiać, poprawiać, uzupełniać, więc taką potrzebę agresywnie negują, tworząc cudaczne teorie (na przykład, że WK jest święta, idealna, nie zawiera żadnych sprzeczności), ale… Ale wyjaśnienie nie jest usprawiedliwieniem. Jeszcze pal diabli, że alkoholik chce żyć po swojemu i – jako szalejąca samowola – nie słucha nikogo, bo poważniejszym problemem jest przekazywanie i wmawianie fanatycznych fantazji i przekonań innym alkoholikom, nowicjuszom.

Dawno temu napisałem, ale powtórzę, bo to nadal uważam za aktualne: Jeśli w temacie trzeźwienia ktoś mówi ci, że powinieneś robić więcej, bardziej się przyłożyć, to słuchaj go uważnie, bo bardzo możliwe, że ma rację. Jeśli ktoś twierdzi, że robisz za dużo, że za bardzo się starasz, że wcale tyle nie potrzeba – nie zwracaj na niego uwagi, bo tacy ludzie w rzeczywistości wcale nie mają na myśli dobra twojego, twojej rodziny, twojej trzeźwości, duchowego rozwoju i powodzenia w różnych sferach życia, a jedynie bronią własnej bylejakości, miernoty i lenistwa.




---
[1] „Przekaż dalej”, wyd. Fundacja BSK, 2013, s. 219.
[2] „Anonimowi Alkoholicy”, wyd. Fundacja BSK, wydanie z 2018 roku, s. 60.
[3] Tamże, s. 63.
[4] Tamże, s. 59.
[5] „Przekaż dalej” , wyd. Fundacja BSK, 2013, s. 257.
[6] Tamże, s. 322.
[7] Tamże, s. 380.
[8] „Anonimowi Alkoholicy”, wyd. Fundacja BSK, wydanie z 2018 roku, s. 86.
[9] Tamże, s. 30.
[10] Tamże, s. 33.
[11] Tamże, s. XIX.
[12] Tamże, s. 23.
[13] Tamże, s. 46.

poniedziałek, 8 grudnia 2025

Refleksje na temat piramidy

Podczas Międzynarodowej Konwencji w St. Louis (1955 r.) Bill Wilson przekazał władzę nad Wspólnotą w ręce jej samej, to jest wszystkich grup AA. W tym czasie anonimowych alkoholików na ogromnym terytorium Stanów było zapewne ponad sto tysięcy, więc oczywiste było, że demokracja bezpośrednia nie wchodzi w grę. Podczas tej samej Konwencji grupy (Wspólnota) przekazały znaczącą część swoich uprawnień Konferencji Służby Krajowej (posługuję się tutaj terminologią polską). Tak zaczęła tworzyć się demokracja przedstawicielska (pośrednia). W głosowaniach, w podejmowaniu decyzji na szczeblu krajowym, nie brali udziału wszyscy alkoholicy z AA, ale ich przedstawiciele wybrani w demokratycznych wyborach.
Demokracja bezpośrednia (głosują wszyscy) może sobie funkcjonować na poziomie grupy, 20-30 osób, ale już na spotkanie intergrup, grupa wybiera i wysyła swojego przedstawiciela, reprezentanta, czyli mandatariusza. Dalej jest tak samo.

Konferencja, której Wspólnota przekazała władzę, zbiera się raz lub dwa razy w roku, a wiele decyzji trzeba podejmować znacznie szybciej i częściej, nie można z nimi czekać aż tak długo. Tak więc Konferencja delegowała/przekazała istotną część swoich uprawnień Powiernikom, a ci Radzie Powierników. Chodziło po prostu o sprawne, płynne działanie.
Na potrzeby formalno-prawne (sama Wspólnota nie ma osobowości prawnej) Anonimowi Alkoholicy powołali fundację Biuro Służby Krajowej.

Czy i ewentualnie kiedy struktura AA była rzeczywiście odwróconą piramidą i największą władzę miały grupy? Ano, podczas Międzynarodowej Konwencji w St. Louis (1955 r.), kiedy to Bill przekazał władzę grupom, tym samym odbierając ją weteranom, ale te jeszcze nie przekazały swoich uprawnień Konferencji. Nie trwało to długo, może kwadrans, może z godzinę.


Czy Polską rządzą wszyscy obywatele kraju? Choć żyjemy w państwie demokratycznym, to wiadomo chyba, że to zbyt wielu ludzi, by mogli rządzić osobiście i bezpośrednio, więc powstał system demokracji pośredniej – obywatele rządzą, ale… przez swoich przedstawicieli, posłów i senatorów. Ci z kolei, spotykający się w Sejmie i Senacie, delegowali swoje uprawnienia i władzę prezydentowi, premierowi, Radzie Ministrów itd. To zapewne rzecz oczywista i znana. Władza dzieli się na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, ale to już sprawa dalsza. Podobnie jak tematyczne zespoły powiernicze.
Czy komukolwiek przyszłoby do głowy twierdzić, że struktura władzy w państwie jest odwróconą piramidą i najwięcej władzy mają ludzie, a najmniej prezydent, Sejm i Senat?

Popularne powiedzenie mówi, że każdy chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko, ale to się po prostu nie da. Jeśli komuś coś się dało/przekazało, to już się tego nie ma samemu. Jeżeli przekazałam, oddałem, delegowałem władzę, to ja już nią nie dysponuję – proste.

Czy obywatele kraju, rodzina lub grupy AA muszą delegować każdą władzę, pozbyć się możliwości podejmowania jakichkolwiek decyzji? Oczywiście – nie. Rodzina może zdecydować, czy w weekend malować pokój czy porządkować działkę. Grupa AA może samodzielnie zdecydować, czy zawiezie ulotki na detoks w Pierdziszewie, czy w Wólce, a może w ogóle. Decyzje ważniejsze, dotyczące całego narodu, całej Wspólnoty, podejmują ci, którym takie prawo przyznaliśmy.

Powtórzę – jest to normalny i powszechny model demokracji pośredniej, to jest przedstawicielskiej. Nie ma w nim niczego złego. Niewłaściwe może być za to udawanie, że piramida nadal jest odwrócona, że bezpośrednią władzę sprawują grupy/rodziny. Po co robić coś takiego? Zapewne z powodów marketingowych – dzięki takim pomysłom czujemy się wyjątkowi i szczególni. Jednak w ten sposób okłamujemy sami siebie. Tak, tylko sami siebie, bo nie ma się co łudzić, struktura AA nie interesuje nikogo spoza członkami AA i to nie wszystkimi.

Obecnie, w związku z demokracją przedstawicielską, bo przecież nie bezpośrednią, wygląda to dokładnie tak:


środa, 3 grudnia 2025

Jak to jest z tą naszą wolą?

W Wielkiej Księdze (wydanie z 2018 roku, s. 86) znalazłem coś w rodzaju zalecenia Billa Wilsona:

Każdego dnia musimy wnosić wizję woli Bożej do wszystkich naszych działań. „Jak mogę Ci służyć najlepiej – bądź wola Twoja (nie moja)”. Takie myśli muszą nam stale towarzyszyć.

Zastanawiałem się, skąd pochodzi cytat umieszczony w cudzysłowie. Bo jeżeli zastosowano cudzysłów, to wiadomo, że jest to cytat z jakiegoś innego dzieła. Przyznam od razu, że nie znalazłem żadnego źródła, z którego miałyby pochodzić słowa: „Jak mogę Ci służyć najlepiej – bądź wola Twoja (nie moja)”. Jeśli ktoś zna, to proszę o informację. Także jeśli wynika to z innych powodów. Jednak nie to jest w tej chwili najważniejsze (https://sjp.pwn.pl/sjp/cudzysłów;2449702.html).

Przede wszystkim ciekawi mnie, skąd u niektórych alkoholików nieomalże fanatyczna walka z własną wolą. Bóg dał ludziom wolną wolę mocą Drugiego Przymierza, a teraz niektórzy próbują negować wartość tego daru, uciekać od niego. Nie rozumiem tego w przypadku alkoholików rzekomo trzeźwych i rzekomo chrześcijan.

W czasach picia, moje pomysły rzadko okazywały się korzystne czy sensowne. Wtedy zapewne ostrożne podejście do wytworów własnej woli było zrozumiałe i uzasadnione. Bezpieczniej było posłuchać kogoś innego, na przykład sponsora, niż własnej chorej głowy. Ale przecież w końcu wytrzeźwiałem. Co niby niewłaściwego miałoby być teraz w mojej woli?

W Ewangelii św. Łukasza mamy znany fragment:
A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami: «Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!» Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. [Łk 22,41-43]

Chodzi o modlitwę Jezusa w Ogrodzie Oliwnym. On już wie, że będzie musiał potwornie cierpieć i ponieść straszną śmierć. Tym kielichem jest właśnie, droga krzyżowa, tortury, agonia i śmierć na krzyżu. Ta część, która w Nim jest ludzka, boi się tego cierpienia, co chyba jest zupełnie naturalne i w pełni zrozumiałe. Jednak Jezus, bezwzględnie posłuszny Ojcu, na ów kielich (męczeństwo) się godzi, choć może bez entuzjazmu.
Ten jeden jedyny przykład, kiedy Syn Człowieczy bardzo delikatnie sugeruje Ojcu zmianę decyzji, godząc się od razu i na to, że ważniejsza jednak jest wola Boga i to ona powinna zostać zrealizowana, dotyczy Jezusa (a nie Anonimowych Alkoholików) oraz szczególnej sytuacji – zagrożenie życia, męczarnie – a nie każdej sytuacji.

Czasem o kimś mówi się, że próbuje być bardziej święty od papieża, ale najwyraźniej to głupstwo, bo zdarzają się alkoholicy, którzy chcieliby być bardziej święci od Jezusa.

Moją wolę, jeśli ją wprowadzę w czyn, zrealizuję, oceniać się będzie po jej efektach. Nigdzie nie jest powiedziane, że jest ona zła tylko dlatego, że jest moja. Jeżeli chciałbym być prawym, przyzwoitym człowiekiem, to tak nie ma być, bo to przecież moja wola, a ta – z założenia – jest zła i nie powinna się realizować w praktyce? Jeśli wolą moją jest uczestnictwo w niedzielnej mszy, to lepiej, żebym się tam nie wybierał, bo to przecież ta moja zła wola, czy tak? Dziwaczne to…

A więc: poznacie ich po ich owocach [Mateusza 7:20] – w taki sposób można bezpiecznie oceniać czyjąś lub własną wolę. Tworzenie jakichś cudacznych teorii, z których miałoby wynikać, że wola każdego człowieka jest zła z zasady, nie ma chyba nic wspólnego z sugestią: zachowajmy to w prostocie. Jako alkoholik powinienem wyrzekać się samowoli, bo to ona jest moim problemem, a nie wolna wola, zwłaszcza od momentu skorelowania jej z wolą Boga (Krok Jedenasty).


