wtorek, 27 grudnia 2016

Notatki sponsora (odc. 076)

Miło jest porozmawiać w gronie przyjaciół o złożonych kwestiach problematycznego tłumaczenia Drugiego Kroku albo Drugiej Tradycji, ale czasem okazuje się niezbędny powrót do tematów elementarnych, podstawowych, wręcz fundamentalnych. Potrzebę taką ujawniło ogromne zainteresowanie tematem „jak nie napić się w święta?” poruszonym na grupie dla nowicjuszy i początkujących, i nie tylko tej. Tak, czasem warto zastanowić się nad abstynencją… Obawiam się jednak, że w tej notatce więcej będzie pytań niż odpowiedzi.

Napiło się dwóch alkoholików… podobno. Podobno, bo kwestia złamana przez nich abstynencji nie jest ani jasna, ani pewna, w każdym razie mnie przy tym nie było. Cóż w tym dziwnego czy ciekawego? Przecież alkoholicy czasem wracają do picia, więc czemu aż tak mnie to zajęło? Odpowiem krótko – złe doświadczenia. Moje własne paskudne przeżycia.

Jakieś osiemnaście lat temu pilnie pisałem zadania zlecane przez psychoterapeutów, regularnie uczestniczyłem w mityngach, rozmawiałem ze sponsorem i… nie potrafiłem utrzymać abstynencji. Do swoich zapić nie przyznawałem się nikomu i nigdzie. Doszło nawet do tego, że razem ze sponsorem chodziłem do radia i brałem udział w audycjach poświęconych abstynencji, życiu w trzeźwości itp. Czy kłamałem? Nikt mnie o długość abstynencji nie pytał, więc niby nie. Czy byłem uczciwy? Zdecydowanie – nie. W końcu wyrzuty sumienia, wstyd, poczucie winy tak mnie przywaliły, że wróciłem do picia ciągami, i w konsekwencji wylądowałem na drugiej terapii.

Kilkanaście lat temu na mityngach AA dowiedziałem się i zapamiętałem, że abstynencja alkoholika to jego prywatna sprawa, koledzy z mityngów nie powinni się tym interesować. Było to w czasach, gdy na początku spotkania pytano: Czy ktoś chciałby poprowadzić mityng, ma taką potrzebę? A do służby rzecznika werbowano, zapewniając: zostań rzecznikiem, bo w tej służbie nic nie trzeba robić. Ilustruje to, w pewnym sensie, nasze podejście do służb i rozumienie pojęcia „odpowiedzialność”.

W poradniku, w kartach konferencji oraz innych takich zaleceniach, mowa była o tym, że służba w AA kończy się automatycznie wraz z zapiciem alkoholika. Było to proste, oczywiste i przez wiele lat zupełnie mi wystarczało. A dokładnie do momentu, w którym pełniący służbę alkoholik, jak ja kiedyś, postanowił nie przyznać się do zapicia, a więc i zdać służbę.

Od bardzo dawna byłem (i jestem) przekonany, że Wspólnota AA opiera się na dwóch elementach: zaufaniu i odpowiedzialności. Ładnie brzmi, ale czy pijącego alkoholika można uznać za osobę odpowiedzialną? Czy oczekiwanie i ufanie, że czynny alkoholik będzie uczciwy, jest trzeźwe i zdroworozsądkowe? Ano, właśnie… Na takie pytanie chyba łatwo sobie odpowiedzieć.

Nadal uważam, że abstynencja alkoholika, to jego prywatna sprawa, ale… sytuacja wyraźnie się komplikuje, gdy chodzi o alkoholika pełniącego służbę i to bardziej odpowiedzialną, niż sprzątający albo witający, a na dokładkę nie przyznającego się do zapicia, albo twierdzącego, że mimo zapicia, nie złamał abstynencji – tak, alkoholicy nie takie cuda potrafią wymyślać.

Pytania i wątpliwości. Wszystkie one dotyczą alkoholików pełniących służby we Wspólnocie AA. Niektóre padły na mityngowych salach, inne narodziły się w mojej głowie.

Czy picie bezalkoholowego piwa jest naruszeniem abstynencji? Czy w Polsce w ogóle jest coś takiego, jak bezalkoholowe piwo? A czy intergrupa lub region powinny się tym zajmować i interesować?

Czy grupie, intergrupie, regionowi, powinno wystarczyć osobiste przekonanie alkoholika, że nie złamał abstynencji, bo np. napił się niechcący, przypadkowo?

Czy zajmujemy się w AA abstynencją inną niż alkoholowa, czy nasi zaufani słudzy, nie tracąc statusu zaufanych, a tym samym służby, mogą palić tytoń? A marihuanę? A faszerować się lekami zmieniającymi świadomość? Przyjmować heroinę, amfetaminę albo kokainę? Objadać się czekoladkami z alkoholem?

Czy wystarczy, że ktoś twierdzi, że widział Ziutka pijanego, by pozbawić go służby?

Czy służbę w AA może pełnić utrzymujący abstynencję alkoholik, ale czynny hazardzista?

Po raz pierwszy usłyszałem o alkoholikach zgłaszających gotowość do sponsorowania i „jarających zioło” już jakiś czas temu. Ale to była ciekawostka z dalekiego kraju, więc… Ale z czasem doszło i do nas. Znany mi alkoholik, pijąc, próbował przekazywać Program nowicjuszowi. Inny zgłaszał się do sponsorowania, bo… wypił tylko pół piwa. Na większą skalę pojawiły się krzyżowe uzależnienia, a co za tym idzie wątpliwości dotyczące abstynencji innej niż alkoholowa. 

Pytanie ostatnie: czy tego typu problemy, to rzeczywiście specyfika ostatniej dekady, czy może tak było zawsze i tylko ja, zbyt sobą zajęty, tego nie widziałem?

piątek, 25 listopada 2016

Notatki sponsora (odc. 075)

Nie spędziłem we Wspólnocie całego życia, ale chyba wystarczająco długo, żeby zauważyć zmieniające się przekonania uczestników naszych spotkań. Większość tych zmian wynika z procesu trzeźwienia podczas pracy ze sponsorem na Programie, ale są też i takie zmiany, które wydają mi się podporządkowane modzie. A tak, w AA obserwuję także modę na takie lub inne postawy, przekonania, a przynajmniej mityngowe wypowiedzi. A moda, jak to moda – czasem się zmienia, czasem powraca.

Na warsztacie, w którym uczestniczę, prowadzący zaproponował pytanie/temat: Czy modlę się o konkretne rzeczy? Nic w tym pytaniu trudnego, ale tak jakoś się stało, że otworzyło mi ono sejf z wieloma  wspomnieniami, przemyśleniami, przeżyciami, doświadczeniami...

1. Kilkanaście lat temu zaobserwowałem w moim mieście i w środowisku AA modę na deklaracje typu: ja już o nic Boga nie proszę, tylko dziękuję. A jeśli ktoś przyznawał się do jakichś próśb, to tylko ogólnych i globalnych, np. pokój na świecie albo rozwiązanie światowego problemu niedożywienia. Moda minęła po kilkunastu miesiącach. Pojawiły się inne. Z czasem zastępowane przez jeszcze nowsze. Właściwie w modzie nie ma nic złego, ale może czasem warto odważyć się (tak – właściwe słowo!) na swój własny styl, na odrobinę intuicji i natchnienia, na powierzenie wreszcie? Znajdziemy intuicyjnie sposób postępowania w sytuacjach, których dotąd nie umieliśmy rozwiązać (WK, s. 72). Znajdziemy? Tak… jeśli szukamy…

2. Ignacjański Fundament (rekolekcje prowadzone przez jezuitów) i… to nieprawda, że zawsze, gdy czegoś pragniemy albo nawet pożądamy, oznacza to coś złego, i nie tylko nie powinniśmy tego osiągnąć, ale nawet niewłaściwe jest chcieć. To bzdura! Nazwanie naszych pragnień, wyrażenie ich, pozwala nam lepiej poznać samych siebie, ale przede wszystkim zbliża nas do Boga. Nasze najgłębsze pragnienia, pragnienie zmiany, rozwoju, stania się pożytecznym dla innych, mogą się okazać sposobem przemawiania Boga do nas; czasem tak właśnie powołuje On ludzi do określonych zadań.

