poniedziałek, 3 października 2011

Alkoholik trzeźwy czy zdrowy

W biuletynie Mityng przeczytałem kiedyś, że alkoholik to takie cacuszko, co to aby żyć, musi mieć problemy, a jak ich nie ma, to sobie wymyśli, a jak już wymyśli, to musi je rozwiązywać, a jak nie potrafi, to użala się nad sobą. Ja dodałbym jeszcze, że często też zawraca głowę tymi swoimi wydumanymi problemami każdemu, kogo dopadnie.

Alkoholik – trzeźwy czy zdrowy? Czy możliwe jest całkowite wyleczenie?

Przeciętnie raz na kilka-kilkanaście miesięcy stykałem się z wątpliwościami i pytaniem, czy alkoholizm jest chorobą (bo może jest tylko grzechem?), a jeżeli już chorobą, to czy faktycznie nieuleczalną? Odpowiadałem zwykle, a była to odpowiedź poważnie przeze mnie traktowana, osobista, prawdziwa, po prostu bardzo moja, w sposób następujący: A jakie to ma znaczenie? Czemu powinno mnie to obchodzić? – i to najczęściej zupełnie wystarczało. Jednak w ostatnim okresie pytania tego typu posypały się wręcz lawinowo; zadawali je różni ludzie, w różnych miejscach i okolicznościach, w rozmaity sposób i zupełnie niezależnie od siebie. Na dokładkę, moja standardowa odpowiedź, raz czy drugi, nie została zrozumiana zgodnie z moimi intencjami, spotkałem się nawet  z zarzutem, że lekceważę sobie ważny temat, zbywam rozmówcę itp. Wprawdzie od razu przypomniało mi się to żartobliwe określenie alkoholika znalezione w Mityngu, ale… dobrze, niech i tak będzie; postaram się zaprezentować tutaj swoje zdanie raz jeszcze, wyczerpująco i tak poważnie, jak tylko potrafię, choć może bez wielkiego zapału, bo uważam, że jest to temat ważny dla lekarzy, albo językoznawców, w każdym razie dla profesjonalistów, do których sam siebie nie zaliczam. 
 
Czy alkoholizm jest chorobą? Oczywiście – jest. Dlaczego? Ano, po prostu dlatego, że opisany jest, pod numerem F10.2, w dziesiątej edycji Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (ICD 10), opracowanej przez Światową Organizację Zdrowia, WHO (World Health Organization). I to wszystko. Jeżeli kogoś w tym momencie rozczarowałem, to przykro mi, ale takie wyjaśnienie w zupełności mi wystarcza i w pełni satysfakcjonuje. Bo, jako człowiek trzeźwy, nie sprzeczam się z faktami. Nie uważam też, bym miał kompetencje, doświadczenie, albo wiedzę, upoważniające mnie do negowania, czy choćby tylko polemizowania z opinią i decyzją Światowej Organizacją Zdrowia. 
Na tej samej zasadzie nie sprzeczam się z prawodawcami i nie kwestionuję zapisów w kodeksie karnym. Choć oczywiście już po ćwiartce wszystko wiedziałem lepiej, zarówno od każdego lekarza na świecie, jak i wszystkich prawników razem wziętych.
 
Czy alkoholizm jest grzechem? W Wikipedii (internetowej encyklopedii) znalazłem informację, że na świecie istnieje około dziesięć tysięcy religii i wyznań. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że nie wszystkie one zawierają w swojej doktrynie pojęcie grzechu. Jeżeli dodamy do tego dziesiątki, może setki milionów ludzi niewierzących, to okaże się, że sporej części populacji pytanie: czy alkoholizm jest grzechem?, w ogóle i w żaden sposób nie dotyczy. Cóż to oznacza? Moim skromnym zdaniem to tylko, że odpowiedź na tak postawione pytanie, jest prywatną i osobistą sprawą każdego alkoholika i zdecydowanie bardziej dotyczy jego religii – jeśli jakąś wyznaje – i jej doktrynalnych niuansów, niż istoty alkoholizmu.
 
Czy alkoholizm jest chorobą nieuleczalną? Kopiąc w pamięci przypominam sobie, że o alkoholizmie, jako chorobie nieuleczalnej, słyszałem od anonimowych alkoholików oraz psychologów (terapeutów). Nie słyszałem tego jednak od lekarzy – co potwierdziła zresztą kilka dni temu moja koleżanka, lekarka. Zakładam w tym momencie, że wszyscy w pełni zdajemy sobie sprawę, że psycholog nie jest lekarzem. Lekarze, jeśli dobrze pamiętam, określali uzależnienie od alkoholu raczej jako chorobę trwałą, a to zdecydowanie bardziej trafiało mi do przekonania z jednego prostego powodu: bo alkoholizm jest chorobą wieloczynnikową. Rozliczne wątpliwości i dociekania, czy alkoholizm jest chorobą nieuleczalną, czy jednak uleczalną, wydają się wynikać z niezrozumienia, albo wręcz ignorowania tego faktu.
 