To, co napisałem w tym artykule, odnosi się głównie do chrześcijaństwa, może nie dotyczyć sekt lub innych religii.

środa, 26 listopada 2025

Mój sponsor świadczy o mnie

Moim sponsorem jest alkoholik, którego sponsorem jest alkoholik, który miał sponsora, który był obecny na spikerce alkoholika, którego sponsorem był podopieczny doktora Boba. Bywa też krócej i to już sam słyszałem: jestem piątym pokoleniem od doktora Boba. Linie i genealogie sponsorskie zupełnie jak linie dynastyczne rodzin królewskich lub książęcych. Do tego uraza i święte oburzenie, jeśli ten sponsorski rodowód nie wzbudza należnego szacunku i podziwu.
Mało brakowało, żebym załapał się i ja.

Historia osobista jednego z moich sponsorów była zamieszczona w Wielkiej Księdze. Prawdopodobnie chwaliłbym się tym i chełpił, gdyby działo się to w innych czasach. Wtedy z pełnym przekonaniem powtarzane były w naszym środowisku hasła: nikt mi nie będzie mówił, co mam robić, na co mi sponsor, skoro w AA nie wolno mieć autorytetów, sam siebie znam najlepiej, więc najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co będzie z tobą, jak twój sponsor wróci do picia? alkoholik/sponsor, który innym udziela jakichś rad czy sugestii, powinien się zgłosić do poradni odwykowej, bo na pewno ma nawrót itp. Więc nie przechwalałem się, bo sponsorowanie i sponsorzy nie mieli wtedy w Polskiej wersji AA, dobrych notowań.

Minęło sporo czasu, ocena służby sponsora zaczynała się zmieniać, ale dla mnie było już za późno – chwalić się historią osobistą sponsora z WK nie mogłem, bo okazało się, że to nie jest jedynie słuszne wydanie „Anonimowych Alkoholików”, więc wartość tamtych historii osobistych spadła do zera.

Jednak przede wszystkim i to od dawna pomagało mi już w życiu powiedzenie, które dla siebie ukułem, coś w rodzaju skrótu myślowego: moje postępowanie świadczy o mnie, twoje postępowanie świadczy o tobie. Może wydawać się ono banalne, ale pomagało mi, a czasem nadal pomaga, szybko rozeznać się w sytuacji. Wynika też z niego dobitnie, że o mnie świadczy moja postawa życiowa, moje zachowanie i postępowanie, a nie przekonania czy życie sponsora (albo sponsora sponsora, sponsora). Działa to także w drugą stronę – sposób życia lub przekonania sponsora, nie stanowią usprawiedliwienia moich poczynań. Ale to sponsor tak mi powiedział! Może i tak, ale co z tego? Czasem wyjaśnienie bywa przydatne dla zrozumienia, co, jak i dlaczego się stało, ale najważniejsze jest to, że wyjaśnienie nie jest usprawiedliwieniem.

Kilka lat później albo, jak kto woli, kilkanaście lat temu, pojawili się alkoholicy, budujący swoją wartość na tych sponsorskich genealogiach. Wielu z nich naprawdę zdawało się wierzyć, że jeśli nawet rzeczywiście są którymś tam pokoleniem od doktora Boba, to bardzo dobrze świadczy o nich samych (sic!). Może nawet nadal gdzieś w środowisku AA tacy funkcjonują. Ciekawiło mnie zawsze, że nikt nie rwał się, do szukania rodowodu i sponsorskiego pokrewieństwa z Billem W. Prawdopodobnie dlatego, że Bill nie zrealizował w swoim życiu wszystkich Kroków.

„Przede wszystkim jednak uważał, że czynnikiem utrwalającym jego depresję było to, że nie udało mu się przepracować Kroków AA” [„Przekaż dalej”].


Bez względu na to, jak znanym AA-owskim celebrytą był mój sponsor, poziom mojej trzeźwości i rozwoju duchowego należy oceniać po mojej postawie, moich zachowaniach, przekonaniach, relacjach z innymi ludźmi, moich działaniach i zaniechaniach. Także po poziomie uczciwości wobec siebie samego i innych ludzi, na przykład nowicjuszy w AA. Czy rzeczywiście wierzę, że jestem kimś lepszym, bo miałem znanego sponsora? Można też zadać jeszcze bardziej wredne pytanie: czy ty sam naprawdę nie zrobiłeś w swoim życiu zupełnie niczego dobrego czy wartościowego, skoro możesz się pochwalić tylko sponsorem?

sobota, 8 listopada 2025

Naturalna ewolucja relacji

Podczas terapii odwykowej, a później także w AA, nauczyłem się źle oceniać znajomości, opierające się na wspólnym piciu. Nie rozmyślałem wtedy o tym, a jedynie, jak my wszyscy, powtarzałem z drwiącą pogardą, że to były całkowicie bezwartościowe znajomości, a ludzie z którymi piłem, nie byli prawdziwymi kolegami/przyjaciółmi. I nawet pozornie wydawało się to sensowne – skoro trzymaliśmy się razem tylko do czasu, kiedy nie przestałem pić; później te relacje po prostu same się jakoś rozlazły, bo nawet nie musiałem – jak radzili terapeuci – w dramatyczny sposób ich zrywać. Prawdziwi przyjaciele i wartościowe relacje miały być tylko na bazie terapii i AA. Miały też być trwałe, to bardzo ważne.

Później wytrzeźwiałem, co oznacza między innymi, że zacząłem widzieć świat, życie, relacje międzyludzkie, przez pryzmat faktów oraz zgodnie z rzeczywistością, a nie tylko poprzez terapeutyczno-mityngowe okulary. Zacząłem mieć przekonania zbudowane na wiedzy i doświadczeniu, a nie przekonania zamiast wiedzy i cudzego często doświadczenia.

Postanowiłem przejrzeć całe swoje życie pod kątem znajomości, ich podstaw i trwałości. Wyszło mi, że…
a) Nie utrzymuję ani jednej relacji z kimkolwiek, z kim chodziłem do szkoły podstawowej przez lat osiem. Związki z ludźmi ze szkoły były bezwartościowe, a szkoła, jako miejsce ich powstawania, bezsensowna?

b) Mniej więcej rok po maturze nie utrzymywałem już żadnych przyjaźni zawiązanych przez pięć lat technikum. Przez kilka lat zamienialiśmy grzecznościowo kilka zdań, gdy przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy, ale nie umawialiśmy się, nie dzwonili do siebie, nie spotykaliśmy się celowo. Czy związki z ludźmi z technikum były bezsensowne, a szkoła średnia, jako miejsce ich powstawania, bezwartościowa?

c) Znajomi i koledzy z ponad dwuletniej służby wojskowej. Zniknęli z mojego życia kilkanaście dni po powrocie do cywila. Czyżby wszystkie te relacje były tak kompletnie beznadziejne?

d) Z trojgiem, może czworgiem przyjaciół z firm, w których pracowałem, spotykałem się około 5-7 lat po moim lub ich odejściu z pracy. Później znajomości te zdechły, jakoś tak, same. Dziesięć i więcej lat po zmianie firmy nie mieliśmy już sobie zbyt wiele do powiedzenia, a w końcu nic. Związki te były zupełnie bezwartościowe?

e) Wspólnota AA nadal jest obecna w moim życiu, tak więc znajomości, które tutaj powstały, trudno jest w tym zestawieniu rozpatrywać.

Wniosek: bliższe relacje międzyludzkie, więzi, przyjaźń, koleżeństwo itp. trwają tak długo, jak długo aktywny jest czynnik lub okoliczność, która je umożliwiła, czyli szkoła, praca, wojsko, klub, więzienie, jakaś wspólna pasja, na przykład sport lub wędkarstwo. Bez tego czynnika większość znajomości zwyczajnie umiera. I to jest normalne i naturalne, choć nie musi mi się podobać. Ale przede wszystkim, nie świadczy to, że wszyscy ci ludzie lub okoliczności, które nas zetknęły, były beznadziejne i bezwartościowe. Przyjaźnie trwałe, funkcjonujące mimo zmian, jakie w nas i naszym życiu z czasem nastąpiły (inna firma, inne miasto, inne zainteresowania, inne związki) uważam za bardzo, bardzo rzadkie.

Stare, wysoce problematyczne powiedzenie mówiło, że AA jest jak mafia, kto odchodzi – ginie. Porównanie AA do grupy przestępczej nie trzyma się kupy, zastraszanie, że jak odejdziesz od AA, to zdechniesz marnie, też jest nadużyciem, ale jeden element może zawierać ziarnko prawdy: kto odchodzi od środowiska Wspólnoty, powoli ginie z pola widzenia tych, którzy tu zostali; przyjaźń, koleżeństwo, bliskość, powoli wygasają. Nie świadczy to źle ani o Wspólnocie, ani o alkoholikach, którzy w jakimś momencie życia postanowili jego resztę budować na innych już fundamentach. Jeśli jednak jakieś znajomości przetrwały, to super, tylko się cieszyć.

Wreszcie zrozumiałem i pogodziłem się z tym, że niektórzy ludzie, i to raczej większość, są nam dani tylko na pewnym etapie życiowej podróży, a nie dożywotnio, nie na zawsze. Nauczyłem się cieszyć i z tego, zamiast z goryczą lamentować za czymś, co się skończyło – w zapewne naturalny sposób.

wtorek, 28 października 2025

Nieszczerość wobec nowych

Za dzień narodzin Wspólnoty uznaje się 10 czerwca 1935 roku, pierwszy dzień nieprzerwanej trzeźwości doktora Boba – odczytywano ze scenariuszy mityngów w dawnych czasach. To nie jest prawda, ale czy alkoholicy, czytający to zdanie, kłamali? Otóż nie. Kłamstwo to twierdzenie niezgodne z rzeczywistością, mające wprowadzić kogoś w błąd. Kłamie się świadomie, celowo, z premedytacją i po coś. W tamtych latach wszyscy w to wierzyliśmy, ja też. Z czasem zaczęły pojawiać się historyczne książki o AA i weteranach. Obecnie wiadomo już chyba wszystkim w AA, że 10.06.1935 doktor Bob pił alkohol, otrzymany zresztą od Billa W. Dopiero przekazywanie informacji nieprawdziwych, celowo, ze świadomością, że są nieprawdziwe, to właśnie jest kłamstwo.

