wtorek, 28 maja 2019

Choroba zawodowa sług AA


Wielu ludzi obserwowało lub słyszało rozmowy o pewnym zjawisku: jakiś Iksiński, czy inny Igrekowski, porządny facet i fajny kolega, został kierownikiem, dyrektorem, przełożonym, szefem i… zupełnie mu odwaliło, zmienił się nie do poznania; wynosi się nad innych, gnoi ludzi, no… w ogóle – kanalia i szuja. Ktoś bardziej oczytany przypomina w takim momencie popularne słowa „władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Ktoś inny zadaje retoryczne pytanie: czy Iksiński ześwinił się po awansie, czy może na pewne stanowiska dopchać mogą się tylko ludzie o szczególnych predyspozycjach, tacy z tendencjami do zeświniania się? A może jedno i drugie?

Przypomniało mi się to natychmiast, w ułamku sekundy, kiedy usłyszałem ciekawe dość określenie: choroba powiernicza. Nigdy wcześniej się z nim nie zetknąłem, ale nie było żadnej wątpliwości, że dotyka ona alkoholików, którym Wspólnota powierzyła służby znaczące, alkoholików, którzy jakiś czas po objęciu odpowiedzialnej służby powiernika, wyraźnie zmienili swoją postawę życiową, relacje z innymi ludźmi, zachowanie, nawet słownictwo.

Z tym słownictwem (nomenklaturą) to właściwie jest dość proste, większość z nas ma przecież doświadczenia z psychoterapii; alkoholik, który jeszcze niedawno mówił, że „walnął kilka browarów” lub „strzelił driniaczka”, nagle oznajmia, że spożył jedna druga litra alkoholu, a w ogóle to dziwi się sobie, że w lokalu (teraz należy mówić, że w knajpie) wytrzymywał ten okropny odór alkoholu. Który jakoś zupełnie nie przeszkadzał mu spędzać tam wieczory przez lat piętnaście. 
Manipulowanie określeniami, nazwami, słowami, pojęciami, ma u nas długą tradycję – czy sekretarz albo sekretarka to ważne, znaczące stanowisko? Ależ skądże znowu! Ale prawdą jest też, że pierwszy sekretarz pewnej partii sprawował swego czasu właściwie najwyższą władzę w kraju. Podobnie może być z „zaufanymi sługami” – niby to sługa, ale ostatecznie może (jako powiernik lub delegat) podejmować decyzje o znaczeniu strategicznym dla AA.

Taka zmiana, dotykająca wielu (na szczęście nie wszystkich), osób, które zdobyły jakieś znaczące stanowiska, nie obejmuje tylko alkoholików. Wiadomo przecież, że alkoholicy są tacy sami, jak inni ludzie, tylko… bardziej. Prababka przekazała babce, a ta z kolei mnie, starą mądrość ludową: „nie ma większego chama, niż się z chłopa zrobi pana”. Działa do dziś, choć chłopów już nie ma (są plantatorzy i hodowcy), a prawdziwych panów to ze świecą szukać.

Człowiek o poczuciu własnej wartości mocno zaniżonym, i słusznie, bo to przecież pijak, kłamca, złodziej, oszust, cudzołożnik itd., potrzebuje jakichś dowodów uznania, jak kania deszczu. I oto jakaś grupa ludzi wybiera go na ważne stanowisko… eee… powierza mu służbę. Cała reszta świata, z firmą i rodziną włącznie, nadal go lekceważy, ale w tym swoim małym środowisku AA, staje się kimś ważnym, znaczącym, wybranym. Ego rośnie mu i puchnie w tempie zastraszającym, rozpoczyna się choroba powiernicza, a wraz z nią arogancja, przekonanie o własnej wyższości (przecież to jego wybrali, a nie Ziutka, a jak wybrali, to pewnie mieli podstawy), ważności, lepszości. Obserwowanie takiego procesu nie jest niczym przyjemnym.

Kiedyś wydawało mi się to takie proste – wystarczyłoby, żeby do służb poważnych, na niskim poziomie, zgłaszali się alkoholicy trzeźwi, poukładani, z uporządkowanym światem duchowym i odbudowanym poczuciem własnej wartości, tacy, co to podejmą się służby, by dać Wspólnocie coś od siebie, a nie po to, żeby, dzięki służbie, coś załatwić przede wszystkim sobie, a może w ogóle tylko sobie. Oj naiwny, naiwny… Tacy ludzie na pewno w AA są, ale chyba nie tak wielu, jakby można sobie życzyć. A szkoda…

czwartek, 23 maja 2019

Czy chcemy się porozumieć?

