wtorek, 30 stycznia 2024

Staing sober Without God PL

Dostałem w prezencie polską wersję książki „Staing sober Without God” (Zachować trzeźwość lub Pozostać trzeźwym bez Boga) napisaną przez Jeffreya Munna, LMFT, co zapewne jest skrótem od nazwy jego tytułu zawodowego*. Za prezent bardzo dziękuję – lektura tej i wielu innych pozycji na temat uzależnień pomaga mi w procesie, który nazywam wietrzeniem poglądów. Jest to okazja by zastanowić się, co ja o tym myślę, jak ja to widzę, czy coś w moim pojmowaniu określonej kwestii się zmieniło itp. W tej pozycji jest takich okazji mnóstwo.

Autor, który pierwszy raz przestał chlać i ćpać w wieku lat 20, korzystając z pomocy AA i sponsora, po niedługim czasie odszedł od Wspólnoty, bo Bóg za bardzo mu w niej przeszkadzał. Wrócił do picia po 2,5 roku abstynencji i wtedy wymyślił, że widocznie musi skorzystać z terapii odwykowej. Po jej ukończeniu, a trwała 45 dni, czyli dokładnie tyle, ile w Polsce (6 tygodni terapii plus 2-3 dni detoksu). Jak wielu alkoholików w trakcie i po skończeniu terapii odwykowej postanowił zostać psychoterapeutą i magistrem psychologii klinicznej. Faktu, że kiedy był w AA i komunikował się ze sponsorem, to nie pił, Jeffrey Munn jakoś nie zauważył. Tyle o autorze.

Bardzo mi się spodobało, kiedy stwierdził, że będzie unikał kategorycznych stwierdzeń, ale okazało się to deklaracją, która nie zawsze znajdowała pokrycie w prezentowanych przez niego przekonaniach. Niektóre z nich, tych przekonań, wynikają zapewne z doświadczeń zawodowych i własnych przeżyć. Inne są wynikiem fantazji. Przykład: „I dlaczego te wszystkie przeobrażenia, wyglądały uderzająco podobnie do zmian, które prawdopodobnie i tak by nastąpiły, gdyby ktoś zaangażował się w konsekwentne, świadome i zdrowe zachowanie?”. Te zmiany, które PRAWDOPODOBNIE by nastąpiły… Wprawdzie wyraźnie nie nastąpiły, skoro były tylko prawdopodobne, ale autor wie ponad wszelką wątpliwość, że wyglądałyby uderzająco podobnie, gdyby nastąpiły. OK. Tyle że u nas w AA coś takiego nazywa się odgrywaniem wszystkowiedzącego Boga, przewidywaniem i prorokowaniem przyszłości.

Jeffrey Munn pisze: „Spędziłem wiele lat w programach 12 kroków” – chyba jako terapeuta, bo z jego wypowiedzi o sobie wynika, że jako uzależniony korzystał z pomocy AA wyjątkowo krótko.

Jego książka, jak sam stwierdził: „Jest dla ludzi, którym powiedziano, że ich logika i rozsądek szkodzi im i że powinni ignorować osobiste przekonania”. Popatrzmy… moje osobiste przekonania sprzed roku 1998 to: wszyscy piją, sam siebie znam najlepiej, więc najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, nikt mi nie będzie mówił, co i jak mam robić – naprawdę były takie wartościowe i nie powinienem ich ignorować?

Dzięki tej książce odkrywałem też to, czego wcześniej w ogóle nie wiedziałem, na przykład: „Powszechnie używany slogan: „twój optymizm doprowadził cię do miejsca, w którym jesteś” to jeden najbardziej potencjalnie szkodliwych zwrotów, jakie słyszę na mityngach 12 kroków”. I to wydaje mi się ciekawe, bo w AA w Polsce nigdy niczego takiego nie słyszałem, więc albo tak mają w Ameryce, albo chodzi o inną wspólnotę. Notabene uważam optymizm za poważną i niebezpieczną wadę: OPTYMIZM to WADA. Ale to inna sprawa.

