wtorek, 29 listopada 2011

Zerwana więź - 11 Krok AA

Pierwszy raz w życiu usłyszałem tekst Jedenastego Kroku prawdopodobnie w czerwcu 1998 roku. Byłem wówczas ateistą, więc natychmiast uznałem, że chodzi w nim o religię, jakieś modlitwy, kościół itp., czyli sprawy, które wtedy zupełnie mnie nie interesowały.

Zerwana więź – rozważania o Jedenastym Kroku i Utopii
 
Listopad 2011. Odwiedziło mnie dwóch przyjaciół. Pierwszy potrzebował mojej pomocy. Drugiego o pomoc prosiłem ja. Po załatwieniu spraw, o które chodziło, rozmawialiśmy jeszcze na różne tematy, przy herbacie i drożdżówkach. Wychodzili – takie przynajmniej odniosłem wrażenie – nie dlatego, że dosyć mieli naszego spotkania i towarzystwa, ale po prostu dlatego, że musieli, wzywały ich obowiązki. Kiedy poszli, zacząłem rozmyślać o Kroku Jedenastym i o tym, jak wiele zmieniło się od tego mojego pierwszego mityngu do dzisiejszego spotkania z przyjaciółmi.
Zmiana niewątpliwie odbywała się w sposób ciągły, tym niemniej wyznaczały ją pewne etapy, jak gdyby kamienie milowe. Na początku było to odrzucenie, później niechętna tolerancja, następnie  akceptacja, a wreszcie zrozumienie, że modlitwa i medytacja, same w sobie, nie są celem Jedenastego Kroku. Tym jest dopiero korekta relacji z Bogiem, ale przecież nie tylko z Nim.
 
Najbardziej istotną istotą moich błędów, którą odkryłem podczas realizacji Kroków IV-V, był egocentryczny strach, lęk; przed oceną, przed krytyką, śmiesznością, ale głównie przed odrzuceniem. W każdym razie to on właśnie kształtował moje związki z innymi ludźmi, które w efekcie właściwie chyba nigdy nie były naturalne i czyste w założeniach i intencjach. 
Listopadowe spotkanie uświadomiło mi, jak wielka zaszła zmiana. Dziś mam przyjaciół. Dobrze się czuję w ich towarzystwie. Ich obecność, nawet bliskość oraz fakt, że od czasu do czasu robimy coś wspólnie, razem, są szczególnie satysfakcjonujące. Niezmiernie cieszy mnie i to, że czasem któremuś uda mi się pomóc; bezinteresownie, nie oczekując nagrody i nie domagając się niczego w zamian. 
 
Więź – znakomicie dobrane określenie w tym Kroku. Poprawność jest oczywiście ważna, jak choćby kultura osobista, ale przecież to tylko początek drogi. Bo poprawny, a nawet dobry kontakt, może mieć na przykład sprzedawca z klientem, albo dyrektor z załogą. Z rodziną, przyjaciółmi, innymi ludźmi i to nie tylko na spotkaniach (mityngach) AA, mam budować bliskość, doskonalić więź. Tak… coraz doskonalsza więź tam, gdzie ona istnieje, gdzie przetrwała oraz budowana od podstaw wszędzie tam, gdzie jej wcześniej nie było, albo gdzie została zerwana.
 
Zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo, najważniejsze przykazania mówią o miłości*, a więc budowa i odbudowa życzliwych, przyjaznych relacji z innymi ludźmi automatycznie i w sposób zupełnie naturalny (moim zdaniem) świadczą o naszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy; są wyrazem zrozumienia i szacunku dla Jego woli.
 
Pozornie, zwłaszcza jeśli popatrzeć z pewnego dystansu, niewiele się w tym moim życiu zmieniło – przedtem spotykałem się z różnymi ludźmi, spotykam się i teraz. Tyle tylko, że prawdziwe intencje, motywy mojego postępowania, są już zupełnie inne i inne zasila je źródło.
 
Wiele lat zmagałem się z pustką i samotnością, nadaremnie czekając, aż wydarzy się coś (co?), co nada sens mojemu życiu. Śniłem szalone sny o potędze, ale jakoś nie potrafiłem znaleźć ani jednego dobrego powodu, dla którego warto byłoby zwyczajnie żyć. Na dnie butelki poszukiwałem Utopii, zupełnie nie zdając sobie sprawy, nie wierząc nawet, że cały czas mam ją w zasięgu ręki**. 
 
Czasem myślę, że powinienem zmienić pseudonim na Koziołek Matołek, bo postawa: …i znów poszedł biedaczysko po szerokim szukać świecie tego co jest bardzo blisko, jest mi jakoś dziwnie znajoma.
 




---
* Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.  (Mt 22:37-40)
Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. (J 13, 34)
** Większość z nas czuje, że nie musi już poszukiwać Utopii. Jest ona z nami – tu i teraz. („Anonimowi Alkoholicy”, wydanie II, str. 13)

niedziela, 20 listopada 2011

Tajemnice Wielkiej Księgi

Tajemnice Wielkiej Księgi – Z notatnika alkoholika (odc.8)
 
 
Latem roku 2011 w Nysie (miasteczko w województwie opolskim) dowiedziałem się, że w ogóle istnieje, a już kilka miesięcy później w Londynie poznawałem bliżej technikę, metodę, sposób realizacji Programu AA – podczas pracy sponsora z podopiecznym – w czasie i tempie, które w Polsce wydają się zupełnie nieprawdopodobne, bo tam zajmuje im to zaledwie kilka miesięcy, bywa, że trzy-cztery.
 
 W trakcie rozmów, co chyba oczywiste, prędzej czy później pojawić się musiało pytanie, na jakiej podstawie AA w Londynie zakładają, że coś takiego jest możliwe, skąd w ogóle taki pomysł? Odpowiedź: z Wielkiej Księgi, z książki pod tytułem „Anonimowi Alkoholicy”, wprawiła mnie w osłupienie. Wydawało mi się, że całkiem nieźle znam literaturę AA, a zwłaszcza Wielką Księgę i nie sądziłem, by było możliwe, żebym coś takiego przeoczył. No, to mi pokazali. W oryginalnym, to jest angielskim wydaniu Wielkiej Księgi. Niestety, zdania, o które chodzi, w mojej polskiej wersji „Anonimowych Alkoholików” z 2006 roku nie znalazłem. Najwyraźniej ktoś, kiedyś, uznał je za zbędne, może dla polskich alkoholików szkodliwe, nie wiem, i po prostu z treści książki usunął. 
 
 Tłumaczenie materiałów AA, w tym zdaje się także Wielkiej Księgi, otrzymanej w darze od Franka J. z Kalifornii, psycholog mgr Maria Matuszewska powierzyła Rajmundowi, alkoholikowi, który dołączył do grupy „Eleusis” w Poznaniu w maju 1973 roku. Zgodnie z notatkami Marii Matuszewskiej z tamtych czasów, Rajmund …tłumaczenia robił z perfekcyjną wręcz dokładnością, doradzając się nieraz czy dobrze rozumie sens idei, trafnie dobiera słowa, a w takim razie wydaje się mało prawdopodobne, by zgubił całe zdanie. Czyżby ten fragment był obecny w pierwszym polskim wydaniu WK, ale został usunięty dopiero w wydaniu następnym? Dlaczego?
 