Przed końcem mityngu skarbnik ogłosił: zapłaciłem księdzu 10 PLN czynszu i bardzo się cieszę, że jesteśmy samodzielni finansowo. O tej swojej radości mówił z dokładnie tak samo ponurą miną i zgnębionym tonem, jak wcześniej: a ja się cieszę, że dziś nie piję i tutaj dotarłem. Pamiętam, że najpierw jego słowa kłóciły mi się z tonem głosu i mową ciała, a chwilę później zaintrygował mnie ten dziesięciozłotowy czynsz i wynikająca z niego rzekomo niezależność finansowa grupy. Wiarygodność tego całego AA stała się nieco mniej pewna. Nie miałem wtedy żadnego innego pomysłu na siebie i życie, więc w AA zostałem, ale z postanowieniem, że odtąd będę bardzo uważnie słuchał tego, co tu mówią, żeby się nie dać w coś wkręcić. Było to ponad dwadzieścia pięć lat temu. Jedną z ważniejszych rzeczy, które się nauczyłem we Wspólnocie, to zrozumienie, że AA to zbieranina ludzi psychicznie chorych, więc oczekiwać od nich zbyt wiele, raczej nie powinienem. Jestem przekonany, że nie zawsze z premedytacją kłamią, choć i to się zdarza, ale często w swoje absurdalne przekonania wierzą tak bardzo, że gotowi są o nie walczyć do krwi, szczuć i gnoić tych, którzy mają inne przekonania i doświadczenia.

Jednak tym razem bardziej interesuje mnie nieszczerość, to jest ukrywanie prawdy, które może świadczyć o fałszu i obłudzie. To znacznie częstsze w środowisku AA, niż zwyczajne kłamstwa, które zwykle łatwo zdemaskować. Nieszczerość i półprawdy usprawiedliwia się najczęściej dobrem nowicjusza. Uważam, że jest dokładnie odwrotnie. Ukrywanie części prawdy i/lub manipulowanie nią powoduje, że wiarygodność AA spada, a nowi nie są już tak gotowi powierzyć Wspólnocie siebie i swoją przyszłość. Do zasłyszanych treści podchodzą ostrożnie i z dystansem. Tak więc ukrywanie lub zakłamywanie prawdy przed nowicjuszami, szkodzi głównie tym nowicjuszom, o których rzekomo tak się troszczymy.

Starsi wiekiem i stażem AA-owcy powinni wreszcie zrozumieć, że zmiany, jakie nastąpiły w ostatnich latach, w związku z pojawieniem się Internetu (i nie tylko te), są znacznie większe, niż im się to może wydawać. Ludzie mają już inną świadomość i nieograniczony prawie dostęp do informacji. To oznacza, że szybko i łatwo dowiedzą się, że ktoś tam w AA poczęstował ich nieprawdą lub tylko specjalnie spreparowaną częścią prawdy. Takie odkrycia rodzą nieufność i niepewność. Oczywiście odbije się to na nowych, na ich trzeźwości i duchowej jakości życia, bo wobec braku pełnego zaufania, bardzo niewiele będą gotowi zrobić, albo tylko niektóre rzeczy i to po swojemu, by wytrzeźwieć.

Rzecz jasna w tym przypadku też potrzebna jest równowaga. Spotkanie, podczas którego omawiane byłyby tylko kłamstwa, wyłudzenia i manipulacje tzw. zaufanych sług, oraz rozliczne błędy w nowej Wielkiej Księdze, nie ma żadnego sensu, a alkoholicy poszukujący rozwiązania problemu alkoholizmu, nie dostaną tego, po co tu przyszli. Ale też przekonywanie nowych, że wszyscy w AA są godnymi zaufania, odpowiedzialnymi i trzeźwymi, miłującymi bliźnich, braćmi i siostrami, że Wspólnota jest absolutnie idealna, weterani byli święci za życia, a w WK nie ma żadnych błędów, jest czymś równie złym albo i znacznie gorszym.
Słyszałem pewnego razu, jak starszy stażem alkoholik przekonywał nowego członka AA, że w WK nie ma ani jednego błędu, i nowicjusz na pewno w końcu to pojmie, kiedy pochodzi na mityngi kilka lat i trochę przetrzeźwieje. Zrozumie wtedy, że to, co uważa dzisiaj za bzdurny bełkot, ma głęboki sens i znaczenie.

W nadchodzących latach, jako Wspólnota AA, będziemy oczywiście popełniać różne błędy. Doświadczenie uczy nas, że nie należy się tego bać, o ile tylko zechcemy przyznać się do naszych błędów i od razu je naprawiać. Osobisty rozwój zależy zawsze od zdrowego procesu prób i błędów. Podobnie nasz rozwój jako wspólnoty. pamiętajmy zawsze, że każda ludzka wspólnota, która nie potrafi bez zahamowań naprawiać własnych błędów, jest z góry skazana na upadek, jeśli nie rozpad. Taka jest bowiem powszechna kara za zaniechanie procesu rozwoju. Podobnie jak każdy Anonimowy Alkoholik musi ponawiać swój obrachunek moralny i zgodnie z nim działać, tak też musi postępować cała nasza wspólnota, jeśli mamy przetrwać oraz służyć dobrze i z pożytkiem [„Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość”].

czwartek, 23 października 2025

Równowaga w naszym życiu

Od zawsze zdawałem sobie sprawę, że „równowaga” nie oznacza, że coś tam będzie lub powinno być „po równo”, ale że chodzi o właściwe proporcje. I z tym właśnie, z utrzymaniem właściwych proporcji, miałem poważny kłopot przez połowę życia. Kiedy miałem trzynaście lat, to najwięcej czasu powinienem poświęcać na naukę, ale wtedy prawie codziennie byłem w kinie. Gdy koledzy wyśmiali moje kiepskie zagranie podczas gry w piłkę, zamiast więcej czasu przeznaczyć na grę, poświęcałem go na użalanie się nad sobą, rozpamiętywanie uraz i knucie jakichś planów zemsty. Alkohol zaburzał równowagę w moim życiu jeszcze bardziej. Z czasem coraz częściej operowałem skrajnościami: wszystko albo nic, czarne albo białe, dobry albo zły, wartościowy albo kompletnie beznadziejny. Takie zero-jedynkowe widzenie świata i siebie w nim było już skrajną manifestacją braku równowagi i... choroby alkoholowej.

Nie mogę znaleźć równowagi w życiu. Po prostu nie mogę jej znaleźć. Albo wszystko kręci się wokół pracy, albo piję [WK, 2018, s. 297].

Bywają w życiu takie okresy, w których zaburzenie równowagi jest postawą przemyślaną i sensowną, ale… tylko do pewnego stopnia i tylko na określony czas. Przez pierwsze miesiące abstynencji zagadnieniu utrzymania jej alkoholik poświęca wiele czasu. I bardzo dobrze, bo w tym momencie jest to swego rodzaju inwestycja w całą resztę życia. Nie jest to jednak sposób na całą resztę życia. Dwa etaty pomogą nazbierać pieniądze na nowe auto, ale to nie jest dobry pomysł na życie do emerytury.

Kiedy samo niepicie nie było już wyzwaniem i powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że za dużo czasu i wysiłku wkładam w siebie i swoje dobre samopoczucie, wymyśliłem, że wprawdzie robię to samo albo prawie, ale to już nie dla siebie, ale dla dobra innych. Bo teraz to ja niosę posłanie, pomagam innym alkoholikom, a nawet się dla ich dobra poświęcam, więc skupiania się na sobie i egoizmu nikt mi zarzucić nie może. No, nie wiem… Miałem wtedy około dziesięć lat abstynencji. Zacząłem też odkrywać, że zdarza mi się robić dobre rzeczy z niezupełnie czystych intencji. Jasne, nikt się nie mógł przyczepić, ale gdzie uczciwość wobec siebie?

Ta praca nie staje się dla nikogo z nas naszym jedynym zajęciem. Nie sądzimy też, by jej efektywność wzrosła, gdyby tak było [WK, 2018, s.19].

Później przyszedł czas na proces hamowania, to jest właśnie odzyskiwania równowagi. Nadal Wspólnota AA była ważna w moim życiu, ale nie była jedyną lub najważniejszą wartością. Zacząłem realizować, poważniej niż dotąd, pewne stwierdzenie, które wymyśliłem dla siebie jeszcze w czasie terapii odwykowej, a które trochę mi się z czasem rozmyło: trzeźwienie to powrót do normalności (albo: trzeźwość oznacza normalność). Czy latanie na kilka mityngów w tygodniu, wiecznie jakieś służby, gromada podopiecznych, to jest normalne życie? Jak wspomniałem, na samym początku abstynencji nadaktywność w AA, może być inwestycją na całą resztę życia, ale z czasem staje się ucieczką od życia.

Na dzień dzisiejszy AA dokonało tak wielu rzeczy w moim życiu; przywróciło mi zdrowy rozsądek i ogólne poczucie równowagi [WK, 2018, s. 462].

Zdrowy rozsądek? O tak, jak najbardziej. Ogólne poczucie równowagi? Też, ale właśnie – ogólne, bo w detalach, drobiazgach, pojedynczych kwestiach i sprawach, zdarzają mi się potknięcia. Na szczęście mam do tego Krok Dziesiąty i Jedenasty Programu oraz… oceny innych ludzi, alkoholików, ale nie tylko.

wtorek, 14 października 2025

Powinienem być sponsorem?