W niektórych przypadkach nie mam zdania na jakiś temat. Munn uważa, że logiczne myślenie i zdrowy rozsądek, to cechy, które można w sobie wyrobić i doskonalić. Doskonalić… zapewne tak, ale wyrobić, jeśli ich w ogóle nie było? No, nie wiem, może i tak…

Znajduję w książce opinie, z którymi nie zgadzam się zdecydowanie, na przykład: „Prawda jest taka, że podstawową bazę niezbędną do budowania szczęśliwego życia tworzy niewielka liczba fundamentalnych zasad”. Być może też tak uważałem do czasu, kiedy to w wieku lat 16-18 przeczytałem książkę „Ikowie ludzie gór” Colina Turnbulla. Później wystarczyła już uważna obserwacja, żeby zorientować się, że pewne wartości lub kanony może i występują częściej niż inne, ale to nie znaczy, że są powszechne, przez wszystkich aprobowane. Szkoda, że Munn nie podał konkretnie tych niewielu fundamentalnych zasad.
A przy okazji… „prawda jest taka, że…” to zdecydowanie jest stwierdzenie kategoryczne, sugerujące, że autor zna jakąś jedynie słuszną prawdę i z jego ust ona płynie.

Nie zgadzam się też z koncepcją nieskończonego zdrowienia, trwającego całe życie. Ani ze stwierdzeniem, że nie istnieje żadne przyjemne zachowanie, które jest całkowicie wykluczone z listy możliwych uzależnień (ależ oczywiście, świetny pomysł, skoro można się uzależnić od wszystkiego, to jak ogromne pole manewru daje to terapeutom!). Cytat: „Zdrowienie nie jest wydarzeniem ani skończonym procesem, to styl życia”. Otóż nie! Zdrowienie to wracanie do zdrowia po chorobie (ZDROWIENIE), a jeśli ktoś robi sobie z wracania do zdrowia po chorobie styl życia i taki styl życia mu pasuje, to niewątpliwie wymaga pomocy psychiatry lub psychologa klinicznego. Albo rzetelnego i trzeźwego sponsora w AA.

Jeffrey Munn jest wykształconym, inteligentnym człowiekiem, co łatwo jest poznać po takim oto zdaniu: „Uzależnienie jest doświadczaniem niemożności zaprzestania używania substancji…” – w tym momencie na pewno ktoś by zaprotestował, że Munn ogranicza alkoholizm tylko do problemów z nadużywaniem alkoholu, a to przecież choroba duszy, ciała i umysłu, ale chwila, moment… Autor użył określenia „uzależnienie”, a nie „alkoholizm”. Jego książkę trzeba czytać bardzo uważnie, żeby nie wpakować się w emocjonalną pułapkę.

Z ciekawością zainteresowałem się rozdziałem, w którym Munn próbował wyjaśnić, czemu nadal trzyma się 12 kroków, zamiast stworzyć własny program, ale wyszło mu to… mało przekonująco, poza jednym zdaniem: ”Fundament klasycznych 12 kroków jest dość solidny”. Też tak uważam. Nawet więcej – gdyby programy ateistyczne działały, to od 70 lat na świecie roiłoby się od stosownych wspólnot.

W pełni zgadzam się ze słowami Munna: „Język w oryginalnych 12 krokach może być czasem niejasny” - ma rację i dlatego w AA powstała instytucja sponsora, kogoś, kto wytłumaczy, co i w jaki konkretnie sposób należy zrobić w ramach tego czy innego Kroku.
Co do kwestii, kiedy kończę dany Krok, też zgadzam się w całej rozciągłości „Jeśli czujesz się przekonany, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, a twój sponsor przewodnik zgadza się z tym, idź dalej”.