Na stronie internetowej PARPA (Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) można przeczytać, że alkoholizm uszkadza funkcjonowanie człowieka w sferze somatycznej, psychologicznej, społecznej i duchowej. Na spotkaniach (mityngach) Wspólnoty AA mówimy po prostu, że jest to choroba duszy, ciała i umysłu, a także – czego przecież nie wolno pomijać – choroba społeczna. Alkoholizm jest niewątpliwie chorobą chroniczną (ma, albo może mieć nawroty), postępującą i potencjalnie śmiertelną, ale czy jest chorobą nieuleczalną? Jak można próbować o tym wyrokować, nie precyzując jednocześnie, o który czynnik chodzi?!
Pisałem już, że w przypadku alkoholizmu, zdecydowanie lepiej rozumiem określenie choroba trwała, niż nieuleczalna. Trwała, moim zdaniem (przypominam raz jeszcze, że ja nie jestem profesjonalistą!), oznacza, że przynajmniej jeden z jej czynników, w świetle współczesnej wiedzy, nie jest możliwy do całkowitego wyleczenia. Chodzi mi tu rzecz jasna o sferę somatyczną (ciało), czyli po prostu o specyficzną reakcję organizmu alkoholika na alkohol. Z czasem okazało się, że nie tylko na alkohol, ale o tym później.
 
Czy, jako alkoholik, mogę wyzdrowieć w sferze psychologicznej (umysłowej)? Moim zdaniem – zdecydowanie tak. Czy, jako alkoholik, mogę wyzdrowieć w sferze duchowej? Tak, jak najbardziej. Osiągnięcie tego stanu (w moim przypadku trwało to jakieś siedem-dziewięć lat) nazywam wytrzeźwieniem, trzeźwością. Ale przecież nie wyleczeniem choroby alkoholowej! Bo, jeśli mowa jest o sferze somatycznej, to uważam, że powrót do stanu sprzed uzależnienia, czyli pełne wyleczenie, możliwe w chwili obecnej nie jest. Wierzę, że można wyleczyć, albo zaleczyć, wiele schorzeń, wynikających z wieloletniego nadużywania alkoholu oraz tragicznych czasem zaniedbań związanych z alkoholizmem. Jestem pewien, sam doświadczyłem i często obserwuję, że jest możliwe zahamowanie narastających objawów alkoholizmu (zatrzymanie choroby) nieomalże w każdym jego stadium. Jednak przywrócenie organizmu chorego do stanu, w którym będzie on reagował na alkohol dokładnie tak samo, jak organizm człowieka zdrowego, na razie jeszcze uważam za nierealne, choć mam nadzieję, że kiedyś wreszcie stanie się to możliwe. 
 
Wydaje mi się, że większość wątpliwości i zupełnie niepotrzebnych spekulacji na ten temat wynikać może z mocno problematycznego tłumaczenia tekstu Drugiego Kroku AA, który w chwili obecnej znamy w wersji: Uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie (w oryginale: Came to believe that a Power greater than ourselves could restore us to sanity). W książce „12 KROKÓW OD DNA” przeczytać można: Angielskie sanity, owszem, oznacza zdrowie, ale nie jakiekolwiek zdrowie, ani nie zdrowie w ogóle, ale dokładnie, konkretnie i jednoznacznie – zdrowie psychiczne, zdrowy rozsądek. Krok Drugi nie mówi o tym, że alkoholicy mają szansę na całkowite wyleczenie, a tym samym możliwość powrotu do bezproblemowego picia towarzyskiego. Jeśli alkoholizm jest chorobą ciała, duszy i umysłu, to dzięki Programowi AA uzdrowione mogą zostać dwa ostatnie elementy. W chwili obecnej o wyleczeniu ciała nie ma w ogóle mowy. Jeśli chodzi o ciało (organizm), alkoholizm jest chorobą trwałą.
 
