niedziela, 23 grudnia 2018

Trudny temat znowu otwarty


Trudny temat znowu otwarty, czyli zagadka dla alkoholików…

O tym, że problemem alkoholika nie jest alkohol, dowiedziałem się cztery lata przed zaprzestaniem picia z książki Osiatyńskiego. Nic z tego dla mnie wtedy nie wynikało – to raz, a dwa – nie wyczytałem jakoś albo nie zrozumiałem, co w takim razie jest tym naszym głównym problemem. Dopiero po wielu latach, kiedy Program się o mnie upomniał i zacząłem uważnie czytać Wielką Księgę, wyczytałem tam coś o znaczeniu kapitalnym, epokowym, przełomowym.

Głównym naszym problemem okazał się kompletny brak siły duchowej. Koniecznością dla nas stało się znalezienie takiej siły, z pomocą której moglibyśmy żyć. [WK, wyd. II, s. 38]

Dlaczego uważam to za tak ważne? Trudno naprawiać coś, jeśli nie wiadomo, gdzie jest usterka i na czym ona polega. Trudno jest leczyć chorego bez diagnozy (chyba w ogóle nie jest to możliwe), bez stwierdzenia, co mu dolega, prawda? A skoro dowiedziałem się, CO jest moim głównym problemem, mogłem – z pomocą Boga i poddając się Jego woli –rozpocząć proces wytrzeźwienia.

Minęły lata. Pojawiło się czwarte wydanie WK i okazało się, że czytający tę książkę i pragnący wytrzeźwieć alkoholik nie może się z niej już dowiedzieć, co jest głównym problemem alkoholika! Co więc leczyć? Co starać się uzdrowić, zmienić, naprawić?
Owszem, jest w tej książce absurdalne zdanie: Brak siły – to był nasz dylemat (WK, wyd. IV, s. 45], ale ono jest tak bzdurne i tak błędne, że kompletnie nic z niego nie wynika. Brak siły nie jest dylematem, podobnie jak brak pieniędzy, obiadu, koła zapasowego… Bo „dylemat” jest to trudny wybór między dwiema tak samo ważnymi racjami. Nie ma wyboru – nie ma dylematu. Więc skoro brak Siły nie jest naszym dylematem, to czym jest? Ano, nie wiadomo… już nie wiadomo. Istnieje też inna opcja, skoro dylemat dotyczy wyboru, to może ten brak Siły sami sobie wybraliśmy? Może to właśnie jest nasz wybór?

Rozmawialiśmy na ten temat w jakimś większym gronie, gdy podeszła alkoholiczka, z mini słowniczkiem w ręku i zaczęła: ale ja wyczytałam, że w oryginale i po angielsku… Przerwałem jej od razu, prosząc, żeby nie zmieniała tematu. Wyraźnie nie zrozumiała, więc uprzejmie wyjaśniłem: Wszyscy tutaj jesteśmy Polakami. Rozmowa toczy się w Polsce. W Polsce urzędowym językiem jest polski. Jestem pewien, że 99% Polaków w Polsce, sponsorów i podopiecznych, będzie pracowała na Wielkiej Księdze po polsku, po to zresztą ona powstała. Nie interesuje mnie, jak to jest po angielsku, niderlandzku, samoańsku i – co chyba najważniejsze – nie musi mnie interesować. Przypominam, że Wspólnota AA w Polsce wydała potworne pieniądze (ok. pięć lat, dwa zespoły, koszty samolotów, dojazdów, hoteli, wyżywienia i nie wiem, czego jeszcze) właśnie po to, żebym ja i dziesiątki tysięcy alkoholików w tym kraju, mógł/mogli korzystać z wersji polskiej.

Dumny jestem z siebie, bo w tej rozmowie zdania „Brak siły – to był nasz dylemat” udało mi się nie nazwać pijanym bełkotem. Także tej specjalistki od obcych języków nie spytałem, czy ma coś przeciwko Polsce, Polakom i językowi polskiemu, choć to może powinienem, bo bardzo nie lubię upokarzania Polski, Polaków, języka polskiego, a tak to przecież wygląda: i co polaczkowie, dalej nie radzicie sobie bez amerykańskich słowniczków? 

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają – pisał Mikołaj Rej, ale to już chyba nieaktualne…


Alkoholik to takie cacuszko, co to aby żyć, musi mieć problemy, a jak ich nie ma, to sobie wymyśli…  – mawia mój sponsor. Ma rację, niestety, bo – jak widać – po ponad czterdziestu latach istnienia Wspólnoty AA w Polsce stworzony w niej został sztucznie poważny problem. A najbardziej niesmaczne, wręcz perfidne jest to, że problem ten będą mieli nie ci, którzy go stworzyli, ale tysiące innych Polaków-alkoholików w Polsce.  


Zagadka dla czytelników – co, według nowej WK, jest głównym problemem prawdziwego alkoholika? Może jednak wódka?




---
Dla zainteresowanych.
Definicja słowa „dylemat”: https://sjp.pwn.pl/sjp/dylemat;2555642.html
Wynik konsultacji w sprawie tego cudacznego zdania z dr hab. Katarzyną Kłosińską z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Albo-dylemat-albo-brak-pieniedzy;18942.html 

sobota, 22 grudnia 2018

Notatki sponsora (odc. 114)


W listopadowym „Świecie Problemów” (2018), poza znakomitym, jak zwykle, artykułem Miki Dunin, znalazłem aż trzy teksty na temat kontrolowania picia, czyli terapii redukcji szkód. Zaskoczyła mnie zmiana koncepcji specjalistów, a może rozszerzenie pola działania – o ile wcześniej, na stronach PARPA, czytałem, że taka terapia adresowana jest do osób nadmiernie pijących i alkoholików jeszcze nie tak bardzo uzależnionych, cokolwiek to znaczy, to w artykułach mowa jest o czymś zgoła innym – terapia redukcji szkód jest dla alkoholików w bardzo ciężkim stadium, głęboko uzależnionych, takich, na których nic już nie działa, po prostu przypadków beznadziejnych, które „nie rokują”.

Przypomniała mi się rozmowa, podczas której usłyszałem, pełne złości i żalu słowa „oni mnie oszukali!” – natychmiast zmienione na formę wyuczoną podczas zajęć grupowych psychoterapii odwykowej: „czuję się oszukany”. Alkoholik czuł się wręcz zdradzony przez psychoterapeutów, którym bezgranicznie ufał, ale nie tym, że dziesięć lat temu nie proponowali mu nauki kontrolowanego picia, ale tym, że zmienili zdanie. A przecież z taką pewnością siebie wbijali mu do głowy, że nie można być trochę w ciąży (nie można być trochę alkoholikiem), że z alkoholikiem jest jak z kiszonym ogórkiem – nie da się go przywrócić do świeżości itp. Zbulwersowany był głównie tym, że to ci sami ludzie, nie jacyś inni, nowi, ale właśnie ci sami! A wśród nich para terapeutów-alkoholików.

Tak oto na moich oczach rodzi się w Polsce wśród niejpijących alkoholików pokolenie zdradzonych…

piątek, 14 grudnia 2018

Notatki sponsora (odc. 113)


Powrót do początków, powrót do źródeł! – to częste wezwania pewnego odłamu albo nurtu w AA. Chodzi o to, żeby praca ze sponsorem wyglądała obecnie tak, jak za czasów pierwszych weteranów, bo wówczas Wspólnota osiągała – rzekomo – niesamowitą wręcz skuteczność.
O tym, że koniecznym elementem tych wczesnych sposobów była melasa i pomidory oraz butelka jałowcówki na kuchennym kredensie, już pisałem. Teraz wiarygodna, bo pochodząca z Wielkiej Księgi [s. 259-260), informacja o tym, jak długo robi się Program ze sponsorem, a przynajmniej robiło wtedy, w czasach pierwszych weteranów.

Dzień przed moim powrotem do Chicago dr Bob miał wolne popołudnie. Zaprosił mnie do swojego gabinetu i w ciągu trzech czy czterech godzin oficjalnie przeprowadził mnie przez program Sześciu Kroków w jego ówczesnej formie. Tych sześć kroków to:
1. Całkowite poddanie się.
2.Przewodnictwo i zależność od Siły Wyższej.
3. Inwentura moralna.
4. Wyznanie.
5. Zadośćuczynienie.
6. Ciągła praca z innymi alkoholikami.

