sobota, 20 lutego 2010

Przysłowia, aforyzmy, sentencje

W środowisku niepijących alkoholików, na mityngach AA, ale nie tylko tam, usłyszeć można rozmaite powiedzonka, z których większość jest efektem wieloletnich doświadczeń. Stanowią one (zazwyczaj!) skarbiec mądrości Wspólnoty i alkoholików, także tych, którzy do AA dopiero trafią… kiedyś. Teraz zbieram je i kolekcjonuję. Jeśli znasz jeszcze jakieś, proszę, przyślij mi je pocztą elektroniczną. 
W poniższym zbiorku, chcąc uniknąć spekulacji odnośnie „ważności”, zastosowałem kolejność alfabetyczną.
 
AA jest jak mafia, kto odchodzi – ginie.
Być może, w swoim podstawowym znaczeniu, zapewnia odrobinę poczucia przynależności, ale tak w ogóle, jest to powiedzenie pełne arogancji, pychy i… zupełnie nieprawdziwe. Przekaz bowiem jest taki: „jak nie będziesz z nami i nie będziesz robił to, co my – zdechniesz, zapijesz się na śmierć!”, a to nie jest prawdą – AA nie ma monopolu na zdrowienie z alkoholizmu, a przekonanie, że wszyscy, którzy odchodzą z AA wracają do picia, jest z gruntu fałszywe.
Ale powiedzenie to można rozumieć również jako przenośnię i wtedy, niestety, wiele w nim prawdy. Alkoholicy z AA utrzymują kontakty z alkoholikami z AA. Alkoholicy z AA utrzymują kontakty z ludźmi zdrowymi. Ale alkoholicy z AA prawie nigdy nie utrzymują kontaktów z alkoholikami, którzy odeszli z AA, choć nadal utrzymują abstynencję. Taki ktoś po prostu przestaje dla nas istnieć. Oczywiście, nie musi tak być zawsze, ale… Nie twierdzę, że zawsze odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi jedna ze stron – po prostu stwierdzam fakt, który obserwuję od lat. A powiedzenie chyba lepiej zapomnieć.
 
Bóg istnieje, ale ja nim nie jestem.
To powiedzenie najczęściej słyszy się podczas omawiania tematów związanych w Krokami Drugim i Trzecim. Gdy alkoholik próbuje w miesiąc uporządkować i odbudować swoje relacje z Bogiem, kościołem, religią, wiarą, kapłanami, często od przyjaciela może właśnie usłyszeć: „spokojnie, nie wszystko na raz, w tej chwili pamiętaj tylko, że Bóg istnieje, ale to nie ty nim jesteś”. Jest to też przypomnienie, że dość długo żyliśmy według własnych przekonań, zachcianek i fantazji, próbując grać rolę bogów swojego świata, więc może już wystarczy? Owszem, moje życie ma jakiś cel i sens, ale to niekoniecznie ja je określam i wyznaczam.
 
Daj czas czasowi, ale… do czasu.
Jedna z najczęściej powtarzanych na mityngach sentencji, niestety, zwykle tylko do przecinka. W takiej skróconej wersji traktowana jest, jako usprawiedliwienie, a nawet alibi: „Nic nie robię? Ależ skądże! Ja po prostu daję czas czasowi! To w AA mnie tego nauczyli!”. Natomiast z wieloletnich doświadczeń Wspólnoty wynika, że owszem, próba naprawienia, uzdrowienia całego życia wymaga czasu, nie da się tego zrobić, „odwalić” w tydzień, jednak konkretnych działań nie można odkładać w nieskończoność – to nie tędy droga.
 
Do programu AA nie można być za głupim, ale można być za mądrym.
Powiedzenie problematyczne. W wyjątkowo przykry sposób przypomina klasową niechęć do inteligencji, roznieconą i wykorzystywaną przez komunistów w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku (i pewnie utworzone bez złej woli przez osoby, które się w tamtym okresie wychowały). 
Podczas gdy w artykule pochodzącym z Raportu Światowego Mityngu Służb AA w NJ w 2004 r. znaleźć można zdanie: „Nasze przykre doświadczenie pokazuje, że ignorancja zabija AA”, polscy AA-owcy z dumą deklarowali na mityngach, że nigdy żadnej wspólnotowej książki nie przeczytali (ani jakiejkolwiek innej), żeby przypadkiem nie być za mądrym, z żadnym sponsorem nie pracowali, bo alkoholik musi odrzucić wszelkie autorytety (poza Bogiem) i mimo to, a może właśnie dzięki temu, trzeźwieją już po kilkanaście lat.
Powiedzenie to może mieć pewną wartość i sens, jednak żeby do niego dotrzeć, potrzebne są wyjaśnienia, tłumaczenia, dopowiedzenia, zastrzeżenia oraz powoływanie się na inne, bardziej jednoznaczne mądrości AA-owskie. Na przykład: „Ten Program działa, kiedy ja działam”, które znakomicie zwraca uwagę na potrzebę działania w procesie zdrowienia, bo dzięki samym tylko rozważaniom teoretycznym, żaden alkoholik jeszcze skutecznie nie wytrzeźwiał. Wszystko pewnie byłoby prostsze, gdyby zamiast „mądrości”, która zwykle kojarzy mi się z mądrością życiową ludzi starszych, była tu „wiedza”. Bo to wiedza właśnie nie chroni np. lekarzy przed uzależnieniem, albo terapeutów-alkoholików przed zapiciem.
Ale ostatecznie, co komu po zgrabnym powiedzeniu, które trzeba pół godziny wyjaśniać? Bo w pierwotnej wersji jest ono niestety tylko promocją zbyt często jeszcze dochodzącej do głosu polskiej cechy narodowej, to jest – ignorancji. 
Przyznam też, że jako człowiek trzeźwy, nie przepadam za określeniami skrajnie wartościującymi: mądry – głupi, zły – dobry itp. Pozostawiam to dzieciom w piaskownicy.
 
Im dalej ostatniego kieliszka, tym bliżej pierwszego.
Ostrzeżenie – długa abstynencja nie gwarantuje jeszcze, niestety, trwałej abstynencji. Alkoholik upojony kolejnymi rocznicami czasem dochodzi do wniosku, że skoro nie pije już tyle lat, to teraz już wie, może, potrafi… na przykład ignorować pewne zalecenia, lekceważyć rady i sugestie innych. Miałem może z pięć lat abstynencji, kiedy zaczęło mi się wydawać, że te wszystkie wskazówki dobre są może dla nowicjuszy, ale przecież nie dla mnie, doświadczonego weterana. Wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałem to ostrzeżenie, choć słyszałem je wcześniej wiele razy.
 