3. Znajomy zwierzył się, że właśnie skończył Program, ale zupełnie nie czuje potrzeby pomagania innym. – Wiem, że powinienem mieć potrzebę, pragnienie przekazywania Programu kolejnym alkoholikom – wyznanie to wyraźnie wiele go kosztowało – ale… no, nie mam. Nie będę przecież udawał i oszukiwał. Smutno mi się robiło, gdy dotykałem jego smutku. Przyznał też, że niektóre zadośćuczynienia robił bez większego zaangażowania, po prostu tylko dlatego, że sponsor go zmusił, a kilku nie zrobił w ogóle, bo nie czuł potrzeby wynagradzania szkód paru konkretnym osobom.

Nie pragnie pomagać, nie pragnie zadośćuczynić kilku osobom… przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, jak mu pomóc, co mu powiedzieć, ale nagle przyszło mi do głowy określenie, którego od lat używam wobec alkoholików przyjeżdżający na warsztat Krok za Krokiem do Woźniakowa (ludzie, którym się chce chcieć), i powiedziałem: Rozumiem, że teraz nie czujesz pragnienia przekazywania Programu, nie pragniesz też paru osobom zadośćuczynić, ale czy przynajmniej chcesz chcieć? – patrzył na mnie bez zrozumienia, więc dodałem: Czy pragniesz być albo stać się takim człowiekiem, który by tego chciał? Cisza trwała długo, pewnie zaglądał w swoją duszę i wreszcie nieśmiało skinął głową, a jeszcze później spytał cichutko, czy o coś takiego wolno się modlić. Coś takiego, czyli o siebie i własne pragnienia, a gdy brak chęci i pragnień, to o to, żeby się pojawiły. Powiedziałem mu, że tak, że jak najbardziej wolno, może nawet należy. I tak też uważam do dziś – modlić się wolno (prawie) o wszystko i wszystkie prośby zostaną wysłuchane, choć nie wszystkie będą zrealizowane, bo czasem Jego odpowiedź po prostu brzmi: NIE, ale tym nie mam powodu zajmować się ja.
Ale zrozumiem też, jeśli ktoś miałby na ten temat inne zdanie.








Za wszystko, co pstrokate, chwała niech będzie Panu –
Za niebo wielobarwne jak łaciate cielę;
Za grzbiety pstrągów, różem nakrapiane w cętki;
Za skrzydła zięb; żar szkarłatny rozłupanych kasztanów;
Za ziemię w działkach, kawałkach – za ugór i za zieleń;
I za rzemiosło wszelkie, jego narzędzia i sprzęty.
Wszystkiemu, co nadmierne, osobliwe i sprzeczne,
Rzeczom pstrym i pierzchliwym (któż wie, jak to się dzieje?),
Wartkim i wolnym, słodkim i słonym, mocnym i miękkim,
On początek daje, Ten, czyje piękno jest wieczne:
Jemu niech będą dzięki*.






…z jakiegoś powodu ludzie religijni często mylą środki z właściwie określonym celem. Początkowo człowiek jest przekonany, że Bóg przywiązuje wagę do stosownej postawy ciała, do tego, w którym dniu tygodnia powinno się odbywać konkretne nabożeństwo, do autorstwa i sposobu formułowania modlitw czy innych tego typu spraw. Tymczasem gdy życie człowieka przeobrazi się w nieustanną łączność duchową z Bogiem, okaże się, że wszystkie techniki, formuły, sakramenty i zwyczaje były tylko próbą generalną przed czymś autentycznym, przed samym życiem, które rzeczywiście może się stać nieustanną intencjonalną modlitwą**. 





---
*Gerard Manley Hopkins, „Wybór poezji”, przeł. Stanisław Barańczak, Wyd. Znak, Kraków 1981, s. 59.
** Richard Rohr, „Spadać w górę”, przekł. Beata Majczyna, wyd. WAM 2013, s. 29.

środa, 2 listopada 2016

Notatki sponsora (odc. 074)

Z moich obserwacji wynika, że znacząca większość (ponad 90%) uczestników mityngów Anonimowych Alkoholików w Polsce miała też kontakt – krótszy albo dłuższy i z różnym skutkiem – z jakąś formą psychoterapii, najczęściej odwykowej albo DDA. W związku z tym na mityngi AA przeniesionych zostało wiele elementów ze świata profesjonalnej psychologii, psychiatrii oraz terapii. Efekt tego jest różny, czasem nawet korzystny, innym razem nieco mniej, a bywa też i zabawnie. Podczas mityngów można by się tym prawie zupełnie nie przejmować – prawie, bo nowicjusze słuchają i mogliby coś źle zrozumieć – jednak poważniejsze kłopoty mogą pojawić się wtedy, kiedy AA-owscy sponsorzy włączają elementy psychoterapii do pracy z podopiecznymi. W dobrej wierze zapewne i dla dobra podopiecznych, ale…

Oto kilka przykładów plus moje wątpliwości i uwagi:

1. Nieśmiałość.
Sponsor zaleca nieśmiałemu podopiecznemu, żeby wypowiadał się na mityngach, a nawet zgłosił się do służby prowadzącego. No, nie wiem… Wspólnota Anonimowych Alkoholików dysponuje rozwiązaniem problemu alkoholizmu, nie zajmuje się przecież leczeniem nieśmiałości. W taki sam sposób moglibyśmy też leczyć lęk wysokości  zmuszając podopiecznych do spacerów na krawędzi dachu.

2. Dziecko.
Alkoholiczce zaproponowano służbę w grupie AA. Odparła z pełną powagą, że właśnie odnalazła swoje wewnętrzne dziecko i musi się nim intensywnie opiekować, tak więc czasu na pełnienie służby we Wspólnocie nie ma. Bez komentarza.

3. Granice.
Od lat obserwuję, jak rozpadają się związki alkoholików płci obojga, rozpadają się po kilku latach abstynencji. Dlaczego? Związek przetrwał lata destrukcyjnego picia, ale nie wytrzymał jego/jej trzeźwienia? Zastanawiam się, czy może to mieć coś wspólnego z nauką stawiania granic prowadzoną na różnych terapiach. Może zamiast tych granic (nie zbliżaj się – to moje!) warto byłoby nauczyć się budowania bliskości, więzi, zaufania?

4. Asertywność.
Tak modna w ostatnich latach, tak lansowana przez psychologów i media, że zaczęła być uważana (na szczęście nie powszechnie jeszcze) za zaletę, dodatnią lub pozytywną cechę charakteru, jak na przykład uczciwość. Asertywność definiowana jest w słowniku prosto (http://sjp.pwn.pl/sjp/asertywny;2441510.html ), jednak warto pamiętać, że jest to umiejętność, a nie cecha charakterologiczna, i to umiejętność nabyta, wyuczona.
W określonej sytuacji człowiek może zachować się agresywnie, asertywnie albo ulegle (wycofująco).  Uważam, że prawdziwą zaletą jest umiejętność dostosowania własnej postawy do prawidłowo rozpoznanej sytuacji (zdarzenia), a nie bezmyślne stosowanie asertywności bez względu na okoliczności, bo… modna. Kiedy w moją stronę zmierza trzech osiłków z kijami bejsbolowymi, wznosząc wrogie okrzyki, grożąc mi pobiciem albo śmiercią, to po prostu uciekam i wzywam pomocy, nie próbując nawet… otwarcie i jednoznacznie wyrażać swoje potrzeby, uczucia i opinie (z definicji asertywności). 
Asertywność to niewątpliwie umiejętność wielce przydatna, ale chyba nieco przereklamowana. Warto też zastanowić się, czy innym ludziom rzeczywiście w całej rozciągłości pozwalamy na asertywność, bo może okazać się, że korzystna i wygodna jest ona dla nas samych, ale u innych takie… asertywne zachowania uznalibyśmy po prostu za raniące. Tu przypomina mi się zasłyszany kiedyś komunikat: Każdy ma prawo odmówić, ale dlaczego mnie?!

wtorek, 1 listopada 2016

Notatki sponsora (odc. 073)

W przedziale dalekobieżnego pociągu relacji Warszawa-Lwów podróżuje dwóch mężczyzn, wyglądających na starozakonnych. Młodszy, dwudziestoparoletni, raczej skromnie choć czysto ubrany oraz starszy, w średnim wieku, sądząc po ubiorze – dość zamożny.