Następnie w książce zawarte są rozdziały dotyczące poszczególnych Kroków, ale o tym pisał nie będę. Chciałem zasygnalizować wartą uwagi książkę, a nie sprzeczać się z techniką realizacji ateistycznych Kroków lub im potakiwać. Podobnie jak autor uważam, że jeśli coś działa, to świetnie, bo nie technika pracy jest ważna, ale efekty.

Książkę kończą rozdziały o nawrotach, o odpowiedzialności wobec innych, o asertywności, o wskaźnikach osobistego szaleństwa, o eliminowaniu toksycznych ludzi, miejsc i rzeczy ze swojego życia oraz o tym, co Kroki pomijają. W tym ostatnim przypadku pozwolę sobie na uwagę: Kroki niczego nie pomijają, stanowią rozwiązanie problemu alkoholizmu, a jeśli alkoholik rzeczywiście wytrzeźwiał, to zdrowiem fizycznym, sportem, sztuką, czy zabawą, zajmie się i tak.




---
* Jeffrey Munn jest licencjonowanym terapeutą małżeńskim i rodzinnym z Santa Clarita w Kalifornii. Pracuje w prywatnej klinice, specjalizującej się w uzależnieniach, zaburzeniach kompulsywnych i lękowych. Oprócz magisterium z dziedziny psychologii klinicznej, zdobył również specjalizację ze współuzależnień.



Kilka zdań z...  https://madebykarlik.pl/lifestyle/magiczny-optymizm-cz-1/
Teoria „Boga wypełniacza dziur” wszędzie tam, gdzie nie możemy znaleźć wytłumaczenia brzmi może groteskowo, ale i dla osób wierzących bywa naciągana. „Przypadek to sposób boga na pozostawanie w ukryciu” jest powiedzonkiem poetyckim, ale – nawet w opinii religii – Bóg nie jest od tego, by kierować losem człowieka, tylko dawać mu szansę na zapracowanie na niebo swoimi wyborami. Bóg to nie automat do kawy.

sobota, 27 stycznia 2024

Chyba szkoda mi na to czasu

Kiedy zacząłem uczestniczyć w mityngach, kwestii ewentualnego całkowitego wyleczenia się z choroby alkoholowej, to jest powrotu do stanu sprzed zachorowania, nie rozważał nikt. Polska wersja AA była całkowicie podporządkowana przekonaniom terapeutów odwykowych, a ci orzekli, że alkoholizm jest nieuleczalny. Lekarze używali raczej pojęcia choroba trwała, ale… mniejsza z tym.

Zdaję sobie sprawę, że w środowisku niepijących alkoholików wiele jest osób, dla których określenie alkoholik nie jest zwyczajną diagnozą, ale czasem i pomimo wielu już lat abstynencji, najwyraźniej pozostało plugawym wyzwiskiem, obelgą, poniżeniem – typowy brak akceptacji rzeczywistości. Rozumiem też i nie dziwię się, że w tej sytuacji osoby te gotowe są zrobić naprawdę wiele, by się tego okropnego piętna w jakikolwiek sposób pozbyć. To akurat byłoby bardzo proste, bo wystarczyłoby przestać o swoim alkoholizmie mówić, sobie i innym stale przypominać, i w taki sposób publicznie się przedstawiać. Natomiast jeśli do tego obniżonego poczucia własnej wartości, spowodowanego alkoholizmem, mają takie osoby nieodparte pragnienie zaistnienia, wywarcia wrażenia, wzbudzenia podziwu i zainteresowania, i mogą tego szukać tylko w środowisku AA, to pojawia się gotowa recepta na wojującego AA-owskiego fanatyka.

Gdy postrzeganie rzeczywistości wywołuje przykrość, wtedy poświęca się prawdę – Zygmunt Freud.

