niedziela, 29 maja 2011

Przyznaliśmy: ja, oni, czy…?

Przyznaliśmy, uwierzyliśmy, postanowiliśmy, zrobiliśmy… Stwierdzeń takich i podobnych wiele jest w Programie Dwunastu Kroków oraz w naszej, to jest AA-owskiej, literaturze. Kiedy czytelnik już się z tą formą oswoi, co zresztą zwykle nie trwa długo i nie stanowi też jakiegoś wielkiego problemu, przestaje je zauważać, zastanawiać się, pytać, dociekać, kogo one dotyczą? Tylko ich, czy może już i mnie także?
 
 
Przyznaliśmy: ja, oni, czy…? - Z notatnika alkoholika (odc. 3)
 
To, że oni, weterani sprzed kilkudziesięciu lat, przyznali, uwierzyli i zrobili, jest oczywiste i ja im wierzę. W zdecydowanej większości przypadków i ja, na swój własny użytek, zrozumiałem, postanowiłem, przyznałem itd. Teraz pytanie dotyczy następnego etapu: czy jeszcze tylko oni i ja, czy może już… my? A jeżeli my, to na ile? Bo, chociaż idziemy w tę samą stronę, to nasze przeżycia i doświadczenia są i pozostaną różne…
 
W starych scenariuszach mityngów były słowa: tak powstaje skarbiec mądrości AA, wspólnota ducha… Czy z tego skarbca tylko biorę? Czy może także coś wartościowego dokładam? Czy jest to już nasz wspólny skarbiec?
Zerkam na początek tego tekstu i widzę, że odruchowo napisałem o naszej literaturze. Naszej, a więc chyba nie jest ze mną źle…





Więcej w moich książkach

niedziela, 22 maja 2011

Skazani? Może i skazani...

W środowisku Anonimowych Alkoholików często można usłyszeć określenie „skazani na rozwój”. Czasami drażni mnie ono swoją bombastyczną naiwnością, innym razem rozumiem i doceniam jego głęboki sens i znaczenie, jednak tym razem zastanawiam się na innym nieco skazaniem, innym dożywociem. 
 
Skazani? Może i skazani, ale... – Z notatnika alkoholika (odc.2)
 
Uczyli mnie, jak być grzecznym dzieckiem, spokojnym dzieckiem, cichym dzieckiem, nie sprawiać kłopotów i nikomu nie przeszkadzać. Uczyli mnie, jak być dobrym uczniem, jak szanować dorosłych, starszych, panią nauczycielkę, panią dentystkę, pana gospodarza domu i ciocię z Widawy. Nauczyli mnie, jak zdobywać przyjaźń ludzi na stanowiskach, takich, którzy dużo mogą, a przynajmniej, jak żyć z nimi w zgodzie.
Dlaczego nikt mnie nie nauczył, jak żyć w przyjaźni i zgodzie z samym sobą?! Przecież tylko na siebie jestem skazany naprawdę dożywotnio… 





Więcej w moich książkach


niedziela, 8 maja 2011

Trudny problem z zaletami

W Ewangelii według św. Mateusza (Mt 25, 14-30) warto odnaleźć przypowieść o talentach. Jak wiele biblijnych przypowieści, ma ona zapewne kilka różnych znaczeń, i chociaż wydaje mi się, że w tej historii chodziło faktycznie o jednostkę wagi (wynoszącą około 35 kilogramów srebra), to niewątpliwie współcześnie mamy na myśli raczej talenty rozumiane jako pozytywne cechy charakteru, zalety, cnoty, uzdolnienia, predyspozycje, którymi Bóg tak szczodrze obdarował każdego człowieka.


Trudny problem z tymi zaletami – Z notatnika alkoholika (odc.1)

Kwiecień i maj. Na mityngach AA mowa jest o Czwartym i Piątym Kroku i kolejny raz, jak bumerang, powraca ważne pytanie: dlaczego dużo łatwiej jest nam mówić o swoich wadach niż o zaletach i dlaczego, podczas pracy nad tymi Krokami, koncentrujemy się raczej na tych pierwszych?
 