Jeśli ci się nie chce iść na mityng, to biegnij.
Z doświadczeń tysięcy alkoholików wynika, że niechęć do uczestnictwa w mityngach czasem może być sygnałem ostrzegawczym, objawem nawrotu choroby alkoholowej, a w takim razie, tym bardziej należałoby się na mityng wybrać. W każdym razie lepiej jest zapobiegać, niż później…
 
Jeśli dziesięć osób mówi ci, że masz ogon, to się przynajmniej odwróć i sprawdź.
Znakomite porzekadło! Przede wszystkim ze względu na brak aroganckiego autorytaryzmu. Nikt tu nie twierdzi, że większość ma, lub musi mieć rację, natomiast z tak ogromnej dysproporcji – dziesięć do jednego – wynika, że może jednak warto się zastanowić, przemyśleć i sprawdzić, bo większość jednak może mieć rację. Nawet jeśli ich zdanie, na pierwszy rzut oka (ucha), wydaje się bez sensu.
 
Jeśli nadal uważasz wszystkich w AA za przyjaciół, to widocznie zbyt rzadko chodzisz na mityngi.
Brzmi w tym powiedzeniu kpina i ironia, ale jest ono przede wszystkim przestrogą. Wielu alkoholików trafiając do AA wręcz zachłystuje się atmosferą akceptacji i życzliwości, a nadużywane i odmieniane na wszelkie sposoby słowo „przyjaciel”, klimat ten jeszcze podsyca. Fakt, że zmagamy się z tą samą chorobą i spotykamy na mityngach, nie gwarantuje automatycznie przyjaźni, wysokich standardów moralnych, uczciwości, bezinteresowności. Określone potrzeby emocjonalne nowicjuszy są całkowicie zrozumiałe, ale warto pamiętać, że brak roztropności i zwyczajna naiwność nie przynoszą pożytku w żadnym środowisku.
 
Jeżeli trzeźwość nie rodzi trzeźwości, oznacza, że jej nie było, albo umarła jak drzewo, które uschło zanim zakwitło, pozbawione życiodajnego środowiska.
W takiej wersji powiedzenie to pojawiło się w 2003 roku w „Skrytce 2/4/3”, ale w praktyce występuje w wielu nieznacznie różniących się odmianach, których sens i znaczenie nie ulegają zmianie. W USA Anonimowi Alkoholicy mawiają: „żeby mieć, musisz dawać”. Znaczenie jest identyczne: żeby zachować trzeźwość i nadal się rozwijać, musimy przekazywać dalej to wszystko, co dostaliśmy od sponsora, grupy, Wspólnoty AA, Programu. Natomiast, jeżeli swoją trzeźwość będziemy próbowali samolubnie zachować tylko dla siebie, możemy ją utracić, nadal i wciąż utrzymując abstynencję. 
Słyszałem też porównanie, zgodnie z którym trzeźwość przepływa przez alkoholików, wzbogacając każdego z nich, ale… „trucizna czai się w stojącej wodzie”.
W najprostszej wersji: jeśli z trzeźwości alkoholika nie jest w stanie korzystać nikt poza nim samym, to jaka to trzeźwość?!
 
Każdy alkoholik przestaje kiedyś pić, niektórym udaje się to jeszcze za życia.
Pozornie zabawne, w rzeczywistości brutalne, może nawet nieco cyniczne przypomnienie, że choroba alkoholowa, nie leczona, może się okazać chorobą śmiertelną. Komunikat: prędzej, czy później i tak przestaniesz pić, ale tylko od ciebie zależy, czy będzie cię to kosztowało życie; dziś jeszcze możesz wybierać, jutro może już być na to za późno.
 
Kto chce – szuka sposobów, kto nie chce – szuka powodów.
Sentencja genialna wręcz w swojej prostocie i mądrości. Nie wiem, czy wymyślił ją alkoholik, ale nie słyszałem jej nigdzie poza AA. Znakomicie pomaga rozpoznać własne, jak i cudze nastawienie. Jeśli rzeczywiście chcę pomóc, to będę starał się znaleźć na to sposób, radę. Natomiast jeśli tak naprawdę nie chcę (brak chęci nie musi być w pełni świadomy!), będę potrzebował obiektywnych i racjonalnych powodów odmowy: „ja to bym dla ciebie bardzo chętnie, no ale sam rozumiesz… nie mam czasu”. Oczywiście sentencja dotyczy nie tylko pomocy i ewentualnej niechęci do jej udzielenia. Argumenty kogoś, kto nie chce rozstać się z nałogiem, na przykład paleniem papierosów, ale zna przynajmniej kilka powodów, dla których nie powinien, a nawet nie może tego zrobić, bywają nieprawdopodobne.
 
Najpierw rzeczy (sprawy) najważniejsze.
Podstawowe znaczenie dotyczy abstynencji. Dopóki alkoholik nie pije, wszystko jest możliwe. Jeśli jest w stanie zrobić wszystko (no, prawie) dla utrzymania abstynencji, wtedy ma szansę na normalne życie. Warto jednak pamiętać, że rzeczą najważniejszą, dla osoby uzależnionej, jest abstynencja, a nie… komfort i wygoda zdrowienia.
Głębsze znaczenie ma związek z pokorą i realizacją niektórych Kroków, choćby Siódmego, czy Dziewiątego. Mój czas na tym najpiękniejszym ze światów jest dość ograniczony, nie będę przecież żył wiecznie, a to oznacza, że nie na wszystko wystarczy mi czasu. Zdając sobie z tego sprawę, mając taką świadomość, muszę nauczyć się wybierać właśnie to, co jest dla mnie najważniejsze. Rzecz jasna wcześniej powinienem swoje priorytety rozpoznać.
 
Nikt tego za ciebie nie zrobi, ale nigdy nie zrobisz tego sam.
Zabawna gra słów, pozorna sprzeczność. Nikt za ciebie nie przestanie pić, nie zrealizuje Programu, nie wytrzeźwieje, jednak nie poradzisz sobie z tymi zadaniami bez pomocy i wsparcia, na przykład sponsora, czy grupy. Naucz się prosić, bo samotnie nie masz możliwości osiągnąć celu.
 
Przestać pić? To było najłatwiejsze ze wszystkiego – wystarczyło tylko zmienić całe swoje życie.
Każdy alkoholik robił sobie krótsze lub dłuższe przerwy w piciu, ale przerwa w piciu, to jeszcze nie trzeźwość – żeby nie wrócić do picia i ostatecznie wytrzeźwieć, trzeba było całkowicie przebudować system przekonań, sposób myślenia, reakcje, zachowania, stosunki z innymi ludźmi… całe życie.
 