Kiedy po kilkunastu latach pomysły na całkowite wyleczenie zaczęły się u nas pojawiać, usłyszałem o sposobie na udowodnienie takiej wersji. Wielu alkoholików wie z doświadczenia, że jedno lub dwurazowe zapicie nie dowodzi niczego – głód alkoholowy, łaknienie nie do opanowania, ciąg alkoholowy, mogą się pojawić, ale nie muszą. Więc pojawił się inny sposób na sprawdzenie: alkoholik, który twierdzi, że już jest zdrowy, kupuje trzy litry wódki i stawia je na stole, na widoku. Przez miesiąc, każdego dnia, wypija setkę. Nie mniej i nie więcej. Jeżeli ten eksperyment się powiedzie, to z radością (i odrobiną zazdrości) pogratulujemy wyleczonemu człowiekowi.

Nie lubimy nikogo uznawać za alkoholika, ale szybko możesz zdiagnozować się sam. Wstąp do najbliższego baru i spróbuj pić w sposób kontrolowany. Spróbuj się napić i nagle przestać. Spróbuj więcej niż jeden raz. Zadecydowanie, czy jesteś uczciwy wobec siebie samego w tej kwestii, nie zajmie ci wiele czasu. [WK z 2018 roku]
Podkreśliłem to zdanie, na którym pomysłodawcy zbudowali wyżej opisany eksperyment.

Kilkanaście razy, podczas jednej z wielu dyskusji o całkowitym wyleczeniu, kilku zwolennikom teorii pełnego wyzdrowienia z alkoholizmu zadałem pozornie proste pytanie: czy teraz, po tych wszystkich terapiach, zlotach radości i rozmaitych warsztatach, po latach abstynencji i tysiącach mityngów, nadal jesteś bezsilny wobec alkoholu? Odpowiedzi albo nie było w ogóle, albo agresja, złośliwości i wyzwiska, albo słyszałem jakieś mętne przekonania, nie zbudowane na żadnym doświadczeniu.

W Wielkiej Księdze napisano: Widzieliśmy, wciąż i wciąż, tę samą prawdę: „Kto raz stanie się alkoholikiem, pozostanie nim na zawsze”.
Oczywiście napisano w niej też coś zupełnie innego, ale to świadczy jedynie o tej książce, a nie o życiu, faktach i rzeczywistości.

Nazywają mnie Meszuge, jestem alkoholikiem – w chwili obecnej alkohol nie stanowi problemu w moim życiu. Nie walczę już z alkoholem, nie walczę z alkoholizmem, nie walczę też z określeniem alkoholik. Już nie muszę, nie odczuwam takiej potrzeby. Zmarnowałem w życiu mnóstwo czasu, więc… będzie dosyć.
Już od wielu lat znaczenie ma dla mnie realna jakość życia, duchowego, ale nie tylko, a nie etykietki stanowiące jedynie przekonania zbudowane na rojeniach i wierzeniach, bo przecież nie na faktach. Innymi słowy i zdecydowanie bardziej dosadnie: guzik mnie obchodzi, czy jesteś alkoholikiem, byłym alkoholikiem, człowiekiem wyleczonym, uzdrowionym, zdrowiejącym, trzeźwiejącym, czy jak tam sobie chcesz – liczy się tylko jakość twojej więzi z Bogiem, bliskimi i innymi ludźmi oraz pomoc, jakiej chcesz, możesz, potrafisz im udzielić.

Jest tylko jeden pewny sprawdzian wartości jakiegokolwiek doświadczenia duchowego: „Po owocach ich poznacie ich” (Bill W.).

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Ćwierć wieku temu w Opolu

30 czerwca 1998 roku, poproszono mnie do gabinetu szefa. Czekało tam na mnie dwóch panów w mundurach, z alkomatem. Miałem we krwi 1,4 promila alkoholu, efekt picia przez pół nocy i przed południem, żeby jakoś funkcjonować, nie dygotać. Straciłem pracę. Pozwolono mi odejść na mocy porozumienia stron, ale nie było wątpliwości, że wyleciałem za wódę.
Dwa dni później, 2 lipca 1998 roku, zgłosiłem się do poradni odwykowej i rozpocząłem terapię w systemie ambulatoryjnym, to jest spotkania dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Starałem się w tym czasie nauczyć trzeźwości. Dziś piszę o tym albo opowiadam na mityngach AA z pewnym rozbawieniem, ale wtedy wierzyłem, że jest to możliwe.