- Przepraszam, która jest godzina? – pyta w pewnej chwili młodszy.
- Nie! Nigdy! Po moim trupie! – odpowiada nagle poirytowany starszy.
- ??? – młody człowiek jest skonsternowany.
- I co się tak gapisz, jak żaba na piorun?! – pyta z irytacją starszy podróżny – czy ty myślisz, że ja nie wiem, o co chodzi? Zaraz ci udowodnię, że na takie sztuczki nabrać się nie dam!
Pytasz mnie o godzinę – kontynuuje pewny siebie – a ja, jako człowiek uprzejmy, wyjmuję zegarek, sprawdzam i podaję ci godzinę. Ty dziękujesz i jednocześnie komplementujesz mój zegarek. Ja odpowiadam, że rzeczywiście jest drogi i wyjątkowy, że mam go po ojcu. Ty pytasz o ojca, więc potwierdzam, że był bardzo zamożnym człowiekiem, miał fabrykę cukierków. Ty zagadujesz z tym swoim uroczym uśmiechem, że masz nadzieję, że mnie nie powodzi się gorzej, to ja – zgodnie z prawdą – mówię, że rozbudowałem znacznie jego interesy, mam trzy fabryki słodyczy.  
- I… i co dalej? – pyta osłupiały młodzian.
Wyglądasz na grzecznego młodzieńca, więc pytasz o moje zdrowie – opowiada starszy, wyraźnie z siebie dumny – a następnie o zdrowie mojej rodziny. Wtedy wychodzi na jaw, że mam trzy córki. A gdy pociąg zacznie zwalniać, poinformujesz mnie, że tak się składa, że wysiadamy na tej samej stacji, a ty nie masz noclegu. Ja mam w mieście duży dom i… itd. itd. Więc od razu informuję, że nie, nigdy, mowy nie ma! Żadna z moich córek nie poślubi gołodupca, które nawet zegarka nie ma. Po moim trupie!


Jest kilka kawałów, które przydają mi się w pracy z podopiecznymi, na przykład kawał o powodzi, bo ilustrują znakomicie jakiś aspekt choroby alkoholowej. Czy kawał o zegarku i podróżnych do czegoś się przyda – jeszcze nie wiem. W każdym razie przyszedł mi na myśl w chwili, gdy przypomniały mi się, specyficzne chyba dla psychicznej choroby zwanej alkoholizmem, zachowania, postawy, reakcje… nie, nawet nie z czasów picia, bo nie musiałem być pod wpływem alkoholu, żeby to robić, żeby tak się zachowywać, więc niech będzie, że z czasów przed wytrzeźwieniem.

Powiedzmy, że załatwiam jakąś sprawę (urząd, instytucja, sklep, nieważne), rozmawiam z kolegą, członkiem rodziny albo po prostu znajomym na jakikolwiek temat, ten zwykle nie jest taki ważny. Rozmowa się kończy, wracam do domu. Już po drodze albo dopiero wieczorem uruchamiam komplikator. Zaczynam analizować rozmowę słowo po słowie. Prędzej czy później, ale raczej prędzej, dochodzę do wniosku, że pewne wyrazy, szyk zdania, ton głosu, mimika, wyraźnie przecież świadczą o tym, że mój rozmówca totalnie mnie ignoruje, drwi sobie ze mnie, naśmiewa się, szydzi, lekceważy, obraża, próbuje oszukać, ośmieszyć albo coś w tym stylu.
Nad ranem nie mam już najmniejszych wątpliwości, że mam rację, teraz już tylko knuję zemstę albo użalam się nad sobą, albo jedno i drugie. A kiedy następnego dnia (za tydzień lub miesiąc) dochodzi do spotkania… nie, nie pytam o swoje podejrzenia. Ja przecież niczego nie podejrzewam, ja z całą pewnością wiem, jak było, o co mu chodziło.
Czasem stać mnie na częściową konfrontację i wtedy oznajmiam tylko chłodno swoją decyzję, nadal nie dopuszczając do jakichkolwiek wyjaśnień (nie pozwolę się przecież szubrawcowi nadal oszukiwać), ale częściej tylko stroję fochy i plotkuję na jego temat.


Tak, alkoholizm to straszna psychiczna choroba… 

niedziela, 9 października 2016

Notatki sponsora (odc. 072)

Miałem o tym nie pisać z dwóch powodów: po pierwsze, bo to oczywiste, a przynajmniej takie mi się prawie zawsze wydawało, a po drugie, bo uznałam, że obecnie psychoterapia odwykowa wygląda na pewno zupełnie inaczej niż ta, którą pamiętam sprzed lat kilkunastu, więc po co...

A sprawa jest banalna i dotyczy jednego z elementów psychoterapii odwykowej, który w czasach mojego leczenia nosił nazwę grupy motywacyjnej. Jak sama nazwa wskazuje w trakcie zajęć grupy motywacyjnej wzmacniana była (albo być miała) motywacja pacjentów do zaprzestania picia. Na samym początku wydawało mi się to całkiem sensowne – alkoholicy mieli chcieć przestać pić, mieli zrozumieć, że utrzymywać abstynencję naprawdę jest warto, że to się opłaca. Jednak zanim leczenie odwykowe, które w moim przypadku trwało trzydzieści miesięcy, skończyło się, zdawałem już sobie sprawę, że psychoterapeuci (w większości przemili ludzie, naprawdę starający się mi pomóc) nie są w stanie zrozumieć najbardziej chyba spektakularnego objawu choroby alkoholowej, to jest bezsilności wobec alkoholu, choć rozprawiali na jej temat bez końca i z wielkim zapałem. A to z kolei oznacza, że – przy najlepszych nawet chęciach – niewiele mogą mi pomóc.

Wyobraźmy sobie głaz, ważący dwie tony, dwa tysiące kilogramów. I alkoholika z gołymi rękami. Nie jest on w stanie głazu podnieść i rzucić na odległość jednego kilometra. To jest bezsilność. Wyobraźmy sobie żołnierza, który wypadł z samolotu bez spadochronu – bez względu na to, jaką przyjmie pozycję i co zrobi – zginie. To jest bezsilność. Wyobraźmy sobie najlepszego nawet pływaka na środku oceanu, tysiące mil od jakiegokolwiek brzegu – cokolwiek by nie zrobił i tak utonie. To jest bezsilność. 

Jaki sens i znaczenie mają najlepsze nawet systemy motywacyjne wobec bezsilności? Żadne. Zupełnie żadne. A próby budowania lepszej motywacji – w przypadku bezsilności – oznaczają tylko kompletnie niezrozumienie pojęcia i istoty tej bezsilności.

czwartek, 22 września 2016

Kto napisał Wielką Księgę?

Podobno jestem dziwakiem (pseudonim zobowiązuje?), bo nie potrafiłbym nazwać siebie człowiekiem wierzącym, dodając przy tym beztrosko, że kompletnie nie wiem, w co wierzę. Nie oznacza to, że mam nadzieję określić jednoznacznie istotę i naturę Boga, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby szukać, żeby starać się wiedzieć i rozumieć więcej. Dlatego też kiedyś przeczytałem Pismo Święte, a do wybranych fragmentów wracam stosunkowo często.
Podobne nastawienie mam wobec Programu AA. Kiedyś przyjąłem i założyłem, że to dobry sposób na moje życie, a w takim razie do rozwijania wiedzy, umiejętności, zrozumienia, gromadzenia i przekazywania doświadczeń, czuję się po prostu zobowiązany; uważam to za naturalne i oczywiste. 

Daleko mi do badacza, nawet nie mógłbym powiedzieć, że studiuję Wielką Księgę, bo do tego potrzebna byłaby perfekcyjna znajomość języka oryginału, a takowej nie posiadam. Tym niemniej czytałem „Anonimowych Alkoholików” wiele razy podczas pracy z podopiecznymi i dzięki temu polską wersję, przetłumaczoną podobno dość nieudolnie, poznałem całkiem nieźle. To z kolej spowodowało, że zaczęły pojawiać się pytania i różnego rodzaju wątpliwości. Tu chciałbym zadać jedno tylko, zapewne prowokujące, pytanie: komu naprawdę zawdzięczamy różne stwierdzenia, sformułowania, określone zwroty i inne takie fragmenty tekstu Wielkiej Księgi?

Usłyszałem kiedyś ciekawą historię zawartą w książce „The Book That Started It All: The Original Working Manuscript of Alcoholics Anonymous” (zdjęcie po lewej). Ja zapamiętałem ją mniej więcej tak… 

Wielka Księga pisana była w czasach przed pojawieniem się komputerów i internetu, a więc maszynopis przesyłany był z Akron (dr Bob), do Cleveland (Clarence S.), stamtąd do Nowego Jorku (Bill W.) i z powrotem wiele razy, a za każdym, biorący udział w tym projekcie pierwsi weterani, coś tam zaznaczali, coś korygowali, robili jakieś uwagi i dopiski różnymi kolorami, proponowali zmiany… Ostatecznie maszynopis był – delikatnie mówiąc – raczej mało czytelny i wyglądał tak, jak na obrazkach niżej (niestety, nie dysponuję zdjęciami w większym formacie).

