środa, 25 września 2019

Generowanie, rozwiązywanie


Dawno, dawno temu w biuletynie Mityng przeczytałem, że alkoholik to takie cacuszko, co to aby żyć, musi mieć problemy, a jak ich nie ma, to sobie wymyśli, a jak już wymyśli, to musi je rozwiązywać, a jak nie potrafi, to użala się nad sobą. Ja dodałbym jeszcze, że często też stara się „sprzedać” te swoje urojone problemy szerszemu ogółowi.

Kilka zdarzeń z ostatniego okresu.

1.
Czy nowicjuszy wolno przyjmować do AA podczas mityngów otwartych, czy zamkniętych? – spytał i to całkiem poważnie. Odruchowo odpowiedziałem, że do Wspólnoty AA nie ma żadnych przyjęć.
Tak, ja wiem – odparł – i dlatego te dawne przyjęcia nazywamy teraz Uroczystym Powitaniem, więc czy to Uroczyste Powitanie nowej osoby w AA, powinno odbywać się na mityngach otwartych, czy tylko zamkniętych?
Starałem się nieco zmniejszyć ciężar gatunkowy tej najwyraźniej bardzo trudnej sprawy, więc odpowiedziałem żartobliwie pytaniem na pytanie, że co za różnica, czy uroczyste „dzień dobry, miło, że jesteś z nami”, czy coś podobnego, padnie na spotkaniu otwartym lub zamkniętym. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Oni (to jest starszyzna grupy) wyprosili z mityngu otwartego nowicjusza, twierdzącego, że jest alkoholikiem, bo nie mogli go na takim Uroczyście Powitać. Poradzili mu, żeby przyszedł za tydzień, wtedy mityng będzie zamknięty, oni go Uroczyście Powitają, i odtąd będzie mógł uczestniczyć we wszystkich mityngach AA w Polsce i na świecie, otwartych i zamkniętych.

Nie zaskoczyło mnie to pytanie i wątpliwości specjalnie, choć miałem wrażenie, że cofnąłem się w czasie o kilkanaście lat, natomiast w osłupienie wprowadziła mnie informacja, że pytający „zrobił” ze sponsorem Kroki, Tradycje i Koncepcje.

2.
Anonimowi alkoholicy w grupie dość licznej, zdecydowanie określających ją jako grupę programową, zderzyli się z problemem następującym: Czy można, czy w ogóle jest taka możliwość, by odwołać zaufanego sługę? Na przykład mandatariusza albo rzecznika z powodu działania na niekorzyść grupy, wbrew decyzjom jej sumienia. I jak – ewentualnie –proces taki i procedura miałyby przebiegać?

Od dawna już słyszę w środowisku AA w Polsce stwierdzenie: biorę służby. Początkowo może i był to taki skrót myślowy, ale mijały lata, oswajali się z nim, uczyli go i powtarzali nowi członkowie AA, i nie jest wykluczone, że obecnie są już oni przekonani, że służbę we Wspólnocie alkoholik sam sobie bierze; nie wiedzą, nikt im nie powiedział, że służbę powierza grupa i grupa w każdej chwili może ze służby odwołać. Gdyby o tym wiedzieli, nie mieliby wątpliwości, czy grupie wolno (sic!) odwołać sługę.

3.
Mijają lata (w moim przypadku lat tych nieco ponad dwadzieścia), anonimowi alkoholicy realizują Program ze sponsorami, zapoznają się z Tradycjami i Koncepcjami, i nadal, nieustająco zmagają się z wątpliwością: czy z alkoholizmu można się wyleczyć, wyzdrowieć, uleczyć, zaleczyć, ozdrowieć itd. itp. Do pewnego stopnia wątpliwości wynikają z różnych pojęć użytych w WK. Jej podtytuł brzmi: Opowieść o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet wyzdrowiało z alkoholizmu. Na stronie XIX wydania z 2018 roku: My, Anonimowi Alkoholicy, liczymy ponad 100 mężczyzn i kobiet, którzy wyzdrowieli z na pozór beznadziejnego stanu umysłu i ciała. Głównym celem tej książki jest precyzyjne pokazanie innym alkoholikom, w jaki sposób wyzdrowieliśmy. Ale też na stronie 86 tejże wersji czytamy: Nie wyleczyliśmy się z alkoholizmu. To, co naprawdę mamy, jest codziennym wytchnieniem, które otrzymujemy, jeśli zachowujemy dobrą duchową kondycję.

O tym, że słowa sanity, sober, recovery, mają niezupełnie takie same, jak w języku polskim, znaczenie, wiadomo od… od zawsze i tym nie zamierzam się znowu zajmować. Ale okazuje się, że na bazie tej drobnej, błahej kwestii językowej, narodziła się w AA w Polsce grupa (na razie kilkuosobowa) byłych alkoholików. 

Mam na imię… byłem alkoholikiem – przedstawiają się na mityngach. Albo: mam na imię… jestem członkiem Wspólnoty AA. Mnie mało to obchodzi. Kilkunastu przyjaciół i kolegów z mojego miasta też na takie manifestacje nie reaguje nijak. Ale stwierdzam z przykrością, że są w Polsce grupy i mityngi, na których takie prowokacje, robią spore wrażenie, wywołują bunt i sprzeciw. Podobno nawet na niektóre zamknięte mityngi nie są wpuszczani… skoro nie są alkoholikami. I o to chyba chodzi – żeby wetknąć kij w mrowisko, sprowokować burzliwą dyskusję, zwrócić na siebie uwagę. W końcu sam takie rzeczy robiłem – przez pewien czas, dopóki nie zapoznałem się z Tradycjami, przedstawiałem się: mam na imię… jestem alkoholikiem i nikotynistą. I dobrze zdaję sobie sprawę, po co to robiłem.