 Zdanie usunięte z WK, z dodatku pod tytułem „Doświadczenie duchowe”, brzmi:  What often takes a place in a few months could seldom have been accomplished by years of self discipline – To, co często wydarza się w ciągu kilku miesięcy, rzadko może zostać osiągnięte poprzez lata samodyscypliny.


piątek, 18 listopada 2011

Mityng spikerski Meszuge

Mityng spikerski Meszuge: Tradycje AA – teoria, czy praktyka?

Mityng spikerski, podczas którego Meszuge mówił między innymi o Tradycjach AA*, odbył się 09.11.2011 na Angel w Londynie (2 Devonia Road).
 
Uważam, że spikerskie mityngi AA stanowią ogromną siłę i wspaniałe rozwiązanie. Jeśli słuchało się dziesięciu spikerów, to pozornie może się wydawać, że mówią oni to samo, albo coś bardzo podobnego, natomiast to niezupełnie tak jest. Z mojego doświadczenia wynika, że to co zostało powiedziane, ja nie zawsze usłyszałem; często trzeba było kilka razy mówić jedno i to samo, żebym w ogóle usłyszał. Ale jeżeli już usłyszałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że zrozumiałem. Jeżeli w końcu zrozumiałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że zastosowałem. A jeżeli nawet raz czy drugi zastosowałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że stało się to moją codzienną praktyką i stałym elementem życia. Był taki okres w moim mieście, kiedy nawet dość często któraś grupa organizowała mityng spikerski, ale później jakoś tę dobrą praktykę zagubiliśmy i widzę, że czas wracać na szlak. Ale… mówić miałem o Tradycjach.
 
Kiedy szykowałem się do pracy ze sponsorem na Tradycjach, dostałem dwa zadania, pytania wprowadzające, wstępne. Po pierwsze sponsor zapytał mnie, kiedy na poważnie zaczyna się Wspólnota AA? Ale właśnie – na poważnie. Ja oczywiście najpierw pomyślałem, że w dniu, w którym po raz pierwszy trafiłem na mityng AA, ale najwyraźniej nie o to mu chodziło, więc zasugerował, żebym jeszcze przemyślał temat. Wymyślałem wtedy różne rzeczy, łącznie z tą, że Wspólnota AA zaczęła się dla mnie wraz z pierwszym kieliszkiem, bo przecież wszystko później było konsekwencją… Wreszcie, po długich i ciężkich cierpieniach doszedłem do tego, że są dwa elementy świadczące o tym, że Wspólnotę AA traktuję poważnie. Pierwszy element, to sponsor z prawdziwego zdarzenia, czyli ktoś, z kim robię Program. Zwracam na to szczególnie uwagę, bo z moim pierwszym sponsorem nie pracowałem na Programie; ja go tylko miałem i niewiele z tego wynikało. Element drugi to ten moment, w którym zaczynam poważnie traktować Tradycje AA, w którym Tradycje AA stają się ważne w moim życiu i to nie tylko tym… mityngowym i AA-owskim. 
Było to dla mnie sporym szokiem, bo całymi latami wydawało mi się, że Tradycje AA dotyczą jakichś tam Regionów, może jakiejś centrali w Warszawie, a ja jestem zwykły alkoholik i jako taki mam Kroki, a Tradycje są dla jakichś organizatorów, działaczy, że mnie to nie dotyczy. Ogromnym zaskoczeniem było zrozumienie, że te Tradycje nie dość, że stanowią fundament prawidłowego funkcjonowania każdej grupy AA, to jeszcze są wskazówką na moje życie, życie poza Wspólnotą.
 
Trzy legaty: Dziedzictwo Zdrowienia, Dziedzictwo Jedności, Dziedzictwo Służby. Dopóki nie piję, wszystko jest możliwe – to jest 12 Kroków. Nie piję, porządkuję swoje życie, układam relacje z bliskimi. Ale jeśli nie chcę być sam, to powinienem podjąć się jakiejś działalności, pracować dla wspólnego dobra, podjąć się służb we Wspólnocie, ale to wypadałoby robić zgodnie z zasadami, a więc być w zgodzie z Tradycjami. Jednak, żeby pełnić służbę, to dobrze byłoby też wiedzieć, jak to robić, żeby nie narobić szkód, trzeba też znać nasze wspólne dobro i wspólny cel i to jest 12 Koncepcji.
 
Na początku, kiedy przyszedłem do Wspólnoty, nie byłem zainteresowany niczym, poza tym, żeby mnie nauczyli życia obok alkoholu bez alkoholu. Ja nie jestem z tego pokolenia, które jeszcze miało nadzieję, że tutaj dostaną jakąś tabletkę i będą mogli spokojnie pić po staremu, jak kiedyś, to jest bez komplikacji. Ja już chciałem niepić, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. I po to poszedłem do AA, a wcześniej jeszcze na terapię. Żeby się nauczyć, dowiedzieć, jak mam żyć bezpiecznie obok alkoholu bez alkoholu. To się udało. Nawet stosunkowo szybko. I wtedy rozsiadłem się z wyrazem błogiego samozadowolenia na grubym pysku i bawiłem się w widza, w obserwatora, który z trybun obserwuje mecz.
Rola widza ma parę bardzo fajnych elementów: można sobie oceniać, można krytykować i to są przyjemne momenty, trochę dają samozadowolenia, trochę ulgi… są takie ludzkie i zwyczajne. Jest jednak w roli widza jeden element bardzo niebezpieczny – obserwując mecz z trybun mogę zacząć sobie wyobrażać, że wiem jak się gra. Tak nie jest! Nie wiem! 
Z obserwacji zawodników niczego się nie uczę, nic nie wiem, ale im dłużej siedziałem na tych trybunach, tym bardziej wydawało mi się, że ja też to umiem, a po jeszcze dłuższym czasie, że umiem nawet lepiej niż oni.
 
W pewnym momencie mój sponsor delikatnie zasugerował, że jeśli nie zacznę podejmować się jakichś służb poza grupą, to on nie bardzo widzi możliwość czy sens naszej dalszej współpracy. Innymi słowy przekazał mi: nasiedziałeś się na tej widowni dosyć, to teraz zejdź na boisko i graj. W myśl zasady kto chce – szuka sposobów, kto nie chce – szuka powodów, wymyślałem niestworzone rzeczy i najrozmaitsze przeszkody: nie jestem gotowy, na pewno mi się nie uda, nie umiem… Wyjdź i graj! Najlepiej jak potrafisz. Kiedy sytuacja zaczęła się robić kryzysowa i albo sponsor, albo…  facet spadaj, jakoś w końcu wyszedłem na to boisko. To znaczy pojechałem na spotkanie Intergrupy i z dygoczącym sercem poprosiłem o przydzielenie mi jakiejś służby. Jakiejś. Oni mnie wypytali, co ja umiem, żeby wiedzieć, do czego się nadaję, żeby nie powierzać mi czegoś, czego nie mogę robić z jakichś tam względów i tak zostałem łącznikiem internetowym Intergrupy. Wcześniej pełniłem jakieś tam służby w grupie, ale teraz wyszedłem poza nią i musiałem zapoznać się z Tradycjami.
 