Kiedy wersja ostateczna została uzgodniona, przyjaciel Billa i sekretarka (czyżby Hank P. i Ruth H.?) zanieśli dzieło do drukarni. Drukarz stwierdził, i trudno mu się dziwić, że takiego tekstu nie przyjmie i muszą to poprawić, bo on nie wie, które słowa i zdania są obowiązujące. Tak więc zaczęli gorączkowo poprawiać, ale szybko zorientowali się, że zabraknie im czasu, i wtedy wcisnęli drukarzowi w ręce pogryzmolony maszynopis twierdząc, że jednak musi poradzić sobie sam. Co - jak widać, skoro książka została wydana -  jakoś jednak zrobił.
W takim razie, czyją wersję tak zapamiętale poznajemy z podopiecznymi, Billa W., czy drukarza? Czy naprawdę tak ważne są niuanse zapisu, pojedyncze zdania i wyrazy, czy może jednak idea?  








Irena H. z Akron powiedziała kiedyś na spikerce w Opolu, że my, tutaj w Polsce, mamy problem z tłumaczeniem, ale oni tam, alkoholicy w USA, od początku nieomalże zmagają się z interpretacją Wielkiej Księgi. Zapewne więc poznawanie jej ma sens, wartość i znaczenie, trzeba jednak uważać, żeby zbytnie skupienie na pojedynczych drzewach, nie odebrało nam zdolności doświadczenia lasu jako całości...

wtorek, 13 września 2016

Notatki sponsora (odc. 071)

Uczestniczyłem niedawno w mityngu, mityngu AA dodam, bo to ważne, którego przebieg skłonił mnie do paru rozmyślań, a wreszcie do wyciągnięcia wniosków i sprecyzowania własnego zdania w przynajmniej dwóch tematach.

Podczas czytania Kroków i Tradycji alkoholiczka zaznaczyła wyraźnie, że jest to jej drugi mityng w życiu. I bardzo dobrze zrobiła, ale… na prowadzącym nie wywarło to kompletnie żadnego wrażenia i tematami mityngu miał nadal być Krok Dziewiąty, Dziewiąta Tradycja i trudne dość rozważania z Codziennych Refleksji. W tej sytuacji zaproponowałem temat dodatkowy, o rozwiązaniu problemu alkoholizmu, jakim dysponuje Wspólnota AA od wielu lat, jednak – jeśli dobrze pamiętam – tylko ja się na niego wypowiedziałem, czyli starałem się wyjaśnić kilka podstawowych zagadnień.

I tak się zastanawiam, czy specyficzne problemy nowicjuszy powinniśmy, jako grupa AA, uwzględniać tylko na ich pierwszym mityngu? Bo na drugim, trzecim itd. można ich już ignorować, zajmując się niewątpliwie znacznie ciekawszymi, własnymi sprawami?
Wniosek, oczywiście mój prywatny: wręczenie nowicjuszom trzech ulotek na pierwszym mityngu, to chyba jednak nie wszystko, do czego jesteśmy w AA zobowiązani.

Dalej też było ciekawie. Kolega poprosił o pomoc w zrozumieniu pojęcia uczciwości wobec siebie i tu wiele do powiedzenia miała… niealkoholiczka. I znów zaintrygował mnie kompletny brak reakcji prowadzącego, rzecznika…  Dodam też, że nie był to pierwszy raz w moim mieście, gdy podczas mityngu Anonimowych Alkoholików głos zabierał albo jakieś pytania zadawał ktoś z gości, osoba nieuzależniona. Tylko… po co? Dlaczego? Czyżby niewątpliwa atrakcyjność pani miała w tych przypadkach jakieś znaczenie?

Jestem członkiem Wspólnoty AA. Tak, Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Nie czuję przynależności ani żadnej więzi z jakąś wspólnotą integracyjną, czy czymś takim. Mamy mityngi otwarte (mam na myśli te grupy, na które chodzę najczęściej) i bardzo dobrze, ale to nadal nie znaczy, że mile widziani goście, osoby nieuzależnione od alkoholu, mają się na tych mityngach wypowiadać. Na jakikolwiek temat.

Grupa AA ma sporą niezależność. Może nawet odrzucać niektóre Tradycje, ale – tak mi się wydaje – kiedy już neguje Preambułę AA, przestaje być grupą AA. W tekście tejże Preambuły czytam, że: Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu. Ano, właśnie… pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu… ALKOHOLIZMU, a nie z zaburzenia DDA, DDD, bulimii, anoreksji, pracoholizmu, uzależnienia od gier, seksoholizmu itd. itd.
W grupach AA staramy się rozwiązać nasz wspólny problem, a problemem tym, i jedynym dla nas wspólnym, jest ALKOHOLIZM. I tylko alkoholizm.

Przesadzam? W mojej pipidównie mogłoby się tak wydawać, ale… może po prostu dmucham na zimne? Bo w wielkich miastach sprawy zaszły znacznie dalej. W jednym, na grupie AA, służby pełnią niealkoholicy, a pracoholik próbuje sponsorować alkoholika. W innym grupy AA musiały zmieniać scenariusze albo wręcz na powrót zamykać mityngi, żeby jakoś obronić się przed zalewem Al-anonek, DDA, narkomanów. Czy ludzie ci nie potrzebują pomocy? Ależ oczywiście, że potrzebują! Tyle, że nie pomocy Wspólnoty AA! Anonimowi Alkoholicy nie mają im nic do zaoferowania. No, może poza własnym nieadekwatnym poczuciem mocy…

Pamiętam z naszej literatury stwierdzenie:
Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego*.

Narkomanom, hazardzistom, seksoholikom, anorektykom itd. może nie chcieć się założyć własną grupę, a może ich grupa (działająca w mieście od lat) im się nie podoba i lepiej się czują na mityngach Wspólnoty AA. Tylko… niby co w związku z tym? Czy to jest, i powinien, być problem Anonimowych Alkoholików?



Dla dopytujących informacja dodatkowa: nowicjuszką zająłem się sam, pogadałem z nią po spotkaniu, wyjaśniłem kilka spraw, wymieniliśmy się numerami telefonów… bo nie podeszła do niej po mityngu żadna kobieta…





---
* „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” strona 302.

czwartek, 21 lipca 2016

Notatki sponsora (odc. 070)

Najprostsza w logice jest zapewne implikacja. Znają ją i z czasem coraz pełniej rozumieją nawet małe dzieci. Implikacją zdań p oraz q nazywamy zdanie postaci: jeżeli p, to q. Jakiś przykład? Oczywiście, nie ma sprawy! Jeśli wsadzę rękę do wrzącej wody, to się oparzę. Jeżeli nie będę mył zębów, to mi będzie śmierdzieć z gęby. Jeżeli nie będę spał w nocy, to następnego dnia będę zmęczony. Proste? No niby tak, ale chyba niezupełnie, nie do końca, bo wydaje się, że zdolność rozumowania jeżeli… to… my, alkoholicy, mamy upośledzoną, nawet bez alkoholu w krwiobiegu. Dlatego między innymi twierdzę, że alkoholizm to poważna choroba psychiczna.

Jedni uważają mnie za jasnowidza, inni za bezczelnego zarozumialca, bo na narzekania alkoholika na samopoczucie, nie wynikające z wyraźnych powodów obiektywnych, na przykład śmierci w rodzinie, odpowiadam często pytaniem: Czego ostatnio nie robiłeś, jakich działań zaniechałeś, których zasad albo reguł już nie przestrzegasz?

…zmieniona psychika alkoholika umożliwia nagle łatwą kontrolę nad pragnieniem napicia się. Jedyny niezbędny wysiłek, to przestrzeganie kilku prostych reguł*.

…jedynym warunkiem było przestrzeganie paru prostych zasad**.

Kilka prostych reguł albo zasad! Niby takie to łatwe, ale… Świetnie rozumiem, że jeśli wypiję litr wódki, to będę pijany, ale ze zrozumieniem, że jeżeli przestanę robić, co do mnie należy (np. realizować sugestie), to będę się źle czuł, wrócą lęki, urazy, użalanie się nad sobą, wstyd, miałem dość długo spory kłopot.
Dawno, dawno temu odkryłem, że jeżeli nie będę kradł, to przestanę się też bać złapania, sądu, wyroku. Na szczęście na zrozumieniu tej jednej, banalnej implikacji, moje odkrycia się nie skończyły.