Zastanawiam się, czy w obecnych czasach, w zupełnie zmienionych warunkach, byłoby to możliwe…

wtorek, 11 grudnia 2018

Notatki sponsora (odc. 112)


W Opolu wielu sponsorów uczy podopiecznych korzystania z doświadczeń Wspólnoty poprzez zadawanie pytań na mityngach. Jeśli podopieczny ma wątpliwości, chciałby o coś dopytać też innych, skonsultować swoje pomysły z kimś jeszcze, nie tylko ze swoim sponsorem, to mityng jest ku temu znakomitą okazją. Po to przecież tworzymy Wspólnotę, by dzielić się doświadczeniem, radzić, wspierać, podpowiadać.

Właśnie zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, więc dodatkowy temat mityngu okazał się wyjątkowo na czasie, bo poszło o to, czy komunia święta przyjmowana pod dwiema postaciami, to jest chleba i wina, jest, czy jednak nie jest złamaniem abstynencji przez alkoholika.

Zaangażowanie było spore, bo też dla wielu uzależnionych, religijnych osób jest to temat ważny. Zabierało głos, wypowiadało się wyjątkowo wielu alkoholików (płci obojga) – ja oczywiście nie będę cytował każdej wypowiedzi, ale zaprezentuję tutaj coś w rodzaju końcowego podsumowania. W zasadzie wszyscy byli zgodni co do jednego: świadome przyjmowanie alkoholu przez alkoholika jest złamaniem abstynencji. I to by było w zasadzie tyle. Najważniejsza okazała się w wypowiedziach ta świadomość, bo jeśli alkoholik napił się lub zjadł coś zawierającego alkohol niechcący, nieświadomie, to sprawa inna, ale jeśli wiedział, co robi i jeszcze te działania powtarza, to wątpliwości nie ma.

Przy tej okazji ktoś wspomniał, że ma problem z podopiecznym, który upiera się, że w kielichu jest krew Chrystusa, a nie wino – zebrani podsunęli mu pomysł, żeby spytał podopiecznego, czy to, co jest w kielichu zawiera etanol. Kolejnym, choć wydaje mi się, że na wyrost, zgłaszanym problemem były obawy, że podopieczny oskarży sponsora o zakazywanie mu udziału w obrzędach religijnych. W tym przypadku, na razie tylko teoretycznym, nie było wątpliwości, że sponsor (i reszta Wspólnoty AA) nie ingeruje w cudze przekonania religijne, ale sponsor z podopiecznym umawia się na abstynencję w czasie wspólnej pracy na Programie, na nieprzyjmowanie alkoholu pod żadną postacią – to do takiego uzgodnienia należy się w razie czego odwołać, a nie do niuansów praktyk religijnych podopiecznego. To powinno załatwić sprawę.

Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru [WK, s. 28].

poniedziałek, 12 listopada 2018

Wielka Księga - IV wydanie

Tekst ten składał się będzie z dwóch części. Najpierw zalety, plusy, bo ważniejsze.

Napisałem z kilkaset opinii oraz recenzji różnych książek, ale z tą jest jakoś inaczej, trudniej. Z oczywistych względów zresztą. Wielka Księga AA to nie jest czytadło do poduszki, nie rozrywka ani miłe spędzenie czasu. Książka ta ma wyjątkowe znaczenie w moim życiu ze względu na konkretne efekty zawartych w niej treści. Bez Winnetou, Tomka Sawyera, Sherlocka Holmesa, Skrzetuskiego, Kmicica i innych bohaterów literackich byłbym na pewno uboższym duchowo i intelektualnie człowiekiem, ale bez rozwiązania problemu alkoholizmu zawartego w WK, być może już bym nie żył.

Kilkanaście lat przeżyłem w AA razem z pierwszymi trzema wydaniami „Anonimowych Alkoholików”. Kiedy trafiłem na swój pierwszy mityng, jeszcze trwały gorące dyskusje nad sensem wydania drugiego, które pojawiło się jakieś dwa lata wcześniej, ale jeszcze przed wydaniem trzecim (2005) wiedziałem już dość dużo o błędach w nich zawartych, błędach w tłumaczeniu albo nawet nie tyle błędach, co celowej manipulacji tekstem w taki sposób, by dostosować go do przekonań psychoterapeutów.

Wreszcie, po kilku latach oczekiwań, a do cierpliwych jakoś nie należę, doczekałem się tak zwanego wydania czwartego (nie jest ono tak naprawdę czwarte, ale o tym to już innym razem). W końcu mamy grubaśne tomisko, prawdziwie Wielką Księgę, bo pierwszy raz w Polsce zawiera ona osobiste historie członków AA. Tego elementu nie sposób przecenić, tylko my, w AA w Polsce, nie byliśmy nauczeni i przyzwyczajeni z niego korzystać.

Nie znam języka oryginału, więc nie mogę z pełnym przekonaniem twierdzić, że nowa polska wersja przełożona została bezbłędnie, wątpię. Ledwie się książka ukazała, a już pojawiły się zarzuty, że pewne fragmenty zostały dopasowane do przekonań jednego z tłumaczy, przekonań, dotyczących pewnego specyficznego sposobu realizacji Programu (pendolino). Ja w to nie do końca wierzę, ale właśnie z powodu nieznajomości angielskiego, tego tematu podejmować nie zamierzam w żaden sposób. To o czym mam pojęcie i co jestem w stanie zrobić, to ocena polszczyzny i czytelności nowego wydania.

Nasze nowe, czwarte rzekomo wydanie „Anonimowych Alkoholików” uważam za całkiem dobre, ale przede wszystkim ewidentnie lepsze od poprzednich. Nie ma w nim już zakłamań psychoterapeutycznych, nie ma pomieszania czasów, nie ma rażących niekonsekwencji. Znakomite i proste jest wyjaśnienie, dlaczego w V Kroku trzeba dokonać wyznania także drugiemu człowiekowi! Podobnie kapitalny jest opis Kroku IX, a także tzw. „obietnice IX Kroku”. Te elementy są teraz tak dobre i poruszające, że to zatyka dech w piersiach. Tu już nie ma najmniejszej wątpliwości, że są to treści głęboko duchowe. Rzecz jasne nie tylko te, ale przecież nie będę cytował akapitu za akapitem.

Na ile satysfakcjonuje mnie nowe wydanie? W skali 1-10 powiedziałbym, że na jakieś 6-7 punktów. Tu muszę dodać, że niektóre kawałki, które mi się nie podobają, są wątpliwe też w oryginale (zakładam, że skoro jakiś fragment tekstu jest taki sam we wszystkich polskich wydaniach, to zapewne problematyczny jest tu oryginał, a nie przekład). Przykład: Po prostu mówimy, że nigdy nie poradzimy sobie z piciem, dopóki nie zrobimy wszystkiego, co w naszej mocy, by uporządkować przeszłość [s. 78]. Informowanie osoby skrzywdzonej, że zadośćuczynienia dokonujemy właściwie tylko dlatego, żeby poradzić sobie z piciem, bo taki jest sens tego przekazu, uważam za skur… i tyle. Są też w tekście fragmenty (mało), które z upływem czasu faktycznie przestały być aktualne.

W każdym razie książka jest znacznie, strategicznie lepsza niż była. Sponsorzy nie będą już tracić czasu na wyjaśnianie podopiecznym wielu wątpliwości, wynikających jednak nie z zawiłości Programu, a z wątpliwego tekstu. Teraz będą tylko tłumaczyć błędną polszczyznę i szalejącą samowolę tłumaczy.

Błędami i wątpliwościami dotyczącymi wersji polskiej zajmę się w dalszej partii tego tekstu, ale zawsze chciałbym, żeby jasne było, że kilkanaście pokracznych drzew (no, może kilkadziesiąt, ale nie kilkaset!) nie powinno wpływać na ocenę całego lasu. A że nie wyszło tak dobrze jakby mogło…


Wielka Księga po polsku, czy (staro)polska Wielka Księga? Czyli... co mi się nie podoba.

Parę kwestii wymaga uzgodnienia, żeby jednoznacznie zrozumiałe było to, co napiszę dalej.