Rąbiesz nie to drzewo.
Przysłowie, które może przyjmować dwa odmienne znaczenia. Pierwsze, życzliwe: ciężko pracujesz i widać, że w to, co robisz, wkładasz wiele wysiłku i zaangażowania, ale jeżeli efektów nie widać, to może problem leży w innym miejscu, może nie tu jest „pies pogrzebany”? Drugie, niechętne: odczep się, daj sobie spokój, nie szukaj dziury w całym, prowokując awanturę niczego nie osiągniesz.
 
Tak głęboka jest twoja choroba, jak głębokie są twoje tajemnice.
Maksyma powtarzana często przy okazji tematów związanych z Czwartym i Piątym Krokiem. Mroczne tajemnice, te wszystkie „gdyby oni się kiedyś dowiedzieli, to…”, powodują lęki i poczucie alienacji, wyobcowania. Człowiek dręczony niewyjawionymi demonami własnej przeszłości, ma problemy z bliskością, więzią, cierpi.
 
Ten Program działa, kiedy ja działam.
Program AA jest programem działania, a nie tylko gadania, czy słuchania. Oczywiście, zawsze warto, przed przystąpieniem do pracy, dowiedzieć się, jak ją wykonać, ale to tylko wstęp, przygotowanie. Mogę całymi latami chadzać na mityngi i słuchać, jak to robią inni, ale jeśli nie podejmę działania, nie osiągnę raczej nic więcej, jak tylko niezbyt pewną abstynencję, a przecież nie tylko o nią tu chodzi. 
Kilka dni temu słuchałem kolejnej smutnej opowieści o zapiciu po dłuższej abstynencji – tym razem po czternastu latach. Jak wiele innych, kończyła się stwierdzeniem: „i nawet nie wiem, jak znalazłem się w knajpie”. Ja za to wiem jedno – nigdy w życiu nie słyszałem historii przerwanej abstynencji, której „bohater” opowiadał, że korzystał z pomocy poradni odwykowej, regularnie chodził na mityngi, pracował ze sponsorem, realizował Program w życiu, czytał literaturę aowską i… zupełnie nie wie, jak się znalazł w knajpie z kieliszkiem w ręku.
 
Trzymaj z wygranymi.
Wygranymi są tu oczywiście ci, którzy nie piją, zdrowieją, rozwijają się. Alkoholizm jest bezwzględną chorobą, bądź gotów rozstać się z przyjacielem z terapii lub mityngów, gdy ten postanowi wrócić do picia. Jemu nie pomożesz, a siebie i swoją trzeźwość wystawisz na ogromne ryzyko. Gdy gra toczy się o życie, nie ma zbyt wiele miejsca na sentymenty. Trzymaj z wygranymi, naśladuj ich, podglądaj, staraj zdobyć to, co oni osiągnęli: trzeźwość, spokój, pogodę ducha. Nie możesz dać komuś czegoś, czego sam jeszcze nie masz. 
 
Wyjmij watę z uszu i wsadź do ust.
Pomysł z lekka odrażający, gdyby go traktować dosłownie, ale oczywiście nie o to tu chodzi. Pewien schemat postępowania, czy zachowania, można w AA obserwować bardzo często. Alkoholicy speszeni w pierwszych dniach nowym środowiskiem, nieznanymi ludźmi, zwykle zachowują milczenie. Dzięki atmosferze życzliwej akceptacji panującej zwykle na mityngach „otwierają się” i po kilku tygodniach, lub miesiącach, zaczynają mówić. O trzeźwieniu, zasadach AA, realizacji Programu, nowym życiu, mają do powiedzenia o wiele więcej niż weterani, którzy w tych tematach rzeczywiście mają jakieś doświadczenie. Nowicjusz, który ma mnóstwo do powiedzenia, nie bardzo wiedząc o czym mówi, już nie słucha innych – słucha samego siebie, swoich przekonań, wyobrażeń, rojeń. To może być dla niego niebezpieczne. Stąd właśnie wskazówka: przestań tyle gadać, zacznij dla odmiany słuchać!
 
Z ogórka kiszonego nie da się na powrót zrobić świeżego. Alkoholizm jest podobny do ciąży.
Uzależnienie od alkoholu jest chorobą trwałą. Powrót do stanu sprzed zachorowania nie jest możliwy. Tak, jak nie można być trochę w ciąży, tak samo nie da się być trochę alkoholikiem. Albo – albo.
 
Żyj i daj żyć innym.
Wiktor Osiatyński w książce „Alkoholizm i grzech, i choroba, i…” pisał o, typowym dla uzależnionych, niedoborze podstawowych umiejętności społecznych. We Wspólnocie AA mówią „żyj i daj żyć innym”. Myślę, że na jedno wychodzi. Odstawienie alkoholu nie spowodowało jeszcze automatycznie, że przestałem być dla ludzi i świata uciążliwym problemem, a jeżeli nie dysponuję bezludną wyspą, muszę się wreszcie nauczyć żyć z ludźmi, a nie przeciwko nim i… sobie. 
 
Kilka takich powiedzonek wymyśliłem już sam, na swój własny, prywatny użytek. Narodziły się one w efekcie osobistych doświadczeń i przeżyć. Dodam, że często wyjątkowo paskudnych doświadczeń i przeżyć.
 
Jeśli wdepniesz w gówno – wykorzystaj to jako okazję, żeby się nauczyć dobrze czyścić buty.
W trakcie pierwszej terapii kilka razy sięgałem po alkohol. Kiedy po tych wydarzeniach jako tako się otrząsnąłem, zrozumiałem, że mam wybór – mogę starać się o tym zapomnieć, albo jakoś wykorzystać to doświadczenie, czegoś się dzięki niemu nauczyć. Wybrałem to drugie, uznałem, że nie stać mnie na tak bezsensowne marnotrawstwo, jakim jest ignorowanie doświadczenia. Zwłaszcza tak koszmarnego. Ja po prostu nie chciałem potwierdzać opinii Jana Kochanowskiego o rodakach: 
Cieszy mię ten rym: Polak mądry po szkodzie. 
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, 
Nową przypowieść Polak sobie kupi 
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
 
Jeśli wyruszasz w daleką drogę, to lepiej sprawdź, co niesiesz ze sobą w plecaku.
Każdego dnia o świcie wyruszam w drogę swojego życia. Mam nadzieję, że ta podróż nie skończy się już w południe. Ani jutro. Chciałbym, żeby to była bardzo daleka droga. Staram się przy tym pamiętać, że warunkiem dobrego marszu jest minimalne obciążenie. Czy naprawdę chcę taszczyć na własnym grzbiecie bagaż uraz, złości, pretensji i żalów? A niezdrowa zależność do ludzi i rzeczy? A przekonania, opinie i rady rodziców? Czy rzeczywiście mi służą? Warto zrobić porządek w plecaku, bo po co latami dźwigać zbędny ciężar?
 