Był tu jeszcze jeden element. U nas często powtarzają, że jeśli trzeźwość nie rodzi trzeźwości, to albo jej nie było, albo uschła jak roślina pozbawiona życiodajnych soków.
Do tego momentu trzeźwiałem dla siebie – zresztą w myśl wskazań terapeutycznych: ty jesteś najważniejszy, trzeźwiejesz dla siebie, więc ja to wszystko robiłem dla siebie i cała reszta świata guzik mnie obchodziła. Dobrze mi szło… Tylko nie wiem, z jakiego powodu życie mi się nie podobało…
 
Wylazłem na to boisko – faulowałem, mnie faulowali, wyczyniałem tam rozmaite durne rzeczy, jakieś samobóje strzelałem, ale z miesiąca na miesiąc było lepiej. Uczyłem się. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie ma takiej możliwości, bym nauczył się pływać, zanim wejdę do wody, żebym nauczył się jazdy na rowerze, zanim wlezę na ten rower i nie nauczę się pełnić służby, jeśli nie zacznę jej pełnić.
 
Drugie pytanie mojego sponsora, bo na początku wspomniałem o dwóch: do czego mi ta służba? Wiktor 0, najbardziej znany anonimowy alkoholik w Polsce (chodzi o Wiktora Osiatyńskiego, autora książki „Rehab”) napisał kiedyś, że każdego uzależnionego cechuje niedobór podstawowych umiejętności życiowych. Ja nie wiem, czy każdego, ale mnie cechował na pewno. Niedobór podstawowych umiejętności życiowych i społecznych.
Uczyłem się. Jako dorosły człowiek i zamiast robić to w sposób naturalny w wieku lat nastu, może dwudziestu paru, uczyłem się w wieku lat czterdziestu i ponad, normalnych zachowań i relacji, na początek z jednym człowiekiem – ze sponsorem, ale wreszcie trzeba było zrobić krok dalej i była nim właśnie służba poza grupą. Intergrupa, gdzie musiałem się uczyć współpracować dla wspólnego dobra z grupą ludzi, z których połowy nie znam, trzech nie lubię, dwóm nie ufam, a jeden jest moim przyjacielem (czyli dokładnie tak, jak to bywa w życiu). Ale tutaj razem mieliśmy działać i zrobić coś dla wspólnego dobra. Razem.
 
Mając ciągotki do porównań sportowych, powtarzam często, że drużyna zawodników średniej kasy, jeśli są dobrze zgrani, zawsze wygra z drużyną geniuszy, jeśli każdy z nich jest indywidualistą i egocentrykiem. Dobrze zgrani średniacy zawsze pokonają geniuszy, z których jeden ma taki pomysł, tamten owaki…
W Intergrupie musiałem wypracowywać wspólne dobro, godzić się na rozmaite rozwiązania, szukać kompromisów, chciałem i musiałem uczyć się żyć. Służba poza grupą jest fantastycznym poligonem, gdzie w bezpiecznych warunkach uczyłem się, jak funkcjonować w społeczeństwie. Bo życie na zewnątrz nie zawsze daje takie szanse, nie zawsze jest takie bezpieczne, a tutaj to co najwyżej mogłem z siebie durnia zrobić przed innymi alkoholikami, ale Wspólnota AA ma mechanizmy zabezpieczające, miałem więc pewność, że ja tej Wspólnocie krzywdy nie jestem w stanie zrobić. I zawsze znajdą się ludzie, którzy powiedzą mi: człowieku, może daj już sobie spokój! I tak to było, tak się to  działo.
 
Mówiąc o Tradycjach AA chciałbym posłużyć się cytatem. W jednej z AA-owskich książek Bill W. napisał coś takiego: Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia… Proste.
 
Bardzo szybko zorientowałem się, że całe to trzeźwienie to w pewnym sensie jest biznes, to mi się musi opłacać, że chodzi o dobre życie, nie tylko na tych naszych salkach mityngowych; że nie chodzi o rozmaite misiaczki, rocznice i inne takie. Ja chcę włączyć się w normalny nurt życia. Jeśli nawet nie wrócić, bo może nigdy w nim nie byłem, to znaleźć tu miejsce dla siebie. W każdym razie zacząłem się w związku z tym interesować Tradycjami i moja praca ze sponsorem w tym temacie trwała jakieś 10-11 miesięcy. On tak to wymyślił, że ja miałem miesiąc na napisanie pracy na temat konkretnej Tradycji, jak ją rozumiem, jak stosuję… Ja to pisałem, on zwracał mi uwagę, że to nie tak jest, ja poprawiałem… W sumie każdą Tradycję miałem zamknąć w jednym miesiącu. I tak zrobiłem. Materiały te wykorzystywane są czasem w biuletynach AA-owskich. Mój sponsor uważał, że wprawdzie sponsorowanie to zwykle praca jeden na jeden, ale nigdzie nie jest powiedziane, że z jej wyników nie może skorzystać ktoś jeszcze. Tak więc ostatnim elementem takiej pracy było doszlifowanie tekstu tak, żeby się nadawał do ludzi.
 
Jeśli nie zapomnę, to przy takich okazjach zawsze powtarzam, że to co mówię, jest to moja prywatna sprawa, bo ja nie reprezentuję Wspólnoty AA, ani żadnego oficjalnego stanowiska AA, nawet gdyby takie było – a nie ma. To są moje doświadczenia, moje przeżycia, moje poglądy, moje przekonania.
 
Możemy spędzić razem mnóstwo czasu dyskutując o Programie i zastanawiając się, czy jakiś sposób realizacji jest lepszy czy gorszy, ale to jest bez sensu, nic kompletnie z tego nie wynika. Jedynym kryterium oceny, czy metoda jest dobra, są efekty, albo ich brak. Na przykład, jeśli chodzi o 12 Kroków, u nas mówią o PZPR. Starsi zapewne skrót pamiętają, ale w tym przypadku nie chodzi o partię, tylko o pewien skrót myślowy: Program, Zęby, Papierosy, Rodzina. Jeśli ktoś opowiada mi barwnie jak zrealizował Program w swoim życiu, ma 4-5 lat abstynencji, gębę pełną zepsutych zębów, pali papierosy i właśnie się rozwodzi, to ja odpowiadam: OK. zrobiłeś program, tylko ja nie wiem jaki. Bo chyba nie ten, co trzeba.
 
