niedziela, 19 września 2010

Krok 9 Programu 12 Kroków

Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.
(ang. Made direct amends to such people wherever possible, except when to do so would injure them or others.)

Jak rozumiem Krok 9 Programu 12 Kroków AA?

Krok Ósmy stanowi przygotowanie, na razie jeszcze dość teoretyczne; w Kroku Dziewiątym przechodzimy już do konkretów, do realizacji, weryfikując jednocześnie w praktyce przekonania o własnej gotowości. Dosyć łatwo jest „stać się gotowym” podczas pracy ze sponsorem, albo w trakcie „krokowego” warsztatu, wśród innych alkoholików, natomiast zdecydowanie trudniej, podczas bezpośredniego, twarzą w twarz, spotkania i rozmowy z osobą skrzywdzoną. Ta kolosalna różnica w podejściu wynika z powodu, który nie zawsze tak łatwo jest sobie uświadomić: wprawdzie inni uzależnieni znakomicie mnie rozumieją, a ja ich, ale prawda jest taka, że (poza sporadycznymi wyjątkami) ludzie ci, nigdy w życiu, nie widzieli mnie pijanego, ani nie należą do grona osób, które skrzywdziłem. To „ustawia” nasze relacje na zupełnie innym poziomie.
A mityng AA? To cudowne miejsce! Cudowne dlatego, że dzieją się tam najprawdziwsze cuda. Przez dwie godziny w tygodniu no, ewentualnie cztery, jestem w stanie zagrać przekonująco dowolną rolę, być dokładnie takim człowiekiem, jakim chciałbym być. Co gorsze, w swoje mityngowe wcielenie potrafię nawet uwierzyć…
 
Istotą zadośćuczynienia jest szczera chęć i pragnienie naprawienia relacji z osobą skrzywdzoną. Tu już nie chodzi tylko o wyrównanie rachunków. Przykład: kilka lat temu pożyczyłem od znajomego trzysta złotych. Obiecałem oddać mu te pieniądze za cztery tygodnie, zresztą, jedynie pod tym warunkiem zgodził się je pożyczyć. Nie zrobiłem tego z powodów, które nie są w tym momencie ważne. Jeśli teraz wyślę do niego przekazem pocztowym trzysta dwadzieścia złotych (doliczyłem mu nawet odsetki, taki jestem uczciwy, a co!), a do tego na blankiecie napiszę „przepraszam”, to, czy dokonałem zadośćuczynienia? Wydaje mi się, że jeżeli moja odpowiedź na takie pytanie brzmi „tak”, to chyba jednak warto, żebym wrócił jeszcze do pracy nad Krokiem Ósmym. Nie trzeba chyba dodawać, że „wyrównanie rachunków”, zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzą sprawy finansowe, lepsze jest jednak niż nic.
 
Właściwie zrealizowane zadośćuczynienie kosztuje zadośćuczyniającego bardzo dużo, to fakt, ale taka jest właśnie cena uwolnienia się od chorej przeszłości. Cofając się przed Dziewiątym Krokiem, nadal tańczymy chocholi taniec w rytm muzyki, na którą składają się między innymi: urazy, poczucie winy, złość, poczucie krzywdy, zadawnione, niewypowiedziane żale i pretensje, nierozpoznane cierpienie, wyrzuty sumienia oraz inne, podobne „nutki”.
 
Najbardziej autentyczna gotowość, osiągnięta podczas pracy nad Krokiem Ósmym, to faktycznie dużo, ale nadal jednak nie wszystko. Potrzebny jeszcze będzie realistyczny plan działania – koniecznie skonsultowany ze sponsorem, albo z innymi alkoholikami, którzy mają doświadczenie w praktycznej realizacji Kroku Dziewiątego. Niewątpliwie ważna jest też odwaga, determinacja oraz wrażliwość. W tym ostatnim przypadku chodzi głównie o umiejętność wybrania właściwego czasu, miejsca i wreszcie okoliczności. Wesele córki nie jest raczej dobrym momentem na przypominanie jej molestowania, na które była narażona w dzieciństwie przez pijanego tatę.
A'propos rozmów, wyjaśniania, tłumaczeń… W Kroku Dziewiątym mowa jest o zadośćuczynieniu, a nie o „zadośćpogadaniu”. Są to oczywiście elementy ważne i potrzebne, ale… Program AA jest jednak programem działania, a nie gadania, zwłaszcza w przypadku krzywd poważnych, emocjonalnych, wyrządzonych ludziom, których ponoć kochamy.
 