Planuj działania, a nie efekty.
Niesamowicie dla mnie ważne! Druga część Kroku Pierwszego. Problem ograniczonej zdolności do kierowania własnym życiem. Co z tego dla mnie wynika? Tak na co dzień, w praktyce? Czyli, przede wszystkim, co ja mam (muszę, chcę) robić? Kiedy wymyśliłem tę radę, czy sugestię, okazało się, że znakomicie pomaga mi ona odróżniać to, na co rzeczywiście mam wpływ, czym mogę kierować, od tego, na co wpływ mam mocno ograniczony, albo nawet żaden. Skutecznie obniża liczbę zawodów, rozczarowań, żalów…
 
Twoje szczęście, to moja radość, ale twoja nienawiść, to nie mój problem.
Część pierwsza jest chyba oczywista, zrozumiała i nie wymaga wyjaśnień. Potrafię już (zazwyczaj!) cieszyć się z czyjegoś sukcesu, powodzenia, szczęścia. Druga część okazała się bezcenną nauką, jaką wyniosłem z wyjątkowo nieprzyjemnego zdarzenia. Usłyszałem kiedyś od pewnego DDA (Dorosłego Dziecka Alkoholika), że „nienawidzi wszystkich alkoholików”. W takich sytuacjach zwykle reagowałem agresywnie (najlepszą obroną jest atak), albo zaczynałem bronić się inaczej, próbując coś wyjaśniać, tłumaczyć, przekonywać. Jednak tym razem było zupełnie inaczej. Po raz pierwszy chyba usłyszałem, że mój rozmówca mnie nie atakuje, że on w ogóle nie mówi o mnie! Bo przecież on poinformował mnie o swoich uczuciach, a konkretnie o swojej nienawiści do alkoholików. Ja nie jestem jego ojcem, nie zrobiłem mu krzywdy, nic mu nie jestem winien. Owszem, rozumiem go, nawet współczuję, ale… jego złość, żal, uraza, to nie jest mój problem. Za jego uczucia nie jestem, nie czuję się i nie chcę się czuć odpowiedzialny. Choć on, być może, chciałby je na mnie przerzucić. Od tamtego czasu powiedzenie to przydaje mi się często i nie tylko w sytuacjach związanych z alkoholizmem.
 
Na koniec sentencja nie moja, ani nie AA-owska, ale ulubiona: 
Statki są bezpieczne w porcie, ale nie po to je zbudowano, by tam stały
Przypominam ją sobie zawsze, kiedy tylko moja deklarowana gotowość na zmiany okazuje się jedynie pobożnym życzeniem.



 

Więcej w moich książkach


Legendy i mity alko-świata

Bardzo długo coś mi chodziło po głowie, pojawiały się pytania, wątpliwości, czasem nawet bliżej niesprecyzowane obawy… Wreszcie, całkiem niedawno, splot rozmaitych wydarzeń, a zwłaszcza długa rozmowa ze sponsorem, pozwoliła mi znaleźć właściwe słowa, a może i niezbędną dawkę odwagi i determinacji, by napisać o legendach funkcjonujących w alko-świecie, czyli w środowisku niepijących alkoholików (anonimowych i nie tylko).
 
Czy legendy to coś złego? W normalnych warunkach, oczywiście – nie. Legenda o złotej kaczce, albo wawelskim smoku, opowiedziana dzieciom, to wspaniała zabawa; dla nich i dla opowiadającego. Jednak sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy jako człowiek dorosły i do tego alkoholik, próbuję legendy wprowadzać w swoje życie. Bo, nie ulega chyba wątpliwości, że im więcej legendy, tym mniej realizmu i rzeczywistości, a to w konsekwencji oznacza po prostu mniej… trzeźwości.
 
Pierwsza legenda, z jaką się zetknąłem po zaprzestaniu picia, dotyczyła piątego piętra budynku szpitala psychiatrycznego – mieścił się tam kiedyś oddział odwykowy. Najstarsi weterani opowiadali krew w żylakach mrożące historie o doktorze M. (ordynatorze) i jego metodach leczenia. Tak naprawdę leczenie polegało chyba tylko na podawaniu anticolu i pogadankach na temat szkodliwości alkoholu, poza tym żaden z nich nie uzyskał wtedy trwałej abstynencji, ale legenda była piękna i wyjątkowo egzotyczna. Miała niestety jedną wadę – nie była moją legendą. Gdy ja zgłosiłem się na leczenie, oddział doktora M. od dawna już nie istniał.
 
W połowie mojej terapii, poradnia odwykowa była sukcesywnie przenoszona z ulicy Wodociągowej na Głogowską. Ostatecznie, kiedy kończyłem 2,5 roczne leczenie, zajęcia terapeutyczne odbywały się już tylko w nowym obiekcie. Alkoholicy, którzy rozpoczynali swoją drogę do trzeźwości o rok później, starej poradni już nie znali. A więc wreszcie i ja miałem swoją legendę.
Prawdę mówiąc była to legenda niezbyt wielkiego kalibru i satysfakcji z niej nie starczyło mi na zbyt długo, ale stosunkowo szybko postarałem się wzbogacić i uzupełnić swój osobisty zestaw legend o zajęcia w starym Studium, warsztaty w Strzyżynie, znanego alkoholika F. z Warszawy, zmarłego tragicznie S. P. i pierwszą w mieście terapię DDA. Z czasem dołożyłem też i inne. Jak widać, legendą może być zarówno miejsce, jak i określony człowiek, a czasem nawet pojedyncze wydarzenie.
 
Pytanie zasadnicze i podstawowe brzmi: czy w związku z tym, że byłem, na przykład, w Strzyżynie, na Górze św. Anny, w Zakroczymiu, Częstochowie, Licheniu, jeśli poznałem samego Iksa, jeśli spowiadałem się osobiście u Igreka, jeśli moim sponsorem był sławny Zet, to czy jestem przez to lepszym człowiekiem, a przynajmniej lepszym alkoholikiem?
Oczywiście każdy rozsądny człowiek natychmiast odrzuci taką hipotezę. Ale… problem polega na tym, że rozsądek i uczucia nie zawsze idą w parze. Bo jednocześnie faktem jest, że jeżeli z jakimś legendarnym człowiekiem spędziłem pewien czas w jakimś legendarnym miejscu, a moi słuchacze nie, to mam doświadczenia i przeżycia, jakich oni nie mają. A jeżeli dodatkowo legendarny człowiek już nie żyje, a legendarne miejsce już nie istnieje, to moim udziałem są doświadczenia i przeżycia, jakich słuchacze nie dość, że nie mają, to jeszcze na dokładkę nigdy już mieć nie będą.
Do pewnego stopnia może przypominać to radość i satysfakcję kolekcjonera, który ma w swoich zbiorach wyjątkowo rzadko spotykany okaz czegoś tam. Jednak głównie i przede wszystkim osobisty udział w ciekawej legendzie znakomicie poprawia nastrój i poczucie własnej wartości.
 