Z czasem przekonałem się i zrozumiałem, że najmniej AA jest na mityngu AA. Że siłą Wspólnoty i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program. Program – nie mityng, nie sponsor, nie książka taka czy inna, tylko Program i jego praktyczna realizacja w życiu. Do tego Programu od roku mniej więcej 2006-7-8 włączam też 12 Tradycji AA, bo one również są dobrym pomysłem na moje życie, także to pozamityngowe
 
Oczywiście nie dam rady w tych warunkach opowiedzieć o wszystkich Tradycjach, może nawet nie byłoby to wskazane, bo musiałbym stosować tak dziwaczne skróty, że w ogóle nie byłoby to zrozumiałe, ale postaram się o paru.
 
Tradycja Pierwsza mówi o tym, że nasze wspólne dobro jest najważniejsze, bo wyzdrowienie każdego z nas zależy od naszej jedności. Nasze wspólne dobro… A co jest naszym wspólnym dobrem? Tutaj akurat nie miałem jakichś szczególnych problemów ze zrozumieniem, bo jestem kwakrem, więc zasada powiernictwa cały czas jest we mnie żywa. Chodzi mi tu na przykład o przekonanie, że powierzono nam Ziemię do wspólnego użytkowania, więc nie spieprzmy tego, bo to jest nasze wspólne dobro. 
Chcę wam pokazać, że Tradycje AA, odnoszące się go Intergrup, Regionów, Komisji, Konferencji, jak najbardziej można też zastosować w życiu. 
Nie parkuję samochodu na ukos, na trzech miejscach parkingowych, bo nasze wspólne dobro jest najważniejsze, nie wyrzucam śmieci byle jak, ale je segreguję, nie wyrzucam butelek przez okno, ani papierków na ulicy… bo nasze wspólne dobro jest najważniejsze. Wspólne dobro.
Wyzdrowienie każdego z nas zależy od naszej jedności. O, taki na przykład Tadeusz, jest bardzo wdzięcznym typem do obrabiania mu tyłka i jeśli w jakichś kuluarach zacznę rozmawiać o nim, to bardzo szybko spowoduję, że w grupie ludzi część będzie jego zwolennikami, a część przeciwnikami. Tadeusz może o tym nic nie wiedzieć, ale ja już podzieliłem grupę na dwa obozy, już nie ma jedności. Jeżeli mówię my w grupie, a oni w tym jakimś Regionie, to już podzieliłem, już nie ma jedności, już jesteśmy my i oni.
 
Przez 25 lat paliłem papierosy. Przestałem palić kiedy miałem ok. 1,5 roku abstynencji. I bardzo długo przedstawiałem się na mityngach mówiąc, że jestem alkoholikiem i nikotynistą. Nikotynizm mam wpisany w kartę wypisową ze szpitala, jest więc to faktem, przedstawiając się w ten sposób mówiłem prawdę, ale kiedy zacząłem stykać się z pierwszą Tradycją, musiałem zadać sobie pytanie, po co ja to robię? Wy wszyscy – alkoholicy, ale ja, to alkoholik i nikotynista. My i wy, ja i oni… Po co ja to robię? Czy to służy budowaniu jedności?
Ludzie na spotkaniu Intergrupy czy Regionu mogą się kłócić do upadłego, ale mają zrobić coś razem; jeżeli nie uda się na tym spotkaniu, to na następnym. Razem… wspólnie… Zjednoczeni w imię naszego wspólnego dobra. Oczywiście trzeba je znać. 
 
Kolejna Tradycja, Druga, mówi, że jedynym… autorytetem w naszej Wspólnocie jest miłujący Bóg. Wy jesteście w tej szczęśliwej sytuacji, że jako mieszkańcy normalnego kraju mówicie po angielsku, nikt wam nie wciśnie do głowy, że tam chodzi o autorytet i że alkoholicy mają odrzucić autorytety, bo to nie jest prawda i nie o to chodzi. Tradycja ta jest bardzo prosta i mówi, że jedynym szefem, jedynym zarządzającym w naszej Wspólnocie jest miłujący Bóg, a nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą. Sługami, a nie służebnymi, bo takie słowo we współczesnym języku polskim nie występuje w formie osobowej – nigdzie, poza grupami AA-owskimi. Mnie też bardzo długo pycha i duma nie pozwalały powiedzieć, że jestem służącym; czasem nadal muszę to robić na siłę i wbrew sobie. Ja tu przyjechałem na służbę. Zaprosiliście mnie jako spikera i moim zafajdanym obowiązkiem jest zrobić to najlepiej, jak potrafię. Ja tu służę – wy rządzicie.
 
Oczywiście na wspomnienie Drugiej Tradycji wielu alkoholikom coś się jeży, natomiast powiem wprost: może nikt nie rządzi we Wspólnocie, ale nie jest prawdą, że we Wspólnocie AA nie ma przywództwa. Że ludzie, którzy pełnią bardzo odpowiedzialne służby nie mogą podejmować decyzji. Mogą, jak najbardziej mogą. I jeżeli dostają od nas mandat zaufania, są na przykład mandatariuszami, jak sama nazwa wskazuje, wierzymy, że zrobią to dobrze i pozwalamy im podejmować decyzje samodzielnie – zakładając, że znają nasz wspólny cel.
 
Sławetna Trzecia Tradycja, która mówi, że jedynym warunkiem przynależności do AA jest chęć zaprzestania picia. Bardzo znana Tradycja, narobiła masę kłopotów, między innymi dlatego, że jeśli jedynym warunkiem jest chęć zaprzestania picia, to na tej bazie wylęgło się przekonanie, że w AA się nic nie musi. Jak mnie pytają moi podopieczni, czy to jest prawda, że w AA nic się nie musi, odpowiadam: tak, zdecydowanie jest to prawdą, w AA się nic nie musi, ale jeżeli ty chcesz wytrzeźwieć, to obawiam się, że musisz i to bardzo dużo. Nikt nie może, w sensie formalnym, niczego mi we Wspólnocie narzucić, nakazać; albo ja sam decyduję się to robić, bo chcę coś zyskać, albo nie. A jak nie, to pozostaje mi wieczne mityngowanie się, poprawianie sobie humoru na tych mityngach, ładowanie akumulatorów… To może nie ułatwia wytrzeźwienia, ale w jakimś sensie, w pewnej mierze, ułatwia utrzymanie abstynencji. Przynajmniej tyle.
 
Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia, a więc jeśli ktoś z was przywiózł ze sobą AA w teczce z Polski, to wie, że tam jeszcze na wielu grupach stosowany jest zwyczaj przyjmowania do AA. Przynależność nie ma nic wspólnego z przyjmowaniem. Absolutnie nikt we Wspólnocie nie ma prawa decydować, czy ja tu mogę należeć, czy nie. Zadawać mi serię pytań i dopiero jeśli udzielę właściwej odpowiedzi na nie – łaskawie mnie do tej Wspólnoty przyjąć. Albo i nie.
 
