sobota, 20 lutego 2010

Anonimowi ale i widoczni

Temat wiosennej XXXIII Konferencji Służb Regionu (17 kwietnia 2010) brzmi: „Anonimowi, ale nie niewidoczni”. No i bardzo dobrze. Myślę, że w Polsce problem zrozumienia różnicy pomiędzy tajnością, a anonimowością jest nadal istotny, a może nawet palący – coraz częściej odnoszę wrażenie, że Wspólnotę AA i jej Program traktuje się w naszym kraju, jako niezbyt ważny dodatek do terapii odwykowej, a posłanie AA niosą raczej terapeuci w poradniach i telenowele, niż sami alkoholicy.
 
Pewne problemy z anonimowością mieli chyba także Anonimowi Alkoholicy w Ameryce. Wiele lat temu. Pozostaje mieć nadzieję, że się z tym dawno uporali, a więc można będzie od nich czerpać przykłady i korzystać z ich doświadczeń. W każdym razie Bill W. pisał kiedyś tak: „W niektórych grupach AA zasada anonimowości jest doprowadzona do absurdu. Członkowie tak kiepsko się ze sobą komunikują, że nie znają nawet swoich nazwisk ani nie wiedzą, gdzie kto mieszka. Przypomina to komórkę konspiracyjną”*.
A Doktor Bob: „Ponieważ nasza Tradycja dotycząca anonimowości wyraźnie wytycza poziom graniczny, dla każdego kto zna angielski, musi być oczywiste, że zachowywanie anonimowości na jakimkolwiek innym poziomie jest pogwałceniem tej Tradycji. Uczestnik AA, który ukrywa swoją tożsamość przed innym uczestnikiem Wspólnoty, podając jedynie swoje imię, łamie tę Tradycję tak samo, jak ten uczestnik Wspólnoty, który pozwala, aby jego nazwisko ukazało się w prasie w powiązaniu ze sprawami odnoszącymi się do AA. Ten pierwszy zachowuje swoją anonimowość powyżej poziomu prasy, radia i filmu; ten drugi zachowuje swoją anonimowość poniżej poziomu prasy, radia i filmu – podczas gdy Tradycja ta postuluje, abyśmy zachowywali anonimowość na poziomie kontaktów z prasą, radiem i filmem”**.
 
Wydaje mi się, że ewolucja Wspólnoty przebiega podobnie, jak zdrowienie (tzw. trzeźwienie) i rozwój osobisty alkoholika – sukcesywnie, stopniowo, etapami. Pamiętam, jak na początku, oczarowany i zachwycony, chciałem opowiadać o AA i o swoim udziale w mityngach, znajomej sprzedawczyni w warzywniaku, a nawet obcym ludziom na przystanku autobusowym. Ależ byłem wtedy szczęśliwy!
Później usłyszałem coś tam o anonimowości i… zszedłem do podziemia. Nagle wszystko stało się tajne, ale jednocześnie tak wspaniale tajemnicze. Zastanawiałem się wtedy na przykład, czy wolno mi skinąć głową na przywitanie koledze z mityngów, którego mijałem na ulicy. Bo może – zgodnie z zasadą anonimowości – lepiej udawać, że go nie znam, nie poznaję, nie widzę?
Tak… dawne dzieje… ciekawe czasy…
 
Tak sobie rozmyślam, jak to wygląda u mnie dzisiaj? Jak obecnie, po wszystkich tych zawirowaniach, błędach i wypaczeniach, realizuję w swoim własnym życiu sugestię: anonimowy, ale nie niewidoczny? 
Otóż wykombinowałem dla siebie w związku z tym pewną zasadę. Może się to wydawać niepoważne, w końcu to prosta sprawa i po cóż tu jakieś zasady, ale do rozwiązań typu „jakoś to będzie” mam z dawnych czasów pewien uraz, więc przyjąłem do codziennej realizacji prostą zasadę, regułę, która składa się z dwóch tylko punktów:
 
1. O AA mówić, gdy pytają.
2. Żyć tak, żeby pytali. 
 
A uczestnikom XXXIII Konferencji (i wszystkich następnych) życzę owocnej służby w duchu jedności i obiecuję, że będę się starał wcielać w życie to wszystko, co razem opracują, dla naszego – to jest uczestników mityngów AA, jak i tych, którzy wciąż jeszcze cierpią – wspólnego dobra.
 
 
 
 
 ---
* „Jak to widzi Bill”, str. 241.
** „Doktor Bob i dobrzy weterani”, str. 281-82.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz