Wspomniałem kiedyś,
że z komunikatów, które do mnie o mnie docierają, zdecydowanie bardziej skupiam się na
krytyce niż na pochwałach, dlatego kiedy usłyszałem od alkoholika, że nie mówię
językiem serca, zacząłem się zastanawiać. Nie trwało to długo, bo już po kilkudziesięciu
godzinach okazało się, że postawa i zachowanie tego akurat alkoholika,
wykluczają go z grona osób, których oceną powinienem się przejmować. Ale…
właściwie ja niezupełnie o tym chciałem pisać tym razem.
Jak bezkarnie manipulować ludźmi, zastraszać ich i karać?
Zaczynamy od
stworzenia jakiegoś pojęcia, na przykład „mowa miłości”. To pojęcie może być
nieomalże dowolne, nawet nie musi nic znaczyć, więc mogłoby to też być
„brumbratość”. Krokiem następnym będzie przekonanie jakiejś grupy ludzi, na
przykład środowiska AA w jakimś mieście lub dzielnicy, że nieposługiwanie się
„mową miłości” (albo niebycie „brumbratym”) to coś złego, nagannego, że to
niedobrze. Alkoholik z dłuższą abstynencją zawsze będzie uważnie obserwowany i
słuchany przez nowicjuszy, którzy będą się też starali go naśladować. On nie pije kilka lat, oni tego jeszcze nie
potrafią, więc uczą się pilnie jego postaw, zachowań, określeń, ocen, bo może
to w nich właśnie tkwi tajemnica jego abstynencji. Tak więc co pewien czas należy publicznie pokręcić z dezaprobatą i smutkiem głową i stwierdzić, że ten Ziutek to w ogóle nie zna „mowy miłości” albo jest kompletnie „niebrumbraty”.
Chodzi o to, by grupę ludzi przekonać i
nauczyć (z czasem będą się już uczyć sami od siebie), że nieznajomość „mowy
miłości” albo niebycie człowiekiem „brumbratym”, to coś złego, nagannego,
niewłaściwego.
Coś takiego jest
banalnie łatwe, a jedyna trudność w całym tym przedsięwzięciu polega tylko na tym,
żeby nigdy i pod żadnym pozorem nie dać się namówić do podania konkretnie, czym
jest „mowa miłości” albo jakie elementy składają się na bycie „brumbratym”. To
niesłychanie ważne. Bo jeśli podamy jakieś konkretne słowa, które tworzą „mowę
miłości”, to w pewnym momencie człowiek, któremu niezdolność do posługiwania
się „mową miłości” zarzucimy, mógłby udowodnić, że przecież tych właśnie słów
używa, i klapa. Wymyślone przez nas określenie musi pozostać niejasne,
niekonkretne, mętne, różnie rozumiane. I dopóki takie właśnie będzie, możemy nim innym
alkoholikom grozić, zastraszać terroryzować, i to bezkarnie, bo i jak niby
mieliby się obronić przed zarzutem, że nie znają „mowy miłości” albo nie są
„brumbraci”, skoro nawet nie bardzo wiadomo, co to takiego jest – za to wiadomo
już, że niewątpliwie coś złego. Mając jedno lub więcej tak spreparowanych określeń, zdobywa
się władzę.
Czy ta sztuczka jest
wymysłem alkoholików albo moim? Ależ skądże! Jest stara jak świat. Choć zapewne
najpełniej rozwinęła się w Niemczech za Hitlera i w Polsce w okresie wczesnej
komuny. Do takiego właśnie manipulowania, karania, zastraszania ludzi służyło
określenie „zapluty karzeł reakcji”, później „wróg ludu pracującego” – dziś
może się to wydawać nawet śmieszne, ale ludziom nazwanym „zaplutymi karłami
reakcji” do śmiechu nie było w roku 1949, na przykład. I jak niby mieliby się
obronić, wykazać, że „zaplutymi karłami reakcji” nie są? Z czasem, po różnych
zmianach, w Polsce pojawili się „wichrzyciele i warchoły”, a jeszcze później
„wykształciuchy”, a obecnie… nie, na tematy polityczne się nie wypowiadam.
Jakie niezbyt jasne,
nieprecyzyjne określenie, gra obecnie taką właśnie rolę w środowisku AA? Jestem
pewien, że wszyscy dobrze wiemy… niestety.
Przypomniało mi się... Słyszałem jakiś czas temu pozornie
zabawną zagadkę: Czemu zaufani słudzy w AA są jak świnki morskie? Bo tak naprawdę
ani to świnka, ani morska.