sobota, 18 października 2008

Woźniaków jesień 2008

Jednoosobowy pokoik urządzony skromniutko, jak klasztorna cela – tapczan, szafka, jedno krzesło. W tym miejscu zresztą nie powinno to dziwić. Były do wyboru także sypialnie dwu lub trzyosobowe, ale ja chciałem właśnie tak, o to mi chodziło. Kiedy kończy się burza mózgów podczas zajęć grupowych, mogę się tu schować, zostać, choćby przez chwilę, z własnymi myślami, wnioskami, wątpliwościami. Nikt i nic mnie nie rozprasza, niczego nie zagubię w gwarze wesołego towarzystwa.

Powrót do Kroków X-XII w Woźniakowie, jesienią 2008

Tym razem przedmiotem naszych rozważań jest Program Dwunastu Kroków. Po pierwszych dziewięciu prześlizgujemy się szybko i sprawnie – z założenia miały być tylko przypomnieniem, a cały ciężar tego spotkania, maksimum czasu i uwagi, postanowiliśmy przenieść i poświęcić problematyce Kroków X-XII. I tak się stało i udało.
 
Dwa lata temu „robiłem” już Kroki X-XII w Strzyżynie i pewnie dlatego nie oczekiwałem specjalnie po tegorocznym Woźniakowie jakichś spektakularnych odkryć czy powalających swoją wagą przeżyć. Tym razem chciałem po prostu porozmawiać na temat Programu. W końcu tkwi w błędzie tylko ten, kto własnych przekonań nie konfrontuje systematycznie ze spostrzeżeniami innych ludzi. 
 
Przemyślenia i wnioski, z którymi wracałem, choć pozornie bezładne, może nawet chaotyczne, dla mnie stanowią logiczną i spójną całość. Tym niemniej, w trosce o czytelność tekstu, postaram się jakoś je ponumerować. Poza tym mój sponsor zmusza mnie ostatnio do odnajdowania samej istoty rzeczy i trenowania umiejętności zawierania jej w kilku czy kilkunastu zdaniach.
 
1. Od zawsze zdawałem sobie sprawę, że Program Dwunastu Kroków nie jest programem religijnym. Zauważam jednak, że czasem mam ciągotki (i chyba nie tylko ja) do traktowania go jako program magiczny. W magii, jak wiadomo, wystarczy wymówić zaklęcie, jakieś hokus-pokus lub abrakadabra i stoliczek sam się nakrywa, zmienia się rzeczywistość i – może przede wszystkim – my sami. Pewnie tego właśnie dotyczą słowa: „Sądziliśmy, że potrafimy znaleźć łatwiejszą, łagodniejszą drogę”.
Program jest sugestią i propozycją jednak w swojej skondensowanej formie nie zawiera instrukcji, która wyjaśniałaby jednoznacznie, jak to zrobić, i tu właśnie jest szczelina, przez którą wkradają mi się ciągotki magiczne. W książce „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” napisano: „Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia…”.
Program Wspólnoty AA jest programem duchowym, a nie religijnym czy magicznym! A zrozumienie, o co tu chodzi, jak zrobić, czego się ode mnie oczekuje itp., jest równie ważne jak wiara w skuteczność programu.
 
2. Podobno alkoholicy są niedojrzali. W moim przypadku jest to niewątpliwie prawdą. Może to wstyd się przyznać, ale już kilka razy złapałem się na tym, że po czterdziestce próbowałem się bawić w tropiciela śladów. Dotyczy to rzecz jasna poznawania woli Boga z Kroku XI.
Już raz, dawno temu, oberwałem po łapach, bo czyjąś śmierć uznałem za specjalny znak dla siebie. Usłyszałem wtedy, że Bóg nie morduje jednych, by dawać znaki innym, a ja, jako chrześcijanin i człowiek podobno dorosły, mam przestać bawić się w Sokole Oko, mam dać sobie spokój z tropieniem i magiczną interpretacją jakichś tajemniczych znaków, i woli Boga szukać raczej w Dekalogu. Tam przynajmniej jest mniejsze niebezpieczeństwo, że za ukrytą w znakach wolę Boga wezmę po prostu jakieś tam swoje własne projekcje, imaginacje czy skryte pragnienia. Warto też żebym pamiętał, że wiara to decyzje, wybory i działanie, a nie uczucia, emocje i egzaltacje.
 
3. Fakt, że Kroki I-IX AA dotyczą uporządkowania relacji z Siłą Wyższą i rozliczenia się z przeszłością, podczas gdy X-XII odnoszą się do teraźniejszości, chwili bieżącej i przyszłości, wydaje się oczywisty. Najdłużej jednak nie mogłem uchwycić związku między Krokami X i XI. Widać komplikator w mojej głowie utrudniał mi dostrzeganie rzeczy stosunkowo prostej: jeśli Krok X jest korektą zachowań, to Krok XI stanowi niewątpliwie okazję do korekty intencji.
Być może, dla kogoś, kto pomocy potrzebował i ją otrzymał, jest to obojętne, ale dla mnie, alkoholika – nie, bo potrafię zamanipulować i zafałszować dokładnie wszystko. Dlatego nie tyle może chcę, co muszę nieustannie sprawdzać, czy pomagam z miłości bliźniego i w myśl XII Kroku, czy po prostu po to, żeby poczuć się lepszym, popisać się, zrobić wrażenie na atrakcyjnej koleżance z mityngów. Czy jest coś złego w byciu lepszym? Pozornie nie, wprost przeciwnie. Problem tylko w tym, czy chcę być lepszym (prowadzącym mityng, mandatariuszem, itd.) dla innych czy… od innych.
 
Z Woźniakowa wyjeżdżałem z jednym postanowieniem: będę się starał mówić cicho i spokojnie, bo krzyk to czasem oznaka słabości, ale zawsze napaść, agresja i gwałt na rozmówcy. Wracałem też z pewną wątpliwością, tematem do przemyślenia, który związany jest z powtarzanym często w naszym środowisku powiedzonkiem: „dzielimy się doświadczeniem, a nie wiedzą”. Czy więcej sensu ma postawienie przed głodnymi gośćmi zupy, czy może zamiast niej, uraczenie ich opowieścią o palcu skaleczonym podczas obierania marchwi, o przypalonym garnku, o nadmiarze soli? Czy nie jest tak, że wiedza wynika z przeżyć i osobistego doświadczenia?
 
Muszę nad tym wszystkim pomyśleć, rozważyć, bo… tu kłania się kolejna stara prawda: „obłędem jest oczekiwanie odmiennych efektów przy niezmienionym działaniu”.




Dużo więcej w moich książkach