Po pierwsze. Nie jestem językoznawcą, ani polonistą. Edukację zakończyłem na technikum budowlanym. To oznacza, że jeśli mnie w tekście wali coś po oczach, to już musi być błędem rażącym.
Nie znam angielskiego, nie jestem więc w stanie sprawdzić, czy coś tam zostało dobrze przełożone. Koncentrowałem się przy czytaniu na nowej wersji polskiej – do starej wracałem rzadko (na razie), jeśli w ogóle. Interesował mnie tylko tekst podstawowy. Historie osobiste uważam za istotne, ale nie aż tak strategicznie ważne.

Po drugie. Miron Białoszewski używał znaków interpunkcyjnych w sposób skandaliczny, każdy nauczyciel w podstawówce uznałby to za poważny błąd, ale… Białoszewskiego się nie poprawia, to Artysta i specyficzne błędy były wyrazem jego ekspresji poetyckiej, literackiej; tworzył Sztukę. „Anonimowi Alkoholicy” to nie jest sztuka, a jej autor nie był genialnym artystą. WK to tylko poradnik, duchowy, to prawda, ale nadal tylko poradnik. Jako taka książka ta powinna być prosta w odbiorze i jednoznacznie rozumiana. Jeśli autor albo drukarz popełnił błąd (osoby, które interesują się historią wiedzą, jak wielki wpływ miał na ostateczny wynik bezimienny, przypadkowy pracownik drukarni), to należy go poprawić – w imię wspólnego dobra. WK nie jest Pismem Świętym, a Bill W. nie jest AA-owskim błogosławionym mężem, którego błędy muszą pozostać w tekście na zawsze, bo wyszły spod jego cudownego, świętego pióra.

Po trzecie. W tekście należało poprawić błędy, to oczywiste i zrozumiałe. Jeśli jednak zespół zmienia wyrazy i frazy, które błędne nie były, to zakładam, że – jeśli są ludźmi trzeźwymi – bez najmniejszego problemu potrafią odpowiedzieć na pytanie: po co? Jeśli takiej odpowiedzi udzielić nie mogą albo nie chcą, to mamy do czynienia z szalejącą samowolą, z próbą odciśnięcia na tekście własnego piętna, z jakimiś chorymi ambicjami. O żadnych zaufanych sługach mowy nie ma w przypadku alkoholików, którzy odmawiają zdania relacji, rozliczenia się z powierzonej im służby. Powtarzam – zmienić oczywiście wolno, tylko trzeba wiedzieć, po co? Zmiany na lepsze (prostsze, bardziej zrozumiałe) są mile widziane. Zmiany na gorsze są niedopuszczalne. Zmiany na inne, bo JA tak chcę i JA tak sobie wymyśliłem, to manifestacja nietrzeźwości oraz pogardy dla czytelnika.

Przykłady prezentowane niżej, to celowe i świadome działanie. A tak, bo chyba nie robili tego w jakichś odmiennych stanach świadomości (po pijanemu), i robili to we czworo – jedna osoba może coś przeoczyć, ale cztery? Nie, to nierealne. Czemu czworo, a nie pięcioro? Bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie domagałby się od Amerykanki, bardzo słabo, tragicznie wręcz mówiącej po polsku, żeby brała udział w tworzeniu polskiej wersji; jej zadanie, jak się domyślam, polegało na pomocy w zrozumieniu wersji amerykańskiej.

Konkrety. Myślałem, żeby jakoś pogrupować błędy i moje wątpliwości (bo nie wszystko jest w nowej wersji błędem!) według takich lub innych kryteriów, chyba jednak prościej będzie kierować się po prostu kolejnością stron.


DYLEMAT

Brak siły – to był nasz dylemat. (s. 45)

Dylemat, według Słownika Języka Polskiego PWN, to «problem, którego rozwiązanie polega na trudnym wyborze między dwiema tak samo ważnymi racjami».

Błąd mniej więcej tak koszmarny, jak zdanie: przez całą podstawówkę byłem prymasem. Tak więc jest to błąd rażący potwornie, skandaliczny. Brak nogi, to nie jest dylemat, brak pieniędzy, to nie jest dylemat, nadmiar włosów na głowie, to nie jest dylemat itd. – nie ma wyboru, nie ma dylematu! 

Tutaj: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Albo-dylemat-albo-brak-pieniedzy;18942.html mamy dodatkowo wynik konkretnej konsultacji dotyczący tego nieszczęsnego „dylematu”.


INWENTURA

4. Zrobiliśmy wnikliwą i odważną osobistą inwenturę moralną. (s. 59)
10. Prowadziliśmy nadal osobistą inwenturę, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów. (s. 59)
Ta cała inwentura pojawia się też w innych miejscach w tekście.

Określenie inwentura raczej nie występuje już we współczesnym języku polskim. W Słowniku Języka Polskiego PWN (https://sjp.pwn.pl/sjp/inwentura;2561935.html dostęp listopad 2018) jest tylko przekierowanie do słowa inwentaryzacja. Jak widać. Za to słowo obrachunek było normalne, zrozumiałe, współczesne, stosowane bez wątpliwości. Poza tym w Polsce od dawna działają Regionalne Izby Obrachunkowe, więc to określenie jest najzupełniej normalne i współczesne.

Przedsiębiorstwo, które nie sporządza regularnie inwentury, przeważnie bankrutuje. Robienie inwentury handlowej to proces identyfikowania faktów i mierzenia się z nimi. (s. 64)

Otóż nie! Nic takiego się nie dzieje ani nie działo w Polsce (może poza Kaliszem), przynajmniej od I wojny. W przypadku pojedynczego sklepu albo magazynu dokonuje się w Polsce i zwykle dokonywało raczej inwentaryzacji, remanentu albo kontrolnego spisu towarów. W przypadku całych firm sporządzany jest bilans. Nigdy (albo bardzo, bardzo, bardzo rzadko) na żadnym sklepie nie wisiała kartka „inwentura” (wyjątkowy jest tu Kalisz). To jest pojęcie staropolskie, mało znane, używane najczęściej tylko przez Anonimowych Alkoholików w Polsce na określenie spotkania grupy, podczas którego omawiane są sprawy związane z realizacją V Tradycji AA lub inne organizacyjne.

Pytanie: PO CO w procesie tłumaczenia całej Wielkiej Księgi obrachunek moralny został zamieniony na cudaczną inwenturę? W jakim celu? To może nie błąd, chyba, że stylistyczny, ale ewidentnie zmiana na gorsze!


SAMOLUBSTWO

Samolubstwo, skupianie się na sobie – to jest, jak sądzimy, źródło naszych kłopotów! (s. 62)

Egoizm, który wyraźnie jakoś zniknął, w języku polskim występuje ponad pięć razy częściej niż to samolubstwo.

PO CO? Po co używać pojęć i określeń rzadko używanych, niezbyt powszechnych, kiedy dostępne są i były zwyczajne, powszednie, zrozumiałe? To oczywiście nie jest błąd, chyba, że stylistyczny, jak w przypadku tej nieszczęsnej inwentury (tekst stylizowany na staropolski), ale moim zdaniem to ewidentnie zmiana na gorsze!


POŚWIĘCENIE JEST BE?

Aby wiara była żywa, musi jej towarzyszyć samopoświęcenie i… (s. 94 ale też 15)

Takiego słowa nie ma w języku polskim, nie istnieje, po prostu.  https://sjp.pwn.pl/szukaj/samopoświęcenie.html  

W starej wersji było „poświęcenie” – w czym przeszkadzało? Były może wątpliwości, czy alkoholicy chcą poświęcać prezesa Kaczyńskiego albo rodzinę sąsiada? PO CO tworzyć takie dziwolągi? Ewidentnie zmiana na gorsze! Poza tym wyraźnie już chyba widać jakąś fiksację zespołu tłumaczy na przedrostek „samo…” („samodyscyplina”, „samopoświęcenie”, „samonapęd”, „samolubstwo” i możliwe, że i inne samo...).


ŻYCZLIWOŚĆ NIEPOTOCZNA

Alkoholik, który może i chce wydobrzeć, potrzebuje odrobiny życzliwości (w potocznym tego słowa znaczeniu). (s. 99)

 A życzliwość w niepotocznym znaczeniu? Co to ma być?! Poproszę może o przykłady potocznie i niepotocznie rozumianej życzliwości. PO CO tworzyć takie dziwolągi?


PODEJRZANE PRZYSŁOWIA

My, rodziny należące do Wspólnoty Anonimowych Alkoholików, trzymamy kilka przysłowiowych trupów w szafie.  (s. 126)

Bez sensu. Nie ma w języku polskim żadnego przysłowia z trupem w szafie. Owszem, była taka czeska komedia kryminalna z 1960 roku „Trup w każdej szafie”, ale co to ma wspólnego z AA? Błąd frazeologiczny.