Wreszcie trzeci wymiar Trzeciej Tradycji, najbardziej duchowy; taki wewnętrzny, osobisty. Wyobraźmy sobie, że jest na mityngu paręnaście osób, między innymi taki facet, który niedawno z kryminału wyszedł, nie dość, że wytatuowany i wygląda jak bandyta i ja się go trochę boję, to jeszcze wiecznie jakby trochę niedomyty, zabiera głos poza kolejnością, jest agresywny. I w ogóle pieprzy od rzeczy.  I tak sobie myślę: idź ty się facet napij jeszcze i dopiero wróć do nas, bo widać, że nic z tego nie będzie; teraz to tylko przeszkadzasz. Obok niego siedzi doktor S., po drugiej stronie mecenas Y. i zastanawiam się, czy nie moglibyśmy mieć więcej takich rozsądnych ludzi, inteligentnych, otwartych, kulturalnych, wykształconych? A ten tu przychodzi i pierniczy jakieś farmazony…
Co zrobiłem? Naruszyłem Trzecią Tradycję. Bo ja, w swoim sercu, już mu odebrałem prawo do bycia tutaj. Mnie już nie interesuje, że on chce przestać pić. Interesuje mnie, jak wygląda, jak się zachowuje, w co jest ubrany, jakich słów używa… Ano, właśnie. Jeżeli będę w ten sposób postępował, to następnym razem, albo za rok, nie skończy się na samym myśleniu, tylko coś już powiem, coś złośliwie warknę, jakąś aluzję puszczę.
W swoim ostatnim wystąpieniu doktor Bob mówił, że cały ten Program, to miłość i służba, a ja myślę sobie tak, że łatwiej jest wykrzesać miłość, współczucie, czy chęć pomocy dla młodej, ładnej alkoholiczki, niż dla starego, grubego, łysego alkoholika, bo kochanie kogoś takiego jest wyzwaniem.
 
Czwarta Tradycja… sławetna Czwarta Tradycja, którą prawie wszyscy pamiętają do przecinka: Każda grupa jest niezależna we wszystkich sprawach! Co ty nam tu będziesz mówił, jak my jesteśmy niezależni! Tyle tylko, że po przecinku jest… za wyjątkiem tych działań, które mogą naruszyć dobro całej Wspólnoty. Ano, właśnie…
Gdyby tekst Czwartej Tradycji był tylko do przecinka, moglibyśmy sobie tutaj ognisko rozpalić, taniec Zulusów uskutecznić i OK., bo każdej grupie to wolno – tylko, że taka grupa wystawia świadectwo całej Wspólnocie AA. I tu się zaczyna drobny kłopot. 
Było wystarczająco dużo wątpliwości odnośnie Czwartej Tradycji, więc pewnego razu poproszono Billa, żeby to sprecyzował i on powiedział wtedy tak – po pierwsze, żadnych powiązań z kimkolwiek, bo my możemy współpracować z każdym, ale nie wiążemy się z nikim, jako cała Wspólnota, ani jako grupa, a po drugie, żeby nie podejmować żadnych działań, które mogą zaszkodzić Wspólnocie. 
Każda grupa swoim działaniem wystawia Wspólnocie świadectwo i myślę, że czasem warto się zastanowić, czy naprawdę chcemy, żeby nowicjusz, który przyszedł pierwszy raz i zobaczył nasz mityng, wyszedł z tego mityngu przekonany, że on już wie, jak wygląda AA. Ano, właśnie… Ilu takich ludzi przyszło na 1-2 mityngi i odeszło? Na przykład dlatego, że zamiast Programu AA dostali porcję jęczydupstwa, użalania się nad sobą i hardcorowych opowieści o zepsutym gaźniku, zatkanym zlewie, aroganckim szefie, czy czymś tam jeszcze. To im zafundowaliśmy, a oni przyszli i odeszli… Jasne, można wzruszyć ramionami i uznać, że nie byli jeszcze gotowi… Tak? Czyżby? 
Jakie świadectwo wystawiliśmy Wspólnocie? Czy nowicjuszom dajemy Program AA? Bo może dajemy im coś zupełnie innego, coś, czego oni wcale nie potrzebują i nie chcą kupić, coś, co nie jest im potrzebne.
 
Jeszcze tylko jedna Tradycja… może Jedenasta. Anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych tradycji przypominając nam zawsze o pierwszeństwie zasad przed osobistymi ambicjami. Nie pomyliłem Tradycji? Pomyliłem, oczywiście, chodzi o Dwunastą. OK.
Dwa elementy: anonimowość i pierwszeństwo zasad przed osobistymi ambicjami. Specjalnie powtórzę: pierwszeństwo zasad przed osobistymi ambicjami – przed osobistymi ambicjami, a nie przed dobrem innego człowieka. To szabas jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabasu. To scenariusz mityngu jest dla grupy AA, a nie grupa i jej członkowie mają być niewolniczo podporządkowana scenariuszowi. Osobiste ambicje nie, ale dobro Wspólnoty, a zaraz za nim dobro każdego pojedynczego alkoholika, na pierwszym miejscu.
 
Anonimowość – temat rzeka, a więc przypomnę tylko pewne stwierdzenie Billa W. (cytat z „Jak to widzi Bill"): W niektórych grupach AA zasada anonimowości jest doprowadzona do absurdu. Członkowie tak kiepsko się ze sobą komunikują, że nie znają nawet swoich nazwisk ani nie wiedzą, gdzie kto mieszka. Przypomina to komórkę konspiracyjną. Mam wrażenie, że w Polsce doprowadziliśmy to do absurdu do kwadratu. Prawie nikt nie wie, jak się kto nazywa, ani gdzie mieszka. Nawet inicjał nazwiska jest tabu.
Doktor Bob też pisał o anonimowości (cytat z "Doktor Bob i dobrzy weterani": Ponieważ nasza Tradycja dotycząca anonimowości wyraźnie wytycza poziom graniczny, dla każdego kto zna angielski, musi być oczywiste, że zachowywanie anonimowości na jakimkolwiek innym poziomie jest pogwałceniem tej Tradycji. Uczestnik AA, który ukrywa swoją tożsamość przed innym uczestnikiem Wspólnoty, podając jedynie swoje imię, łamie tę Tradycję tak samo, jak ten uczestnik Wspólnoty, który pozwala, aby jego nazwisko ukazało się w prasie w powiązaniu ze sprawami odnoszącymi się do AA. Ten pierwszy zachowuje swoją anonimowość powyżej poziomu prasy, radia i filmu; ten drugi zachowuje swoją anonimowość poniżej poziomu prasy, radia i filmu – podczas gdy Tradycja ta postuluje, abyśmy zachowywali anonimowość na poziomie kontaktów z prasą, radiem i filmem). Przypominał, że anonimowość złamać można w dwóch wymiarach, bo zgodnie z Tradycjami przebiega ona na poziomie prasy, radia i filmu. I można ją naruszyć zarówno w jedną stronę, jak i w drugą.
Zasada anonimowości chroni zarówno mnie, jak i Wspólnotę przede mną i przebiega na poziomie prasy, radia i filmu. Nie gdzie indziej. Naruszeniem Tradycji będzie miało miejsce, jeśli wystąpię w telewizji i przedstawię się tam, jako przedstawiciel AA. Ale jeżeli mój podopieczny nie wie, jak się nazywam i gdzie mieszkam, to to także jest naruszeniem zasady anonimowości; takie samo. Jedno jest naruszeniem w górę, drugie w dół.
Ci ludzie (założyciele AA, weterani) 70 lat temu stworzyli genialny Program, który funkcjonuje bez większych zmian do dziś. Bardzo elastyczny, samodostosowujący się do rozmaitych zmian. Znakomity… Dopóki nie zacznę w nim grzebać, czy przerabiać po swojemu.
 