Oczywiście, żeby to wszystko miało sens i jakoś trzymało się kupy, te wyjątkowe, a nawet ekskluzywne doświadczenia i przeżycia muszą być przyjemne, wartościowe i koniecznie wzbogacające. Gdyby takie nie były, stałyby się automatycznie kompletnie bezużyteczne. 
Przy okazji zrozumiałem, jak to się dzieje, że absolutnie wszyscy są zawsze zachwyceni i oczarowani spotkaniem z…, wyjazdem do…, warsztatami w… itd. Zrozumiałem też, jak to się stało, że przez dziesięć lat ja tylko jeden jedyny raz odwróciłem się plecami do legendy. Chodziło o Górę św. Anny i spotkania alkoholików i ich rodzin odbywające się tam co miesiąc. Na Górze św. Anny byłem dwa-trzy razy. Niczego szczególnego tam nie przeżyłem, niczego wyjątkowego nie doświadczyłem, żadnego przebudzenia, czy objawienia nie dostąpiłem. Natomiast we wszystkich pozostałych przypadkach legend, wystarczało minimum, jakiś drobiazg, bym mógł opowiadać o swoim wyjątkowym i szczególnym przeżyciu z nieskrywaną dumą i głęboką satysfakcją. Zwłaszcza w towarzystwie ludzi, którzy w danym miejscu nie byli, albo z jakimś „wielkim człowiekiem” osobiście się nie zetknęli.
 
W tej chwili, na moich oczach, tworzona jest legenda Woźniakowa. Z zaangażowaniem, entuzjazmem i niewątpliwie bez złej woli, ale… Pamiętam czasy, gdy spotykaliśmy się tam w kilkanaście osób, żeby wymienić się doświadczeniami na temat Programu 12 Kroków. A nie jest wykluczone, że dożyję chwili, w której Woźniaków stanie się miejscem legendarnym, a nawet kultowym, rodzajem Mekki, do której pielgrzymować będą alkoholicy z połowy Europy. 
 
Kiedy uruchomiłem „komplikator” w swojej głowie, natychmiast znalazłem rzeczowe i przekonujące argumenty przeciw: no, przecież każdy normalny, zdrowy człowiek cieszy się i jest dumny, że był w jakimś ciekawym miejscu, że spotkał wyjątkową osobę, że słuchał wykładu, był na odczycie, koncercie, prelekcji… Tak, to wszystko prawda, ale prawdą jest i to, że ja nie jestem normalnym, zdrowym człowiekiem. Jestem alkoholikiem, a to oznacza, że chyba powinienem baczniej przyglądać się swoim działaniom i ich prawdziwym motywom oraz temu, co i jak robię ze swoimi uczuciami.
 
Wydaje mi się, że na szczęście, niewiele legend dotyczy bezpośrednio Wspólnoty AA – stanowiłyby one poważne zagrożenie dla I Tradycji, która zaleca jedność, a nie… wyjątkowość i ekskluzywizm. Natomiast moim zadaniem i obowiązkiem jest, bym tego typu legend nie przenosił do Wspólnoty, na przykład nie popisywał się nimi podczas mityngów AA, nie tworzył nowej mitologii.
Piękne bywają legendy w alko-świecie, to prawda, ale to nadal są tylko legendy…
 
Czemu to wszystko przychodzi mi do głowy właśnie teraz? Ano, całymi latami żyłem w przekonaniu, że zasada anonimowości chroni nie tylko mnie i moje sprawy, ale też i Wspólnotę przede mną i moimi… delikatnie mówiąc… wadami charakteru. A tu nagle okazuje się, że to nie jest takie oczywiste. Po wielu latach zaczęły do mnie wracać, jak echo, moje własne słowa, twierdzenia, przekonania. AA-owcy, którzy je dziś wygłaszają, nie zawsze pamiętają, czy nawet wiedzą, że wyszły one kiedyś ode mnie, ale to niewiele pomaga, bo okazuje się, że ja zdążyłem już dwa razy zmienić poglądy, a jeśli nawet nie, to podobne przekonania prezentuję już w zupełnie inny sposób. I przyznam, że czasem włos mi się jeży na głowie.
 
Myślę, że nie jest jeszcze za późno, bym swoją listę postanowień noworocznych uzupełnił o zalecenie większej uważności – chodzi zarówno o wypowiedzi, jak i ich intencje. Bo moje motto życiowe na ten rok (i całą resztę życia) brzmi: 
 
ALKOHOLIZM NIE USPRAWIEDLIWIA – ALKOHOLIZM ZOBOWIĄZUJE! A TRZEŹWOŚĆ ZOBOWIĄZUJE NAWET JESZCZE BARDZIEJ.
 




Dużo więcej w moich książkach


Anonimowi ale i widoczni

Temat wiosennej XXXIII Konferencji Służb Regionu (17 kwietnia 2010) brzmi: „Anonimowi, ale nie niewidoczni”. No i bardzo dobrze. Myślę, że w Polsce problem zrozumienia różnicy pomiędzy tajnością, a anonimowością jest nadal istotny, a może nawet palący – coraz częściej odnoszę wrażenie, że Wspólnotę AA i jej Program traktuje się w naszym kraju, jako niezbyt ważny dodatek do terapii odwykowej, a posłanie AA niosą raczej terapeuci w poradniach i telenowele, niż sami alkoholicy.
 
Pewne problemy z anonimowością mieli chyba także Anonimowi Alkoholicy w Ameryce. Wiele lat temu. Pozostaje mieć nadzieję, że się z tym dawno uporali, a więc można będzie od nich czerpać przykłady i korzystać z ich doświadczeń. W każdym razie Bill W. pisał kiedyś tak: „W niektórych grupach AA zasada anonimowości jest doprowadzona do absurdu. Członkowie tak kiepsko się ze sobą komunikują, że nie znają nawet swoich nazwisk ani nie wiedzą, gdzie kto mieszka. Przypomina to komórkę konspiracyjną”*.
A Doktor Bob: „Ponieważ nasza Tradycja dotycząca anonimowości wyraźnie wytycza poziom graniczny, dla każdego kto zna angielski, musi być oczywiste, że zachowywanie anonimowości na jakimkolwiek innym poziomie jest pogwałceniem tej Tradycji. Uczestnik AA, który ukrywa swoją tożsamość przed innym uczestnikiem Wspólnoty, podając jedynie swoje imię, łamie tę Tradycję tak samo, jak ten uczestnik Wspólnoty, który pozwala, aby jego nazwisko ukazało się w prasie w powiązaniu ze sprawami odnoszącymi się do AA. Ten pierwszy zachowuje swoją anonimowość powyżej poziomu prasy, radia i filmu; ten drugi zachowuje swoją anonimowość poniżej poziomu prasy, radia i filmu – podczas gdy Tradycja ta postuluje, abyśmy zachowywali anonimowość na poziomie kontaktów z prasą, radiem i filmem”**.
 