JACY TACY…

Dziewięć – AA, jako takie, nie powinno nigdy stać się organizacją... [572]

Jakieś to dziwaczne i koślawe. Wydaje mi się, że w takiej konstrukcji powinna mieć miejsce zgodność określeń oraz orzeczenia co do liczby i rodzaju, np. AA jako tacy nie powinni nigdy stać się organizacją. Jednak to przekracza moje kompetencje, więc nie będę się upierał.


KURSYWA

W wielu miejscach w tekście jego fragmenty zapisane są kursywą, to jest pismem pochylonym. Kursywa jest formą wyróżnienia fragmentu tekstu; inne formy, to pogrubienie, podkreślenie albo wersaliki. W Polsce przyjęło się kursywą zapisywać cytaty. Czy w WK to są cytaty? Nic o tym nie wiadomo. Owszem, tak było w oryginale (i zdaje się też nie wiadomo, po co i dlaczego), ale i co w związku z tym? PO CO powielać niezrozumiałe dziwności albo błędy oryginału?


MANIFESTACJA SAMOWOLI MAKSYMALNA i SKANDALICZNA

Dwanaście – Anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych Tradycji, przypominając nam zawsze, że zasady są ważniejsze od osobowości.

Zasady są ważniejsze od osobowości? Od jakiej osobowości? Od czyjej osobowości? To jest już kompletnie niezrozumiały bełkot! To nic nie znaczy!

Słownik Języka Polskiego PWN (dostęp listopad 2018, https://sjp.pwn.pl/szukaj/osobowość.html ):

OSOBOWOŚĆ
1. «człowiek o cechach wyróżniających go spośród innych ludzi»
2. «całość stałych cech psychicznych i mechanizmów wewnętrznych regulujących zachowanie człowieka»

Cóż… ze słowników też trzeba umieć korzystać.
Pierwsza definicja jest prosta, jasna, zrozumiała, ale pod warunkiem, że ta wyróżniająca cecha jest znana, podana. Tak byłoby w zdaniach np. Zasady są ważniejsze od dominujących osobowości albo Zasady są ważniejsze od apodyktycznych osobowości, Zasady są ważniejsze od medialnych osobowości, czy wreszcie moje ulubione, które proponowałem tłumaczom dawno temu: Zasady są ważniejsze od naszych osobowości. Naszych, czyli oczywiście alkoholików! Nic nowego, że mamy albo mieliśmy zaburzoną osobowość – proste, prawda?

Jeśli tej wyróżniającej cechy nie ma (a w tekście WK nie ma!), to w grę wchodzi definicja numer dwa i wówczas wychodzi na to, że AA-owskie zasady są ważniejsze od stałych cech psychicznych i mechanizmów wewnętrznych regulujących zachowanie człowieka. Ups! Co to niby ma być?! A na dodatek – jako  że osobowość, jakąś, jakąkolwiek, ma każdy człowiek, jest to godna niebezpiecznej sekty próba narzucenia zasad AA całemu rodzajowi ludzkiemu. Otóż nie – AA-owskie zasady nie są ważniejsze od wszystkich ludzi na ziemi.

Jest to też skandaliczna manifestacja samowoli, arogancji i spektakularne odrzucenie Kroku Drugiego i Trzeciego AA. Dlaczego? Tłumaczy nie udało mi się przekonać, jak widać, bo i co ma do gadania jakiś technik budowlany i pijak na dodatek, więc skonsultowałem sprawę (chyba nie tylko ja) z osobami kompetentnymi ponad wszelką wątpliwość, z językoznawcami, autorami słowników, i zrobiłem to tak dawno temu, że w tekście naszej książki można było to cudactwo poprawić, bo podsuwałem im to pod nos wiele razy!!! Proszę bardzo (korespondencja z poradnią PWN z czerwca i lipca br. oraz ich opinia na ten temat):


I dalej:

I dalej:

I dalej:

Itd. Itd. Itd.

---
Konsultacji na temat spektakularnie spier… tekstu Dwunastej Tradycji, co do tych osobowości, jest zapewne więcej, ale pozostałych proponuję szukać na własną rękę.

Absurdalny wyczyn zespołu tłumaczy oznacza po prostu niezdolność do przyjęcia, że ktoś (np. docent habilitowany, polonista, językoznawca) stanowi siłę większą niż moja własna w zakresie poprawnej polszczyzny (Drugi Krok) oraz widoczny brak Siły i kompletna niezdolność do podporządkowania się komuś takiemu (Krok Trzeci). Bo wyraźnie, nikt mi nie będzie mówił, jak mam pisać, prawda?!

Wspólnota AA, szukając tłumaczy nowej wersji WK, najwyraźniej skoncentrowała się na kwalifikacjach związanych z językiem angielskim. Szkoda, że zupełnie nie sprawdzono ich kompetencji w zakresie języka polskiego – przynajmniej na poziomie gimnazjalnym. Te żałosne osobowości, czy dylemat, to po prostu hucpa albo kompletna nieudolność.
A tak niewiele brakowało, żebyśmy mieli spokój z Wielką Księgą na wiele dziesięcioleci…

Notatki sponsora (odc. 111)


I znowu, kolejny raz dałem się zwieść naiwnemu przekonaniu, że w środowisku AA w Polsce, pewne sprawy są znane i jednoznacznie rozumiane od dawna. Muszę chyba pogadać ze sponsorem, bo ten błąd wraca mi co jakiś czas…

Tym razem poszło o stwierdzenie, jaką to chorobą jest alkoholizm, jeśli w ogóle chorobą, bo i to najwyraźniej przestało być oczywiste.
W jakiejś swojej wypowiedzi, na zupełnie inny temat, czego innego dotyczącej, powiedziałem, że alkoholizm jest chorobą psychiczną, a konkretnie to żeby od psychicznie czy umysłowo chorych ludzi nie oczekiwać zbyt wiele, albo coś w tym stylu. Wtedy się zaczęło! Gdyby jeszcze sprzeciwiali się AA-owsy nowicjusze, to może dałoby się to jeszcze zrozumieć, ale oponowali alkoholicy „po Programie”, sponsorujący. Ups!

Oczywiście można bawić się słowami i sam pamiętam, jak dla złagodzenia pewnych prawd, podczas zajęć grupowych psychoterapii odwykowej, prowadzący je psycholog uspakajał, że: wy nie jesteście chorzy psychicznie, macie tylko chorą psychikę, ale już wtedy u wielu uczestników te naiwne sztuczki wywoływały salwy śmiechu. Tak więc można dalej manipulować słowami, poprawiać sobie samopoczucie i oszukiwać samego siebie, ale czy to jest trzeźwość? 

Ważniejsze jednak wydaje mi się coś innego – jeśli jestem w kościele katolickim, to nie upieram się, żeby odprawiano tam kadisz (modlitwa/nabożeństwo żydowskie), prawda? A w środowisku AA staram się rozumieć alkoholizm tak prosto i bez udziwnień, jak go widzą Anonimowi Alkoholicy, a nie politycznie poprawni psychoterapeuci lub prawnicy.

Stare i nadal często powtarzane na mityngach AA powiedzenie mówi, że alkoholizm jest chorobą ciała, duszy i umysłu, prawda? Chorobą. Cho-ro-bą. Zapytałem w pewnej chwili, gdzie jest ta dusza i umysł, czy przypadkiem nie w mózgu? Usłyszałem wtedy, że w sercu, i tak oto okazało się, że alkoholizm jest chorobą naczyniową, chorobą układu krążenia. Ups!

Kilka cytatów z naszej – NASZEJ, a nie psychoterapeutycznej – literatury.

Choroba tego typu – a uwierzyliśmy, że jest to choroba – angażuje ludzi wokół nas w sposób, w jaki żadna inna choroba nie jest w stanie tego uczynić.

Inaczej wygląda to w przypadku choroby alkoholowej, ponieważ wiąże się z nią kompletne zniszczenie wszystkiego, co ma wartość w życiu ludzkim.

Mamy nadzieję, że książka ta poinformuje i pocieszy tych, którzy są lub mogą być dotknięci tą chorobą.

Jeżeli jesteś alkoholikiem, który chce wyzdrowieć z tej choroby, być może już pytasz: „Co muszę zrobić?”.