Nie robię codziennego obrachunku moralnego od dwóch tygodni – przyznaje niechętnie mój rozmówca – na mityngu nie byłem od dość dawna, wdzięczny nie mam za co być, ale… ale to na pewno nie z tego powodu źle się czuję, to chyba przez żonę, a może przez szefa…

Zaiste, alkoholizm to straszna choroba!

W istocie to my sami stworzyliśmy nasze problemy. Flaszka była i jest tylko ich symbolem***.

A najgorsze wydaje mi się to, że alkoholik może przestać pić, ale nadal generować będzie rozmaite problemy.



--
* „Anonimowi Alkoholicy”, wyd. II, s. XXI.
** „Anonimowi Alkoholicy”, wyd. II, s. 39.
*** „Anonimowi Alkoholicy”, wyd. II, s. 90.

wtorek, 5 lipca 2016

AA: spojrzenie z dystansu

Pierwsze dni lipca, minęła połowa roku 2016, więc dobry to czas na różne inwentury, podsumowania, remanenty, ale… zabierałem się do tego opornie, bez wielkiego zapału. Dopiero wspomnieniowy i retrospektywny artykuł Andrzeja ze „Steru”, zamieszczony w lipcowej „Warcie”, zmobilizował mnie do działania. Czego jak czego, ale opisywanych przez Andrzeja bałwochwalczych mityngów poświęconych psychoterapeutom, to u nas nie bywało, były inne błędy, wypaczenia i wynaturzenia. Ale… Były? Czy czas przeszły jest uzasadniony? Jeśli nawet nie dostrzegamy czegoś my sami, dzisiaj, to ponad wszelką wątpliwość zorientują się i skorygują błędy nasi dzisiejsi nowicjusze i to już za kilka-kilkanaście lat. Dzięki temu my wszyscy w AA możemy spać spokojnie, nie bojąc się o przyszłość Wspólnoty.

Co się zmieniło na grupach AA w moim mieście, na których bywam w miarę regularnie (bo nie wszystkich!), od czasu pierwszego mityngu, na który trafiłem latem 1998 roku? Wydaje mi się, że zdecydowana większość zmian była sensowna, pożyteczna i korzystna, ale czy rzeczywiście wszystkie?

Przestaliśmy marnotrawić środki Wspólnoty AA na świeczki czy inne poprawiacze samopoczucia – za te pieniądze można przecież kupić pakiety startowe dla nowicjuszy, literaturę przeznaczoną dla pacjentów ośrodków odwykowych albo więźniów, i to właśnie robimy.

Zgodnie z Preambułą (Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w wyzdrowieniu z alkoholizmu) – nasze mityngi są poświęcone  rozwiązaniu problemu alkoholizmu, jakim Wspólnota AA dysponuje od około 80 lat. Nie zajmujemy się już problematyką mechaniki pojazdowej, psychologii rodzinnej, prawem pracy, niekompetencją urzędników,  złośliwością sąsiadów, niewiernością partnerów itd. Dawno temu skończyliśmy też z koszmarnym wynaturzeniem, jakim była procedura przyjmowania do AA. Ale…
Ale w tamtych dawnych czasach wszyscy byliśmy równi i nikomu nie przyszłoby do głowy nazywać drugiego człowieka czyimś cieniem albo klonem. Czyżby i do AA przeniknęła koncepcja obywateli (w tym przypadku alkoholików) gorszego sortu? A może... może chodzi o coś innego – cień z natury swojej kopiuje zachowania swojego pana i właściciela, cień nie może być samodzielny…

Z tamtych lat pamiętam mityngi, które się nie odbyły, bo nikt nie chciał ich poprowadzić; z tego też powodu (brak chętnych do służb) upadały grupy. Obecnie ze służbami jest trochę lepiej, ale…
Ale kto, kiedy i na jakiej podstawie wymyślił, że nadrzędnym celem służby jest znalezienie i wychowanie sobie następcy, dziedzica, że zaufany sługa, w stosownym momencie, powinien wskazać swojego następcę, bo jak tego nie zrobi, to widocznie źle pełnił służbę, tego to ja już nie wiem i nie rozumiem. W literaturze Wspólnoty AA takiej wskazówki jakoś nie widziałem – może coś przeoczyłem?  

Kilkanaście lat temu sumienie grupy podejmowało różne decyzje zwykłą większością głosów, a wszystkie wybory do służb odbywały się jawnie; to nie było właściwe, ale…
Ale też nie mieliśmy wątpliwości, że służbę powierza alkoholikowi grupa. Obejmowanie służby samowolnie, bo tak się alkoholikowi zachciało, bo takie miał widzimisię, było nie do przyjęcia. Każdy z nas przeszedł przez własne, nieomal śmiertelne starcie z molochem samowoli i każdy wycierpiał pod jego razami wystarczająco wiele, by zapragnąć czegoś lepszego* – czytamy w 12x12, a i w WK Bill W. wielokrotnie przestrzega przed samowolą. A przecież znam grupę, w której obejmowanie służby tak właśnie się odbywa – samowolnie. Wydaje się, że sumienie grupy nie ma tu nic do gadania. Jeśli alkoholikowi zachce się pełnić służbę, to po prostu wpisuje się w stosownym miejscu i w określonym terminie zaczyna to robić. Nie wiem, co o tym sądzą liderzy grupy i w ogóle, po co im to, ale mam poważne wątpliwości, czy utrwalanie samowoli i sobiepaństwa (będę robił to, co mi się podoba i gówno wam do tego) rzeczywiście służy nowicjuszom i ich rodzinom.
Czy grupie wolno ustalić sobie takie zasady – ależ oczywiście, w myśl Tradycji Czwartej jak najbardziej wolno. Zabawne jest tylko to, że całkiem niedawno sumienie tej samej grupy postanowiło nie przestrzegać Czwartej Tradycji i podejmować decyzje, dotyczące w istotny, żywotny sposób innych grup i struktur.

Dawno, dawno temu nie mieliśmy zbyt wielkiego pojęcia o Krokach, a o Tradycjach to już w ogóle. Odczytywaliśmy je rytualnie na początku spotkania, zwykle z kompletnym brakiem zrozumienia. Tu zaszła bardzo pozytywna zmiana i coraz więcej alkoholików zdobywa wiedzę i doświadczenie na temat Tradycji, a nawet Koncepcji, jednak nie podoba mi się to, że jednostki wykorzystują taką wiedzę do manipulowania grupą.

Pamiętam, jak w początkach mojego uczestnictwa w AA, wypowiadaliśmy się na temat Siły Wyższej bardzo delikatnie i oględnie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to temat wyjątkowo trudny, a wielu alkoholików, zwłaszcza w początkowym okresie trzeźwienia, ma z Bogiem relacje mocno pokomplikowane. Oczywiście nikt nikomu nie zabraniał wypowiadania się o Bogu i nazywania Go po imieniu – nie, chodziło raczej o empatię, zrozumienie specyficznych problemów nowicjuszy, a nie gromkie wyliczanie, do czego to niby mam prawo.
Słyszałem niedawno relację o grupach, które stały się tak religijne, że AA-owski Program działania zamieniły wręcz na program powierzania i modłów; słyszałem o sponsorach zmuszających podopiecznych do leżenia krzyżem na posadzce w kościele.  Ups!

Piętnaście, i więcej lat temu, nie nieśliśmy posłania AA, a raczej posłanie psychoterapii odwykowej. Stwierdzam to z pełną odpowiedzialnością, bo… sam też to robiłem. Nowicjuszy wypytywałem, czy trafili już do poradni odwykowej i namawiałem na leczenie tamże. Wydawało mi się, że coś takiego jest już prehistorią, gdy zaczęły docierać do mnie niesamowite informacje o nowej modzie w AA, modzie polegającej na tym, że alkoholik po Programie zrealizowanym ze sponsorem, z wielomiesięczną albo wręcz wieloletnią abstynencją, podejmuje psychoterapię odwykową (sic!). Wspominała też o tym na swoim blogu Mika Dunin**.