Po czterech miesiącach znalazłem pracę jako magazynier w hurtowni artykułów spożywczych, w tym także alkoholu. Ale jeszcze przedtem napiłem się. Raz, drugi… 
Zadzwoniła do mnie znajoma, dawna współpracownica, z którą często ostro piłem, prosząc o pomoc. Piła ciągiem od kilku dni, zabrakło jej alkoholu, jednak sama nie miała już siły wybrać się do sklepu. Moja pomoc miała polegać na tym, że pójdę do niej, przynosząc z sobą kupioną po drodze wódkę. Tak też zrobiłem. Przyniosłem jej tę wódkę około dziewiątej rano. Później spędziłem w jej mieszkaniu kilka godzin. Znajoma oczywiście poczęstowała mnie alkoholem, postawiła na stole dwa kieliszki, ale ja odmówiłem. Ona piła, a ja, napełniając jej co chwilę kieliszek wódką, opowiadałem z wielkim zapałem o tym, jakie to życie w trzeźwości jest wspaniałe, jak zacząłem się leczyć, chodzić na mityngi… Swój kieliszek, który cały czas stał pusty przede mną i jakby czekał na to, co musi się w tych okolicznościach stać prędzej czy później, napełniłem po godzinie, a może dwóch – już nie pamiętam. Napełniłem i wypiłem. Potem następny. Dwa dni później to ja dzwoniłem do znajomej, prosząc o dokładnie taką samą przysługę, którą zresztą otrzymałem.
Nie przyznałem się do tego zapicia (ani do kolejnych) ani na mityngu AA, ani na terapii, ani sponsorowi. Koszmarny błąd, ale ja naprawdę wtedy wierzyłem, że wreszcie, jak inni, nauczę się zachowywać abstynencję.

Kiedy w magazynie po raz drugi złapano mnie na piciu (przez półtora miesiąca!), bałem się już tam wrócić. Próbowałem uciec do szpitala, symulując atak wyrostka robaczkowego. Nie udało mi się to. 
Mogłem w tym momencie zrobić tylko dwie rzeczy: dalej pić, wyłączyć się, albo znowu poprosić o pomoc w poradni odwykowej. Zrobiłem to drugie. Poszedłem tam. Ze spuszczoną głową, powoli... Wreszcie jednak doszedłem. Przyznałem się, że przez ostatnie dwa dni piłem. Tak naprawdę piłem chyba ze trzy dni i nie powiedziałem, że podczas terapii nie było to po raz pierwszy, ale nawyki alkoholowego kłamania, oszukiwania i kręcenia były w tym momencie silniejsze.
Lekarz psychiatra, szef poradni (WOTUiW), zapytał, czy jestem gotów rozmawiać o leczeniu w ośrodku zamkniętym. Odparłem, że tak; było mi już wszystko jedno, wszystko mi się posypało, rozlazło, z niczym już sobie nie radziłem. Moje życie było w gruzach. Zapytałem tylko, kiedy mam tam jechać. Zaskoczył mnie, mówiąc, że jeszcze dzisiaj, ale i to przyjąłem. Ze skierowaniem w kopercie wróciłem do domu, zadzwoniłem na informację PKS, żeby dowiedzieć się o której mam autobus, spakowałem się i pojechałem do ośrodka imienia Buxakowskiego na odwyk zamknięty. Następny dzień, 15 stycznia 1999 roku, przyjąłem za pierwszy dzień swojej, nieprzerwanej jak dotąd, abstynencji.