Czepianie się słówek nie ma wielkiego sensu (za wyjątkiem ewidentnych i rażących błędów) i łatwo to pokazać na przykładzie Tradycji Trzeciej. Jeśli… Jedynym warunkiem członkostwa (przynależności) w AA jest pragnienie zaprzestania picia, to ja się tu, do AA, nie kwalifikuję. Nie piję już czas jakiś, więc nie mam chęci zaprzestania picia.
Więc po co to wszystko?

A na koniec chcę poważnie oznajmić, że wdzięczny jestem mojej grupie (oraz dwóm-trzem innym w Opolu) za to, że otwierając wszystkie mityngi, pozbyła się jednocześnie połowy takich, i podobnych, problemów.


--
PS.
Jeśli ktoś z Szanownych Czytelników chciałby sobie podyskutować ze mną lub innymi Czytelnikami, na te albo inne tematy, to zapraszam na Alko-Fora. Blog nie jest dobrym miejscem do dyskusji.

piątek, 13 września 2019

Moja racja, ale twoje koszty...

Robiłem dzisiaj zakupy w sklepie spożywczym (markecie) należącym do dużej sieci europejskiej, a może i światowej. Często tam bywam, bo to dość blisko mojego domu. Nauczony złymi doświadczeniami, zawsze sprawdzam ceny – zbyt wiele razy okazywało się, że cena na półce była niższa niż przy kasie, na paragonie. Uważam, że to typowe i powszechne działanie sieciowych marketów. Zresztą… kiedyś, dawno temu, na kursie zaawansowanych technik sprzedaży, uczono nas takich zagrywek, ale… mniejsza z tym.

Tym razem, a był to drugi raz w ciągu jedenastu lat od kiedy robię tam zakupy, kasjerka pomyliła się na moją korzyść: nabiła mi bułkę zamiast chleba, czyli zapłaciłem 79 groszy, a powinienem 2,75 PLN.

Poszedłem do biura obsługi klienta. Sporo czasu i wysiłku kosztowało wytłumaczenie, że chcę dopłacić różnicę, bo policzono mi za mało. Wreszcie najpierw zwrócono mi te 79 groszy, a następnie pobrano 2,75 – wszystko to wymagało drukowania kopii paragonów, dokumentów korygujących, skomplikowanych (chyba) operacji kasowych itp. Już w trakcie tych procedur zacząłem zastanawiać się, czy nie narobiłem tym ludziom więcej kłopotów niż to warte. Jednak najtrudniejsze pytanie wpadło mi do głowy, kiedy już wracałem do domu. Czy za swoją pomyłkę nie zostanie w jakiś sposób ukarana kasjerka? Przecież naraziła firmę na straty! Mogłem nie oddać różnicy i sieć by straciła!

Człapałem do domu ze swoimi zakupami i zastanawiałem się, czy mam moralne prawo i powinienem swoimi przekonaniami i standardami moralnymi, utrudniać, komplikować życie innym?

Pod domem przypomniało mi się coś jeszcze. W pasażu marketu, tuż obok ruchomych schodów i wind, zauważyłem chłopca, cztero-pięcioletniego. Stał obok onanizatorów dla dzieci, tym razem mechanicznych koników, które bujają się z dzieckiem na grzbiecie, po wrzuceniu stosownej monety. Chłopczyk wrzucał w otwór złotówkę, ale ta natychmiast wypadała, bo mechanizm przyjmował tylko dwójki i piątki. Chłopiec wrzeszczał i kopał urządzenie z rosnącą frustracją i coraz większą agresją.

Nie zatrzymywałem się przy nim specjalnie, wiec tylko przechodząc obok usłyszałem, że …przecież to tylko dziecko, że …z czasem nauczy się i zrozumie. Banalna sytuacja, ale jakoś przypomniała mi dwie znajome oraz ciotkę, czyli w sumie trzy panie, które w różnych krajach Europy pracowały jako rezydentki biur podróży. Zupełnie niezależnie od siebie i nie znając się kompletnie, wszystkie one twierdziły zgodnie, że najgorszymi turystami są niewątpliwie Polacy i to z jednego, zawsze tego samego powodu: domagają się usług, których nie opłacili; chcą więcej niż przewiduje pakiet, który wykupili. W tym celu proszą, grożą, straszą, szantażują, oszukują, manipulują, bo… Bo tak! Bo chcą i już! A jak chcą, to uważają, że im się należy.

I przyszło mi do głowy, że są polskie dzieci, które nigdy się nie uczą i do końca życia nie będą w stanie zrozumieć wielu prostych prawd, zasad i reguł życiowych.

Tragedią naszego życia jest to, jak głęboko musimy cierpieć, zanim nauczymy się prostych prawd, według których trzeba żyć („Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość”, str. 331) – niby tak, ale szkoda tylko, że to czasem inni ludzie muszą sporo wycierpieć, zanim my czegokolwiek się nauczymy.

Najbardziej ryzykownym z tysięcy, a może nawet milionów przedsięwzięć podejmowanych w życiu jest dorastanie. Polega ono na zrobieniu kroku z dzieciństwa w dorosłość. Prawdę mówiąc, przypomina raczej karkołomny skok niż krok, i wielu ludzi nie może się nań zdecydować przez całe życie. Na pozór sprawiają wrażenie dorosłych, a jednak pod względem psychologicznym większość „pełnoletnich” aż do śmierci pozostaje dziećmi... M. Scott Peck „Drogą mniej uczęszczaną”, wyd. Medium, 1998, s.111.