Podczas rozpoczynającej warsztat spikerki alkoholik opowiedział, jak ze sponsorem poznał Program w nieco ponad trzy miesiące, jak od tego czasu minął już rok i jak dzieje się coś dziwnego, czego nie rozumie. Bo mimo aktywności w AA (trzy mityngi w tygodniu, służba w dwóch grupach, niesienie posłania do aresztu i sponsorowanie sześciorga alkoholików) on się po prostu źle czuje. W domu i w pracy. Dzieci go drażnią i nudzą, nie potrafi się interesować ich sprawami, a te stale coś chcą, wiecznie się czegoś od niego domagają. Zaczął już na nie wrzeszczeć, a nawet bić, choć obiecywał sobie, że nie będzie takim ojcem, jak jego ojciec. 
W pracy z kolegami ma znośne relacje, ale tu problem jest inny – to służba mundurowa, a ta ma swoją specyfikę. Najważniejsza jest lojalność wobec Firmy, a to coraz częściej stoi w sprzeczności z zaleceniami AA, chodzi zwłaszcza o uczciwość, ale nie tylko. Spiker przyznał, że on musi te sprawy rozdzielać – pewne zasady (uczciwość, niekrzywdzenie innych itd.) stara się stosować w życiu, ale nie tym, zawodowym. Tajemnice wobec kolegów z Firmy oraz ukrywane prawdziwe przekonania, co do tego, co robią i jak postępują, powodują, że nie czuje z nimi żadnej bliskości czy więzi. Mimo, że dla niepoznaki, robi i mówi to samo, co oni.

Spiker zwrócił się do swojego sponsora i otrzymał sugestię, że jeśli nie czuje się dobrze, z dowolnego powodu, to widocznie ma za mało AA w życiu. Powinien natychmiast zwiększyć aktywność, chodzić na więcej mityngów, częściej do aresztów, ale głównie postarać się o większą liczbę podopiecznych. Jak to wszystko zrealizuje, jak autentycznie, z zaangażowaniem i szczerze, będzie powierzał się Bogu, to – jeśli taka będzie Jego wola – wszystko się poprawi.
Spikerkę zakończył apelem, że może sponsorować i bardzo chętnie przyjmie kolejnych podopiecznych, a spotkać go można na wszystkich mityngach w mieście, bo chodzi na pięć w tygodniu.

Kiedy przyszedł czas na pytania i ewentualne utożsamienie się, ktoś spytał, jak to robi, że podopieczni mu się nie mylą. Spiker odpowiedział, że przecież to jest bardzo proste, notuje sobie, jakie fragmenty z WK już kolejnym podopiecznym przeczytał, a jakie jeszcze nie. Inne pytanie dotyczyło Kroku Dziewiątego. Spokojnie przyznał, że zadośćuczynień zrealizował cztery, a do reszty… staje się gotowy i powierza to Bogu. Ktoś jeszcze spytał, jak teraz, rok po Programie, realizuje w swoim życiu Kroki 1-3. Odparł, ze Kroki 1-9 stawia się raz w życiu i następnie można o nich zapomnieć, a obecnie interesują go już tylko Kroki 10-12. Pytania o rozpoznawanie intencji i ich korektę, w ogóle nie zrozumiał.

Po warsztacie kilkunastu alkoholików rozmawiało o spikerce, a konkretnie zastanawiali się, co spiker może dać podopiecznym, skoro wyraźnie nie radzi sobie sam ze sobą? I czy traktowani instrumentalnie podopieczni nie mają być w tym przypadku narzędziami dla sponsora, który wykorzystuje ich do naprawiania swojego życia, a zwłaszcza do poprawiania samopoczucia? Dalej dyskusja stała się bardziej ogólna i pojawiły się wątpliwości: Czy wysłuchanie niewielkich fragmentów WK czytanych przez sponsora, powoduje wyzdrowienie z alkoholizmu, przebudzenie duchowe? Czy każdy, kto tych kawałków wysłuchał, a nawet zrobił jakąś listę uraz, może i powinien być sponsorem?

piątek, 3 października 2025

Jak wykorzystać treść WK?

Sporządziliśmy listę osób, którym wyrządziłem krzywdę lub do których czułem urazę. Wyraziłem pełną gotowość, by się z nimi wszystkimi spotkać i przyznać się do krzywd, które im wyrządziłem [WK, s. 13].

Ten cytat z WK intrygował mnie od pierwszego czytania. Wtedy też uznałem, że muszę sprawdzić, co znaczy uraza, bo mi tu coś zupełnie nie pasowało. Po sprawdzeniu nadal zresztą nie pasuje. Uraza to żal do kogoś z jakiegoś powodu* ewentualnie żal do kogoś będący rezultatem zachowania bądź działań, które sprawiły komuś przykrość lub obraziły go**. Tak więc Bill czuł do kogoś urazę – żal za krzywdę, którą ów ktoś mu wyrządził – więc teraz planował spotkać się z krzywdzicielem i przyznać się do krzywd? Jakich krzywd? Przecież to Bill był pokrzywdzony i miał żal o wyrządzone mu krzywdy!
Gdyby w Wielkiej Księdze był to jedyny przypadek dziwacznego podejścia do urazy, to machnąłbym ręką – ta książka roi się od błędów zarówno merytorycznych angielskich jak i polskich. Oto i inny prosty przykład: Można je wtedy zaprosić do porannej medytacji i codziennych dyskusji, w których będą brać udział bez urazów i uprzedzeń [WK, s. 135]. Uraz to uszkodzenie tkanek lub narządów, skaleczenie, zranienie – uraza i uraz mają znaczenie zupełnie różne; to nie jest to samo.

Uraza, jako żal, pretensje, poczucie krzywdy, złość, pojawiają się w tej naszej książce kilkadziesiąt razy, może nawet 60-80. To wyraźnie oznacza, jak wielką wagę przywiązywał autor tej książki do uraz. Oznajmił nawet, że... Uraza jest złoczyńcą „numer jeden” [WK, s. 64]. I nad tym dobrze byłoby się zastanowić, jeśli chce się być człowiekiem trzeźwym, a nie otumanionym fanatykiem.

W rozmowach z wieloma alkoholikami zorientowałem się, że niektórzy tak są omamieni AA-owską retoryką (w wersji polskiej), że nie zawsze rozumieją, o co w ogóle chodzi z tymi urazami. Więc spróbuję pokazać to na dwóch przykładach.

1. Ziutek zgwałcił Asię. Ziutkiem i jego działaniem nikt się nie przejmuje, bo to Asia przyjmuje niewłaściwą postawę, żywiąc do gwałciciela urazę, mając do niego żal i pretensje. Złoczyńcą nie jest gwałciciel, ale uraza Asi.

2. Tadziu wynajął Zenka do pracy na budowie, obiecał mu zapłatę, ale słowa nie dotrzymał – wykorzystał go i oszukał po prostu. Tadziem i jego oszustwem nikt nie powinien się przejmować, bo niewłaściwą postawę przyjął Zenek, żywiąc do oszusta urazę, mając do niego żal i pretensje. Złoczyńcą numer jeden nie jest oszust, ale uraza Zenka.

W środowisku AA wiele razy obserwowałem próby bagatelizowania ewidentnych cudzych krzywd, ale piętnowanie osób, które mają w pełni uzasadniony żal i pretensje. „Masz do niego urazę!” – zarzut, który w AAPL świadczy źle o osobie skrzywdzonej, a nie o sprawcy krzywdy.
Zaiste, dziwna jest ta trzeźwość, której niektórzy próbują tu uczyć...




---
* https://sjp.pwn.pl/sjp/uraza;2533258.html
** https://wsjp.pl/haslo/podglad/17888/uraza


czwartek, 25 września 2025

Co w AA oznacza "sponsor"?

Sponsor we Wspólnocie AA, to odpowiedzialna służba, w której doświadczony członek Wspólnoty, pomaga nowicjuszowi w trzeźwieniu/wytrzeźwieniu. Jest to bezpłatne, dobrowolne działanie, polegające na zapewnieniu duchowego, merytorycznego i emocjonalnego wsparcia, i dzieleniu się osobistymi doświadczeniami w kwestii rozumienia i realizacji Programu AA, ale też funkcjonowania Wspólnoty i jej służb. Takich czy podobnych definicji można stworzyć wiele, a istoty rzeczy i współczesnej praktyki nie zmieniają alkoholicy, upierający się, że ich sponsorem jest ich terapeuta, ich Bóg, ich żona itp.

Żeby zdefiniować pojęcie sponsora i sponsoringu w AA, trzeba jednoznacznie określić elementy niezbędne. Więc najpierw konieczne jest istnienie AA – nie ma AA, nie ma sponsorowania w AA, proste, prawda? Sponsorowanie w AA dotyczy 12 Kroków AA, a nie kroków Al-anon, jakichś kroków terapeutycznych i innych. Sponsor, to jest alkoholik przebudzony duchowo, z większym doświadczeniem, w procesie sponsorowania zapoznaje podopiecznego, też alkoholika, z Dwunastoma Krokami AA.
Ważne jest i to, że sponsorowanie to nie jest to samo, co niesienie posłania AA. To drugie to informacja adresowana do tych, którzy wciąż jeszcze cierpią z powodu alkoholizmu, że Anonimowi Alkoholicy dysponują rozwiązaniem tego problemu i mogą pomóc.

Jest dla mnie ważne, żeby używać słów w ich rzeczywistym znaczeniu. Dzięki temu zwykle jestem odpowiedzialny za to, co mówię i robię, za to, jaki jestem – za siebie [Jorge Bucay, „Listy do Klaudii”].

Wszystko byłoby oczywiste i jednoznaczne, bo to i „zachowajmy to w prostocie” i „nasze wspólne dobro jest najważniejsze”, ale z nieznanych powodów Bill W. wymyślił sobie, że jego daleki kuzyn, Ebby Thacher jest jego sponsorem (sic!). Cóż takiego zrobił ów Ebby? Odwiedził Billa podczas swojego krótkiego okresu abstynencji, i poinformował go, że znalazł religię. Czy było to posłanie AA? Oczywiście – nie. Co najwyżej posłanie grupy religijnej, do której Ebby dołączył (Oxford Group – po krótkim okresie popularności organizacja ta mocno podupadła gdy okazało się, że jej twórca i guru wspiera Hitlera i nazistów). Czy Ebby zapoznawał Billa z Dwunastoma Krokami AA? Oczywiście, że nie – nie było jeszcze ani AA, a nie Kroków. Później, gdy już istniała Wspólnota, Ebby co trochę zapijał.
Może to być zabawne, ale to rodzina Wilsonów przez kilka-kilkanaście miesięcy sponsorowała, to jest utrzymywała finansowo Ebby’ego Thachera, który wtedy nawet z nimi zamieszkał. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo Ebby wrócił do picia. Pił zresztą całe życie z krótkimi okresami abstynencji. Najdłużej był suchy pod sam koniec życia, gdy umieszczono go w leczniczym ośrodku AA w Dallas, choć i tam po roku pobytu zapił, co zostało przez jego podopiecznego zbagatelizowane.