W moim Kroku Czwartym i Piątym zalety były obecne, także podopiecznym przypominam, że rzetelnie i uczciwie przeprowadzony obrachunek moralny obejmuje zarówno wady, jak i zalety; w końcu nikt nie składa się z samych tylko wad, a upieranie się przy tym byłoby fałszowaniem rzeczywistości. Ale faktycznie, prawdą jest, że w tych tematach koncentrujemy się głównie na wadach. 
Pierwszy z powodów wydaje się prosty: moje zalety mnie nie zabiją, ale wady – mogą. Drugi, też prosty, przerzuca odpowiedzialność na rodziców, którzy z uporem godnym lepszej sprawy, wmawiali wielu z nas, że mówienie o sobie dobrze, jest czymś złym, nagannym, że nie wolno się chwalić, nawet, jeśli jest czym. Trzeci powód, już banalny, to obawa przed zazdrością, a nawet zawiścią bliźnich. Jednak jest jeszcze powód czwarty, prawdopodobnie najważniejszy. Zdecydowanie łatwiej jest go pojąć, jeśli się zna (pozna, przeczyta) biblijną przypowieść o talentach. Zachęcam. Do tego nie trzeba być katolikiem, ani nawet człowiekiem wierzącym.
 
Ten podstawowy problem polega na tym, że talenty (zalety, cnoty) – zobowiązują. I tu jest pies pogrzebany! Jeśli do siebie dopuszczę, a tym bardziej wyjawię głośno innemu człowiekowi (ludziom), że mam jakieś tam zalety, cnoty, talenty, cechy pozytywne, to przecież natychmiast będę zobowiązany, wręcz zmuszony do ich używania, korzystania z nich. 
 
Nie powinienem zazdrościć innym ich zalet, natomiast udawać, że nie mam żadnych, wypierać się tego przed innymi i sobą samym, po prostu mi nie wolno. Rozwój emocjonalny i duchowy, a tym przecież jest trzeźwienie, wymaga ode mnie, bym korzystał z własnych zalet, w interesie swoim i innych, ale również nieustannie je pomnażał, wzmacniał i rozwijał, doskonalił się i duchowo wzbogacał. Bo naganne może być zarówno działanie, jak i zaniechanie.
 
No, cóż… Udawanie (całymi latami!), że jestem człowiekiem pozbawionym zalet, było po prostu bardzo wygodne. Nie da się też ukryć, że używanie wad charakteru jest jednak dużo łatwiejsze. 


środa, 4 maja 2011

Nie piję – ale tylko dzisiaj

Genialny w swojej prostocie wynalazek Anonimowych Alkoholików. Jeśli alkoholik nie potrafi jeszcze wyobrazić sobie całej reszty życia bez alkoholu, jeśli męczy go głód alkoholowy i nie jest w stanie rozważać abstynencji miesięcznej, rocznej, czy dożywotniej, to koncentracja na dniu dzisiejszym, staranie, by nie napić się tylko dzisiaj, jest znakomitym, bo prostym i niewątpliwie skutecznym rozwiązaniem.
 
Mijają lata, a ja odnoszę wrażenie, że w środowisku niepijących alkoholików w Polsce, zagubiło się z powyższego słowo „jeśli”. Natomiast reszta która pozostała, zmieniła się w powszechnie obowiązującą doktrynę, w kolejne zaklęcie. Magiczne zaklęcia, jak powszechnie wiadomo, służą do zaklinania alkoholizmu. Hokus-pokus, czary-mary i… powrót do picia już mi nie grozi, albo przynajmniej mniej grozi. I to bez żadnej pracy, bez wysiłku, po prostu – dzięki zaklęciom.
 
Jeśli nie potrafię sobie wyobrazić… Jeśli głód alkoholowy… Jeśli! A jeżeli wyobrażenie sobie całej reszty życia bez wódki nie sprawia mi problemu, jeżeli głodu alkoholowego nie czułem od lat kilkunastu, to do czego niby ma mi służyć powtarzanie przy każdej okazji, albo i bez okazji, słów: „nie piję tylko dzisiaj”?
 