Teraz pytanie zasadnicze, czy tymi nowymi eksperymentami i próbami znalezienia łatwiejszej, łagodniejszej drogi przejmuję się w jakikolwiek sposób, czy martwi mnie to albo niepokoi? Odpowiedź brzmi – nie, w najmniejszym nawet stopniu. Jasne, ktoś tam wróci do picia, rozleci się jakaś grupa (jeśli będzie potrzeba, to w jej miejsce powstanie nowa), ale wiem już przecież, że tego typu zdarzenia nie są w stanie poważnie zaszkodzić Wspólnocie AA. Co więcej, z każdego takiego wirażu wychodzić będziemy silniejsi, z obolałym tyłkiem, ale bogatsi o nowe doświadczenia, a więc… dobrze idzie! :-)




--
* „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”, wyd. Fundacja BSK, 2006, s. 39-40.

niedziela, 12 czerwca 2016

Jestem więc antyhumanistą!

Na stronie Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) znalazłem dokumenty dotyczące programu ograniczania picia, zwanego czasem w środowiskach niepijących alkoholików terapią redukcji szkód albo po prostu nauką kontrolowanego picia*. Stosunkowo nowe „Zalecenia do tworzenia i realizowania programów ograniczania picia alkoholu w placówkach leczenia uzależnień”, datowane na  8 czerwca 2016, wywołują moje i zapewne nie tylko moje… hm… mieszane uczucia.

Z jednej strony mógłbym powiedzieć, że guzik mnie to wszystko obchodzi, do picia wracać nie planuję, więc na terapię odwykową nie wybieram się. Tyle, że na tym najpiękniejszym ze światów nie jestem jedynym alkoholikiem, więc nie tylko o mnie, nie tylko o moje życie i zdrowie tu chodzi.

Do momentu odkrycia tego dokumentu wydawało mi się, że nauka kontrolowanego picia w placówkach leczenia odwykowego dotyczyć będzie osób nadmiernie pijących albo pijących ryzykownie i szkodliwie, ale… nie alkoholików. Okazuje się, że nie miałem racji – zgodnie z wymienionym wyżej dokumentem, terapii, polegającej na nauce kontrolowanego picia, poddawani mają być także alkoholicy.
Dlaczego tak mi się wydawało? Ze swojej terapii pamiętam zbiór osiowych objawów alkoholizmu (tak się to chyba nazywało), których było bodajże osiem, a najważniejszy dotyczył bezsilności osoby uzależnionej wobec alkoholu, czyli definitywnej utraty kontroli nad piciem. Polegało to, i moim zdaniem polega nadal,  na niemożności decydowania o ilości wypijanego alkoholu oraz momentu rozpoczęcia picia. W tym momencie pojawia się fundamentalne pytanie: To jak to, alkoholicy nie są już bezsilni wobec alkoholu, mogą nauczyć się kontrolować czas picia i ilość wypijanego alkoholu?
W trakcie trwającej około trzydzieści miesięcy psychoterapii odwykowej specjaliści powtarzali mi (i innym pacjentom) setki razy, że w przypadku alkoholizmu nie ma absolutnie żadnej możliwości powrotu do kontrolowanego picia (z kiszonego ogórka nie zrobi się na powrót świeżego itp.) – czyżby mnie i dziesiątki tysięcy chorych permanentnie oszukiwano?

Inny jeszcze aspekt podsunął kolega, pytając przekornie, czy i dla nas, alkoholików z kilku-kilkunastoletnią abstynencją placówki odwykowe te miałby jakąś ofertę. A tak! Jestem alkoholikiem, a więc to też moja placówka/poradnia. Może jednak chciałbym wrócić do normalnego, niedestrukcyjnego picia i w związku z tym zgłosić się do nich z żądaniem, by mnie tego nauczyli… Skoro potrafią innych alkoholików, to czemu nie mnie?

Mój dziadek, pokazując na swoją dłoń mówił, że tu mu kaktus urośnie, jak ludzie polecą w kosmos. Polecieli. W kosmos i na Księżyc, i na Marsa… polecą też do innych galaktyk. Mamy komputery i internet, sztuczna inteligencja ma się coraz lepiej, inteligentne domy i samochody rozwijają się dynamicznie; lada moment żyć będziemy mogli w wirtualnej rzeczywistości nie z pomocą specjalnych okularów, ale chipa w mózgu. Czego jeszcze nam trzeba? Nie wiem, odpowiedzą na to pewnie specjaliści od marketingu, bo ja zauważam tylko, czego wielu ludzi już najwyraźniej zupełnie nie potrzebuje. Tak, chodzi mi o Boga.

Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego PWN** humanizm to postawa moralna i intelektualna zakładająca, że człowiek jest najwyższą wartością i źródłem wszelkich innych wartości. W takim razie uprzejmie informuję, że jestem… antyhumanistą. Tak, bo ja jednak jakoś nie wierzę w całkowitą niezależność człowieka od Boga, w tą upragnioną ludzką samowystarczalność i nadrzędność.
Choć i ja mam w kieszeni wypasionego smartfona…









--

wtorek, 19 kwietnia 2016

Notatki sponsora (odc. 069)


Dawno, dawno temu moja żona miała koleżankę; koleżanka należała do Świadków Jehowy. Często rozmawialiśmy na tematy religijne, bo był to też okres, dłuższy niż chciałbym przyznać, w którym zmagałem się z lekturą Biblii. Po pewnym czasie zorientowałem się, że nasze rozmowy prędzej czy później utykają w martwym punkcie i to zawsze tym samym. „Ale my w to wierzymy” – twierdziła z przekonaniem ona. „A ja nie” – odpowiadałem. I już nic więcej nie było do powiedzenia.

Jestem alkoholikiem. Alkoholizm, psychoterapia odwykowa, Wspólnota AA, interesują mnie znacznie bardziej niż wielu moich znajomych z odwyku i mityngów. Historia AA, Programu, rozwój idei, stały się moją pasją, a przynajmniej hobby. Nie znaczy to, żebym na te tematy wiedział wyjątkowo dużo – dużo wiedział, zmarły niedawno, Ernest Kurc, autor najlepszej chyba historii Anonimowych Alkoholików, „Not God”. Ja, jak zwyczajny pasjonat, ale jednak laik, zgromadziłem po prostu w pamięci pewną ilość historycznych ciekawostek.

Niedawno uczestniczyłem w stosunkowo trudnej rozmowie, dotyczącej AA. Czemu trudnej – zaraz wyjaśnię, a na razie postaram się pokazać w przybliżeniu, jak rozmowa ta wyglądała.

- Czy jesteś absolutnie pewien, że taka postawa przyniesie w efekcie… ?

- Nie, absolutnie pewien nie jestem.

- Czy możesz zagwarantować, że w wyniku takiego zachowania stanie się… ?

- Nie, nie mogę zagwarantować; ani tego, ani czegokolwiek.

- Czy uważasz, że we wszystkich przypadkach… ?

- Nie, tak nie uważam. Uważam tylko, że bardzo często.

- Czy jesteś przekonany do swoich racji, co do… ?

- Nie jestem, a nawet więcej – często mam nadzieję, że właśnie nie mam racji.

- Czy twierdzisz, że regułą jest… ?

- Nie mogę twierdzić czegoś takiego. Ja właściwie tylko wierzę – na podstawie doświadczeń własnych i setek innych ludzi – że może być właśnie tak, jak mówię/myślę.


W tym momencie przypomniała mi się koleżanka żony, z tym że teraz to ja miałem do  dyspozycji jedynie swoją wiarę i przekonania. Ano, właśnie… jedynie. Przyszło mi też do głowy, że ciotka, matematyczka z zawodu, zamiłowania i pasji, miała chyba łatwiej. Ona, w razie czego, potrafiła wykazać i udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że 3x3 = 9, a 2 i 2 to nie zawsze jest 4.

No, cóż… Jeśli mam albo miałem ochotę i potrzebę dowodzenia komukolwiek czegokolwiek w tematach AA-owskich i duchowych, to chyba niezbyt trafnie wybrałem sobie dziedzinę i pasję, a dobra wola, życzliwość, może nawet troska o bliźniego, nie są (zapewne na szczęście) w takich dyskusjach znaczącym argumentem.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Notatki sponsora (odc. 068)

Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nie rządzą (org. Our leaders are but trusted servants; they do not govern).