Podczas jednej z dyskusji, o których wcześniej wspomniałem, kilku zwolennikom teorii pełnego wyzdrowienia z alkoholizmu (ktoś nawet stwierdził, że już nie jest alkoholikiem, jak gdyby problemem nie była choroba, ale diagnoza, sama jej nazwa) zadałem pozornie proste pytanie: czy teraz, po tych wszystkich terapiach, zlotach radości i rozmaitych warsztatach, po latach abstynencji i tysiącach mityngów, nadal jesteś bezsilny wobec alkoholu? Wielu przyznało, że niestety – jednak tak, ale ktoś natychmiast ukuł hipotezę, że teraz to on bezsilny już nie jest, natomiast bezsilnym mógłby stać się znowu, ale to dopiero po wypiciu pierwszej dawki alkoholu (miałem dopytać, jak dużej dawki, ale zapomniałem). W każdym razie do tego momentu alkoholikiem (już) nie jest i na pewno znowu się nim nie stanie, bo jako człowiek zdrowy na umyśle, zdaje sobie dobrze sprawę, że alkohol może mu zaszkodzić. W każdym razie, zanim się ewentualnie napije, a tego przecież nigdy nie zrobi, jego organizm funkcjonuje dokładnie tak, jak u zdrowego człowieka. Niestety, w to też nie bardzo wierzę i mam ku temu podstawy. 
Pewnego razu, dość dawno temu, musiałem poddać się zabiegowi, który miał być wykonany w znieczuleniu ogólnym (pod narkozą). Wcześniej kazano mi wypełnić ankietę z pytaniami dotyczącymi przebytych i aktualnych chorób, zażywanych leków itp. Jedno z pytań dotyczyło konkretnie uzależnienia od alkoholu, a więc zaznaczyłem tam, że jestem alkoholikiem. Wypełnioną ankietę pielęgniarka zabrała, a już kilkanaście minut później zjawił się anestezjolog, który miał mnie znieczulać i wypytywał, jak długo piłem i od kiedy teraz pozostaję w pełnej abstynencji. Na koniec i ja zapytałem, ze zwykłej ciekawości, po co mu te wszystkie informacje? Wyjaśnił, że alkoholicy, mimo wieloletniej abstynencji, dość często inaczej reagują na środki znieczulające (anestetyki) i podobno niektóre inne leki też, niż ludzie zdrowi, nieuzależnieni. Dzięki temu właśnie doświadczeniu pozbyłem się swoich wcześniejszych fantazji oraz rojeń na temat identycznego rzekomo funkcjonowania organizmu człowieka chorego na alkoholizm i w pełni zdrowego.
 
Przyjaciel alkoholików, doktor Silkworth, a po nim współzałożyciel Wspólnoty AA, Robert Holbrook Smith, znany jako Doktor Bob, porównywał alkoholizm do cukrzycy już w drugiej połowie lat trzydziestych. Do dziś można usłyszeć to porównanie w środowisku niepijących alkoholików. Przyznam, że choć czasami i ja go używałem, nigdy mi ono specjalnie nie pasowało, ze względu na dość istotne jednak różnice pomiędzy tymi chorobami. Zdecydowanie bardziej zrozumiałe i adekwatne, ale tylko w odniesieniu do alkoholików trzeźwych, wydaje mi się porównanie do alergii, jako chorobliwej – bywa, że niebezpiecznej dla życia – reakcji organizmu na alergen, w tym przypadku używkę powszechnie dostępną pod różnymi postaciami, a jednocześnie niezwykle popularną. Jednak bezsensownego kontynuowania spekulacji, czy alergik jest człowiekiem chorym czy zdrowym, a może chorym, ale dopiero po bezpośrednim kontakcie z alergenem, zdecydowanie odmawiam, bo wszystko powinno mieć swoje granice.
 
Czy całkowicie wykluczam możliwość cudownego, pełnego wyzdrowienia (wyleczenia się z alkoholizmu), którego współczesna medycyna wyjaśnić nie potrafi? Ależ skądże znowu! Wierzę, że takie się zdarzają, a jeśli tylko spotkam byłego alkoholika, to będę się cieszył jego szczęściem wraz  z nim; może nawet odrobinę mu zazdroszcząc – bez zawiści, rzecz jasna. Przyznaję, że kiedyś nawet starałem się sobie coś takiego wyobrazić i zastanawiałem się, co bym zrobił, gdyby nagle okazało się, w jakiś tam sposób, że już nie jestem alkoholikiem? Widziałem (oczami wyobraźni) jak biegnę na mityng AA, aby jak najszybciej podzielić się z przyjaciółmi tą wspaniałą, radosną nowiną i przekazać im, że oto z alkoholizmu można w pełni wyzdrowieć! Nareszcie możemy przestać być alkoholikami! Hura! I widziałem siebie, jak zwalniam, staję, a wreszcie  zawracam, bo uświadomiłem sobie w pewnej chwili, że jeżeli nie jestem w stanie pozostałym alkoholikom, a choćby tylko niektórym z nich, zagwarantować tego samego, co ja osiągnąłem – a czy faktycznie wiem, w jaki sposób to osiągnąłem i czy mam pewność, że ten sposób okaże się skuteczny również w ich przypadku? – to chyba jednak nie pragnę na swoich barkach ciężaru odpowiedzialności związanej z rozgłaszaniem takiej rewelacji – zwłaszcza wśród alkoholików z abstynencją kilkutygodniową, lub jeszcze krótszą. 
 