Kiedy choroba złapie ich już w swoje szpony, często są zdziwieni. Pojawia się obsesyjne myślenie, że jakoś, kiedyś…


I to tylko z dwóch stron WK i nawet nie wszystkie przykłady.

Reasumując – objawem poważnej choroby psychicznej jest sprzeczanie się z faktami i negowanie rzeczywistości, ale… każdemu wolno.



Meszuge
(już nie alkoholik, od dziś ja mam tylko zaburzenia spożycia substancji)

poniedziałek, 29 października 2018

Notatki sponsora (odc. 110)


Podczas warsztatów AA-owskich Kroków spotkałem alkoholiczkę, która przyjechała tu szukać sponsorki. Nic dziwnego ani wyjątkowego w takim miejscu. Ciekawie się zrobiło, gdy dowiedziałem się, że chce ona „robić Program” po raz trzeci. Wtedy zacząłem pilniej nadstawiać ucha.
Po pierwszym razie funkcjonowała znakomicie przez kilkanaście miesięcy i wszystko było w porządku, dopóki bardzo intensywnie sponsorowała i niosła posłanie AA do Zakładów Karnych. Później się przeprowadziła, podopiecznych nie było, żadnych więzień w pobliżu i… wszystko jej się rozlazło, a w konsekwencji wróciła do picia.
Pozbierała się jakoś po kilkunastu tygodniach, znalazła drugą sponsorkę i „przerobiła” z nią Program raz jeszcze.  Od tego momentu minął rok i zauważyła, że znowu wracają jej stany (mieszanina lęków, złości i uraz) podobne jak te sprzed zapicia. Wpadła więc na pomysł, żeby poprosić o pomoc trzecią sponsorkę i zrobić Program trzeci raz – zanim się napije, więc niejako profilaktycznie.

Miałem ją spytać, jakie sugestie porzuciła, co przestała robić „po Programie”, ale też wskazać znajome alkoholiczki, które akurat mogą w tym momencie komuś pomóc, ale nie zdążyłem, bo wyszło na jaw coś jeszcze ciekawszego – ona nie szukała jakiejś tam sponsorki, nie każdej była się w stanie powierzyć. Ta trzecia miała być koniecznie z tej samej szkoły sponsorowania (praca tylko i wyłącznie na WK, w Kroku Szóstym niczego robić nie trzeba, pierwszych dziewięć Kroków robi się raz w życiu i można później o nich zapomnieć itd.), co dwie pierwsze i pochodzić nie dalej niż z szóstego pokolenia od doktora Boba.

Przypomniały mi się słowa Alberta Einsteina – Obłęd: powtarzać w kółko tą samą czynność oczekując innych rezultatów, ale nią nimi nie uraczyłem – dziewczyna zna siebie najlepiej i najlepiej wie, co jest dla niej dobre, a zwłaszcza, który Program i jak realizowany jest najlepszy, więc chyba nie było sensu.

wtorek, 23 października 2018

Notatki sponsora (odc. 109)


Dawno, dawno temu wydawało mi się, że spotkanie AA musi trwać dwie godziny, że to jest jakoś uregulowane i obowiązujące na całym świecie. Jeśli nawet pół godziny przed końcem nikt nie miał już nic do powiedzenia, to prowadzący czytał głośno fragment jakiejś książki, żeby do wyznaczonej godziny koniecznie dosiedzieć.
Kiedy dowiedziałem się, że wiele mityngów w USA i Wielkiej Brytanii (może i jeszcze gdzieś, ale np. o Timbuktu nie dopytywałem) trwa mniej więcej godzinę, nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, jak oni to zorganizowali, jak im się to udaje.

Od wielu już lat mamy w Opolu mityngi ok. godzinne (3-4 grupy), wiem już, na czym to polega, jak działa, jednak z czasem znowu zacząłem mieć pewne wątpliwości. Raz i drugi zmierzyłem czas i wyszło mi, że czytanie scenariusza i przekazywanie sobie laminatu trwa jakieś 10-15 minut, a kwadrans przed końcem spotkania zaczynają się „sprawy organizacyjne” (15-20 minut lub więcej). Ostatecznie rzuciła mi się w oczy rażąca dysproporcja pomiędzy realnym czasem przeznaczonym na dzielenie się doświadczeniem w temacie rozwiązania problemu alkoholizmu, a całymi tymi „sprawami organizacyjnymi”. Bo jak to, tylko 40 minut przeznaczamy na alkoholizm, a aż 20 na jakieś kwestie techniczne? I to na każdym prawie mityngu?

Kiedy wreszcie znalazłem Brytyjczyka, z którym mogłem się porozumieć, zapytałem go o dwie kwestie:

I.
Jak to jest u nich, w Londynie, z tymi „sprawami organizacyjnymi”? Dowiedziałem się, że tam nazywa się to sumieniem grupy i to sumienie grupy zwoływane jest tylko w przypadku realnej potrzeby. Zdecydowana większość spraw związanych z funkcjonowaniem grupy uzgodniona została już dawno temu, więc teraz nie ma potrzeby do nich wracać na każdym spotkaniu, bo szkoda na to czasu. Omówione, uzgodnione, zdecydowane – działa. No, tak… Najpierw marnowaliśmy czas odczytując długaśne scenariusze, jakby to one miały fundamentalne znaczenie, a teraz marnujemy czas na prawie każdym mityngu omawiając realne albo wymyślone sprawy organizacyjne.
Początkowo trudno mi było wycisnąć z mojego rozmówcy informację, jak często zwoływane jest to ich sumienie grupy, bo stale powtarzał, że według potrzeby, ale wreszcie wyszło, że średnio jakieś 2-4 razy w roku. Ups!

II.
Moje drugie pytanie: jak długo trwa najkrótsza służba na grupie AA? Przyznam, że domyślałem się, jaka będzie odpowiedź, ale pewność z jaką jej udzielił była jednak uderzająca. Otóż najkrótsza służba trwa rok. Dodał tylko, że na niektórych grupach służba sekretarza (u nas to byłby prowadzący, choć zakres tej służby mocno się różni) pełniona jest przez dwie osoby jednocześnie. To akurat znam, podpatrzone u Amerykanów, coś takiego od dawna już działa w grupie AA „Wsparcie” w Opolu i świetnie się sprawdza.
Czy alkoholik, który służbę prowadzącego (to tylko przykład) pełni miesiąc, to jest prowadzi mityngi cztery razy w życiu, zdobył jakieś doświadczenie w tej służbie? Czy jest w stanie zapewnić grupie poczucie bezpieczeństwa i zgodność spotkania z Tradycjami? Ups!

Ludzie trzeźwi mają przekonania zbudowane na wiedzy i doświadczeniu. Niezbyt trzeźwi mają przekonania zamiast wiedzy i doświadczenia.

Co robią ludzie trzeźwo myślący, gdy czegoś nie wiedzą? Ano, doczytują, dopytują, konsultują. Co robią tacy niezbyt trzeźwi? Wymyślają.

Alkoholizm to poważna psychiczna choroba.

piątek, 24 sierpnia 2018

Notatki sponsora (odc. 108)


Całkiem solidnie zaskoczył mnie zarzut, że... WY macie złe zdanie o psychoterapii odwykowej (nie wiem dokładnie, czy chodzi o wy na mityngu, czy wy w AA). Z taką pretensją wyskoczył alkoholik terapeutyzujący się od półtora roku, który na mityngu AA pojawił się ze trzeci raz w życiu. A zaskoczyło mnie to, bo na tym akurat spotkaniu staramy się nie zajmować stanowiska wobec problemów spoza Wspólnoty AA, a wypowiadający się alkoholicy, mówią tylko o własnych doświadczeniach i przeżyciach. Słuchając dalej zorientowałem się, że za złe mówienie o psychoterapii uznawane jest stwierdzenie takie jak na przykład: byłem na zamkniętych i otwartych terapiach siedem czy osiem razy, ale niewiele to zmieniło, bo stale wracałem do picia; dopiero gdy trafiłem do AA i zacząłem realizować Program… – ups!

Kiedy psychoterapeutka powiedziała znajomej alkoholiczce, żeby nie chodziła do AA, bo to sekta (fakt!!!), to oczywiście wszystko w porządku, w wolnym kraju wolno przecież mówić o własnych urojonych przekonaniach, ale najwyraźniej alkoholikom nie wolno mówić o własnych realnych przeżyciach, jeśli te związane są z psychoterapią. Ciekawe. Szykuje się kolejny zakaz do scenariusza mityngu?