Podczas mityngów AA, gdy tematem jest Krok Dziewiąty, często słyszę, jak słowo „przepraszam” używane jest zamiennie ze słowem „zadośćuczynienie”. Przyznam, że bardzo chciałbym wierzyć, że to tylko taki skrót myślowy, bo przecież określenia te nie są jednak synonimami. „Przepraszam” to ja mogę powiedzieć komuś, kogo niechcący potrąciłem na ulicy, w autobusie, lub tramwaju, albo jeśli na umówione spotkanie spóźniłem się kilkanaście minut. Samo „przepraszam” za zmarnowane pół życia, gwałty małżeńskie, albo traumatyczne dzieciństwo, jest po prostu bezczelnością, arogancją, drwiną i kolejną krzywdą.
Oczywiście nie znaczy to, że słowo „przepraszam” należy wyrugować ze swojego słownika, zupełnie przestać go używać. Wprost przeciwnie! Warto jednak zrozumieć jego, stosunkowo niewielką, „wagę” w procesie zadośćuczynienia ludziom, którym wyrządziliśmy naprawdę duże, nieodwracalne szkody. Przeprosiny, wygłoszone z największym nawet przekonaniem i skruchą, to nadal tylko słowa…
 
Wspomniałem o realistycznym i skonsultowanym ze sponsorem planie działania. Chodzi głównie o to, żeby zabezpieczyć, zarówno osobę pokrzywdzoną, jak i starającego się dokonać zadośćuczynienia alkoholika, przed próbami zrealizowania i wprowadzenia przez niego w życie pomysłów – delikatnie mówiąc – nieprzemyślanych. Znam alkoholika, który w ramach zadośćuczynienia kupił żonie kozę. Żona podobno kocha zwierzęta, rodzina dysponuje dużym domem na wsi, sadem i ogrodem… To wszystko prawda, ale okazuje się, że teraz właścicielka zwierzęcia musi o tą swoją kózkę dbać, pilnować, żeby zwierzę było nakarmione, czyste, zdrowe. Czyli – zamiast zadośćuczynienia – obdarowana została kolejnymi obowiązkami, problemami i wydatkami.
Przykład z kozą może sprawiać wrażenie zabawnej anegdoty, ale wnioski, które z niego wynikają, są pocieszne już nieco mniej. Krzywdziłem ludzi w życiu… powiedziałbym samowolnie i lekkomyślnie, nie zastanawiając się zupełnie, że wszystkie moje działania mają i będą mieć określone konsekwencje, i że za to wszystko przyjdzie mi kiedyś zapłacić. Jeśli teraz, nadal samowolnie i lekkomyślnie starał się będę zadośćuczynić, to skutki mogą być równie opłakane, ale jednocześnie okaże się, że wewnętrzna zmiana, o której tak chętnie mówię, i z której jestem tak dumny, ma jedynie powierzchowny charakter, albo jest wręcz zupełną fikcją, iluzją, w którą chciałbym wierzyć. Bo jeśli nadal funkcjonuję tak samo…
Zmierzam konkretnie do stwierdzenia, że plan, pomysł zadośćuczynienia, oprócz sponsora, czy też innego alkoholika, zwykle warto również uzgodnić i skonsultować z osobą pokrzywdzoną. Napisałem „zwykle”, bo nie oznacza to, że jest to pomysł najlepszy zawsze, w stu procentach. Zdarzyć się może, że na pytanie, „co mógłbym zrobić?”, usłyszymy, że zupełnie nic, że pokrzywdzony nie życzy sobie z nami nawet na ten temat rozmawiać. Jednak w większości przypadków gotowość do wysłuchania oraz podporządkowania się woli osoby pokrzywdzonej, wrażliwość na jej potrzeby i ich akceptacja, są bardzo wskazane.
 