Odpowiedzi na większość pytań dotyczących Tradycji można znaleźć sięgając choćby do ich pełnej wersji. Mieliście okazję zobaczyć to podczas warsztatów Siódmej Tradycji, którą kilka dni temu u was prowadziłem. Mówiłem wówczas, czym są dotacje i okazało się, że wystarczyło przeczytać, jedno zdanie. I całe mnóstwo problemów natychmiast przestało istnieć, wątpliwości się rozwiały.
Mój sponsor mawia czasami nieco uszczypliwie: my w AA znamy literaturę AA. Ano, właśnie… Czy my w AA znamy literaturę AA? Bo jak nie znamy i zgadujemy, jak powinno być, to posługujemy się własnymi wyobrażeniami i przekonaniami. Jeśli czegoś nie wiem, bo nie mogę się dowiedzieć – trudno. Ale jeżeli nie wiem, bo mi się nie chciało przeczytać w jednej z podstawowych książek AA-owskich, to jest tragedia.
 
Mój sponsor zmusza mnie, bym każde zadanie ściskał do granic możliwości, abym swoje wypowiedzi formułował precyzyjnie, krótko i jasno – chce w ten sposób zobaczyć, czy ja rozumiem istotę rzeczy. Oczywiście teraz go nie słucham, plotę i plotę… W każdym razie zasadę anonimowości udało mi się ścisnąć do dwóch zdań:
1. O AA mówić wtedy, kiedy pytają.
2. Żyć tak, żeby pytali.
 
 
Dziękuję.
 
 
---
* Tekst powyższy, z oczywistych względów, nie jest absolutnie wiernym zapisem wypowiedzi zarejestrowanych podczas mityngu spikerskiego. Poprawione zostały różne przejęzyczenia i pomyłki, uporządkowane zostały cytaty, podano ich źródło itp. Oryginalnym nagraniem (w formacie .mp3) dysponują alkoholicy z Londynu.

piątek, 11 listopada 2011

Londyn bez znieczulenia

W czwartek wieczorem, jak prawie zawsze, brałem udział w mityngu swojej domowej (macierzystej) grupy AA, czyli „u Franciszków”. Choć tego samego dnia rano byłem jeszcze w Londynie, na ten mityng musiałem się wybrać – pierwsza rocznica grupy oraz inwentura były ważniejsze niż zmęczenie i chrypa. Mówiliśmy o Kroku Pierwszym, Drugim i Trzecim razem, bo zdajemy sobie sprawę, że jeśli nawet uznanie bezsilności ma dla alkoholika znaczenie kluczowe, to jednak bez zawierzenia i powierzenia niewiele z tej bezsilności wynika. Jako, że Program AA nie jest specyficznym sportem zamkniętych sal mityngowych, a jego efekty powinny być widoczne w codziennym życiu, opowiedziałem o podróży, z której właśnie wróciłem, czyli podzieliłem się własnym doświadczeniem. Bo wszystko zaczęło się dawno temu od mityngu spikerskiego… 

Londyn bez znieczulenia, czyli…
…PZPR w codziennym życiu alkoholika

Pewnego razu wybraliśmy się wraz z przyjaciółmi do Nysy (niewielkie miasteczko na Opolszczyźnie), na spikerski mityng AA. Spikerem miał być alkoholik z kilkumiesięczną chyba abstynencją i już samo to wydawało się frapujące, bo zwykle spikerami są osoby z długim, albo nawet bardzo długim stażem trzeźwienia. Spikerka ciekawa i zajmująca, ale o tym może innym razem. W przerwie mityngu spiker (aktualnie mieszkaniec Londynu), którego widziałem pierwszy raz w życiu, podszedł do mnie i… zaprosił na spikerkę do stolicy Wielkiej Brytanii. Uprzedziłem od razu, że w związku z wyraźnymi niedoborami środków płatniczych (skromna renta inwalidzka) oraz problemem z poruszaniem się (uszkodzony staw biodrowy i kręgosłup) może to być przedsięwzięcie logistycznie dość skomplikowane, kiedy jednak mój nowy znajomy stwierdził, że z tym gospodarze sobie poradzą i biorą to na siebie, nie pozostało mi nic innego jak się zgodzić. Kilkanaście minut później doszedłem do wniosku, że najpewniej zwariowałem już do reszty, ale nie wycofałem się – z różnych powodów zresztą: tak mi się dziwnie porobiło przez to całe trzeźwienie, że lubię dotrzymywać obietnic, a poza tym ciekaw byłem, jak to się robi na Wyspach Brytyjskich. A wyglądało na to, że robi się może i podobnie, ale bardzo szybko i tego właśnie byłem ciekaw.
 
Do Londynu poleciałem na początku listopada 2011. A co z tym powierzeniem i zawierzeniem, o którym wspomniałem wcześniej? Wybrałem się do obcego kraju, bez minimalnej nawet znajomości języka, bez pieniędzy, na zaproszenie alkoholika, którego widziałem tylko raz w życiu przez dwie godziny, którego nazwiska nie znam do dziś, nie mając przecież zupełnie żadnej gwarancji czy pewności, że ktokolwiek mnie z tego lotniska odbierze i jakoś się tam mną zaopiekuje. Osoby, z którą miałem się spotkać na lotnisku, jak się okazało bardzo atrakcyjnej pani w szykownym białym kapeluszu, też nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Zakrawało to na zupełne szaleństwo i dziesięć lat temu na takie zaufanie i powierzenie się zupełnie obcym ludziom  nie odważyłbym się na pewno. Widać jednak zaszła we mnie pewna zmiana…
 
Zaczęło się niezbyt szczęśliwie. Trochę błąkałem się po lotnisku (to jednak nie Wrocław, z którego startowałem), zmokłem i przemarzłem na parkingu, zorientowałem się, że zapomniałem leków, które powinienem regularnie zażywać, a jeśli dodać do tego fakt, że wstać musiałem w środku nocy, to i nic dziwnego, że byłem po prostu  rozdrażniony i mocno nieszczęśliwy. Zanim jednak zacząłem żałować całego tego przedsięwzięcia i zanim wyprodukowałem sobie przekonanie, że palnąłem głupstwo, gospodarze otoczyli mnie opieką i życzliwością o jakiej nawet nie marzyłem. W domach Moniki, Beaty, Andy’ego i Jacka znalazłem schronienie, własny pokój, wygodne łóżko i posiłki, na jakie u siebie niezbyt często mogę sobie pozwolić.
 