„Dzisiaj nie piję, a jutro… jutro, to ja nie wiem, co będzie”. Ależ oczywiście! W pewnym sensie żaden człowiek nie wie, co wydarzy się jutro, za tydzień, miesiąc, czy rok. Ale czy to oznacza, żeby dziś nie planować, nie przewidywać, nie pracować na rzecz dobrego, może nawet lepszego jutra? Owszem, jeżeli sytuacja faktycznie jest krytyczna, nadzwyczajna, na przykład pierwsze dni abstynencji, paniczny lęk przed życiem bez wódki, głód alkoholowy itp., to taka postawa jest zrozumiała, jak najbardziej wskazana i – jak uczy doświadczenie – skuteczna. Ale później? Czyżby miał to być sposób na całą resztę mojego życia?
 
W „Jak to widzi Bill”, na temat przyszłości Bill W. wypowiadał się jasno: „Jako jednostki i jako wspólnota, z pewnością ucierpimy, jeśli całe zadanie planowania naszej przyszłości ograniczymy do niemądrze pojmowanej idei opatrzności. Prawdziwa Opatrzność wyposażyła nas, ludzi, w niebagatelną zdolność przewidywania, i Bóg na pewno życzyłby sobie, abyśmy z niej korzystali. Naturalnie nieraz pomylimy się w swoich kalkulacjach – zupełnie lub po części – ale lepsze to niż w ogóle nie myśleć o przyszłości”. 
 
Do czego ma mi służyć wmawianie sobie, że nie piję tylko dzisiaj, bo jutro, to nie wiadomo, co się wydarzy? Co to ma być, uchylanie sobie furtki? Czyżbym przewidywał i zakładał możliwość, że jutro alkohol wyskoczy nagle z jakiejś ciemnej bramy, rzuci się na mnie i przemocą wleje mi się do gardła?
Nie wiem, czy jutro też będę trzeźwy, czy się nie napiję… A kto niby ma to wiedzieć? Od kogo to zależy? Od Pana Boga? Od sprzedawczyni w sklepie? Od dawnych kolegów z pijalni piwa?
 
Jestem pragmatykiem, zawsze zadaję pytania o konkrety. W tym przypadku te pytania brzmią: czy mi to służy, czy faktycznie mi pomaga, jeśli pomaga, to jak i w czym? A może jest właśnie odwrotnie, może „nie piję tylko dzisiaj” jest – znanym z terapii – elementem koncentracji życia wokół picia? Uchyloną furtką? Pielęgnowaną w najciemniejszym zakamarku podświadomości nadzieją, że dzisiaj to ja nie piję, ale może jutro… za rok… już będę mógł?
Na takie pytanie, rzecz jasna, każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
 
Słyszałem mnóstwo opowieści o złamanej abstynencji, opowieści, które kończyły się słowami: „… i nawet nie wiem, jak to się stało, że się napiłem”, ale żadna z nich nie zaczynała się od: „piszę Program ze sponsorem i sukcesywnie wrażam go w życie, pełnię służbę w AA, czytam systematycznie literaturę AA-owską, regularnie uczestniczę w mityngach, dzień rozpoczynam modlitwą do Boga, jakkolwiek Go pojmuję i…”.
 
Nazywają mnie Meszuge, jestem alkoholikiem. Nadal i wciąż komunikuję się ze sponsorem, piszę sugerowane przez niego prace, przedstawiam do oceny te, które napisałem samodzielnie. Program AA jest stale, na co dzień, obecny w moim życiu. Pełniłem i pełnię służby w AA. Czytam literaturę Wspólnoty. Modlę się na sposób przyjęty w mojej wierze (jestem kwakrem). Pewnie złamię w ten sposób kolejne AA-owskie tabu, ale… uprzejmie zawiadamiam, że jutro też się nie napiję.





Więcej w moich książkach