Rozejrzałem się po salce mityngowej. Było w niej prawie trzydzieści osób, i tak lub podobnie co tydzień. Grup AA w Polsce jest pewnie ze dwa i pół tysiąca. Na świecie ponad sto tysięcy. I przyszła mi do głowy oczywista oczywistość, że gdyby psychoterapia odwykowa naprawdę była skuteczna, to jest gdyby  rzeczywiście rozwiązywała problem alkoholizmu, to nikogo z nas by w tym miejscu nie było, Wspólnota AA dawno by już nie istniała.

piątek, 17 sierpnia 2018

Notatki sponsora (odc. 107)


Psychopatia (zgodnie ze słownikiem PWN) – trwała nieprawidłowość osobowości utrudniająca przystosowanie do otoczenia (https://sjp.pwn.pl/sjp/psychopatia;2513096.html). Kryteria diagnostyczne ICD-10 podają, że charakterystyczna dla psychopatów jest między innymi niezdolność przeżywania poczucia winy i uczenia się, skłonność do obwiniania innych, lekceważenie norm, nieliczenie się z uczuciami innych.

...istnieje duże podobieństwo między osobowością psychopatycznego przestępcy a alkoholika… – cytat z „Przekaż dalej”.

Bardzo, naprawdę bardzo nie chciałem się z tym zgodzić, ale mijały lata, przychodziły kolejne sierpnie i wrześnie, alkoholicy z maniackim uporem powtarzali całymi latami, że tak w ogóle, to oni skrzywdzili najbardziej sami siebie, a więc coraz bardziej mi się to nie udawało, coraz lepiej rozumiałem i godziłem się (cóż z tego, że niechętnie), że w książce „Przekaż dalej” napisano smutną i brutalną prawdę o alkoholikach.

Krzywdaszkoda moralna, fizyczna lub materialna wyrządzona komuś niezasłużenie; też: nieszczęście lub obraza dotykające kogoś niesłusznie (https://sjp.pwn.pl/sjp/krzywda;2475955.html ).

Pytałem wielu alkoholików, na czym konkretnie polegały te krzywdy, które ich spotkały, a wtedy okazało się, że były to rozmaite kary dyscyplinarne za picie alkoholu w miejscu pracy, odebrane prawo jazdy za jazdę po pijanemu, wysokie koszty wielu noclegów w izbie wytrzeźwień, gdy ich rodziny miały poważne problemy finansowe, ustawowe kary wymierzane przez sądy za wykroczenia albo przestępstwa dokonywane pod wpływem alkoholu ze znęcaniem się nad członkami rodziny włącznie itd. Wtedy zrozumiałem też, że wśród cech charakteryzujących psychopatów i socjopatów, warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną: traktowanie słusznych, naturalnych, oczywistych, przede wszystkim jednak zasłużonych konsekwencji własnych postaw i zachowań, jako osobistej krzywdy. Wyrządzonej przez samego siebie lub kogoś innego, ale to już mniej ważne.
Tak, to potworne, zdaję sobie z tego sprawę, ale niestety brutalnie prawdziwe – alkoholik, zmuszony do ponoszenia konsekwencji swojego zachowania, poczuje się tym boleśnie skrzywdzony! Uzna się za ofiarę!

Alkoholizm to straszna psychiczna choroba… 

niedziela, 12 sierpnia 2018

Notatki sponsora (odc. 106)

Określenie „samowola” występuje w Wielkiej Księdze wiele razy, ale w wydaniu drugim, trzecim i wcześniejszych, za każdym razem tłumaczona była jakoś inaczej, bo a to była upartym szaleńcem, a to własną wolą, a to jeszcze czymś innym. W nowym wydaniu WK ma to wreszcie zostać naprawione. Jest to kwestia o tyle poważna, że po braku siły duchowej, samowola jest prawdopodobnie drugim z kolei problemem alkoholika. A w takim razie, czym jest ta cała samowola i czym się różni od, na przykład, wolnej woli?

W obu tych pojęciach występuje „wola”, więc tym bardziej łatwo o pomyłkę, jednak są to określenia zupełnie różne. Z samowolą jest łatwiej – to po prostu niezdolność do podporządkowania się. Wszystko jedno, czy ludziom, czy zasadom, prawom, zwyczajom, umowom, uzgodnieniom… niezdolność. Podobna (tylko trochę podobna!) może być ona do bezsilności, bo też wymaga duchowej siły, by ją przezwyciężyć, by przestać jej ulegać. W każdym razie nie zawsze wystarczy tu zwyczajne postanowienie, decyzja.

Z wolną wolą jest to odrobinę bardziej skomplikowane. W każdym razie łatwiej będzie ją wyjaśnić, za pomocą przeciwieństwa. Na czym polega, czym jest przeciwieństwo wolnej woli? Jest nim zniewolenie. Zniewolenie wynikające z uzależnienia (sławetna bezsilność) jest banalne i oczywiste – robię to, czego już od pewnego czasu robić nie chcę, co mi przynosi ewidentne szkody, ale… nie mam siły, żeby przestać. Jednak zniewolonym można być także przez wiele innych czynników, na przykład przez brak wiedzy lub doświadczenia, przez bezmyślność lub lekkomyślność, przez błędne informacje, przez brak wyobraźni, przez emocje, przez przekonania itd. Możliwe jest też oczywiście zniewolenie przez innego człowieka/ludzi.

Ostateczne wolną wolą posługuję się wtedy, kiedy dokonuję jakiegoś wyboru spokojnie, z rozwagą (nie szalejąc ze strachu, miłości lub złości, na trzeźwo, po prostu), rozumiejąc, znając wszystkie opcje, między którymi mogę wybierać, ze świadomością konsekwencji każdej z nich. I tyle.ędzy którymi mogę wybierać, ze świadomością konsekwencji każdej z nich. I tyle.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Notatki sponsora (odc. 105)


Uczestniczyłem niedawno w mityngu, na którym czas zatrzymał się 12-15 lat temu. To i tak nieźle, bo bywają grupy, w których czas zatrzymał się przed ćwierćwieczem i wcześniej jeszcze. Nie zamierzam twierdzić obłudnie, że mnie tam zaskoczyło cokolwiek, w końcu w takich (i podobnych) grupach zaczynałem drogę do trzeźwości, tak kiedyś wyglądała Wspólnota AA w całej Polsce.

Jeden tylko element mnie poruszył, bo w nieprzyjemny sposób przypomniał mi moje początki, kiedy to z ogromnym zapałem starałem się nauczyć różnych „prawd i zasad” AA (po latach proces ten nazwałem zaklinaniem alkoholizmu), co miało świadczyć rzekomo o mojej trzeźwości. Chodziło o stwierdzenie, że nie będę w stanie wybaczyć* nic nikomu, jeśli najpierw nie wybaczę samemu sobie.

Sam kiedyś takie wątpliwe rewelacje powtarzałem, zresztą, razem z: daję czas czasowi, AA jest jak mafia, uczę się pokory, trzeźwieć należy tylko dla siebie, egoizm jest pożądaną postawą, i innych w tym stylu. Później zająłem się realnym, praktycznym zadośćuczynianiem i nie miałem już czasu ani ochoty koncentrować się na wybaczaniu samemu sobie. A jeszcze później zdałem sobie sprawę, że to jest kompletna bzdura. Że twierdzenie: nie mogę wybaczyć innym, jeśli najpierw nie wybaczę samemu sobie – jest po prostu nieprawdziwe.

Są w mojej przeszłości ze 2-3 osoby, kilka sytuacji, wydarzeń, których darować sobie nie potrafię, których żałuję, mam wyrzuty sumienia. Oczywiście nie żyję nimi na co dzień, nie rozpamiętuję, ale poczucie winy pozostało – po prostu sobie nie wybaczyłem. Ale jednocześnie potrafiłbym wymienić wiele sytuacji oraz zachowań innych osób, które mnie w jakiś tam sposób skrzywdziły, ale im darowałem, machnąłem ręką, odpuściłem, zapomniałem, wybaczyłem.