Dawno, dawno temu, daleko, daleko stąd, mój trzeci sponsor zaproponował mi, żebym zastanowił się i napisał, co sądzę na temat „Komunikacja podstawą porozumienia”. Wtedy było to dla mnie wyzwanie. Dziś… dziś byłoby chyba znacznie trudniej.

Siedzieliśmy kiedyś ze sponsorem późnym wieczorem w pustym bungalowie, sami, po dwóch stronach stołu. Słaba żarówka ledwie oświetlała wnętrze. Powiedział wtedy: zauważ, jest nas dwóch, ale wystarczy, że jeden z nas nie chce się porozumieć, a już z naszych prób komunikacji nic nie wyjdzie. Zaskoczyło mnie to i odparłem, że nie rozumiem, że przecież chyba właśnie po to siadaliśmy do tego stołu, żeby się porozumieć. Usłyszałem wtedy: to akurat wcale nie jest takie pewne, bo może ty siadasz, żeby się porozumieć, a ja nie szukam porozumienia, chcę cię tylko do czegoś przekonać, namówić.

Przetoczyła się przez Polskę fala sponsorowania londyńsko-radomskiego, czy też pendolino (nie nazwy są tu ważne) i nastąpił pierwszy podział na grupy programowe i staropolskie. Później podział na tych, którzy chcą nową WK i tych, którzy ją odrzucają. A w międzyczasie kilka innych, drobniejszych podziałów. Wtedy też zaczął się realizować, i to coraz częściej, schemat, który kiedyś pokazał mi sponsor. Wiele razy, na pewno zbyt często, chyba jednak nie chcieliśmy się porozumieć, a jedynie przekonać rozmówców do jakichś swoich racji. Przekonać, na przykład, że sponsorowanie jest dobre, że to nie jest żadna nowa moda w AA, że nowa WK, owszem, zawiera błędy, ale jest przełożona lepiej niż poprzednia, że podczas pracy z podopiecznym wolno używać 12x12, a nie tylko WK itd. itp.

Co ciekawe, niektórzy weterani, którzy robili Program w którymś tam roku abstynencji i bardzo dobrze jeszcze pamiętają Wspólnotę sprzed wszystkich tych zmian, wprawdzie przyznają (no bo i trudno zaprzeczyć!), że była to Wspólnota, która nie dysponowała rozwiązaniem problemu alkoholizmu, Wspólnota AA, w której nie był znany ani realizowany Program AA, ale… życzliwość, zrozumienie, chęć porozumienia, serdeczność, wsparcie, ciepło i inne takie, były wśród nas znacznie lepsze i więcej.

Zastanawiam się, czy możliwy jest powrót to tamtej życzliwości, a może nawet dałoby się zbudować nową, lepszą jeszcze? I czy wystarczy do tego celu używanie wyuczonych trochę na siłę eufemizmów*? Czy poziom bezpieczeństwa w Polsce poprawił się od kiedy, siedzących w więzieniach przestępców, zaczęło się, politycznie poprawnie, nazywać osadzonymi? Bo może poprawił, może nienazywanie rzeczy po imieniu, to słuszna droga? Czy wyuczenie się nowej mowy wystarczy? Załatwi sprawę braku porozumienia, a nawet braku chęci porozumienia? Co jeszcze można zrobić? Co moglibyśmy zrobić?





--
* Eufemizm to słowo lub wyrażenie użyte zastępczo w celu złagodzenia wyrażeń drastycznych albo dosadnych.

piątek, 17 maja 2019

Warsztatowa Wspólnota AA


Pół żartem, pół serio, zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce różnych warsztatów AA jest więcej rocznie, niż w USA i Kanadzie przez ostatnich 25 lat. Anonimowi Alkoholicy w Polsce pakują niesamowite siły i środki w nieustanne warsztatowanie się. Oczywiście z prywatnym czasem każdy może robić, co mu się podoba, ale w większości przypadków warsztaty odbywają się za pieniądze AA. Nie ma znaczenia, czy grupowe, intergrupowe, regionalne, czy krajowe. Na niesienie posłania nie ma już czasu, energii i pieniędzy. 

Obserwuję to zjawisko od kilku lat i zauważam, że się nasila. To coś w rodzaju fiksacji. Zamiast pomagać alkoholikom coraz lepiej pełnić służby, produkuje się na tych warsztatach zadufanych w sobie teoretyków, dumnych i chwalących się, że właśnie byli na warsztatach rangi krajowej w samym X, a warsztat prowadził sam Y.

Ano, właśnie… zamiast – jedno z przeklętych słów jakoś tam obecnych w całym moim życiu alkoholika. Najpierw, a trwało to latami, zamiast poszukać rozwiązania swojego problemu, szukałem okazji do kolejnego picia, pieniędzy na kolejne picie, argumentów wyjaśniających poprzednie picie, usprawiedliwień tłumaczących skutki picia. Nie byłem w stanie połączyć pewnych wydarzeń w jedną całość, a zamiast niej widziałem zupełnie oderwane od siebie, pojedyncze zdarzenia. Zamiast  realnie wytrzeźwieć, przez dwa i pół roku uczestniczyłem w terapii odwykowej, prawie rok w terapii DDA, pół roku w warsztatach z duchowości. W końcu wszystkie możliwe terapie pokończyłem, więc moje „zamiast” przechodziło kolejne metamorfozy: zamiast podjąć pracę ze sponsorem, zafundowałem sobie nadaktywność organizacyjną, zakładałem nowe grupy i pełniłem w nich służby.

Perfidia „zamiast” polega na podejmowaniu pożytecznych, a nawet pożądanych działań, które jednak nie przynoszą ze sobą rozwiązania określonego problemu. Tak, perfidia, bo gdyby chodziło o wybór między czymś dobrym, a czymś złym, to wszystko byłoby banalnie proste. Wybieranie między dobre, a dobre, jest już sporym wyzwaniem.

Czy jest coś złego w warsztatach AA-owskich różnego typu? Ależ skądże znowu! Warsztaty są OK., ale tylko pod warunkiem, że są obok, a nie zamiast niesienia posłania.
Ile pieniędzy wydała Wspólnota AA w Polsce w roku 2018 na różnego typu warsztaty? 100 tysięcy? 200 tysięcy? Jeszcze więcej?

wtorek, 14 maja 2019

Notatki sponsora (odc. 118)


Zapytał mnie podopieczny o wyraźny konflikt między Tradycjami AA w ich nowej wersji, a dokładniej to o zderzenie Pierwszej Tradycji z Dwunastą. Odpowiedziałem tak, jak ja to widzę, rozumiem, czuję:

Tradycja Pierwsza w pełnej wersji ustala priorytety uczestnikom AA: Toteż nasze wspólne dobro znajduje się na pierwszym miejscu. Ale dobro jednostki jest tuż za nim.
Niestety, to prawda, że zdanie (absurdalne, groteskowe i błędne notabene) „zasady są ważniejsze od osobowości”, jest sprzeczne z Tradycją Pierwszą. Według obecnej wersji Tradycji Dwunastej najważniejsze w AA są zasady, ważniejsze nawet od wszystkich ludzi na ziemi, bo przecież każdy człowiek ma jakąś osobowość. Tradycja Pierwsza natomiast podkreśla, że najważniejsza jest Wspólnota, a zaraz za nią każda pojedyncza jednostka. Mowy tu nie ma o żadnych zasadach, zwłaszcza, że według Billa W. są one i na zawsze pozostać mają jedynie sugestiami.

Podopieczny stwierdził wtedy, że dla Wspólnoty w Polsce lepiej by chyba było, gdyby za tłumaczenie zabrali się ludzie, którzy o Krokach i Tradycjach AA mają jakieś pojęcie.
Co miałem mu odpowiedzieć? :-(

sobota, 4 maja 2019

Wyniki wnikliwej obserwacji

Zło przybrało szaty dobra. Z niepokojem i smutkiem zauważyłem, że pasują…


Siódmy krzyżyk mi leci, a w AA jestem od ponad dwudziestu lat, napatrzyłem się w tym środowisku i nasłuchałem… Trudno w tych warunkach nie stać się nieco cynicznym lub zgorzkniałym. Ale przyznam też ze zdziwieniem, że jeszcze dziesięć lat temu chyba nie mógłbym z czystym sumieniem twierdzić, jak dziś, teraz, obecnie, że jest wiele zdarzeń w naszym środowisku, co do których wolałbym nie mieć racji. Po prostu nie podoba mi się to, co przewiduję.