Wydaje mi się, że ewolucja Wspólnoty przebiega podobnie, jak zdrowienie (tzw. trzeźwienie) i rozwój osobisty alkoholika – sukcesywnie, stopniowo, etapami. Pamiętam, jak na początku, oczarowany i zachwycony, chciałem opowiadać o AA i o swoim udziale w mityngach, znajomej sprzedawczyni w warzywniaku, a nawet obcym ludziom na przystanku autobusowym. Ależ byłem wtedy szczęśliwy!
Później usłyszałem coś tam o anonimowości i… zszedłem do podziemia. Nagle wszystko stało się tajne, ale jednocześnie tak wspaniale tajemnicze. Zastanawiałem się wtedy na przykład, czy wolno mi skinąć głową na przywitanie koledze z mityngów, którego mijałem na ulicy. Bo może – zgodnie z zasadą anonimowości – lepiej udawać, że go nie znam, nie poznaję, nie widzę?
Tak… dawne dzieje… ciekawe czasy…
 
Tak sobie rozmyślam, jak to wygląda u mnie dzisiaj? Jak obecnie, po wszystkich tych zawirowaniach, błędach i wypaczeniach, realizuję w swoim własnym życiu sugestię: anonimowy, ale nie niewidoczny? 
Otóż wykombinowałem dla siebie w związku z tym pewną zasadę. Może się to wydawać niepoważne, w końcu to prosta sprawa i po cóż tu jakieś zasady, ale do rozwiązań typu „jakoś to będzie” mam z dawnych czasów pewien uraz, więc przyjąłem do codziennej realizacji prostą zasadę, regułę, która składa się z dwóch tylko punktów:
 
1. O AA mówić, gdy pytają.
2. Żyć tak, żeby pytali. 
 
A uczestnikom XXXIII Konferencji (i wszystkich następnych) życzę owocnej służby w duchu jedności i obiecuję, że będę się starał wcielać w życie to wszystko, co razem opracują, dla naszego – to jest uczestników mityngów AA, jak i tych, którzy wciąż jeszcze cierpią – wspólnego dobra.
 
 
 
 
 ---
* „Jak to widzi Bill”, str. 241.
** „Doktor Bob i dobrzy weterani”, str. 281-82.

piątek, 19 lutego 2010

Krok 2 Programu 12 Kroków

Uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.
(ang. Came to believe that a Power greater than ourselves could restore us to sanity.)

Jak rozumiem Krok 2 Programu 12 Kroków AA?

Moim zdaniem występuje tu poważny problem z tłumaczeniem. Angielskie sanity, owszem, oznacza zdrowie, ale nie jakiekolwiek zdrowie, ani nie zdrowie w ogóle, ale dokładnie, konkretnie i jednoznacznie – zdrowie psychiczne. Krok Drugi nie mówi o tym, że alkoholicy mają szansę na całkowite wyleczenie, a tym samym możliwość powrotu do bezproblemowego picia towarzyskiego. Jeśli alkoholizm jest chorobą ciała, duszy i umysłu, to dzięki Programowi AA uzdrowione mogą zostać dwa ostatnie elementy. W chwili obecnej o wyleczeniu ciała nie ma w ogóle mowy. Jeśli chodzi o ciało (organizm) alkoholizm jest chorobą trwałą.
Tak więc: uwierzyliśmy, że siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie psychiczne, zdrowy rozsądek. Nadal, i do końca życia, pozostaniemy alkoholikami, natomiast nie musimy być alkoholikami opanowanymi obsesją picia. Nasze życie nie musi być zależne od wynaturzonych instynktów oraz wad charakteru, nad którymi wyraźnie utraciliśmy kontrolę podobnie, jak nad alkoholem. Jeżeli gdziekolwiek piszę o wyzdrowieniu z alkoholizmu, to taki właśnie rodzaj zdrowia mam na myśli.
Mam też nadzieję, że tłumaczenie tekstu Drugiego Kroku wkrótce zostanie poprawione.
 
Kolejny problem. Istnieje duże prawdopodobieństwo i zagrożenie, że wielu alkoholików-nowicjuszy, którzy kilka, a choćby i kilkanaście razy wysłuchali tekstu Drugiego Kroku oraz paru przypadkowych wypowiedzi na ten temat podczas mityngów AA uzna, że Krok ten nakłania ich do uwierzenia w jakiegoś Boga, a także sugeruje udział w obrzędach religijnych – zwłaszcza, jeśli we Wspólnocie chcą pozostać i w pełni skorzystać z Programu Dwunastu Kroków. Sam miałem takie wątpliwości w pierwszych dniach i tygodniach w AA, a o podobnych rozterkach słyszałem wielokrotnie na mityngach, czy od znajomych. Tak, jest to zagrożenie jak najbardziej realne, a dla agnostyków, ateistów i wielu innych, wyjątkowo niebezpieczne. W naszej książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” (strona 28) napisano: „Po pierwsze, Anonimowi Alkoholicy nie wymagają od ciebie, żebyś w cokolwiek wierzył”, a ja, od siebie, dodam jeszcze zdanie, które powtarzam do znudzenia przy każdej okazji, albo i bez okazji: Program Wspólnoty AA jest programem duchowym, a nie religijnym, czy – tym bardziej – magicznym.
 
W Kroku Drugim Programu Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików mowa jest o Sile Większej (w angielskim oryginale o Sile większej). Kim, czym, w takim razie jest ta Siła? Nieumiejętne próby wyjaśnienia, tej kwestii i odpowiedź, że Silą Większą może być dla alkoholika właściwie cokolwiek, spowodowały lawinę zupełnie bezsensownych sugestii dotyczących wiary w klamki, nogi od krzesła i inne podobne bzdury. Anonimowi Alkoholicy nie narzucają nikomu, ani nie definiują za nikogo jego Siły Większej (większej). Tym niemniej wydaje się, że powinna ona spełniać minimum dwa podstawowe i niezbędne warunki: ma być dla konkretnego alkoholika siłą przyjazną, a przynajmniej nie wrogą, ma także dysponować mocą, możliwością, zrobienia dla alkoholika tego, czego on sam dla siebie zrobić nie jest w stanie. Możliwości swojej Siły Większej żaden alkoholik nie musi tłumaczyć, wyjaśniać, czy udowadniać – wystarczy, że w nią wierzy, ufa jej, jest przekonany o jej realnym – choć niekoniecznie materialnym – istnieniu. Siłą Większą, w rozumieniu Kroku Drugiego, nie musi być taki czy inny Bóg. Może być, faktycznie, ale nie musi. Kiedy mowa jest o „Sile większej”, to w widoczny sposób nacisk kładzie się na „Siłę”, jakąś „Siłę”, która tylko będzie większa od mojej własnej, osobistej. Nie musi być ona… nadprzyrodzona.
 