Mogło mi się wydawać, że przemykam przez to swoje życie z gracją porannego zefirka, podczas kiedy w rzeczywistości parłem przez nie, jak oszalały nosorożec szarżujący przez skład porcelany. Nosorożec jest gruboskórny, taka jego uroda, może mu się wydawać, że jedynie lekko kogoś musnął, podczas gdy chodziło o całkiem solidne „walnięcie”. Tego, że poszkodowany przewrócił się i złamał rękę, nosorożec, pędząc dalej, zapatrzony w swój cel i… samego siebie, już nie widział.
Często nie do końca zdajemy sobie sprawę, jak bardzo, i czym właściwie, kogoś skrzywdziliśmy, ale to jeszcze jeden argument za tym, żeby z osobami skrzywdzonymi rozmawiać.
 
„Zadośćuczyniliśmy osobiście…” – osobiście, to nie znaczy tylko, że nie przez ciotkę, podwładnego z pracy, nie za pośrednictwem posłańca, kuzyna, szwagra, gońca. Osobiście, to twarzą w twarz, więc nie e-mailem, nie esemesem, nie faksem. Nawet tradycyjny list jest jednak próbą zadośćuczynienia za pośrednictwem poczty. Ale… Kuzynka mieszka w Ameryce. Ja się tam zdecydowanie nie wybieram – taka ekspedycja jest całkowicie poza moim zasięgiem finansowym. Czyli jednak list? Bo przecież jasne jest, że lepiej jednak list, niż nic! Ale może warto poczekać jeszcze trochę? Za trzy miesiące święta, może kuzynka tu przyjedzie?
Takie dylematy pojawiają się często, a decyzja, którą trzeba podjąć, nie jest łatwa, ale nikt mi przecież nie obiecywał, że zadośćuczynienie to głupstwo, nic wielkiego. A jeżeli obiecywał – to kłamał.
 
Moje wątpliwości budzi problem zadośćuczynienia dokonywanego wprawdzie niby osobiście, ale jednak nie wprost, nie bezpośrednio osobie pokrzywdzonej. Konkretny przykład. W czasie, kiedy już bywałem na mityngach, ale jednocześnie jeszcze piłem, ukradłem kiedyś w przerwie mityngu dwadzieścia złotych. Po prostu z kieszeni czyjejś, nie wiem czyjej, kurtki. Minęły ze dwa lata, zanim dorosłem do tego, żeby na mityngu wyznać prawdę i zaapelować, poprosić, by zgłosiła się osoba, której kiedyś zniknął banknot o takim nominale. Powtarzałem to wielokrotnie, także na innych grupach w mieście, ale nikt się nie zgłaszał. Trwało to lata, ale bez efektu. Wymyśliłem wreszcie, że jeśli do określonego terminu nikt się nie zgłosi, ja wrzucę dwadzieścia złotych do kapelusza na mityngu. W wyznaczonym dniu, ostatni raz opowiedziałem swoja historię i ponowiłem apel, a jako, że odzewu nadal nie było, na oczach wszystkich wrzuciłem do kapelusza banknot, wyjaśniając, z czego to wynika, o co chodzi, po co to robię.
Czy dokonałem zadośćuczynienia? Dość długo miałem trudności z odpowiedzią na to pytanie. Niby tak, niby wszystko było w porządku, znajomi też twierdzili, że załatwiłem to najlepiej, jak się dało. Jednak…
Dzięki temu wydarzeniu nauczyłem się (w takich i podobnych wątpliwych sytuacjach, z przeszłości i na przyszłość) stosować metodę dwóch prostych pytań: „kto zyskał?” i „kto stracił?”.
W opisywanej przeze mnie sytuacji właściciel pieniędzy stracił dwadzieścia złotych i nie zyskał nic, ani zwrotu gotówki, ani żadnej nawiązki, ani nawet przeprosin. Można by powiedzieć, że zyskała grupa AA, ale nie przesadzajmy, w rocznym bilansie grupy dwadzieścia złotych nie ma żadnego znaczenia. Ja? Najpierw zyskałem dwadzieścia złotych, później je straciłem (wrzucając do kapelusza) ale przecież oczyściłem sumienie, pozbyłem się poczucia winy, poprawiłem bilans emocjonalny demonstracyjnie wrzucając do kapelusza banknot, popisałem się swoją uczciwością, determinacją, gotowością itd. Kto zyskał? Kto stracił? Jeśli pamiętam zasadę: „zadośćuczynienie jest dla ofiar, a nie dla katów (krzywdzicieli, sprawców)”, to już znam odpowiedź na pytanie o to, czy dokonałem w ten sposób zadośćuczynienia…
Wybór i decyzja jest osobistą sprawą każdego z nas, tym niemniej od tego czasu, jeśli nie mogę komuś zadośćuczynić osobiście i bezpośrednio (nie jestem w stanie odszukać osoby skrzywdzonej, albo też jej nie znam), nie wykonuję już żadnych działań zamiennych wiedząc, że tak naprawdę, służą one tylko mnie samemu i wyłącznie do poprawiania sobie samopoczucia, a to mocno mi się kłóci z istotą zadośćuczynienia.
 