Czasem, gdy na takim lub innym forum, w takiej lub innej grupie ludzi, dyskusja na temat problematycznych określeń w WK z 2018 i 2019 roku (wiemy już, że są one różne), zaostrza się i koncentruje na tym, co trzeba zrobić, co zmienić, co poprawić, gubią się dwie rzeczy:

a) Nowa Wielka Księga (czas przestać udawać, że to wydanie IV) jest wyraźnie lepsza niż poprzednich pięć lub sześć wydań. „Błędów” poważnych jest w tej nowej wersji nie więcej niż 10 (ja bym obstawiał, że 6-8) – owszem, powtarzają się niektóre z nich wielokrotnie, ale to już inna sprawa. To znacznie mniej niż w wydaniach poprzednich.

b) Mogłoby powstać przekonanie, że z jakimś maniackim uporem czepiam się stale tych samych „błędów”. Jeśli takie wrażenie ktoś odniósł, to zapewne winna jest moja niezdolność do wyrażania na piśmie jasno i jednoznacznie tego, o co mi chodzi, bo od dawna już chodzi o coś innego.
Błędy popełnia się niechcący, błędy to nie tragedia, błędy popełnia każdy z nas, na błędach się uczymy, błędy zgłaszałem zespołowi tłumaczy przed wydaniem książki. Teraz i od dawna nie chodzi już o błędy, ale o upieranie się przy nich – dlatego czasem piszę „błędy” w cudzysłowie – chodzi o jeżdżenie po Polsce za pieniądze Wspólnoty (skądś to chyba znam…) i przekonywanie alkoholików, że ewidentne błędy nie są błędami, chodzi o zaparte trwanie przy swoim mimo jasnych opinii niezależnych językoznawców. O traktowanie alkoholików w Polsce, jak półanalfabetów, bo większości można różne rzeczy wmówić, i nawet przekonać, że im się to podoba. To nie alkoholicy decydują o poprawności językowej tekstu – że przypomnę to raz jeszcze – ale językoznawcy. A na tworzenie specjalnego, tajemnego, sekciarskiego języka w AA, to ja się nie zgodzę nigdy (co oczywiście Wspólnota może mieć w dupie).

Gdyby w listopadzie i grudniu 2018 roku, po wydaniu książki, napłynęły zgłoszenia dotyczące pomyłek, a członkowie zespołu pokornie przyznali się, że w kilku miejscach się walnęli, i obiecali, że następna partia, schodząca z maszyn drukarskich, będzie już skorygowana – to do dziś sprawa byłaby rozwiązana, załatwiona, zapomniana. Od wydania nowej WK minęło pół roku, a z banalnym kłopotem, który urósł do rangi poważnego problemu, kotłujemy się dalej – co z nami jest nie tak? 
Zaiste, alkoholizm to straszna psychiczna choroba… 


Co robią trzeźwi ludzie, gdy czegoś nie wiedzą? Ano, dopytują, doczytują, konsultują… Co robią nietrzeźwi, gdy czegoś nie wiedzą? Wymyślają. Alkoholizm to poważna choroba psychiczna i ten proces w umyśle alkoholiczki/holika odbywa się w ułamku sekundy; zapewne często nawet nieświadomie człowiek chory na alkoholizm kreuje w swoim zaburzonym umyśle jakąś nową, alternatywną rzeczywistość.

Wymyślę sobie, że zdanie „w każdej szkole byłem prymasem” jest poprawne. I mnie to pasuje. Z czego wynika to, że mi pasuje? Z nieznajomości określenia „prymas”, którego używam niezgodnie z jego prawidłowym znaczeniem. Nie wysiliłem się i nie sprawdziłem, co ono naprawdę znaczy – ja sobie wymyśliłem, co ono znaczy dla mnie. To „dla mnie” jest w środowisku niepijących alkoholików bardzo charakterystyczne. Co dla ciebie znaczy słowo pokora? I natychmiast snują się absurdalne, groteskowe teorie. To „dla mnie” w środowisku AA zawsze jest ważniejsze niż „dla nas”, na przykład, dla nas – Polaków, dla nas – alkoholików, dla nas – ludzi.