Przykład uproszczony do granic możliwości: nie potrafię naprawić sobie telefonu. Albo komputera. Albo zegarka. Zwracam się w tej sytuacji do specjalisty, do którego mam zaufanie i powierzam mu swój sprzęt. W tym momencie, i w określonym zakresie, taki profesjonalista dysponuje siłą większą niż moja własna i może dla mnie zrobić to, czego ja sam nie potrafię. A jego chęć pomocy i starania zapewniam sobie za pieniądze. Tak samo przedstawia się sprawa z moim zdrowiem i lekarzami; w przypadku choroby alkoholowej i poradni odwykowej, ale też i innych chorób i dolegliwości.
Kiedy już dokładnie wszystkie moje własne sposoby, techniki i metody, jakie wymyślałem latami na picie bez tragicznych tego konsekwencji zawiodły, szukałem, znalazłem i zwróciłem się do kogoś, kto – jak wierzyłem – dysponował pomysłem na takie, albo inne rozwiązanie mojego problemu. Miałem także nadzieję, że zechce udzielić mi pomocy. I nie potrzeba było nic więcej. Gdybym kompletnie nie wierzył, gdybym był całkowicie pewien, że w AA, lub w poradni, nie mogą mi pomóc w żaden sposób, to przecież bym tam nie poszedł, bo i po co? Czasem takie właśnie minimum wiary, iskierka nadziei, decyduje o życiu.
 
Na pewno wielu z nas, alkoholików, szukało we Wspólnocie AA pomocy samodzielnie (choć przyznaję, że dosyć często obserwowałem, jak ocena tej samodzielności ulega z czasem znaczącym zmianom), bez jakichś bezpośrednich form nacisku, czy presji z zewnątrz. Motywem mógł być na przykład zwykły lęk o własne życie i zdrowie, a może po prostu brak wewnętrznej zgody na dalsze ponoszenie dotkliwych konsekwencji uzależnionego picia. Inni jednak przychodzili na swój pierwszy mityng AA, albo do poradni odwykowej, zupełnie bez przekonania, sterroryzowani po prostu przez członka rodziny, pracodawcę, albo nawet sąd, pod realną groźbą rozwodu, wyrzucenia z domu, zwolnienia z pracy, odwieszenia wyroku.
Ale alkoholicy, którzy trafili do AA pod przymusem – „żona mnie zmusiła, powiedziała, że jak nie pójdę, to rozwód”, „szef oznajmił, że jak nie zacznę się leczyć, to mnie wywali” – też mają spore szanse. Wielu moich znajomych opowiadało, że w taki właśnie, albo podobny, sposób, znaleźli się na swoim pierwszym mityngu AA. Ja sam przyszedłem do Wspólnoty, bo tak mi kazała terapeutka, a żeby trafić do niej, „musiałem” przez picie stracić pracę. Tak więc też byłem do pewnego stopnia „przymusowy”. Wprawdzie mogłem wcześniej słyszeć, czytać, albo wyobrażać sobie na temat Anonimowych Alkoholików rozmaite rzeczy, ale teraz realnie siedziałem wśród ludzi, którzy nie pili od wielu miesięcy, a nawet lat. W tym początkowym momencie nie wiedziałem oczywiście, jak oni to zrobili, ale najwidoczniej mieli, jakiś skuteczny sposób. Nie miałem wtedy pojęcia, jak to działa, czy ci ludzie wokół mnie mają jakąś specjalną wiedzę, umiejętności, doświadczenie, czy siłę, ale ważne, że działało i oni byli jawnym tego dowodem. A jeśli działało w ich przypadku, to była szansa, że podziała i na mnie. Uznałem, że mogę zaryzykować, nic przecież nie miałem do stracenia. I tyle wiary – „jeśli oni, to może i ja też” – wówczas wystarczyło. W moim przekonaniu, na samym początku, w zupełności wystarcza nadal.
 
Nic, absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, by alkoholik, zwłaszcza w pierwszym okresie abstynencji, uznał za swoją Siłę wyższą Wspólnotę AA, albo nawet konkretną grupę, czy służbę zdrowia (poradnię odwykową). Nikt mu nie każe się do nich modlić! Wystarczy, że przestanie się upierać, że on siebie zna, a więc najlepiej wie, co jest dla niego dobre i uwierzy, że inni ludzie (alkoholicy w AA, terapeuci), mogą mieć dla niego skuteczne rozwiązania i pomysły, które by jemu samemu nie przyszłyby do głowy. Przecież tylko szaleniec upierałby się, że na temat leczenia uzależnień wie więcej niż światowa służba zdrowia, albo, że jego osobiste, „pijackie” doświadczenia są więcej warte od doświadczeń setek tysięcy alkoholików, którzy we Wspólnocie AA wytrzeźwieli i skutecznie trzeźwieją od siedemdziesięciu pięciu lat.
Kiedy nie miałem żadnego już pomysłu na swoje życie, uwierzyłem, że w AA lub poradni powiedzą mi, co mam robić, żeby wreszcie się nauczyć żyć obok alkoholu, bez alkoholu. To wszystko…
 
Jestem całkowicie przekonany, że dla alkoholika w początkowym okresie zdrowienia, takie podejście do rzeczy najzupełniej wystarczy. Na porządkowanie relacji z Bogiem, kościołem i duchowieństwem, na udział w liturgii i właściwe do niej nastawienie, przyjdzie jeszcze odpowiedni czas. Spokojnie! To nie musi być już dzisiaj. Najpierw rzeczy najważniejsze, a w tym momencie najważniejsza jest abstynencja i nieodrzucanie Programu AA zanim jeszcze miał on szansę zacząć działać.
 