W pierwszych latach 1998-2001 sytuacja w Opolu przedstawiała się w przybliżeniu następująco: kilka grup AA-owskich. Takie same albo bliźniaczo podobne scenariusze mityngów często w rażący sposób naruszające Tradycje AA. Program AA, poza ceremonialnym odczytywaniem Kroków i Tradycji z laminatu na początku każdego mityngu, był w zasadzie prawie zupełnie nieobecny, a wypowiedzi uczestników dotyczące realizacji poszczególnych Kroków zdarzały się sporadycznie i dotyczyły często spekulacji na temat Kroku, a nie doświadczeń z praktycznej jego realizacji: Ja tam Kroku Piątego nie robiłem, ale wydaje mi się, że... Pracowaliśmy wtedy głównie na programie problemów i radości (sic!), na tematach, często o charakterze religijnym, proponowanych alkoholikom przez Opolskie Duszpasterstwo Trzeźwości w ich książeczce „24 godziny”, na wzruszających utworach poetyckich, które wprawdzie nie miały nic wspólnego z Programem Dwunastu Kroków AA, ale za to znakomicie poprawiały samopoczucie („Dezyderaty”, „Orędzie serca”, „Jeśli zdołasz” i inne takie). Sponsorowanie właściwie nie istniało, a jeśli nawet ktoś miał sponsora, to zwykle oznaczało to jedynie kartkę z numerem telefonu i obowiązkowym komunikatem: Jakby ci się chciało pić, to dzwoń do mnie choćby w środku nocy. Jeśli nawet ktoś spotykał się czasem ze swoim sponsorem, to przypadkowe i nieregularne rozmowy dotyczyły głównie spraw bieżących i rozlicznych problemów podopiecznego z żoną, dziećmi, pracodawcą, urzędami, sąsiadami itd. Nie było mowy o Programie i praktycznej realizacji Kroków.

W spotkaniach uczestniczyło zwykle kilka-kilkanaście osób; dwadzieścia to może na jakichś większych rocznicach. W związku z tym znaliśmy się prawie wszyscy. Istotne znaczenie miała wtedy życzliwość i akceptacja, za którą niektórzy tęsknią do dziś. Dopiero po latach zorientowałem się, z czego ona wynikała – nie było żadnych kwestii spornych, żadnych kontrowersyjnych tematów. Nie znaliśmy i nie realizowaliśmy Programu (Tradycje były dla centrali w Warszawie lub Nowym Jorku, a o istnieniu jakichś Koncepcji, większość nawet nie słyszała), więc nie było, o co się sprzeczać. Na przykład: Ziutek opowiedział, że ma złą żonę, bo ta nie manifestuje wdzięczności z powodu jego abstynencji, Ziuta miała problemy z szefem, który jakoś nie chciał jej zwalniać wcześniej z pracy, żeby cztery razy w tygodniu mogła zdążyć na terapię i mityngi. Więc albo miałem podobnie i ze zrozumieniem i współczuciem się identyfikowałem, albo mnie to nie dotyczyło, to się nie odzywałem.

Z drobnymi wyjątkami nie wiedzieliśmy, jak się kto nazywa i gdzie mieszka. Jak to napisano w „Jak to widzi Bill”, przypominało to komórkę konspiracyjną. Nigdy nie dowiedziałem się, jak się nazywał mój pierwszy sponsor, ani gdzie mieszkał. Podobno był nauczycielem w technikum.

Jestem przekonany, że taka wersja AA (czy rzeczywiście była to Wspólnota AA?), alkoholikom, którzy obecnie mają mniej niż dziesięć lat abstynencji, może się wydawać równie egzotyczna, jak opowieści z Czarnego Lądu.

piątek, 5 stycznia 2024

Co z tym przekazywaniem?

 Oczywiście, nie możesz przekazać czegoś, czego sam jeszcze nie masz [WK z 2018 roku, s. 164]. Znam też wersję: Jakże mógłbyś dać drugiemu człowiekowi coś, czego sam nie posiadasz? I pewnie kilka podobnych odmian. Słyszałem je wiele razy. Początkowo cytowane podczas mityngów AA, ale od czasów pojawienia się w Polsce „pendolino”, słowa te najczęściej padają w rozmowach poza mityngami, na jakichś warsztatach, w kuluarach, i używane są przeciwko komuś, kogoś deprecjonują, stanowią system krytycznej oceny alkoholika i w konsekwencji odrzucenia – jesteś inny, jesteś gorszy, bo ty nie posiadasz, więc i dać nikomu nie możesz. A my, skoro potrafimy wytknąć ci brak, najwidoczniej to mamy. 