Wymyślę sobie, że zdanie „wykupię akredytację na zlot radości” jest poprawne. I mnie to pasuje. Z czego wynika to, że mi pasuje? Z nieznajomości określenia „akredytacja”, którego używam niezgodnie z jego prawidłowym znaczeniem. Nie wysiliłem się i nie sprawdziłem, co ono naprawdę znaczy – ja sobie wymyśliłem, co ono znaczy dla mnie.

Wymyślę sobie, że zdanie „taka jest prawda, bynajmniej dla mnie” jest poprawne. I mnie to pasuje. Z czego wynika to, że mi pasuje? Z nieznajomości określenia „bynajmniej”, którego używam zupełnie niezgodnie z jego prawidłowym znaczeniem. Nie wysiliłem się i nie sprawdziłem, co ono naprawdę znaczy – ja sobie wymyśliłem, co ono znaczy dla mnie.

Wymyślę sobie, że zdanie „zasady są ważniejsze od osobowości” jest poprawne. I mnie to pasuje. Z czego wynika to, że mi pasuje? Z nieznajomości określenia „osobowość”, którego używam niezgodnie z jego prawidłowym znaczeniem. Nie wysiliłem się i nie sprawdziłem, co ono naprawdę znaczy – ja sobie wymyśliłem, co ono znaczy dla mnie. 

Wymyślę sobie, że zdanie „mamy przed sobą dwie alternatywy” jest poprawne. I mnie to pasuje. Z czego wynika to, że mi pasuje? Z nieznajomości określenia „alternatywa”, którego używam niezgodnie z jego prawidłowym znaczeniem. Nie wysiliłem się i nie sprawdziłem, co ono naprawdę znaczy – ja sobie wymyśliłem, co ono znaczy dla mnie.

Powiedzmy jednak, że ktoś mi wreszcie zwrócił uwagę, przekonał, żebym przestał ośmieszać siebie i swoją Wspólnotę, i może sprawdził, jakie naprawdę znaczenie mają słowa, wyrazy, określenia, pojęcia, których używam. Więc sprawdzam i okazuje się, że nie miałem racji. Co teraz zrobię, jeśli jestem trzeźwy? Ano, poprawię się, skoryguję, zmienię. Jeśli jednak jestem nietrzeźwy, będę do upadłego walczył z faktami, zakłamywał rzeczywistość, tworzył jakieś teorie, przekonywał innych i siebie upewniał, że to te moje wymysły są właściwe, że nikt inny nie zna się i nie może się znać na poprawnej polszczyźnie (alkoholizmie, duchowości, programizmie) tak, jak ja się na niej znam.
A jeśli w tym momencie ktoś mnie spyta o wykształcenie i kompetencje językowe, które pozwalają mi narzucać innym swoje przekonania, to odpowiem, że nie zna języka serca. I pozamiatane. Jakież to proste…

Zaiste, alkoholizm to straszna psychiczna choroba…

środa, 1 maja 2019

Wspólnota rozwiązań, czy...


...czy Wspólnota konfliktów?

Po wielomiesięcznej przerwie miałem ostatnio okazję do wyjątkowo szerokich kontaktów z wieloma alkoholikami z bardzo różnych miejsc w Polsce i nie tylko. Uderzyło mnie tempo, w jakim rośnie mur niezgody, niezrozumienia, braku zaufania, niechęci, między „zaufanymi sługami”, a całą resztą zaangażowanego środowiska AA. Tak, tylko zaangażowanego, bo spora część uczestników mityngów realizuje tu własne cele i głęboko w nosie ma takie sprawy i tematy. Przyszli do AA wytrzeźwieć, i może kilku osobom trzeźwość przekazać, a reszta ich nie interesuje, nie angażują się w nic więcej. I – czego długo nie rozumiałem – nie muszą, nie mają takiego obowiązku.

Kilka dni temu wpadł mi jakoś w ręce apel Felka i jego przyjaciół z Warszawy („Forum AA”), w mocno katastroficznym tonie, o treści, z której wynika, że Wspólnota AA w Polsce jest poważnie zagrożona. Zawiera on bodajże dwanaście punktów. Identyfikuję się może z trzema z nich, ale… nie o Felka i jego akcję mi chodzi. Po prostu ta ulotka skłoniła mnie do zmiany myślenia. Okazała się kroplą, która przelewa czarę. Z uzasadnionego niestety stwierdzenia, że „jest źle i będzie jeszcze gorzej” przestawiłem myślenie na: „co można by było zrobić, żeby sytuację naprawić?”.