Ebby nie miał żadnych kwalifikacji, żadnego zawodowego doświadczenia, ale nie mógł pojąć, czemu nie radzi sobie z życiem. Wymyślił za to, że jak tylko znajdzie posażną pannę i dobrze płatną pracę, to przestanie pić. Anonimowi Alkoholicy, z czasem, także na jego przykładzie odkryli, że tak to nie działa. Wychwalanie go, że jest sponsorem samego Billa W. i nieustanne pomaganie mu przez Wilsonów, to też nie były mądre rozwiązania, ale to były dopiero początki zbierania doświadczeń. W każdym razie rósł jego poziom pychy, a sytuacja się pogarszała. W pewnym wywiadzie ok. roku 1960 Bill wyraził wątpliwość, czy pomaganie i wspieranie Thachera latami pomogło mu czy przeszkodziło w osiągnięciu trzeźwości.

Nie pozwól żadnemu alkoholikowi twierdzić, że nie może wyzdrowieć, dopóki nie odzyska swej rodziny. Tak nie jest. W niektórych przypadkach żona nigdy nie wróci – z takich czy innych powodów [WK, s. 100].

Zastanowiło mnie to wszystko, kiedy kilka razy usłyszałem w środowisku AA, że Ebby Thacher jest i powinien być wzorem do naśladowania dla wszystkich kolejnych pokoleń sponsorów w AA. Jeśli marzy ci się służba sponsora pełniona tak, jak robił to lub raczej nie robił Ebby, to zapewne da się i tak, ale w WK napisano, że zniknie egoizm i bardziej niż sobą zainteresujemy się bliźnimi, więc może dobrze byłoby zastanowić się, co naprawdę chcę zaoferować nowicjuszowi i czy to rzeczywiście dla jego dobra.

poniedziałek, 22 września 2025

Nie da się uczyć na błędach?

Gazeta podała informację: „Nocna prohibicja w Opolu od 2026 roku? Mieszkańcy będą mogli o tym zdecydować”. Nie jest to prawdą, bo wyniki konsultacji będą miały charakter opiniodawczy, a ostateczne słowo należeć będzie do Rady Miasta, ale mniejsza z tym, można się było przyzwyczaić, że media i prawda nie idą w parze.

Ta najbardziej znana prohibicja trwała w USA od 1920 do 1933 roku, kiedy to na mocy 18. poprawki do Konstytucji USA zakazano produkcji, sprzedaży i transportu napojów alkoholowych na całym terytorium Stanów Zjednoczonych. Efekt prohibicji był mizerny. Jeśli nawet ilość wypijanego alkoholu choćby odrobinę zmalała, to jednak prohibicja doprowadziła do rozprzestrzenienia się organizacji przestępczych i rozkwitu podziemnego handlu. W 1925 roku w Nowym Jorku funkcjonowało ok. 100 tys. lokali, w których można było nielegalnie kupić i napić się alkoholu. Z konsekwencjami tego pomysłu, to jest z falą zorganizowanej przestępczości, Amerykanie zmagają się do dziś.

Ale przecież żadni imperialiści nie będą nam mówić, co mamy zrobić.

Jeśli w Opolu Rada Miasta wprowadzi nocną prohibicję, to też nie od razu, ale dopiero od nowego roku – trzeba przecież dać czas grupom przestępczym na zorganizowanie się i uruchomienie nocnych punktów nielegalnej dystrybucji.

Ciekawe jest i to, że taką nocną prohibicję przerabialiśmy już w Polsce i to latami. Alkoholu nie można było kupić w nocnym sklepie, bo nie było nocnych sklepów. Absolutnie nie do przyjęcia była sprzedaż alkoholu na stacjach benzynowych. Napić można się było w nocy w nocnym lokalu, ale tych było bardzo niewiele i bardzo drogie. Zostawała sieć melin, zwanych życzliwie „u babci”. I zdaje się, o to właśnie chodzi – wracamy do „babci” i meliniarstwa z czasów PRL.


sobota, 13 września 2025

Krok IX w środowisku AA

W czasie, kiedy już bywałem na mityngach, ale jednocześnie jeszcze piłem, ukradłem kiedyś w przerwie mityngu dwadzieścia złotych. Po prostu z kieszeni czyjejś, nie wiem czyjej, kurtki. Minęły ze dwa lata, zanim dorosłem do tego, żeby na mityngu wyznać prawdę i zaapelować, poprosić, by zgłosiła się osoba, której kiedyś zniknął banknot o takim nominale. Powtarzałem to wielokrotnie, także na innych grupach w mieście, ale nikt się nie zgłaszał. Trwało to lata, ale bez efektu. Wymyśliłem wreszcie, że jeśli do określonego terminu nikt się nie zgłosi, ja wrzucę dwadzieścia złotych do kapelusza na mityngu. W wyznaczonym dniu, ostatni raz opowiedziałem swoja historię i ponowiłem apel, a jako, że odzewu nadal nie było, na oczach wszystkich wrzuciłem do kapelusza banknot, wyjaśniając, z czego to wynika, o co chodzi, po co to robię.

To wydarzenie i moją raczej negatywną ocenę własnego pomysłu opisałem znacznie szerzej w artykule sprzed kilkunastu lat: https://meszuge.blogspot.com/2010/09/krok-9-programu-12-krokow.html Ale tym razem chodzi mi tylko o to, żeby dać znać, że anonimowi alkoholicy, członkowie AA, też czasem wyrządzają sobie krzywdy. Bo jakoś nie wierzę, żebym był jedynym takim przypadkiem na świecie. Przyzwyczajeni do zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone w okresie picia i wcześniej, jakoś nie dostrzegamy lub udajemy, że nie widzimy, własnych postaw i zachowań już w środowisku AA. Nie wszystkie takie krzywdy wynikały ze złej woli, z działania z premedytacją, z pragnienia wyrządzenia zła. Mogły być nieumyślne, wynikać z bezmyślności, naiwności, lub błędnej oceny sytuacji, to jednak nie zwalnia od konieczności dokonania zadośćuczynienia, prawda?

Asia trafiła do AA mocno poturbowana przez wieloletnie picie. Po pierwszym mityngu podeszła do niej Sponsorka i oferując przyjaźń, zrozumienie i pomoc. S. zapewniła, że jej linia sponsorska sięga do samego doktora Boba, więc to najlepsze, co Asię mogło spotkać. Asia wprawdzie nie miała pojęcia, kto to jest ten Bob i o co chodzi z liniami sponsorskimi, ale wolała się nie odzywać, żeby nie zrazić tej miłej pani w średnim wieku.
Alkoholiczki spotykały się raz w tygodniu przez następne trzy miesiące, a podczas tych spotkań S. czytała na głos Asi wyselekcjonowane przez siebie fragmenty książki „Anonimowi Alkoholicy”. Asia robiła też spis osób do których miała urazy, a po przeczytaniu połowy z tych wpisów, bo szkoda czasu na czytanie wszystkiego, dowiedziała się od S. że jej największą wadą charakteru jest słabe zaufanie do Boga i przekonanie, że nie jest wystarczająco dobra. Mocno to Asię zdziwiło, bo – do czasu – odnosiła spektakularne sukcesy w korporacji i była w swojej pracy bardzo dobra przez kilka lat, i była z siebie dumna – nie tylko z tego powodu zresztą.
Nieco później Asia robiła listę osób, które skrzywdziła i dostała polecenie, że ma im zadośćuczynić. Następnie jeszcze w galopującym tempie Kroki X i XI, i polecenie, że Asia musi sobie znaleźć podopieczne. Na pytanie o Krok XII słyszała, że tego się nie czyta, to właśnie praktyka sponsorowania. Usłyszała też, że jak sobie szybko nie znajdzie podopiecznych, to wyleci z hukiem z elitarnej grupy podopiecznych S. a wtedy wiadomo, zapije się na śmierć. Na jakiekolwiek pytania czy wątpliwości Asia słyszała w odpowiedzi, że ma się modlić i powierzać. A jeśli czuje się źle, z dowolnego powodu, a w sumie czuła się tak coraz częściej i coraz bardziej, to widocznie ma za mało AA w życiu.

Asia jakoś znalazła dwie podopieczne i, bez przekonania ani zrozumienia, starała się z nimi robić to samo, co robiła z nią S. – czytała i udzielała powierzchownych instrukcji na temat list z Kroku IV i VIII. Wracały lęki, znowu chciało jej się pić.

Minęło kilka miesięcy, nadeszły wakacje. W ramach urlopu Asia wyjechała za granicę. Jednak obowiązek bywania na minimum trzech mityngach tygodniowo nie został z niej zdjęty, uczestniczyła więc w spotkaniach w Plymouth, Torquay, i w Paryżu, co nie było dla niej wielkim wyzwaniem, bo angielskim i francuskim włada płynnie, a nawet znakomicie – była w tym tak dobra, że udzielała lekcji. Wtedy jednak zaczęły się kłopoty, bo Asia dowiedziała się, że to, co „sprzedała” jej S. to jednak nie jest AA-owski Program działania, ale w sumie... nie bardzo wiadomo, co. Zapewne jakaś prywatna wizja religijna, a nie duchowa, jej Sponsorki.

Po powrocie do Polski Asia wybrała się do kilku sąsiednich miejscowości na mityngi, znalazła sobie nową sponsorkę, która w ciągu ośmiu miesięcy zapoznała ją z Programem AA oraz pomogła zrealizować we własnym życie wszystkie, a nie tylko niektóre, Kroki. Do tego rzetelnie, a nie powierzchownie. Nowa sponsorka zwróciła uwagę na pożytki z modlitwy i medytacji, ale uznała, że w to ingerować nie będzie, bo wiara czy religia, to osobista i prywatna sprawa każdego człowieka.

Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru. [WK, s. 28]

I tu pojawia się pytanie o te dwie podopieczne Asi. Obie zapiły zaraz po zakończeniu spotkań z Asią, ale obie pozbierały się już i aktualnie realizują Program AA raz jeszcze i według innych reguł. Pytanie: czy wróciły do picia przez Asię? Oczywiście nie. Czy Asia skrzywdziła je, oferując pod płaszczykiem AA jakiś problematyczny, sekciarsko-religijny program? Oczywiście tak. Asia nie działała ze złych pobudek, po części nawet wierzyła w sens tego, co robiła, starała się jak potrafiła i naprawdę jej zależało, ale dobra wola jednak nie zwalnia jej całkowicie od odpowiedzialności. Alkoholizm, choć jest chorobą niezawinioną, też od odpowiedzialności nie zwalnia. Za nieumyślne spowodowanie śmierci lub innych szkód, też się odpowiada, choć kara pewnie będzie mniejsza. Zawsze trzeba też pamiętać, że wyjaśnienie nie jest usprawiedliwieniem.