 Zaczęło się zupełnie niewinnie – zadzwonił znajomy alkoholik po zapiciu i starał się, z moją skromną pomocą, zrozumieć, co zawiodło, gdzie nawalił, czego zaniedbał. Jemu się wydawało, że robił wszystko, co trzeba:
- Chodzę przecież na mityngi, rozmawiam ze sponsorem – perorował z przekonaniem – biorę służby, piszę dzienniczek wdzięczności, dzwonię do innych alkoholików…

To „biorę służby” poprawiłem automatycznie, po prostu odruchowo. Nawet do głowy mi nie przyszło, że to nie jest zwyczajne przejęzyczenie albo pomyłka. Wtedy sprawa się rypła, bo okazało się, że on naprawdę jednoosobowo przydzielał sobie służbę w grupie AA. I chyba nie tylko on…

Wyobrażam sobie sporą posiadłość – pan (dziedzic), pani, jakieś dzieci, dziadek, stara ciotka i oczywiście gromada służby: pokojówki, lokaje, stangreci, kucharze, niańki, hajducy, sprzątaczki, majordomowie, gosposie itd. itd. Pewnego razu, kiedy państwo właśnie siedzą przy stole, wchodzi do jadalni stangret i oznajmia, że od jutra on będzie lokajem. A w izbie czeladnej, nawet bez poinformowania państwa, na grafiku służb, od następnego tygodnia, praczka wpisuje się do pracy jako pokojówka. Ups!
Co robi dziedzic w takiej sytuacji? Ano wypier… za bramę całe to towarzystwo, któremu najwyraźniej coś się w głowach poprzewracało – nachlali się, czy co?
Pozornie wszystko jest w porządku, w końcu robota jest wykonana, ale… Ostatecznie, kto tu rządzi?

Podstawowym, choć nie jedynym, problemem alkoholika jest niedobór siły duchowej – to uważam za oczywiste, nie budzące wątpliwości. Na drugim miejscu – moim skromnym zdaniem – jest samowola (niezdolność do podporządkowania się, czyli powierzenia swojej woli), dalej egoizm, egocentryzm, koncentracja na samym sobie i nieuczciwość. Spektakularne nadużywanie alkoholu umieściłbym na miejscu szóstym, siódmym albo jeszcze dalej.

A jak to jest na mojej grupie? Czy – zgodnie z zasadami – służbę u nas powierza alkoholikowi grupa, czy też obejmuje ją on samowolnie, z przekonaniem, że i tak powinni mu być wdzięczni, bo przecież nikt inny nie chciał? A jak im się nie podoba, to niech sobie robią to sami, prawda?

Czy taka sytuacja przeszkadza w czymkolwiek grupie? Ależ skądże! Większość ma święty spokój, nikt ich do tych niewdzięcznych służb nie namawia, nie zmusza, zawsze znajdzie się ktoś, to służbę obejmie. Tylko czy utrwalanie samowoli dobrze służy temu, kto w taki sposób służbę obejmuje?

sobota, 9 stycznia 2016

Rozważania o Tradycjach AA

Tradycja Pierwsza AA: Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze; wyzdrowienie każdego z nas zależy bowiem od jedności anonimowych alkoholików.

Dawno temu odkryłem, niestety najpierw na sobie, że nawet Program Dwunastu Kroków, a przynajmniej niektóre z nich, potrafię użyć do zapewnienia sobie ulgi, do doraźnego poprawiania nastroju i samopoczucia. Oczywiście były to krótkotrwałe zyski, które niweczyły szansę na długofalowe efekty, ale…
Dość długo wydawało mi się, że z Tradycjami AA czegoś takiego zrobić się nie da, ale znowu nie miałem racji. Tradycje nie były do takich celów stosowane powszechnie po prostu dlatego, że za mało były jeszcze znane. Ale czasy się zmieniają…

Pamiętam wspomnienia nieżyjącego już Stefana P. (i nie tylko jego), który opowiadał, z jak wielkimi oporami rodziła się w naszym mieście druga, a później trzecia grupa AA. Alkoholikom, którym taki pomysł przyszedł do głowy, zarzucano działanie na szkodę jedności, naruszanie Pierwszej Tradycji. Bo jak to?! Dwie grupy to dzielenie AA!

Pamiętam, jak pod koniec roku 2000, rodziła się koncepcja nowej grupy AA „Wsparcie”, której scenariusz miał nieco odbiegać od modelu dotąd powszechnie w naszym mieście „obowiązującego”; wielu alkoholików zarzucało nam wówczas działanie sprzeczne z Pierwszą Tradycją i naruszanie zasady jedności.

Pamiętam, jak kilka lat później, niektóre grupy AA w Opolu, rezygnowały kolejno z dwugodzinnych mityngów z przerwą na papierosa w środku, z „programu problemów i radości”, z przyjmowania do AA, z podziału na spotkania otwarte i zamknięte… Niektórzy, starsi członkowie pozostałych grup zarzucali nam działania wbrew Pierwszej Tradycji, dzielenie Wspólnoty itp.

Pamiętam wyraźny niepokój kilku uczestników mityngu organizacyjnego, kiedy okazało się, że do pewnej służby jest dwóch kandydatów i trzeba przeprowadzić głosowanie. Niektórzy twierdzili nawet, że tak nie wolno, że skoro pojawił się pierwszy chętny, to on ma dostać służbę, drugi może być co najwyżej jego zastępcą, że głosowanie za jednym z kandydatów oznacza, że się jest przeciwko drugiemu, a to jest pogwałcenie jedności i rozłam, bo grupa podzieli się na zwolenników i przeciwników obu chętnych do służby alkoholików, a to wbrew zasadzie jedności.

Pamiętam, jak wystraszeni alkoholicy wychodzili z inwentury, bo dość ostro ścierały się tam poglądy, dyskusja była ożywiona, padały różne, czasem sprzeczne ze sobą pomysły i propozycje.

Pamiętam…

Pamięć mam niezłą, więc mogę tak długo. Jestem przekonany, że historia człowieka jest jednocześnie niekończącą się historią jego lęków, obaw, niepokojów, strachu… tak samo jest z historią Wspólnoty AA i alkoholikami, bo przecież my nie jesteśmy aż tak bardzo odmienni od pozostałych, jesteśmy właściwie tacy sami, jak inni ludzie, tylko… bardziej. Uważam, że dla nas strach jest bardziej destrukcyjną siłą, jest większym zagrożeniem. Wiele razy upijałem się ze strachu, to też jeszcze pamiętam.
Może dlatego trudno mi jest tolerować cwaniaków i manipulatorów, wykorzystujących strach drugiego człowieka (często wynikający po prostu z jego niewiedzy) dla jakichś tam swoich celów. Tacy cwaniacy są wszędzie, w szkole, kościele, w wojsku, w urzędach – naiwnością byłoby zakładać, że Wspólnota AA jest od nich całkowicie wolna.

Dlatego też rozumiem niektórych weteranów „staropolskich” grup – od kilkudziesięciu lat uczestniczą w mityngach i dzięki temu utrzymują abstynencję. Jednak nie są oni w pełni świadomi, jak to działa, na czym polega, dzięki którym elementom mityngu są w stanie trwać w trzeźwości. Gdybym nie był pewien, czy o moim niepiciu decyduje świeczka, najeżony zakazami i nakazami scenariusz, procedura przyjmowania, rundka terapeutyczna itd., to bałbym się cokolwiek z tego ruszyć, zmienić choćby drobiazg, bo mogłoby się okazać, że przez taką zmianę mogę utracić abstynencję.
Tak, strach to potężna siła – wiem, coś o tym dzięki Krokom IV-V – dlatego rozumiem ich i nie staram się czegokolwiek im odbierać. Zwłaszcza komfortu życia bez alkoholu, skoro twierdzą, że taki mają. Kimże ja jestem, żeby nieproszony mówić im, jak żyją? Tego też staram się uczyć podopiecznych: nie odbieraj komuś czegoś, jeśli od razu nie potrafisz oferować czegoś lepszego w zamian, i nie bądź taki pewny, że wszyscy uczestnicy takich mityngów, tkwią w czarnej dziurze, bo to zwyczajnie nie musi być prawdą.
Ale wracam do tematu.

Żeby upewnić się, że to o czym piszę, nie jest tylko moim wymysłem, na spotkaniach AA, w których uczestniczę, proponowałem ostatnio dodatkowy temat mityngu: Czy wyraźny gdzieniegdzie podział na grupy „programowe” i „staropolskie” narusza jakoś Pierwszą Tradycję? Przekonania alkoholików, którzy zdecydowali się zabrać głos w tym temacie, były zgodne – podział na grupy „programowe” i „staropolskie” nie ma zupełnie związku z Pierwszą Tradycją, nie narusza jedności naszej Wspólnoty.
Skoro tak wielkie różnice, możliwe, że największe w całej czterdziestoletniej historii AA w Polsce, nie dotyczą Pierwszej Tradycji AA, nie stanowią istotnego zagrożenia dla niej, to co w takim razie jest?