Jeszcze przed wyjazdem zaskoczyły mnie odrobinę pytania Tadeusza, przedstawiciela organizatorów, o to, czy zechcę poprowadzić…? czy zgodzę się uczestniczyć…? czy wezmę udział…? Wybrałem się tam w ramach praktycznej realizacji Dwunastego Kroku. Spiker na mityngu AA to służba, a ja byłem sługą (ewentualnie służącym, ale nie służebnym, bo takie słowo we współczesnym języku polskim nie występuje już w formie osobowej), który ma po prostu robić to, co do niego należy i to najlepiej jak potrafi. Tym niemniej wdzięczy jestem za taką kurtuazję. To było naprawdę miłe.
Gospodarze wypełnili mi czas po brzegi: każdego dnia służyłem jako spiker na mityngu, prowadziłem warsztat Tradycji, brałem udział w spotkaniu Intergrupy; dochodziły do tego dziesiątki godzin dyskusji panelowych. Po trzech dniach zacząłem chrypieć od tego gadania, ale dzielnie dotrwałem do końca – choć czasem zastanawiam się, jakim cudem wytrzymali ze mną sympatyczni i wyrozumiali Londyńczycy.
 
Zgodnie ze swoim przekonaniem, że pić umiemy wszyscy, więc opowieściami o piciu nikogo nie jestem w stanie nauczyć niczego dobrego, nie mówiłem na spikerkach o tym okresie mojego życia prawie wcale. Opowiadałem o Programie AA, o tym, jak zmieniło się dzięki niemu życie rodziny, bliskich, przyjaciół i moje, o sponsorowaniu, wreszcie o zastosowaniu w codziennym życiu, także tym pozamityngowym, Tradycji Wspólnoty AA. Tam, gdzie było to możliwe, prosiłem o pytania – ja oczywiście jestem przekonany, że najlepiej wiem, co słuchacze potrzebują i chcieliby usłyszeć, ale na wypadek, gdybym jednak nie miał racji, to chyba warto taką szansę stworzyć i wykorzystać. 
Zdawałem sobie sprawę, że w bardzo ograniczonym czasie – spiker ma do dyspozycji zwykle nie więcej niż trzydzieści minut – można zrobić dwie rzeczy: albo opowiedzieć gładką historyjkę, która ułatwi słuchaczom identyfikację z chorobą alkoholową i samym spikerem, i którą najprawdopodobniej zapomną po trzech dniach, albo można wsadzić kij w mrowisko, zaprezentować kilka kontrowersyjnych przekonań, wzbudzić żywe emocje, a nawet urazy. Pierwsze rozwiązanie gwarantuje sympatię i poczucie jedności, natomiast drugie daje szansę na to, że gdy spiker już zniknie z oczu, dyskusje nadal będą się toczyć, może ktoś sięgnie do literatury AA, by sprawdzić, na czym opierał on swoje przemyślenia, ktoś postanowi spróbować inaczej, ktoś tam upewni się, że po staremu jest jednak dla niego najlepiej itd. Nie jest to może regułą, ale podczas krótkich mityngów spikerskich wybieram zwykle drugie rozwiązanie, a w trakcie kilkudniowych warsztatów – pierwsze.
Trzeźwienie to jednak otwarta głowa i powrót do zdroworozsądkowego myślenia, a nie wyłączenie myślenia. Jeśli nawet nie od pierwszego dnia, to od pewnego momentu i w konsekwencji.
 
Bardzo byłem zadowolony z panelowych dyskusji w mniejszym gronie, a zadowolony byłem przede wszystkim dlatego, że – jako ludzie trzeźwi – nie marnowaliśmy czasu na przekonywanie się, który sposób i metoda realizacji Programu jest lepsza. Coś takiego jest zupełnie bezsensowne, bo przecież miernikiem nie są nasze przekonania, ale efekty. Albo ich brak.
U nas (Opole i spotkania tych grup, na które chodzę) można czasem usłyszeć: PZPR chłopie, PZPR! Nie, nie chodzi tu o Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, ale  o pewien skrót myślowy: Program, Zęby, Papierosy, Rodzina. Jeśli alkoholik z trzy-, cztero-, pięcioletnią abstynencją (i dłuższą!) barwnie opowiada, jak zrealizował w swoim życiu Program Wspólnoty AA, ale buzię nadal pełną ma zepsutych zębów, nadal okrada swoją rodzinę i lekkomyślnie ryzykuje życie i zdrowie (swoje i ich) paląc papierosy i jeśli jego stosunki z rodziną to nadal mieszanina żalów, uraz, wyrzutów sumienia, poczucia winy i krzywdy, to mogą pojawić się wątpliwości, czy faktycznie robimy ten sam Program…
Tak więc nie staraliśmy się udowadniać sobie, która metoda jest lepsza – wiemy już przecież, że zawsze kończy się to stwierdzeniem, że moja jest najmojsza – ale uczyliśmy się od siebie wzajemnie, starając się poznać i zrozumieć techniki, sposoby i metody, dzięki którym pełniej i bardziej skutecznie będziemy w stanie pomóc tym, którzy wciąż jeszcze cierpią. Odnoszę wrażenie, że jedno wydawało się nie budzić wątpliwości i chyba zgadzaliśmy się wszyscy, że siłą Wspólnoty i nadzieją na dla osób uzależnionych jest Program AA, a nie same tylko mityngi, sponsor, Bill W., albo taki czy inny podręcznik. Ważny jest Program trzeźwienia, Program poprawy jakości życia – o niego chodzi. Bo tu gra idzie o coś więcej, niż sama tylko abstynencja, zresztą… przecież wielu z nas było w stanie skutecznie utrzymywać abstynencję całymi latami, zanim Program Wspólnoty AA się o nas upomniał. W moim przypadku trwało to mniej więcej trzy lata. Nie, nie był to czas zupełnie zmarnowany, bo dzięki niemu przynajmniej zdobyłem pewność, że samo tylko niepicie nie zapewnia mi niestety pogody ducha, życiowej satysfakcji, świadomości bycia potrzebnym i wartościowym człowiekiem (mimo rozlicznych słabości), poczucia jedności i wspólnoty, wreszcie… miłości, a nawet szczęścia.
 
Rozważaliśmy też wizje przyszłości i choć dziś mogą się one wydawać futurystyczne, to kto wie… kto wie… Strona internetowa Intergrupy, Punkt Informacyjno-Kontaktowy (PIK) w Londynie, XIV Region AA na Wyspach Brytyjskich i to zanim powstanie on w Europie Zachodniej. Może nawet jakaś Konferencja Krajowa w Polsce mogłaby się zainteresować bliżej doświadczeniami alkoholików z polskojęzycznych grup w Londynie w temacie sponsorowania… Wspaniale jest mieć śmiałe plany i przyjaciół, z którymi można je weryfikować i realizować.
 
Nauczyłem się i dowiedziałem o sobie w tym Londynie bardzo dużo (nie wszystko było tak przyjemne jakbym sobie życzył), choćby to, że gdy jestem zmęczony, albo bardzo na czymś skoncentrowany, to nadal, niepostrzeżenie dla samego siebie, potrafię wskoczyć w stare buty, uruchomić wewnętrznego krytyka i wyrzucać sobie, że tu się pomyliłem, tam przejęzyczyłem, a na dokładkę czegoś zapomniałem. Ale takie konfrontacje są dla mnie niezbędne, bo przecież wiem już, że jak tak sobie samotnie siedzę i myślę, to przecież zawsze wymyślę, że dobrze myślę – i to dopiero jest tragedia. 
Laurent Gounelle pisał, że ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli, a ja, po stronie plusów, odnotowałem, że słuchanie innych i odklajstrowanie się od starych przekonań nie sprawia mi już tyle problemów, jak dawniej.
 
Dzięki tym spotkaniom, po raz kolejny przekonałem się i upewniłem, jak ważne jest w naszej Wspólnocie, by… nie tak, jak to zwykle bywa w świecie, gdzie spotkania związane są z ostrą wymianą poglądów i atakami na siebie nawzajem, gdzie uczestnicy próbują zakrzyczeć i zagłuszyć swoje słowa, nie... decydować powinna we wszystkich sprawach wola większości ... ale wszystkie decyzje powinny być podejmowane w mądrości, miłości i jedności z Bogiem, w atmosferze szacunku, cierpliwości, jedności i pojednania, żeby ludzie służyli sobie (pomagali, wspierali) nawzajem z pokorą w sercu i szacunkiem dla prawdy i sprawiedliwości*. 
 
Jedno tylko muszę jeszcze przemyśleć – chociaż nie, bzdury plotę, na pewno nie jedno, ale ta kwestia wydaje mi się wyjątkowo ważna – chodzi o przekonanie, że Program jest dla mnie. Tak, to oczywiste, to ja mam go realizować w praktyce, ale czy faktycznie dla mnie? Bo mnie się wydaje, że chodzi raczej o taką zmianę siebie, by to ludzie z mojego otoczenia, ci z którymi się stykam, wreszcie byli w stanie ze mną wytrzymać. I zastanawiam się, czy faktycznie może chodzić o to, o czym mówiłem w środę, podczas mityngu na Angel, to jest o realizację i wykorzystanie we własnym życiu Tradycji AA?
 
Jestem wdzięczny i dziękuję z całego serca wszystkim, którym mogłem w czymś pomóc. Przepraszam, jeśli komuś na odcisk nadepnąłem za bardzo. Dziękuję też za wszystko, co mi daliście, za wszystko, co mi zabraliście i wszystko, czego mi oszczędziliście. Do następnego spotkania, Drodzy Przyjaciele, kiedyś, gdzieś na Drodze Szczęśliwego Przeznaczenia. Niech Was Bóg błogosławi…
 
A ja? Zabieram się do studiowania i zastosowania we własnym życiu sugestii zawartych w przywiezionych materiałach, bo ponad wszelką wątpliwość parę rozwiązań chciałbym przeszczepić na tutejszy grunt.
 
 
--
* Tych, którzy zechcą szukać tych słów w literaturze AA informuję od razu, że nie jest to tekst AA-owski – znaleźć go można w Britain Yearly Meeting, Quaker Faith and Practice, a siermiężne tłumaczenie z czeskiego jest moje własne.  


wtorek, 1 listopada 2011

Badacze Pisma Świętego...

…we Wspólnocie AA w Polsce – Z notatnika alkoholika (odc.7)
 
Kilka razy miałem już okazję czytać i słyszeć, szydercze, drwiące, w każdym razie mocno pejoratywnie, nieomalże jak wyzwisko traktowane określenie, kierowane pod adresem różnych anonimowych alkoholików, a nawet całych grup: Badacze Pisma Świętego. Jako, że przykro mi zawsze, gdy przyjaciele z AA robią z siebie pośmiewisko, z powodu żenującej niewiedzy, albo popisują się rasizmem, wystawiając w ten sposób świadectwo całej Wspólnocie AA w Polsce, śpieszę z poniższym wyjaśnieniem.
 
Badacze Pisma Świętego jest to nurt religijny wywodzący się z chrześcijaństwa, zapoczątkowany w 1870 przez Charlesa Taze Russella w Pensylwanii (USA). Badacze Pisma Świętego uważali, że prawdy religijnej należy szukać tylko i wyłącznie w Biblii, a nie w kościelnych tradycjach i dogmatach. W 1931 najliczniejsza grupa Badaczy Pisma Świętego (związana z Towarzystwem „Strażnica”), przyjęła nazwę Świadkowie Jehowy. W hitlerowskich Niemczech byli oni prześladowani, więzieni i mordowani w obozach koncentracyjnych.
Traktowanie i używanie nazwy czyjegoś wyznania czy religii, jako obelgi, wyzwiska czy drwiny, uważam za niedopuszczalne i karygodne.
 
Pewnego razu ktoś zasugerował, że może chodzi tu o książkę pod tytułem „Anonimowi Alkoholicy”. Jeśli nawet zwana jest ona czasem Wielką Księgą, to jednak nadal nie jest Pismem Świętym, nie jest Biblią – takie porównania mogą być obraźliwe, deprecjonujące i nie do przyjęcia dla chrześcijan, a zwłaszcza katolików. Pismo Święte, Biblia, jest słowem bożym – autor Wielkiej Księgi, William Wilson, nie był bogiem i – z tego co mi wiadomo – nie jest nadal.
 
Inne, równie pokrętne tłumaczenie mówi, że ci „badacze pisma świętego”, to mieliby być rzekomo alkoholicy, którzy czytają i starają się zrozumieć literaturę AA-owską i zawarte w niej zalecenia, ale w to – od razu przyznam – uwierzyć nie jestem w stanie. Po prostu nie wydaje mi się możliwe, nie mieści mi się w głowie, by jeden alkoholik drwił z drugiego alkoholika, bo ten czyta, stara się zrozumieć i wdrażać w życie sugestie zawarte w literaturze Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. W książce pt. „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” można przeczytać: Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia… Jeżeli nawet ktoś dla siebie i swoich bliskich tego dobrego życia zupełnie nie pragnie (może i są tacy nieszczęśnicy, nie wiem, nie znam się, nie moja sprawa), to chyba jednak nie powinien innym w dążeniu do tego celu przeszkadzać, a ich starania wyśmiewać.



Więcej w moich książkach