Koncentrowałem się dotąd na alkoholikach, którzy trafiając do AA, swoje relacje z Bogiem (takim, lub innym) mieli, delikatnie mówiąc, mocno pokomplikowane, albo uważali się za ateistów. Sam do takich należałem, a na podstawie setek mityngowych opowieści przekonałem się, że tego typu problemy są wśród uzależnionych bardzo częste. Właściwie znam tylko kilka osób, które twierdzą, że przez cały czas destrukcyjnego picia, ani na chwilę nie utraciły łaski wiary, to jest dobrego kontaktu z Bogiem i pełnej ufności w Jego opiekę. Wielu alkoholików wierzących uważa, że w pewnym momencie Bóg ich zawiódł – prosili Go o trzeźwość, ale jej nie otrzymali. Jest to chyba najbardziej typowy kryzys wiary wśród chorych na alkoholizm. Moim podopiecznym, którzy w takiej sytuacji się właśnie znaleźli, opowiadam zwykle kawał o powodzi.
W 1997, a także 2010 roku region, w którym mieszkam, dotknęła klęska powodzi. Pojawiło się w tym czasie wiele dowcipów, ale tylko jeden z nich we Wspólnocie AA przydaje mi się do dziś:
 
Powódź. Woda zalewa wiejską chałupę. Do gospodarza podpływają kajakiem sąsiedzi i proponują, że go ze sobą wezmą. Gospodarz odmawia, twierdzi, że wierzy w Boga, więc Bóg na pewno go uratuje. Woda się podnosi, gospodarz jest zmuszony wdrapać się na strych. Do okienka, przez które wygląda, podpływa ponton z ratownikami, namawiają go na ewakuację, przekonują, że sytuacja jest krytyczna i zagraża życiu. Gospodarz odmawia, on wierzy w Boga i jest przekonany, że Bóg go uratuje. Woda dalej się podnosi, gospodarz wchodzi na dach, wreszcie musi wdrapać się na komin. Ratownicy przylatują po niego helikopterem, ale on znów odmawia przyjęcia pomocy, nie ma żadnych wątpliwości, że uratuje go Bóg, w którego tak głęboko wierzy. Woda się podnosi – gospodarz ginie, topi się. Ze względu na swoją niezłomną wiarę, gospodarz trafia do nieba, a kiedy staje przed Panem Bogiem, z goryczą robi Mu wymówki: ja w Ciebie tak wierzyłem, tak Ci ufałem, byłem najlepszym katolikiem we wsi, nie grzeszyłem, na mszę chodziłem, biednych wspierałem – dlaczego mi to zrobiłeś, czemu mnie nie uratowałeś??? I odpowiedział Bóg gospodarzowi: w związku z twoją wiarą i wyjątkowo przykładnym życiem starałem się cię uratować. To ja wysłałem do ciebie sąsiadów w kajaku, ratowników w pontonie i w helikopterze – czemuś durniu z tej pomocy nie skorzystał?!
 
No, cóż… nawet arcybiskup, gdy boli go ząb, idzie do dentysty, a nie do kaplicy. A na drodze alkoholika jest Wspólnota Anonimowych Alkoholików. Zamiast upierać się, że ja sam sobie poradzę, że przecież ja sam wiem najlepiej, czego mi trzeba, wystarczy ze Wspólnoty, jej propozycji i doświadczeń po prostu skorzystać.
 
Powtórzę raz jeszcze: Program zdrowienia Anonimowych Alkoholików nie jest programem religijnym, a Wspólnota AA nikogo nie zmusza do uwierzenia w Boga (takiego, lub innego), ani do brania udziału w obrządkach religijnych jakiegokolwiek wyznania. Rzecz jasna, także nie zabrania. Jeśli nawet podczas mityngu AA, któryś z uczestników tego spotkania, mówi z wielkim przekonaniem i pasją o swojej wierze, nawróceniu, Bogu i pomocy, jaką dzięki temu uzyskał, to nadal i wciąż są to tylko jego własne, osobiste doświadczenia, przeżycia i poglądy – nic więcej.
 
W AA często usłyszeć można uproszczoną wersję trzech pierwszych Kroków:
Krok Pierwszy – ja nie mogę.
Krok Drugi – ktoś może.
Krok Trzeci – ja mu na to pozwolę.
 
Jak widać, Krok Drugi Programu Dwunastu Kroków nie wymaga od alkoholika nic więcej, jak tylko uznanie, że istnieje, a przynajmniej może istnieć ktoś, lub coś, kto może dla niego zrobić więcej niż on sam jest w stanie zrobić dla siebie.
 
Mityngi AA często rozpoczynają się, lub kończą, „Modlitwą o pogodę ducha”, a dokładniej jej fragmentem. Jest to tradycyjna forma powitania uczestników takiego spotkania, a sama modlitwa nie jest katolicka. Fragment, o który chodzi brzmi tak:
„Boże, użycz mi pogody ducha,
Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.
 
Bywa, że prowadzący spotkanie AA, przed przywitaniem się modlitwą z uczestnikami, zwraca uwagę, że występuje w niej słowo „Bóg”, a jeśli ono komuś przeszkadza, może go nie używać, lub zastąpić innym. Jeśli nawet wszyscy obecni są prowadzącemu dobrze znani i jest on przekonany, że są to ludzie wierzący (oj, ostrożnie, można się tu bardzo pomylić!), to taki komunikat jest jednoznacznym sygnałem: na tej grupie znamy, szanujemy i przestrzegamy zasad Wspólnoty AA, choćby tylko tych najbardziej podstawowych, zawartych w Preambule AA, tekście, który w kilku zdaniach wyjaśnia, kim jesteśmy:

Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu. Jedynym warunkiem uczestnictwa we wspólnocie jest chęć zaprzestania picia. Nie ma w AA żadnych składek ani opłat, jesteśmy samowystarczalni poprzez własne dobrowolne datki. Wspólnota AA nie jest związana z żadną sektą, wyznaniem, działalnością polityczną, organizacją czy instytucją. Nie angażuje się w żadne publiczne polemiki. Nie popiera ani nie zwalcza żadnych poglądów. Naszym podstawowym celem jest trwać w trzeźwości i pomagać innym alkoholikom w jej osiągnięciu.
 
Na koniec ciekawostka dla dociekliwych.
Ostatni okres twórczości (od 1879 roku) Lew Tołstoj, autor „Anny Kareniny”, rozpoczął moralistyczną rozprawą pod tytułem „Spowiedź”. Tekstem tym, a także innymi, quasi-teologicznymi, jak „Cerkiew i państwo”, „Czym jest religia i na czym polega jej istota”, czy słynna „Moja wiara”, zafascynowany był William James, amerykański filozof i psycholog. Pod bardzo dużym wpływem prac Williama Jamesa był Bill W., współzałożyciel Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Podczas lektury „Spowiedzi” można odnaleźć ślady tych przekonań, które w konsekwencji zaowocowały dość uniwersalną koncepcją Siły Wyższej (wyższej) pojawiającą się w Programie Dwunastu Kroków oraz w wielu innych tekstach AA.
 





Więcej w książkach, a zwłaszcza w „12 Kroków od dna. Sponsorowanie”.