Później, przy różnych okazjach, rozmawiałem z wieloma osobami i każda z nich, jeśli się chwilę uczciwie zastanowiła, znajdowała w swojej pamięci zdarzenia oraz ludzi, którym coś tam dawno już wybaczyła, ale także własne zachowania z przeszłości, nadal rodzące poczucie winy, niewybaczone.

Po co powtarzać dziwaczne, bardzo wątpliwe, jeśli nie zupełnie bezsensowne, „prawdy”? Czy może po to, żeby alkoholik nadal miał argument, by podtrzymywać w nieskończoność dawne urazy, złości, pretensje i żale, nadal grać rolę ofiary?



---
*Wybaczyć, wybaczać: «darować komuś winę» https://sjp.pwn.pl/sjp/wybaczyc;2538507.html

niedziela, 29 lipca 2018

Notatki sponsora (odc. 104)


Teściowie obchodzili hucznie złote gody. Z tej okazji urządzali przyjęcie w przydomowym ogrodzie. Alkoholiczka z dziesięciomiesięczną abstynencją, w trakcie psychoterapii odwykowej, wiedziała, że nie powinna w tej imprezie uczestniczyć, ale nie chciała pogarszać i tak nienajlepszych relacji z rodzicami męża, więc jednak spędziła z całym towarzystwem jakiś czas. Nie bawiła się dobrze, wręcz przeciwnie – bez przerwy spięta, wystraszona i przekonana, że robi coś bardzo złego, niebezpiecznego, coś wbrew zasadom, że niesamowicie ryzykuje. O dziwo, imprezę jakoś przetrwała. Napiła się dwa dni później.

Oczywiste jest, że strach przed alkoholem i ludźmi pijącymi, to dzieło psychoterapii odwykowej. Pamiętam raz tylko ostry protest, gdy wyraziłem to przekonanie na jakiejś spikerce – jeden ze słuchaczy stwierdził, że to nieprawda, że to nie psychoterapeuci wdrukowali mu w psychikę obawy przed alkoholem. Poprosiłem wtedy, żeby podniosły rękę te osoby, które jeszcze przed leczeniem odwykowym bały się kieliszków, reklam piwa oraz sklepów spożywczych, w których jest też alkohol. Najpierw, zdezorientowani, popatrzyli na mnie jak na wariata, a następnie sala wybuchnęła gromkim śmiechem.

Uczucia albo emocje, które napędzały moje picie, były tylko trzy: strach, wstyd i złość. Od nich potrzebowałem ulgi, wytchnienia, ucieczki. Czy w okresie destrukcyjnego picia bałem się innych gości na imprezie (na przykład wujka, szwagierki albo kuzynki)? Ależ skądże znowu! Co najwyżej niepokoiłem się, czy pozostali uczestnicy imprezy za dużo nie wypiją, czy mi wódki nie braknie. To może balem się kieliszków albo sklepów? No… bez jaj!

Takie i podobne wydarzenia i przemyślenia skłoniły mnie kiedyś do zastanowienia się i rozważenia, jaka jest naprawdę rola strachu w procesie zdrowienia/trzeźwienia alkoholika. Czy strach (lęk, obawa itp.) przed innymi osobami będącymi „pod wpływem”, na przykład w miejskim autobusie lub tramwaju, na rodzinnym spotkaniu,  przed kieliszkami, kuflami, reklamami, sklepami spożywczymi, naprawdę jest korzystny, czy może wręcz przeciwnie?

Kiedy rozmawiałem o tym z kolegami, któryś z nich stwierdził, że tych lęków uczą także w AA, ale… chyba jednak niezupełnie. W Polsce zapewne uczą, ale uczestnicy mityngów w naszym kraju są prawie zawsze pacjentami albo absolwentami jakiejś psychoterapii odwykowej i stamtąd te przekonania przynieśli do środowiska Wspólnoty AA. „Czysta” postawa Anonimowych Alkoholików jest przecież inna:

W naszym przekonaniu jakikolwiek program leczenia z alkoholizmu, który opiera się na izolowaniu alkoholika od pokusy, z góry skazany jest na niepowodzenie. Fizyczna ucieczka od alkoholu może się udać na krótki czas, ale z reguły kończy się ona fatalnym ciągiem picia. Próbowaliśmy i tej metody. Stwierdzamy, że próby dokonania czegoś, co niewykonalne, zawsze kończą się klęską. („Anonimowi Alkoholicy”)

Każdego dnia będziemy pewnie widzieli pijących czy miejsca, w których się pije, będziemy oglądali dziesiątki reklam zachęcających do picia. Nie możemy się zabezpieczyć przeciwko wszelkim tego rodzaju przypadkom, a wylewanie łez z tego powodu byłoby daremne. Nie żywimy też pragnienia czy potrzeby pozbawienia innych ludzi możliwości picia. Stwierdziliśmy również, że nie musimy odmawiać sobie przyjemności przebywania z pijącymi przyjaciółmi. („Życie w trzeźwości”)
  
Utarło się na przykład przeświadczenie, że nie wolno nam bywać tam, gdzie podaje się alkohol, że nie powinniśmy trzymać alkoholu w domu, że należy unikać towarzystwa pijących przyjaciół, że powinniśmy unikać filmów, w których są sceny picia, że nie wolno nam wchodzić do barów, że nasi przyjaciele, gdy ich odwiedzamy, powinni chować butelki, żeby na tym poprzestać - nie wolno nam myśleć o alkoholu, a innym przypominać nam o tym. Nasze własne doświadczenie mówi, że wcale tak nie musi być. Przecież z okolicznościami wyliczanymi przykładowo powyżej spotykamy się każdego dnia. Jeśli alkoholik nie potrafi stawić im czoła, oznacza to, że nie wypracował jeszcze w sobie właściwego nastawienia duchowego wobec swojej choroby. („Anonimowi Alkoholicy”)

Czy w przypadku alkoholiczki, opisanej na początku tekstu, strach oraz przekonanie, że robi coś strasznego, że to się na pewno źle skończy, że jej nie wolno, że nie powinna, że ze swojej obecności na imprezie alkoholowej będzie się musiała tłumaczyć na zajęciach grupowych psychoterapii odwykowej, naprawdę działał na jej korzyść?

To pytanie, i wiele podobnych, pozostanie zapewne bez odpowiedzi, bo i kto wie, co by było gdyby…, ale na koniec dodam coś jeszcze bardziej problematycznego: spotkałem w naszym środowisku alkoholików z wieloletnią abstynencją, którzy się boją przestać bać. I smutno mi się jakoś zrobiło, bo jakość życia zbudowanego i opartego na strachu przed alkoholem i zapiciem jest… gówniana. Próbowałem tak żyć i niestety coś o tym wiem.

wtorek, 24 lipca 2018

O teorii, praktyce i prymusach


Znacznie rzadziej niż pięć-siedem lat temu czytam AA-owskie biuletyny, bo albo trafiam na nudne piciorysy, albo jakieś teoretyczne rozważania na temat Tradycji i Koncepcji. Jednak tak się niedawno złożyło, że przeczytałem, bodajże w Warcie, tekst Sandy’ego B. o tym, że w sumie wszystko jest kwestią naszego postrzegania. Artykuł bardzo konkretny, rzeczowy, duchowy, choć także nieco... hm... radykalny.

Niedługo po zaprzestaniu picia ukułem sobie powiedzonko: łatwo jest nie pić, kiedy się nie chce pić. Używania alkoholu dotyczyło ono dość krótko, bo szybko stało się skrótem myślowym, obejmującym wiele różnych dziedzin życia. Chodziło o to, że bardzo łatwo utrzymuje się wysokie standardy moralne (trzeźwieje, rozwija duchowo itp.), gdy zdrowie dopisuje, firma przynosi zyski, rodzina kochająca i zdrowa, dzieciaki świetnie się uczą… Inne, podobne w swej wymowie powiedzenie, już nie moje, mówi, że tyle tylko jesteśmy warci, ile nas sprawdzono. Sandy pisze o tym tak:

Przez to doświadczenie ostatni rok był rokiem, w którym doznałem najwięcej duchowości z pośród wszystkich lat mojej trzeźwości. Można tego doświadczyć tylko, gdy pojawia się cierpienie i nieszczęścia. Możemy dokonać jakiegoś postępu, ale to tylko teoria, do czasu gdy dostajesz test do rozwiązania. Dopiero w tedy w praktyce możesz zobaczyć, czy te duchowe zasady działają. Wiecie o czym mówię.  Jeśli zostaniesz zwolniony z pracy przekonasz się, czy Bóg jest w stanie Ci pomóc z brakiem poczucia bezpieczeństwa materialnego. Ale nie dowiesz się tego dopóki Cię nie zwolnią, albo nie stracisz masy pieniędzy na giełdzie. Wtedy dopiero…

Ale… do rzeczy. Stwierdziłem, że zgadzam się z Sandym B., bardzo dobrze go rozumiem, jego przekonania są moje, ale z jednym wyjątkiem. Pisze on o różnych sprawach, także o wybaczaniu. Twierdzi, że akceptować jakieś paskudne wydarzenie i wybaczyć komuś zło można natychmiast. Jednak moje długie doświadczenia mówiły mi, że psychologowie i psychoterapeuci mają rację, że wybaczenie to proces, który wymaga czasu, że nie da się tego załatwić decyzją, w kilka chwil. Kilka dni później Pan Bóg powiedział: sprawdzam! I kolejny raz okazało się, że nie mam racji, że się myliłem.