Nasze wspólne dobro stanowi Wspólnota AA, w tej chwili to już miliony alkoholików, którzy znają rozwiązanie problemu alkoholizmu i korzystają z niego, literatura, która wspólne rozwiązanie zawiera, ale przede wszystkim skarbnica doświadczeń członków Wspólnoty, czasem bardzo przykrych i bolesnych, jednak niesamowicie wartościowych.

Jedność AA? Wspólnota AA jest i musi pozostać jedną całością. Nie wolno pod żadnym pozorem dopuścić do podziału i utworzenia dwóch albo więcej oddzielnych wspólnot, na przykład protestanckiej i katolickiej, amerykańskiej i europejskiej, kapitalistycznej i socjalistycznej, dla białych i kolorowych, polskiej, niemieckiej, rosyjskiej, francuskiej. Takie oddzielne wspólnoty – zamiast realizacji jednoznacznie określonego celu – szybko zajęłyby się  udowadnianiem, że są lepsze od wszystkich pozostałych i nie byłoby szans, żeby swoimi odkryciami dzieliły się z konkurentami.
Jedność dotyczy też „reguły jedynego celu”, wyrażonego w Preambule oraz w Tradycji Piątej. Dysponujemy skutecznym, wspólnym rozwiązaniem problemu alkoholizmu, lecz nie problemu seksoholizmu, anoreksji, DDA, uzależnienia od gier, ale też nie problemów dotyczących bezrobocia, przemocy, dyskryminacji, biedy itd. Takie próby podejmowało Towarzystwo Waszyngtońskie, które też miało sposób na alkoholizm, i skończyło się to jego upadkiem. Uczymy się na błędach.

A w takim razie, czy zaburzeniem jedności, naruszeniem Pierwszej Tradycji jest: Druga (kolejna) grupa AA w mieście? Jeszcze jedna intergrupa (mamy ich już w Polsce ponad 80)? Dwóch kandydatów do tej samej służby? Różne scenariusze mityngów? Sprzeczki podczas inwentury? Śmieszne, prawda? Tylko, czy na pewno takie śmieszne…

Znacznie częściej niż mi się to kiedyś wydawało, staję w punkcie zwrotnym życia, czyli muszę dokonać znaczącego wyboru, podjąć decyzję. Mogę rozwijać się i stawać coraz lepszym człowiekiem, ale mogę też przekonać moją grupę, by w scenariuszu mityngu zawarła zakaz krytykowania mnie (i innych). Mogę zmierzyć się z własnymi obawami oraz pomagać przyjaciołom działać pomimo lęku, ale mogę też starać się blokować na swojej grupie wszelkie inicjatywy i zmiany, których po prostu się boję.

Co wybrałem dzisiaj? Co wybiorę jutro?



A ten szczególny rodzaj zła właściwy naszym czasom /…/ objawia się nie tyle w grzechach dobrych ludzi, ile w pozorach cnoty ludzi złych – Thomas Merton, „Domysły współwinnego widza”. 

piątek, 1 stycznia 2016

Notatki sponsora (odc. 067)

Miałem ochotę zatytułować ten wpis „Czwarta Tradycja i Gwiezdne wojny”, jednak koledze jakoś nie było do śmiechu, więc może rzeczywiście to, co chcę napisać, nie jest wesołe. 

Tradycja Czwarta: Każda grupa jest niezależna we wszystkich sprawach, z wyjątkiem tych, które dotyczą innych grup lub AA jako całości. 

Czasem odnoszę wrażenie, że mimo coraz bardziej popularnej pracy ze sponsorem „na Tradycjach”, Tradycja Czwarta AA nadal widziana jest i rozumiana tylko do pierwszego przecinka, a zapytany, czego dotyczy Czwarta Tradycja, alkoholik odpowiada zwykle, że niezależności grupy. No, nie do końca…
Spraw, w których grupa AA jest niezależna, jest nieskończenie wiele, nie ma więc sensu nawet próbować ich wyliczać, a w takim razie może jednak ważniejsze są te przypadki, w których grupa przestaje być niezależna? Może Tradycja Czwarta bardziej dotyczy ograniczeń niezależności niż jej samej? 

Zadzwonił kolega. Do końca Programu ma dość daleko, o Tradycjach Wspólnoty w ogóle nie ma jeszcze co mówić, ale najwyraźniej Czwarta z nich upomniała się o niego nieco wcześniej. Więc zadzwonił i poprosił o konsultację, a dokładniej o odpowiedź na jedno tylko pytanie, czy to on jest winien ostatniej domowej awantury.

Pragnąc pojednania z żoną i ocieplenia stosunków, kolega kupił bilety na premierowy pokaz najnowszych „Gwiezdnych wojen” i zaprosił żonę do kina. Ona jednak oświadczyła, że na film nie pójdzie, bo fantastyką się nie interesuje; zaczęła też robić mu wyrzuty z powodu wydatku – seans miał być połączony z jakimiś atrakcjami, więc bilety nie były tanie, w rodzinie nie przelewa się… I tak od słowa do słowa – wybuchła draka i do kina nie poszło żadne z nich, a do tego mają ciche dni. 

Tak właśnie nadarzyła się okazja, żeby pogadać o Czwartej Tradycji. Przy okazji dodam, że mam znajomego, który ze swoimi podopiecznymi zaczyna pracę od Tradycji AA i choć nie planuję takiej zmiany, to jednak czasem przychodzi mi do głowy, że może jednak coś w tym jest. 

Tradycje AA, nie tylko Czwartą, staram się z podopiecznymi omawiać w odniesieniu do trzech obszarów – przede wszystkim Wspólnoty AA, ale też rodziny (bliższej, dalszej, przyjaciół itp.) oraz pracy zawodowej. Czwarta Tradycja, tak rozumiana, nie jest jakimś gwarantem niezależności grupy, ale narzędziem skutecznie ukrócającym samowolę oraz wynaturzony egocentryzm, które dotyczą nas wszystkich (alkoholików); niektórych na szczęście tylko do czasu. 

- Jesteś niezależny we wszystkich sprawach – tłumaczyłem miłośnikowi „Gwiezdnych wojen” – za wyjątkiem tych, które dotyczą kogoś innego. Nie zapytałeś żony o zdanie, nie uzgodniłeś wydatku, pokierowała tobą finansowa samowola i egocentryczne przekonanie, że jak tobie takie filmy się podobają, to i żonie powinny. 

- Ale przecież chciałem dobrze, miałem dobre intencje – żałośnie starał się przekonać mnie, a może samego siebie. 

- Oczywiście, wierzę ci – przyznałem zgodnie z prawdą – jednak zwróć uwagę na efekty zlekceważenia prostej reguły zawartej w Czwartej Tradycji: jeśli jakieś twoje działanie dotyczy innej osoby albo grupy osób, konsultujesz to z nimi i uzgadniasz, koniec, kropka! Zauważ też – wyjaśniałem dalej – że w tekście tej Tradycji nie rozróżnia się, czy to, co zrobiliśmy, było dobre albo złe dla tej drugiej osoby lub grupy, wystarczy tylko, że jakoś jej dotyczy. 

- Ale to strasznie trudne – stwierdził zrezygnowany. 

- No, cóż… - nie wiedziałem, jak go pocieszyć – jeśli ktoś ci obiecywał, że to będzie luzik i łatwizna, to albo cię okłamał, albo nie wiedział, co mówi; rzeczywiście nie jest łatwo, to fakt, rezygnacja z egoizmu, egocentryzmu, koncentracji na samym sobie, samowoli i sobiepaństwa praktykowanych latami, zwykle całe dotychczasowe życie, wymaga pracy, determinacji i uważności, ale nie jest to aż tak „strasznie” trudne, wielu alkoholików jakoś daje sobie radę. Warto jest też obserwować ludzi zdrowych, nieuzależnionych i od nich się uczyć.
- Czy twoi rodzice żyją, czy są dobrym małżeństwem? – spytałem, bo przyszedł mi do głowy pewien pomysł, a kiedy przytaknął z zapałem kontynuowałem – to pogadaj z nimi, zapytaj, ile lat zajęło im na początku docieranie się, nauka życia z kimś razem, wspólnie, a nie tylko obok niego. 

Przyznam, że bardzo przyjemnie jest słyszeć wiarę i nadzieję w głosie kogoś, kto zaczynał rozmowę zrezygnowany i załamany…