I najważniejsze pytanie: czy, i jakie, zadośćuczynienie winna jest Asia swoim byłym podopiecznym?

Nigdy nikogo nie skrzywdziłem w AA, naprawdę? Jeśli jednak skrzywdziłem, to czy dokonałem zadośćuczynienia? A może wśród alkoholików krzywdy się nie liczą, a zadośćuczynienie się nie należy?

sobota, 6 września 2025

Jakim być sponsorem w AA?

Po raz trzydziesty dziewiąty, mniej więcej, usłyszałem stwierdzenie: moja sponsorka (lub sponsor) nie ma dla mnie czasu, więc pomyślałem, że coś jednak na ten temat napiszę. Kolejny raz, bo o sponsorowaniu już trochę napisałem.

Kilkanaście lat temu, w okresie największego zapotrzebowania na sponsorów w moim mieście, pomagałem jednocześnie pięciorgu podopiecznym. Jakoś dałem radę, bo już wtedy nie pracowałem, a po małżeństwie dawno już opadł kurz, ale też zdecydowałem, że nigdy więcej w coś takiego się nie wpakuję. Nie miałem żadnych wcześniejszych doświadczeń, więc nie zdawałem sobie sprawy, że sponsorowanie to wyjątkowo trudna służba, wymagająca wysiłku każdego rodzaju, uważności, dobrej pamięci, znajomości literatury AA, zaangażowania, cierpliwości, empatii, uczciwości, życzliwości i kilku innych. Uznałem, że jakość jest ważniejsza od ilości, a na bylejakość i powierzchowność – gdy w grę wchodzi czyjeś życie – po prostu się nie zgadzam. I tak wynotowałem sobie kilka ważnych elementów.

1. Czas, o którym była mowa na początku. Jeśli nie masz czasu dla sponsorowanego, z jakichkolwiek powodów, to może skieruj go do kogoś innego, nie udawaj, że sponsorujesz. Nie w tym rzecz, żeby mógł do sponsora wydzwaniać w środku nocy, ale po prostu o dostępność. Jeśli sponsor wyznacza podopiecznemu dwie godziny raz w tygodniu, to o dostępności właściwie nie ma mowy. O sensownym i odpowiedzialnym sponsorowaniu też nie. Dostępność nie oznacza kompletnego braku jakichkolwiek granic.

2. Naucz się słuchać. Jeżeli w trakcie współpracy planujesz sugerować pewne postawy i zachowania, to najpierw naucz się aktywnie i ze zrozumieniem słuchać. Jeśli nie słuchasz (np. bo już wszystko wiesz), a tylko wydajesz polecenia, to nie tworzysz bezpiecznej, pełnej zrozumienia atmosfery. Może i rządzisz, ale nie wspierasz.

3. Nie wolno grozić i zastraszać; o bezpiecznej i przyjaznej atmosferze już było. Owszem, zdarzają się sytuacje naprawdę trudne. Miałem podopiecznego, który robił może z pięć procent tego, co proponowałem, a i to nie zawsze. Powiedziałem mu wtedy z troską w głosie, że jeśli nadal tak to będzie wyglądało, to ja nie będę w stanie mu pomóc. Być może on potrzebuje jakichś specjalnych doświadczeń sponsora, ale ja nie jestem w stanie zmienić swoich, pod kątem jego potrzeb. Więc może pogadałby z Ziutkiem, akurat jest wolny i możliwe, że ma inne przeżycia.
Podopiecznym powtarzałem, że zapewne nie powtórzą moich sukcesów (o ile jakieś osiągnąłem), mają przecież swoje życie i pomysły na nie, ale ważne jest, żeby nie powtarzali moich błędów. Żeby to działało, musiałem o tych swoich błędach wyraźnie mówić. Tak, uczyć ich na własnych błędach.

4. Ważne wydaje mi się zachęcanie do służby na różnych poziomach struktury AA. Zachęcanie, wyjaśnianie korzyści, a nie wydawanie rozkazów. U was może to być różnie, ale u nas w AA służbę powierza grupa, a nie decyduje o tym sponsor alkoholika, ani tym bardziej on sam. Z szalejącej samowoli podopieczny rezygnuje najpóźniej na Kroku Trzecim.

5. Jeżeli chcesz przekazywać Program, musisz go znać, rozumieć, w pewnym sensie mieć (mieć w duszy – kto ma, ten zrozumie). Niezbędne są tu doświadczenia Anonimowych Alkoholików, które czasem słyszy się na mityngach, ale głównie zawarte w książkach AA. Od sponsora nauczyłem się: my w AA znamy literaturę AA i nadal uważam, że ma to sens i jest ważne.

6. Staraj się być cierpliwy. Pamiętam jak po latach doświadczeń zaczęło mi się wydawać, że pewne rzeczy są oczywiste i proste. Zapewne takie były... dla mnie. Niekoniecznie dla podopiecznego, nowicjusza.

7. Uważaj, żeby nie wpaść w pułapkę odgrywania roli wszystkowiedzącego boga. Jako sponsor jestem w AA alkoholikiem od przekazywania Programu, a nie od poradnictwa w zakresie psychologii rodzinnej i opiekuńczej, prawa pracy, medycyny (sugerowanie lub zabranianie stosowania leków!), mechaniki pojazdowej, systemów podatkowych, polityki, religii itp. To nie znaczy, że nie wolno czasem o czymś takim porozmawiać – napisałem, żeby wystrzegać się poradnictwa, a zwłaszcza narzucania osobistych przekonań.

8. W pracy z podopiecznym kieruj się życzliwością, jego interesem i możliwościami.

Zapewniam z pełną odpowiedzialnością, że nie każdy w AA musi byś sponsorem. Są alkoholicy, którzy – z jakiegoś powodu – nie powinni się tego zadania podejmować. Na szczęście w AA jest wiele służb do pełnienia i jeśli chcesz być pomocny i przydatny, to na pewno znajdziesz coś dla siebie i z korzyścią dla innych.



O sponsorowaniu było już w...

środa, 3 września 2025

Co robi, a czego nie robi AA?

Usłyszałem ostatnio, że AA nie załatwia pracy i nie pożycza pieniędzy. Przypomniało mi się, że te różne wyliczanki, czego to AA nie robi, słyszałem od swoich pierwszych mityngów. Zapewne to i dobrze, po co nowemu w AA rozczarowania i zawody, bo sobie uroił, że mu tam pożyczą pieniądze, podżyrują pożyczkę, załatwią pracę i mieszkanie.

Pierwszy raz drobna konsternacja nastąpiła, gdy przed świętami 1998 roku jęczałem na mityngu, że na wigilię będę miał placki ziemniaczane, bo na nic innego mnie nie stać. Po mityngu podszedł kolega, wręczył mi dziesięć złotych i poradził, żebym kupił karpia. Nie było ani słowa, czy to pożyczka, czy darowizna. Karpia nie kupiłem, nie umiem zrobić i nie lubię, a po świętach zwróciłem mu te pieniądze. Było mi zwyczajnie głupio, bo z tym użalaniem się nad sobą to jednak mocno przesadziłem, święta były skromne, ale nie aż tak, żeby mi było potrzebne dziesięć złotych.

W każdym razie to był moment, w którym zacząłem się zastanawiać nad różnicami: czego nie robi Wspólnota AA, a czego nie robią pojedynczy członkowie AA? Dziś może się to wydawać śmieszne, ale wtedy nie było takie proste. Sam słyszałem, jak alkoholik odmówił udzielenia koledze drobnej pożyczki, mówiąc, że w AA nie pożycza się pieniędzy.

Następny zgrzyt miał miejsce podczas lektury „Życia w trzeźwości”. Mnie przyjmowano do AA, zadając pytania o to, czy picie mi szkodzi i mam przez nie problemy, i czy mam pragnienie zaprzestania picia. Wszystkich tak odpytywano i jednych przyjmowano, a innych nie. Ale w książce przeczytałem:

Zresztą nie rejestruje się tam w ogóle imion ani członków, ani gości na spotkaniach; niczego się nie podpisuje i nie odpowiada na żadne pytania („Życie w trzeźwości”).

To jak to jest, w AA nie zadaje się żadnych pytań, ale prowadzący mityng AA i to podczas spotkania AA, jednak może? To były czasy, kiedy nic jeszcze nie wiedziałem o szalejącej samowoli i o zdolności do podporządkowania się.

Po latach pojawiły się komputery, internet, strony www, komunikatory, media społecznościowe i inne takie, i dziś wykazy tego, czego nie robi AA, można znaleźć w setkach lub tysiącach miejsc. Także na stronach grup, intergrup, regionów AA. To istotna zmiana, bo pamiętam oficjalny komunikat IŚO: Intergrupa Śląska Opolskiego odcina się od wszystkich treści zamieszczanych w Internecie. Tak... dawne złe czasy.

Z paru stron wynotowałem sobie, czego nie robi AA, na przykład:
- Nie tworzy spisów członków ani nie przechowuje ich historii życia i choroby.
- Nie stawia prognoz – ani medycznych, ani psychologicznych, ani żadnych innych.
- Nie twierdzi, że alkoholizm jest dziedziczny, albo że jest chorobą czysto fizyczną.
- Nie udziela pomocy w odtruwaniu (detoks), nie ordynuje leków, ani nie udziela żadnej pomocy medycznej.
- Nie twierdzi, że jest tylko jeden sposób na wyzdrowienie, ani że wszyscy alkoholicy są tacy sami.
- Nie stawia diagnoz ani prognoz, nie udziela porad medycznych czy psychiatrycznych.
- Nie zajmuje się mechanizmami uzależnienia, na przykład mechanizmem iluzji i zaprzeczeń.
- Nie oferuje mieszkania, wyżywienia, pracy, pieniędzy ani innych usług socjalnych.
- Nie angażuje się w praktyki religijne ani działalność polityczną.
- Nie udziela pomocy prawnej, nie wystawia zaświadczeń do sądów czy więzień.
- Nie udziela konsultacji domowych, zawodowych ani rodzinnych.
- Nie pobiera żadnych opłat za swoje działanie.
- Nie dostarcza alkoholikom wstępnej i dalszej motywacji do zdrowienia.
- Nie angażuje się w edukację czy propagandę na temat alkoholu i alkoholizmu. Itd. Itd.