Kiedy wyszło na jaw, że pewien anonimowy alkoholik gotów jest nawet płacić pieniądze, żeby realizować swoją chorą zazdrość i urojone pretensje wobec mnie, zorientowałem się, że mam wybór, ale też wiedziałem, intuicyjnie czułem, że na jego podjęcie mam bardzo mało czasu, góra kilkanaście sekund.
Zdążyłem. Wybrałem współczucie dla nietrzeźwego alkoholika, wypisującego jakieś bzdurne anonimy do dyrektora BSK, próbuje manipulować domenami (parę innych działań też mógłbym wymienić, ale po co?), biednego w sumie człowieka, bo wyraźnie chorego z nienawiści i uraz, i… tak mi zostało. W końcu alkoholizm to potworna choroba psychiczna.

Po pewnym czasie raz tylko wpadło mi do głowy zadziwienie, że ktoś stara się ujawniać jakieś tam moje „tajemnice”, ale najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że są one opisane w moich książkach. Chwilę później śmiałem się z siebie drwiąco – Meszuge, naiwny człowieku, kogo ty posądzasz o czytanie książek?!  :-)
Nie, nie zapominam o alkoholiku, który od kilku lat stara się konfliktować u nas różne osoby i grupy, ale o tym, to może jakimś innym razem... albo i nigdy.


Pamiętam z VI-VII klasy szkoły podstawowej historię z prymusem. W każdej szkole, w każdej klasie jest taka jedna lub więcej osób. Leszek nie skarżył, nie podlizywał się, nie donosił, ale po prostu bardzo dobrze się uczył. Nie lubiliśmy go za to i nazywali kujonem. To wszystko jednak było głupstwem wobec wściekłej agresji Edwarda, bo ten Leszka nienawidził wręcz organicznie. Edward rozpowiadał niestworzone historie o Leszku, oczerniał go i szkalował, a raz nawet ukradł coś i podrzucił do tornistra Leszka. To było tak widoczne, że kiedyś zapytałem Edwarda, za co tak Leszka nienawidzi – odpowiedział przez zaciśnięte zęby: prosiłem, żeby mi dał odpisać zadanie. Domyślnie i współczująco zapytałem: i co, odmówił? Po dłuższej chwili Edward z wściekłością i jakby wbrew sobie wysyczał – dał.

Długo nie mogłem zrozumieć tej historii (podobna miała miejsce w szkole zawodowej, gdzie Bogdan całe dwa lata dopier… się do Agnieszki, klasowej prymuski), potrzebny był alkoholizm i Program, i kontakt z rzeczywistością, żebym zrozumiał. W porównaniu z prymusem, a przecież te porównania odbywały się prawie każdego dnia, cała reszta klasy wypadała jeszcze gorzej, jeszcze bardziej żałośnie. Może gdyby wszyscy w klasie uczyli się tak samo miernie, to nie rzucałoby się aż tak w oczy. No, ale ten argument wystarczał do zazdrości i niechęci, skąd w takim razie nienawiść niektórych? Któregoś razu w końcu mnie olśniło – proszenie nielubianego prymusa o pomoc oraz przyjęcie jej, było dla Edwarda upokorzeniem. Tego już nie mógł znieść, nie mógł wybaczyć.

Byliśmy dziećmi, później nastolatkami, wtedy nie byliśmy w stanie zrozumieć absurdu całej tej sytuacji – chcieliśmy, żeby uczeń, który lepiej i więcej się uczył, uczył się mniej, gorzej, żeby był równie leniwy i niekumaty jak my. Nikomu nie przyszło do głowy podjąć wyzwanie, więcej wysiłku włożyć w naukę, zdobywać lepsze stopnie, coś osiągać. Może niekoniecznie pierwsze miejsce w klasie, ale drugie, trzecie. Nie, łatwiej było domagać się, by ktoś inny równał do dołu. Prawdopodobnie kluczowym słowem było właśnie to: „łatwiej”.

Ale… co te dziecinne sprawy mają wspólnego z alkoholikami? Specjaliści wiele napisali o osobowości alkoholików, że autotolerancyjna, że nałogowa, że egocentryczna, ale przede wszystkim niedojrzała. Alkoholicy w każdym wieku są emocjonalnie niedojrzali; to duże dzieci; skupione głównie na sobie, zazdrosne, leniwe, roszczeniowo nastawione bachory. Dzieciom, bez względu na wiek (jak widać), zawsze łatwiej jest równać do dołu, niż w górę, zazdrościć, obrażać, oczerniać, szkalować lepszych (lepszych w czymkolwiek, w dowolnej dziedzinie), niż starać się do nich dorosnąć, a może i przegonić.

Zawsze śmiać mi się chce z własnej bezmyślności i naiwności, na wspomnienie czasów, kiedy nie potrafiłem zrozumieć nienawiści kilku, może kilkunastu polskich alkoholików. Przecież niczego od nich nie chcę – tak sobie myślałem – wysokie wymagania stawiam sobie, a nie im. Owszem, stawiam też podopiecznym, ale żaden alkoholik nie musi być moim podopiecznym, sponsorów mamy na pęczki, a w moim mieście to w ogóle więcej niż nowicjuszy. To co jest?! Czemu i w czym przeszkadza im moje niepalenie i sugestie, by podopieczni też przestali? Czemu do furii doprowadza ich fakt, że pokazuję, w jaki sposób można stawać się lepszym człowiekiem dzięki Tradycjom AA? Czemu zajadle walczą i upierają się, że w Kroku VI nie trzeba podejmować żadnego działania (na wszelki wypadek pracują tylko na WK, bo w 12x12 mogliby niechcący wyczytać, że coś tu jednak trzeba robić), przecież jak wyżej – to ja to robię w swoim życiu i ewentualnie moi sponsorowani! Nikogo nie zmuszam, nie terroryzuję!

A przecież wystarczyło przypomnieć sobie szkolne czasy – czy Leszek, ten prymus z mojej podstawówki, cokolwiek chciał od innych uczniów, leniwych niedouczków? Przecież zupełnie nic – jednak samo jego istnienie sprawiało im dyskomfort, przeszkadzało.

Dzięki takim oraz podobnym wydarzeniom, obserwacjom, przemyśleniom i wnioskom z nich płynącym, dzięki słuchaniu wypowiedzi mityngowych, a może nawet bardziej tych kuluarowych, po wielu latach stworzyłem pewną sugestię (dla siebie, podopiecznych i każdego, kto miałby ochotę skorzystać), która może się przydać w środowisku polskich AA: Jeśli w temacie trzeźwienia ktoś mówi ci, że powinieneś robić więcej, bardziej się przyłożyć, to słuchaj go uważnie, bo bardzo możliwe, że ma rację. Jeśli ktoś twierdzi, że robisz za dużo, że za bardzo się starasz, że wcale tyle nie potrzeba – nie zwracaj na niego uwagi, bo tacy ludzie w rzeczywistości wcale nie mają na myśli dobra twojego, twojej rodziny, twojej trzeźwości, duchowego rozwoju i powodzenia w różnych sferach życia, a jedynie bronią własnej bylejakości i lenistwa.


Cytaty warte uwagi.
Józef Piłsudski: Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy.
Melchior Wańkowicz: W narodzie polskim jest morze bezinteresownej zawiści.
Meszuge: Czy alkoholicy różnią się czymś od innych ludzi? Alkoholicy są tacy sami jak inni ludzie, tylko bardziej.