Zdaję sobie sprawę, że w środowisku niepijących alkoholików wiele jest pewnie osób, dla których określenie alkoholik było i najwyraźniej pozostało – choć może już nie całkiem świadomie – plugawym wyzwiskiem, obelgą, poniżeniem. Rozumiem też i nie dziwię się, że w tej sytuacji gotowe są zrobić naprawdę wiele, by się tego piętna w jakiś sposób pozbyć. Jeśli jednak rzecz dzieje się na obszarze Wspólnoty AA, to warto chyba pamiętać, że najważniejsze jest nasze wspólne dobro.
 
Nazywają mnie Meszuge, jestem alkoholikiem – w chwili obecnej alkohol nie stanowi problemu w moim życiu. Nie walczę już z alkoholem, nie walczę z alkoholizmem, nie walczę też z określeniem alkoholik. Już nie muszę, nie odczuwam takiej potrzeby. Zmarnowałem w życiu mnóstwo czasu, a ten, który mi pozostał, chcę przeznaczyć na sprzątanie mieszkania, by moja rodzina i przyjaciele czuli się w nim dobrze, nie tracąc go na obmyślanie nowego fasonu wizytówki na drzwiach. Bo, jako człowiek trzeźwy, wiem już, że… najpierw sprawy najważniejsze (maksyma popularna we Wspólnocie Anonimowych Alkoholików).


niedziela, 2 października 2011

W zaklętym kręgu piciorysów

„Grapevine”, marzec 1964, artykuł p.t. „Czy coś złego dzieje się ze Wspólnotą AA?” (wg tłumaczenia w biuletynie „Mityng”): Wiedziałem, że Wspólnota AA powinna być ciągle giętka, gotowa do niewielkich zmian w swoich strukturach, zdolna zaspokoić indywidualne potrzeby nowo przybyłych alkoholików. Wiedziałem też, że nasze oklepane frazesy, jak stać się trzeźwym, muszą być każdego dnia odświeżane, a nie napuszone, gdyż każdy dzień jest nowy i inny. Ale zamiast robić to, działałem jak przestraszony osioł, który nie chce iść przez nowy stalowy most, gdyż nie jest on podobny do starego, koślawego.


W zaklętym kręgu hardcorowych „piciorysów”


Kiedy trafiłem do firmy zajmującej się dystrybucją wydawnictw (głównie książkowych, ale nie tylko), wobec zalewu ofert, z których wynikało, że absolutnie każda książka to hit wszechczasów, który ponad wszelką wątpliwość stanie się bestsellerem, poprosiłem starych, doświadczonych pracowników o jakąś wskazówkę, podpowiedź, radę, na jakiej podstawie mam dokonywać wyboru, jak je zamawiać? Podpowiedzieli mi wtedy, żebym starał się wyobrazić sobie konkretnego czytelnika określonej książki. Jeżeli okaże się, że nie potrafię tego zrobić, to są dwie możliwości: albo nie nadaję się do tego zawodu, albo takiego czytelnika faktycznie nie ma i książka nie znajdzie nabywców. Przepracowałem w firmie kilkanaście lat, a metoda, której mnie nauczyli, okazała się niezwykle skuteczna.
 
Przypomniało mi się to, kiedy po raz kolejny na spotkaniu Intergrupy usłyszałem dramatyczny apel i prośbę o interwencyjne zakupy jednego z AA-owskich biuletynów, bo od pewnego czasu źle się on sprzedaje i jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie zmniejszyć nakład. Zakupy interwencyjne to znana i sprawdzona metoda, którą pamiętam jeszcze z czasów poprzedniego systemu społeczno-politycznego. Wystarczyło, że pierwszy sekretarz PZPR, dowolnego szczebla, napomknął coś o zalegających składy numerach „Kraju Rad”, „Prawdy”, czy też innych znakomitych periodyków, żeby urzędy, instytucje i zakłady pracy niezwłocznie wykupiły cały nakład, a nawet dopominały się o więcej. Czasopism tych oczywiście nikt nie czytał, ale przecież nie o to chodziło.
 