Anonimowi Alkoholicy mają do swoich „zaufanych sług” wiele pretensji. Spora ich część jest uzasadniona. Uczestnicy mityngów zarzucają „sługom” marnotrawienie pieniędzy Wspólnoty na podróże (samoloty, hotele, paliwo, wyżywienie), z których wynika niezbyt wiele, a może i nic. Zarzucają szalejącą samowolę – przykład: Wielka Księga z 2018 roku różni się od tej z 2019, cichaczem ktoś starał się poprawić pewien błąd (strona XXI). I nadal nie wiadomo, kto to, nie wiadomo, kto podjął decyzję, nie wiadomo, jak to się stało, że jeden alkoholik, a może nie tylko jeden, ma wpływ na kolejne partie książek schodzących z maszyn drukarskich, że jeden człowiek może według swojego widzimisię (choćby w najlepszej wierze) zmieniać treść Wielkiej Księgi AA!
Kolejny przykład. Od „zaufanego sługi” stosunkowo niskiego poziomu dowiedziałem się, że (cytuję): „Powstał Zespół Powierniczy który pracuje nad wszelkimi uwagami przesłanymi do BSK a związanymi z ostatnim wydaniem/tłumaczeniem WK”. Kilka dni później inny „zaufany sługa” stwierdził, że to nieprawda, że żaden taki Zespół Powierniczy nie powstał. Wierzę, że nie jest to bezczelne kłamstwo z premedytacją, ale i co z tego – ostatecznie informacji jednego z nich nie można ufać, po prostu. Zaufanie do jednego lub obu poleciało na mordę.
Zapewne z takich lub podobnych powodów „zaufani słudzy” coraz częściej nazywani są morskimi świnkami – bo w sumie ani to świnka, ani morska. Śmieszne? No, chyba jednak nie bardzo i tylko pozornie.

Co mogą zrobić „zaufani słudzy”, żeby wróciło, jeśli kiedykolwiek było, zaufanie do osób, którym  w AA odpowiedzialne służby powierzono?

1. Jasne, czytelne, drobiazgowo dokładne, dostępne wszystkim AA i na bieżąco, sprawozdania finansowe. Od wielu miesięcy nie można się dowiedzieć, ile kosztowało tłumaczenie WK z 2018 roku. Ile kosztowało grupy AA wielokrotne tłumaczenie „Języka serca” itd.
2. Przyznawanie się do błędów, ponoszenie za nie konsekwencji oraz niezwłoczne naprawianie. Natychmiastowe przyznawanie się do błędów własnych albo grupowych ma ogromny wpływ na wiarygodność służb, a więc i zaufanie do nich. Żeby było ciekawie, to o tym właśnie, całkiem niedawno, wspominałem już w poważnym gronie. Jeden z „zaufanych sług” powalił mnie wtedy na kolana stwierdzeniem (cytuję): „Czemu ma służyć przyznawanie się do błędów? Bo niespecjalnie mogę zrozumieć cel”. Ups! Tego dalej komentował nie będę.

Tylko tyle? Ano, tak! TYLKO tyle. Transparentny system finansowy, niezwłoczne przyznawanie się do błędów oraz zgoda na konsekwencje własnej samowoli albo tylko bezmyślności (drogi kolego, spier… sprawę za bardzo, więc odbieramy ci służbę w trybie natychmiastowym).

Co mogą zrobić uczestnicy mityngów, żeby w konsekwencji poprawić poziom służb?

1. Przestać wreszcie wybierać każdego, kto tylko ma ochotę i tupet, żeby do służby się zgłosić. To obejmuje także tak zwane rekomendacje.  Tu też nic więcej nie trzeba.

Na koniec… obawiam się, że proponowane rozwiązania są dla alkoholików zwyczajnie zbyt proste. Bo w starym powiedzeniu było i nadal jest sporo prawdy: Program AA jest prostym programem dla prostych ludzi, którzy obsesyjnie muszą komplikować proste sprawy. No i poza tym... ta pycha!