Może to nie najlepiej świadczy o mojej inteligencji, ale przyznam się, że przez wiele lat byłem przekonany, że prawie wszyscy alkoholicy w naszym środowisku, dobrze wiedzą, że jest to tylko kolejne AA-owskie zaklęcie, zgrabny slogan, frazes, z którego tak naprawdę nic nie wynika. I właściwie dopiero, gdy zorientowałem się, że alkoholicy z pewnej szkoły sponsorowania, zaczęli używać tego banalnego powiedzonka, by udowadniać, sobie i innym, że są lepsi od tych innych, a nie lepsi dla innych, pojąłem, że traktują to poważnie. Jak zresztą wiele elementów literatury AA, które wykorzystują w swoich nieustannych wojnach z członkami AA, mającymi przekonania i doświadczenia odmienne niż „pendolino”. 

Zacząłem wtedy (od około 2013 roku) zadawać im potwornie trudne pytanie. Tak, jedno tylko pytanie. Oczywiście, nie możesz przekazać czegoś, czego sam jeszcze nie masz – czyli... czego alkoholik nie posiada i nie może przekazać, ale konkretnie? 

Od razu informuję, że żadnej sensownej odpowiedzi nie uzyskałem nigdy. Zdarzały się prymitywne i żałośnie bezsensowne: mogę rozmawiać z tobą, ale nie będę rozmawiał z twoją chorobą, alleluja bracie i do przodu, skoro jesteś tak głupi, że tego nie wiesz, to nie ma sensu o tym ci mówić, poproś odpowiedniego alkoholika o sponsorowanie i jego wtedy spytaj, a może chce ci się pić, nie odpowiadam na pytania głupców i wiele podobnych. 

Niektórym próbowałem sam podsunąć rozmaite pomysły. Czy chodzi tutaj o wiarę? Nie, zdecydowanie nie, bo wiara to łaska Boga.  Może mowa jest o trzeźwości? No, nie, trzeźwości nie da się komuś przekazać, dać w prezencie. To może o technikę pracy na Programie? Okazało się, że też nie, bo technika jest stosunkowo łatwa do opanowania lub wyuczenia – wielu alkoholików nauczyło się podstaw, z książek (np. „12 Kroków ze sponsorem” Hamiltona B.) lub rozmawiając ze sponsorami, i teraz wykorzystują tę wiedzę w poradniach odwykowych lub swoich prywatnych gabinetach terapeutycznych.

Jeden z moich rozmówców wymyślił – Przebudzenie duchowe! To jest to, czego nie możesz dać, jeśli sam nie masz! – zapytałem wtedy, czy on naprawdę uważa, że przebudzenie duchowe jeden alkoholik może przekazać lub sprezentować drugiemu? I czemu czasem do picia wracają alkoholicy, podopieczni przebudzonego sponsora? Nie dał im tego, co trzeba? Czemu nie dał, skoro przecież miał?

Inny wykombinował, że tym czymś jest rozwiązanie problemu alkoholizmu, ale w tym przypadku sam się zreflektował, że to rozwiązanie zawarte jest w literaturze AA, więc niby co, alkoholik, który ma książkę przekazuje ją temu, który nie ma? A ten, który książki nie ma, nie może też jej przekazać, czy tak? Tu już zaczynało się robić trochę zabawnie i trochę głupio. W końcu wyszło na to, że najwięcej przekonania słychać w wypowiedziach tych, którzy zdania z cytatu, używają jako usprawiedliwienia, by w AA nie zrobić nic i dla nikogo. 