Prawdopodobnie można by znaleźć lub przypomnieć sobie, albo wymyślić, drugie tyle.

W kilku powyższych przypadkach można mieć wątpliwości. Czy w Wielkiej Księdze nie jest przechowywana historia życia i choroby niektórych alkoholików (piciorysy, historie osobiste)? Jeśli mityng rocznicowy grupy AA rozpoczyna się mszą świętą, to czy naprawdę nie angażuje się w praktyki religijne? Czy grupa nie potwierdza obecności na mityngu osobom skazanym, na potrzeby ich wychowawcy? Jeśli rodzina mojego podopiecznego poprosi o spotkanie i proste wyjaśnienie, co on robi, gdzie i po co, to czy powinienem odmówić? Czy nie są organizowane spotkania informacyjne w szkołach (to nie jest niesienie posłania w ramach V Tradycji)?

Wychodzi więc na to, że zdecydowanie prościej byłoby wymienić, co robi AA dla alkoholików. No tak, jasne, pomaga trwać w trzeźwości i ją osiągnąć. A konkretnie? Tak, dostarcza alkoholikowi, za jego pieniądze zresztą, literaturę, jeśli nie niezbędną, to bardzo pomocną w osiąganiu trzeźwości. Niewątpliwie ważne są też spotkania (mityngi) AA, ale pod warunkiem, że alkoholicy dzielą się na nich nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, że mogą oni rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w zdrowieniu/wyzdrowieniu/wytrzeźwieniu z alkoholizmu (Alcoholics Anonymous is a fellowship of men and women who share their experience, strength and hope with each other that they may solve their common problem and help others to recover from alcoholism).

Stosunkowo łatwo było i jest odróżnić, czego nie robi Wspólnota AA, od tego, co może zrobić pojedynczy uczestnik mityngów AA. Wykaz tego, co robi cała Wspólnota AA dla alkoholików, wydaje się tak naprawdę spisem działań jednej, kilku lub wreszcie kilkudziesięciu alkoholików, a Program AA, będąc programem duchowym, a nie religijnym,  zaprasza swoich członków do własnego, osobistego i prywatnego zrozumienia pojęcia Siły większej niż nasza własna. Nie interesuje nas to, jakie są wierzenia naszych członków. Są to sprawy całkowicie prywatne (WK).

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Powrót trzeźwego myślenia

Dawno, dawno temu, pod koniec wojny, firma IBM wypuściła na rynek pierwsze komputery ENIAC, zwane wtedy maszynami myślącymi, elektronicznymi maszynami cyfrowymi, mózgami elektronowymi itp. Pojawiły się obawy, wtedy uważane za całkiem realne, że przez te urządzenia, ludzie oduczą się myślenia. Żeby się oduczyć, trzeba by się wcześniej nauczyć, a z tym bywało i bywa różnie, ale zostawmy to.
Pojawiły się więc ulotki, naklejki firmy IBM: Think, think, think – był to skrót od: myśl, co chcesz zrobić, myśl, co robisz i pomyśl, co zrobiłeś. Miały zwracać uwagę, by nie zwalać wszystkiego na komputery; nawet najszybszy komputer (sztuczna inteligencja) nie zwalnia człowieka od myślenia.

Podobno hasło „think, think, think” przyswoiły sobie niektóre grupy AA w krajach anglojęzycznych i wieszają stosowne tablice w salach mityngowych. Zupełnie mnie to nie zdziwiło, uważam to nawet za bardzo naturalne, normalne i oczywiste. Przecież trzeźwienie to powrót do zdroworozsądkowego myślenia, a nie wyłącznie myślenia. Oczywiście, jeśli ktoś nie ma do czego wracać, to ten system myślenia trzeba zbudować od nowa i to też czasem dzieje się dzięki Programowi Dwunastu Kroków.

Cały ten temat z myśleniem powrócił, gdy kilka lat temu usłyszałem, że alkoholik powinien wyłączyć myślenie, że z tego myślenia to same kłopoty i ból głowy, więc myślenie należy zastąpić... wiarą. W tym momencie bardzo wyraźnie zapachniało sektą.
Nie myśl, nie kwestionuj, nie zastanawiaj się, nie dopytuj, nie kontestuj, nie wątp, pamiętaj, że nic nie potrzebujesz rozumieć, wystarczy, żebyś wierzył i powierzał – to właśnie popularne rady i sugestie wciskane członkom sekty przez jej liderów/guru.

Nie tak dawno słyszałem rozmowę sponsorki z podopieczną
- Podopieczna: dlaczego przy Czwartym Kroku nie robiłyśmy tabeli lub listy osób skrzywdzonych, przecież w Kroku Ósmym mowa jest o tym, że mamy ją już gotową?
- Sponsorka: za dużo myślisz, czy jesteś pewna, że nie marzy ci się powrót do kontrolowanego picia?
- Podopieczna: nie, wcale nie chce mi się pić, po prostu jestem ciekawa, bo słyszałam o tym na mityngu...
- Sponsorka: mówiłam, żebyś nie słuchała na mityngach jakichś mądrości terapeutycznych, nie wystarczy ci to, co mówię? To może sama zostań swoją sponsorką, bo ja mam coraz więcej wątpliwości, czy tobie w ogóle można pomóc...

W tym momencie podopieczna zaczęła w przerażeniu jąkać się i usprawiedliwiać, najwyraźniej obawiając się jakiejś kary, wreszcie tłumaczyć się płaszczyć i błagać. Odszedłem zniesmaczony, bo tego nie dało się słuchać.
Zastanowiło mnie to, co usłyszałem na końcu „czy tobie w ogóle można pomóc” – moim zdaniem to manipulacja i zastraszanie. Gdyby jeszcze powiedziała: nie mam pewności, czy potrafię ci pomóc, to może miałoby to sens, ale tak, przekaz jest jednoznaczny – ja jestem alfą i omegą, ja znam najlepszy amerykański sposób poznawania Programu, więc jeśli to kwestionujesz to zdechniesz marnie, bo już nikt nie udzieli ci pomocy. To straszenie, że „już nikt nie udzieli ci pomocy” słyszałem też przy innej rozmowie, a wynika z tego, że to JA jestem jedynym ratunkiem dla ciebie, beze mnie wrócisz do picia i moralnego upadku.

Gdyby podopieczna była w stanie myśleć, być może zaczęłaby się zastanawiać, skąd pomysł, że tylko ta jedna sponsorka może jej pomóc? Skąd pomysł, że żadna inna alkoholiczka jej nie pomoże? Skąd przekonanie, że można czarną owcę usunąć „ z naszej listy whatsappowej”, a pozostałym zakazać komunikowania się z nią, co ma być rzekomo objawem miłości i służby?

Przypomniał mi się, niesławnej pamięci, David B. autor codziennych sugestii, zwany „panem sześć punktów”, a zwłaszcza jego rozumienie idei Kroku Pierwszego, która miała się sprowadzać do absolutnego, ślepego posłuszeństwa sponsorowi. (o tym panu można poczytać tu: https://aacultwatch.blogspot.com/search?q=david+b, na stronach poświęconych śledzeniu różnych kultów w środowisku AA.

Anonimowi Alkoholicy są wyjątkowo podatni na działanie różnych sekciarzy. Trafiają do Wspólnoty ludzie pogubieni, pełni wątpliwości i lęków. Takich bardzo łatwo przyciągnąć do sekty, jakich wiele powstaje wśród milionów alkoholików. Obroną byłoby myślenie, „think, think, think”, ale przecież rozsądne trzeźwe myślenie nie jest dostępne dla nowicjuszy. Więc może starsi powinni pomagać. Jak kiedyś przed uwodzicielami, tak teraz przestrzegać przed sekciarstwem w AA?

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Porady, ale nie dla wszystkich

Robert Cialdini w książce „Wywieranie wpływu na ludzi” sugeruje:
I na koniec jeszcze jedna wskazówka: ustal sobie cel i własnoręcznie go zapisz. Jakikolwiek by ten cel nie był, ważne jest, aby go ustalić i wiedzieć dokładnie, do czego się zmierza, a następnie to zapisać. Jest coś magicznego w samym akcie zapisania. Tak więc zapisz swój cel. Gdy go już osiągniesz, znajdź sobie i zapisz cel następny.

W poradnikach pozytywnego myślenia, osiągania ważnych celów, zdobywania różnych życiowych szczytów, często natykałem się na podobne rady. Już nawet nie chodzi o zapisanie, co wręcz o powiadomienie wszystkich krewnych, znajomych, powinowatych, współpracowników i sąsiadów, o swoim planie, pomyśle, postanowieniu, decyzji o tym, że już od jutra zaczynam realizować... to lub tamto. Miało to utrzymywać wysoki poziom motywacji. Lata mijały, a ja miałem co do tego coraz więcej wątpliwości.

W moim przypadku wyglądało to całkiem inaczej. We wczesnym dzieciństwie radośnie i ochoczo opowiadałem o swoich planach i zamierzeniach, jak to dziecko, ale bardzo szybko przekonałem się, że to nie jest dobry pomysł. Zbierałem kieszonkowe na autko. Koledzy, którym o tym powiedziałem, uznali, że to autko jest kiepskie i oni takiego to nawet za darmo by nie chcieli. Na zabawkę nazbierałem, ale już mnie tak nie cieszyła. Wtedy jeszcze nie przychodziło mi do głowy, że oni mogą kłamać, a zrozumienie powodów, dla których kłamali, zajęło mi naprawdę wiele czasu.
Kilka lat później okazało się, że jeśli zdradziłem swoje plany, a one mi się nie powiodły, to narażałem się na śmieszność, kpiny i drwiny. Nie lubiłem, jak się ze mnie śmieją, nadal za tym nie przepadam. Jako dziecko po prostu cierpiałem.
Kolejny skok czasowy – opowiedziałem o swoich planach, zamierzeniach i pomysłach, a znajomi z firmy pobiegli sprintem do szefa, żeby mój pomysł przedstawić jako własny. Jeśli nawet nie próbowali podkraść mi rozwiązanie czy koncept, to starali mi się przeszkadzać w jego realizacji. Też jeszcze nie rozumiałem, że znajomi z pracy, szkoły, boiska czy skądś tam, nie są wzorem ludzi, kochających bliźniego, dobrze życzącymi innym, wspierającymi, pomocnymi. Zaczynałem rozumieć, że – być może – te porady mają sens w jakichś normalnych społecznościach, ale wśród Polaków, ludzi zawistnych i często nienawidzących siebie nawzajem za nic, coś takiego nie działa albo słabo i rzadko. 
W taki oto sposób nauczyłem się nie zdradzać swoich pomysłów, projektów, zamierzeń i marzeń. W Polsce była i jest to postawa zdecydowanie bardziej zdroworozsądkowa, oparta na moich, i nie tylko, konkretnych doświadczeniach i przeżyciach.