Kilka nieśmiałych propozycji dotyczących modyfikacji zawartości kiepsko sprzedającego się biuletynu zostało skwitowanych argumentem: od samego początku mamy swój profil i zasady, tak przecież było zawsze i dobrze było, więc po co zmieniać… Tak, to wszystko prawda – kiedyś było dobrze, ale… gdyby było tak dobrze, to przecież nie byłoby tak źle – ze sprzedażą. Co w takim razie się stało? Co się zmieniło, jeśli nie zmienił się biuletyn?
Kiedy pytania te przez czas jakiś pozostawały bez satysfakcjonującej odpowiedzi, odwołałem się do swoich doświadczeń zawodowych i starałem wyobrazić sobie czytelnika takiego biuletynu. Biuletynu, który od wielu lat, może od samego początku, zawiera przede wszystkim krótkie piciorysy. Historie tego typu niewątpliwie znakomicie ułatwiają czytelnikom identyfikację z chorobą alkoholową oraz innymi alkoholikami. W związku z tym, naturalną koleją rzeczy, następne pytanie brzmiało: kto potrzebuje takiej identyfikacji i czy rzeczywiście są nimi alkoholicy, którzy od kilku-kilkunastu miesięcy są pacjentami poradni uzależnień i psychoterapii odwykowej, a na gruncie Wspólnoty Anonimowych Alkoholików realnie pracują ze swoimi sponsorami, poznając i realizując w życiu Program Dwunastu Kroków AA? Ups!
 
Minęły lata, a my chyba nie zauważyliśmy, że w tym kraju zaszła dość istotna zmiana. Do Wspólnoty AA rzadziej już trafiają alkoholicy prosto z ulicy, a częściej będący w trakcie leczenia odwykowego, albo nawet dopiero po jego zakończeniu. Czy mają wtedy jeszcze potrzebę identyfikowania się? Może ich potrzeby wyglądają już nieco inaczej, niż to było z nowicjuszami w AA ćwierć wieku temu?
Oczywiście piciorysy świetnie się czyta – przy jednym można dojść do wniosku, że takich numerów to ja jednak po pijaku nie waliłem, by już przy następnym uznać, że jej autora mógłbym prawdziwie kasacyjnego picia uczyć. No i co w związku z tym? Ano – nic. Albo bardzo niewiele.
 
Całymi latami koncentrowaliśmy się na wspólnym problemie, zamiast na rozwiązaniach. Na rozwiązaniach, które możemy zastosować razem, wspólnie, we Wspólnocie AA. Może jednak tych rozwiązań potrzebujemy już bardziej, niż nieustannego zapewniania się nawzajem i upewniania, że mamy taki sam problem? Siłą Wspólnoty AA i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program. Czy faktycznie Program AA jest obecny w naszych biuletynach? W jakim zakresie?
 
Gdzie i komu faktycznie potrzebny jest biuletyn, którego głównym celem i zadaniem jest ułatwianie identyfikacji? Na pewno w więzieniach i na detoksach. Tak, tam niewątpliwie spełniałby swoją rolę, albo przynajmniej miał na to dużą szansę. Mamy specjalne pismo dla profesjonalistów („Wieści z AA”), ale z jakiegoś powodu nie mamy dotąd specjalnego pisma, biuletynu dla pensjonariuszy ZK, AŚ, detoksów i noclegowni. Ich potrzeby nie są chyba identyczne jak pozostałych i to oni właśnie szczególnie potrzebują materiałów pomagających w identyfikacji i ułatwiających zrozumienie problemu alkoholowego. 
 
Może jest to naiwne, ale marzy mi się biuletyn, może nawet ogólnopolski, redagowany z uwzględnieniem szczególnych potrzeb mieszkańców takich właśnie miejsc specjalnej troski oraz kilka innych, które skupiałyby się na Programie AA i praktycznej jego realizacji w życiu alkoholika, na służbach we Wspólnocie, ze szczególnym uwzględnieniem służby sponsora,  na naszej wspólnotowej literaturze, wreszcie na Tradycjach i Koncepcjach… 
 
Na koniec krótki cytat z książki „Doktor Bob i dobrzy weterani”: …my nie opowiadaliśmy wtedy na mityngach o naszym piciu. Nie było takiej potrzeby. Sponsor i Doktor Bob znali wszystkie szczegóły. Szczerze mówiąc, uważaliśmy, że to wyłącznie nasza sprawa. Poza tym umieliśmy już przecież pić. Za to osiągnięcia i utrzymania trzeźwości musieliśmy się dopiero nauczyć.