Od wielu już lat koncentruję się na tym, co mogę dać i jak poprawić jakość tego, co daję, i nie roztrząsam niedoborów, swoich i cudzych. Zwłaszcza, że w AA obserwowałem zjawiska wręcz nieprawdopodobne: tacy sobie sponsorzy, którzy później zresztą wracali do picia, przekazywali z powodzeniem Program innym alkoholikom, którzy teraz wiodą trzeźwe, poukładane życie. Dali coś, czego nie mieli?


wtorek, 2 stycznia 2024

Broszura dostępna gratis

Dear friends,

I have written a short book about the dangers of hardcore religious fundamentalism in AA. Although in the minority, there are also cult-like splinter groups that can also be damaging to the sometimes vulnerable newcomer.

The book is available as a FREE PDF copy here: https://aaforagnostics.com/

If you find value in this content, please share it with others.


In fellowship

Andy F



poniedziałek, 1 stycznia 2024

Nie ma rozwoju bez zmian!

Życie to ciągła zmiana, a jeśli nie lubi się zmian, to nie lubi się życia – William Wharton

Wpadł mi w ręce ciekawy dokument. Czyżby szykowały się zmiany znacznie większe niż to dotąd miało miejsce? Zastanawiam się też, jak ja odpowiedziałbym na poniższe pytania, jakie jest moje stanowisko w sprawie ewentualnych zmian w literaturze AA. I wreszcie ciekaw jestem, jak reagować będą na zmiany albo nawet tylko ich propozycje, AA-owscy fanatycy, fundamentaliści i sekciarze?
73. Konferencja Służb Ogólnych sugeruje, by Komitet ds. Literatury, skonsultował i zebrał opinie członków Wspólnoty na temat ewentualnych zmian w naszej literaturze. GSO ma nadzieję, że sugerowane pytania pomogą wywołać przemyślane dzielenie się i dyskusje na ten ważny temat.

A to sugerowane pytania do dyskusji (kiepskie tłumaczenie maszynowe):
1. Czy uważasz, że założyciele AA sprzeciwiliby się lub przyjęli poprawki do swoich pism? Jeśli tak, to dlaczego? Jeśli nie, to dlaczego?

2. Czy uważasz, że pisma Założycieli są skuteczne w docieraniu do nowych członków? Jeśli nie, to jakie środki można podjąć, aby rozwiązać ten problem?

3. Jakie powody przemawiają za zmianą pism założycieli?

4. Co sądzisz o zmianie pism założycieli AA w celu zastąpienia nieaktualnych treści?

5. Jakie masz sugestie dotyczące ewentualnych zmian w pismach Założycieli, w związku z potrzebą dotrzymywania kroku naszej obecnej społeczności AA oraz w jej przyszłości?

6. Czy powinna istnieć specjalna procedura Konferencji w celu zatwierdzenia zmian w pismach naszych Założycieli?

6. Czy powinien istnieć specjalny proces Konferencji dla zatwierdzania zmian w pismach Założycieli? (np. kwalifikowana większość - 75% i/lub 2-letni proces rozpatrywania).

7. Jakimi dodatkowymi pomysłami, przemyśleniami, sugestiami możesz się podzielić na temat ewentualnego zmieniania pism Założycieli?


Ciekaw jestem, jak polscy członkowie AA zareagują po przeczytaniu stwierdzenia: A.A.’s Co-Founder, Bill W., in his 1953 address to the General Service Conference, stated that he did not consider himself the author of Alcoholics Anonymous, the Big Book (Współzałożyciel AA, Bill W., w swoim przemówieniu na Konferencji Służb Ogólnych w 1953 roku oświadczył, że nie uważa się za autora Wielkiej Księgi Anonimowych Alkoholików). Będziemy teraz tropić autorów?  :-) A poważnie, to warto zauważyć, że cały czas mowa jest tu o pismach Założycieli, a nie o Big Book lub Krokach.


Czy zmiany w literaturze AA mogą zagrozić jedności Wspólnoty?