Nie mam racji, Polacy tacy nie są? Wystarczy poczytać komentarze na blogu z ostatnich lat. Czym alkoholicy różnią się od innych ludzi? Alkoholicy są tacy sami, jak inni ludzie, tylko bardziej. Bardziej zawistni, bardziej nienawistni, bardziej agresywni, złośliwi i szczujący.

W środowisku alkoholików z AA zaobserwowałem jeszcze specyficzną prawidłowość związaną z oficjalnym ogłaszaniem planów i zamierzeń. Ziutek wraca na mityngi po zapiciu. Dramatycznie pyta, co on ma robić, bo już nie daje rady. Jedni radzą mu terapię, ale ten pomysł Ziutek odrzuca – na terapiach był już siedmiu i efekt tego jest żaden. To podpowiadają mu, żeby znalazł sponsora i zaczął z nim poznawać i realizować w swoim życiu Program Dwunastu Kroków. Kilka dni później Ziutek radośnie ogłasza, że znalazł sponsora i na dniach zaczyna z nim pracę. Kupuje nową Wielką Księgę, ładuje telefon, bo przecież będzie się musiał często kontaktować ze sponsorem i innymi alkoholikami, cieszy się, bo dostał jakieś sugestie do wykonania, o wszystkich tych działaniach i planach opowiada w gronie znajomych i na mityngach i... wraca do picia.
W taki sposób Ziutek zaczynał z kilkunastoma sponsorami. Alkoholika takiego jak Ziutek znam niejednego. Za to schemat jest powtarzalny: powrót po zapiciu, demonstracyjne poszukiwania sponsora, manifestacja radości, bo sponsor się znalazł, opowiadanie o tym, co sponsor zalecił na początek, ostentacyjne kupowanie książek (poprzednie po pijanemu zgubił albo wyrzucił), publicznie okazywana determinacja i radość, bo pierwszy termin spotkania ze sponsorem uzgodniony i... powrót do picia. Czyżby dzielenie się planami i zamiarami było na tyle satysfakcjonujące i wyczerpujące, że skoro ta najważniejsza i najtrudniejsza (sic!) praca została wykonana, to można się już w końcu napić?

Nie będę się upierał, że sama ta idea opisana w poradnikach jest guzik warta. Po prostu nie sprawdza się ona w moim przypadku i przynajmniej kilkunastu, które znam z obserwacji. A chodzi w sumie o to, żeby samemu sprawdzić we własnym życiu, zanim zacznie się powtarzać teoretyczne mądrości. Dotyczy także innych teoretycznych mądrości.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Niekonwencjonalny styl życia

Żeby rozważać pytanie, czy istnieje jakiś specyficzny styl życia niepijących alkoholików, często członków AA, trzeba najpierw zrozumieć, co w ogóle znaczy to określenie. Styl życia jest to całokształt codziennych zachowań człowieka, nawyków, decyzji i wyborów, charakterystyczny dla jego położenia, który odzwierciedla jego system wartości, sposób funkcjonowania w życiu, postawę wobec innych ludzi, także specyficzne przekonania. Tak więc, czy istnieje jakiś typowy dla niepijących alkoholików styl życia? Oczywiście – tak.

W Polsce większość ludzi, prawie wszyscy, używają alkoholu. Także ci, którzy normalnie nie piją. Nawet jeśli jest to sporadyczne, raz na kilka lat, na przykład ślub córki, zabawa sylwestrowa w firmie z udziałem szefa, to jednak zdarza im się wypić choćby kieliszek szampana. Całkowita, absolutna abstynencja, jako styl życia, jest czymś bardzo rzadkim.

Spotkania AA zwane u nas mityngami. Regularnie uczestniczą w nich alkoholicy, a nieuzależnieni, jeśli w ogóle, to bardzo, bardzo rzadko, sporadycznie albo wcale. Regularne lub/i częste uczestnictwo w mityngach AA, to też element specyficznego stylu życia, wynikającego z przekonania, że coś takiego jest potrzebne, wskazane lub nawet niezbędne.

Unikanie miejsc, do których przychodzą normalni ludzie głównie po to, żeby pić razem alkohol. I nie chodzi o upijanie się, ale na przykład o dwa piwa w pobliskiej pijalni piwa, po racy z kolegami, po meczu, a przed powrotem do domu.

Spory pakiet przekonań wyniesionych z terapii odwykowej lub środowiska AA, albo jednego i drugiego. Na przykład: spotkania i dłuższe spędzanie czasu z osobami pijącymi alkohol i pijanymi może być nawet niebezpieczne, grozi nawrotem lub choćby złym samopoczuciem. Podobnie jest z kupowaniem alkoholu, składaniem się na alkohol, dawaniem go w prezencie.

Zestaw przyjaciół, kolegów i znajomych. W książce telefonicznej mamy alkoholików wyjątkowo dużo, często większość.

Typowe, charakterystyczne i wręcz rzucające się w uszy jest nadużywanie zaimków osobowych. W relacjach ze zdrowymi ludzi bywa to wyjątkowo rażące, bo wiecznie to ja, ja i ja. Jednak specyficznemu językowi alkoholików można by poświęcić solidne, odrębne opracowanie.

Trzeba rozbić złudzenie, że jesteśmy jak inni ludzie albo że niedługo tacy będziemy [WK, s. 30].

Czy wszystkie te elementy występują zawsze, do końca życia, u każdego niepijącego alkoholika? Oczywiście, że nie – nic nie jest stuprocentowe, może poza śmiercią. Wystarczy, że dla większości alkoholików są to postawy, zachowania, przekonania, typowe na tyle, żeby kształtowały specyficzny styl życia. Czy jest on czymś złym, niewłaściwym, nagannym? Powiem tak: jeśli za określonymi przekonaniami i postawami nie idą zachowania, które kogoś krzywdzą, to nie. Czy sprawiają przyjemność, uszczęśliwiają? Tu już bywa bardzo różnie – zdarza się, że po latach już nie, ale alkoholicy często boją się zmienić pewne zachowania, zweryfikować przekonania, więc ten specyficzny styl życia podtrzymywany jest nadal.

czwartek, 17 lipca 2025

Na mityngach uczę się życia?

Jedno z mityngowych zaklęć, które znam od pierwszego mityngu i czasem słyszę do dziś. Możliwe, że na początku sam je wygłaszałem w czasach bezmyślnego powtarzania „mityngowych mądrości”.

Wiktor Osiatyński napisał w jednej ze swoich książek, że u alkoholików typowy jest niedobór pewnych umiejętności życiowych i społecznych, czy jakoś tak, podobnie. Do dziś pamiętam, jak nieswojo i smutno mi się zrobiło, kiedy zorientowałem się, że mnie to też dotyczy, choć miałem wtedy ponad czterdzieści lat.
O tych umiejętnościach życiowych raczej w ogóle nie ma co mówić, ale przez dłuższą chwilę naprawdę rozważałem możliwość poprawienie swoich umiejętności społecznych, to jest ulepszenia lub poprawienia relacji z innymi ludźmi. Szybko okazało się, że mityng AA nie jest do tego odpowiednim czasem i miejscem. Wręcz przeciwnie.

O setek lat znane jest na świecie powiedzenie qui tacet, consentire videtur – kto milczy, ten zdaje się zezwalać, lub prościej: milczenie oznacza zgodę. Oczywiście wiadomo, że nie oznacza jej w sensie formalno-prawnym, ale w codziennym życiu często można spotkać się z pytaniem lub zarzutem – skoro się nie zgadzałeś, to czemu nic nie powiedziałeś?

Scenariusze mityngów AA zostały skonstruowane nie po to, żebym się czegoś nauczył, ale po to, żebym się bezpiecznie i dobrze czuł. Nikt nie może zwrócić mi uwagi, nawet jeśli bezczelnie kłamię lub plotę od rzeczy, skomentować mojej wypowiedzi ani jej przerwać (chyba, że ględzę za długo, ale i z tym bywa różnie). Nikt nie może ze mną i moimi kocopołami polemizować. Nawet dopytać mnie o nic nie wolno. Milczenie uczestników mityngu wydaje się oznaczać aprobatę dla tego, co mówię. Czy w tych warunkach mogę dowiedzieć się i zrozumieć, że nie mam racji, że się mylę, że moje kłamstwa zostały zdemaskowane? Jest jakaś szansa, że dowiem się, co i jak powinienem zrobić, jeśli nikomu nie wolno udzielić mi żadnej rady? Czy, wobec pozornej zgody uczestników, wpadnie mi do głowy, żeby korygować swoje przekonania? O absurdalnym zakazie używania „my” na wielu polskich mityngach w ogóle nie ma co wspominać.

Mityngi dały mi to, co mój sponsor lubi nazywać jednym z najważniejszych słów w Wielkiej Księdze – AA sprawiło, że w moim życiu pojawiło się słowo »my«. »Przyznaliśmy się, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu…«. Już dłużej nie musiałem być sam [WK z 2018 roku].

Podczas mityngów AA oduczam się (niestety) normalnych i naturalnych relacji z innymi ludźmi, ale... mityng AA nie jest okazją do nauki życia społecznego, nie taki jest przecież jego cel. Tu jednak dobrze byłoby uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Czy w AA w ogóle nie da się doskonalić umiejętności społecznych? Ależ da się! W służbach poza moją grupą AA. Na przykład w Intergrupie, gdzie musiałem się uczyć współpracować dla wspólnego dobra z grupą ludzi, z których przynajmniej połowy w ogóle nie znałem, trzech nie lubiłem, dwóm nie ufałem, a jeden był moim przyjacielem (czyli dokładnie tak, jak to bywa w życiu w różnych grupach społecznych). Ale tutaj, w tych warunkach, mieliśmy działać i zrobić coś razem dla wspólnego dobra. Tak – MY razem.