Czy dobrym pomysłem na zadośćuczynienie osobom, które już nie żyją, jest modlitwa za zmarłych? Na to nie potrafię odpowiedzieć. Religie i wierzenia są sprawą prywatną i osobistą i – jeśli nie muszę – nie zajmuję w tych tematach stanowiska. Ale jeśli już muszę, bo ktoś uparcie i natrętnie domaga się wyjaśnień, to odpowiadam żartem, że nie spotkałem jak dotąd zmarłego, który dałby znać, że takie właśnie rozwiązanie go w pełni satysfakcjonuje.
 
„… z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych”. W literaturze przedmiotu znaleźć można mnóstwo przykładów ilustrujących taką sytuację, ale nie wiedzieć czemu, wszystkie one dotyczą zdrady małżeńskiej, nieślubnych dzieci, albo jednego i drugiego. Przypominam w takim razie o empatii, wrażliwości, delikatności – czasem krzywdy były tak wielkie, że powrót do nich w rozmowie, może się stać kolejnym traumatycznym przeżyciem. Z tego to właśnie powodu nie wydaje mi się, żeby w rozmowie przed zadośćuczynieniem, dobrym pomysłem było przypominanie ofierze z detalami czynu, za który chce się teraz zadośćuczynić. Barwne i szczegółowe opisy wymuszonego współżycia płciowego, czy katowania dziecka, zdecydowanie należy sobie darować.
 
„… wobec których było to możliwe…”. Uważam, że nie jest możliwe zadośćuczynienie dzieciom, a już na pewno nie pełne, całkowite zadośćuczynienie. Jeśli chodzi o bliskie osoby dorosłe, to jednak zawsze można użyć argumentu: mogła mnie porzucić, rozwieść się, wyprowadzić, skierować sprawę do sądu. Dzieci takiej możliwości nie miały i na rodzica alkoholika były po prostu skazane. Poza tym, na przykład, dziesięć lat między czterdziestym, a pięćdziesiątym rokiem życia, to coś zupełnie innego, niż dziesięć lat w okresie dorastania, dojrzewania, albo wczesnym dzieciństwie. Wszystko to jednak nie znaczy, że w przypadku dzieci należy z góry zrezygnować z jakiegokolwiek działania. Czasem i to nie tylko w przypadku ofiar nieletnich, to tylko nam się wydaje, że nic zupełnie nie da się zrobić.
 
Zanim do poważnej rozmowy na te tematy byliśmy z dorosłym synem gotowi, minęło kilka lat. Swoje postępowanie określiłem, jako karygodne i niewybaczalne, tym niemniej zapytałem, czy jest może jednak coś takiego, co mógłbym zrobić, żeby chociaż częściowo wynagrodzić krzywdy, jakie mu w życiu wyrządziłem. Bez złości, bez ironii, bez szyderstwa, mój syn odpowiedział wtedy: „zwróć mi ten czas”. Oczywiście obaj wiedzieliśmy, że to nierealne, ale kiedy zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie jestem w stanie cofnąć czasu, usłyszałem to, co było w tej rozmowie najważniejsze: „jeśli nie możesz mi dać tego, co mi zabrałeś, czego ja chcę, to nie próbuj mi dawać czegoś, czego ty chcesz”. I tyle tylko…






Więcej i szerzej w  „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz