poniedziałek, 28 czerwca 2010

Program działa gdy ja...

Woźniaków – wieś pod Kutnem. Mniej więcej w środku Polski. Parafia i kościół pod wezwaniem św. Michała Archanioła. I, co dla alkoholików najważniejsze, Dom Pielgrzyma z wygodnymi pokojami, znakomitą kuchnią oraz pomieszczeniami odpowiednimi do pracy grupowej. Od lat spotykają się tam uczestnicy internetowego warsztatu Krok po Kroku, żeby twarzą w twarz popracować nad Programem 12 Kroków Wspólnoty AA, podczas weekendowych warsztatów.
Opole – jedno z najmniejszych miast wojewódzkich, pipidówa na południowym zachodzie kraju, znana głównie z Festiwali Polskiej Piosenki i powodzi. Aktualnie sześć grup AA. Siódma w planach.



Ten Program działa, kiedy ja działam – przysłowie AA
(Woźniaków, czerwiec 2010)

Na początku XXI wieku sytuacja w Opolu przedstawiała się w przybliżeniu następująco: cztery czy pięć grup AA-owskich, takie same, albo bardzo podobne scenariusze mityngów często w rażący sposób naruszające Tradycje AA, Program AA, poza ceremonialnym odczytywaniem Kroków i Tradycji na początku każdego mityngu, był w zasadzie prawie zupełnie nieobecny, a wypowiedzi dotyczące realizacji poszczególnych Kroków zdarzały się sporadycznie. Pracowaliśmy wtedy głównie na „programie problemów i radości”, na tematach (dość często o charakterze religijnym) proponowanych alkoholikom przez Duszpasterstwo Trzeźwości w książeczce „24 godziny”, na wzruszających utworach poetyckich, które wprawdzie nie miały nic wspólnego z Programem Dwunastu Kroków, ale za to znakomicie poprawiały samopoczucie („Dezyderaty”, Orędzie serca”, „Jeśli zdołasz” itp.). 
Sponsorowanie praktycznie nie istniało, a jeśli nawet ktoś miał sponsora, to zwykle oznaczało to jedynie kartkę z numerem telefonu i obowiązkowym komunikatem „jakby ci się chciało pić, to dzwoń do mnie choćby w środku nocy”. Podobno – wiadomość nie potwierdzona – ktoś nawet spotykał się czasem ze swoim sponsorem, ale przypadkowe i nieregularne rozmowy dotyczyły głównie spraw bieżących i rozlicznych problemów podopiecznego z żoną, dziećmi, pracodawcą, urzędami itd.
Tragiczny brak chętnych do pełnienia służb. Z początkiem 2005 roku działalność grupy AA „Wsparcie” została zawieszona, gdyż nie znalazła się ani jedna osoba gotowa pełnić tam jakąkolwiek służbę.
 
Najpierw kilka, później kilkanaście osób, zaczęło coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że to chyba nie tak miało być, że nie o to chodzi. Oczywiście najlepszym probierzem były relacje z bliskimi i satysfakcja z trzeźwego życia. A raczej właśnie bolesny i dotkliwy jej brak. Mijały miesiące, nie piliśmy, ale… Swoją drogą powrotów do picia (tzw. wpadek, zapić) było wiele i często wracający używali określenia „i nawet nie wiem, jak znalazłem się w knajpie”. Pamiętam, jak odrobinę podśmiechiwałem się z tej dziwacznej teleportacji, ale z drugiej strony trochę mnie to jednak niepokoiło. Nie chciałem wrócić do picia w tak tajemniczy i niezależny ode mnie sposób.
 
Mieliśmy świadomość, a przynajmniej uzasadnione podejrzenia, że chodzi właśnie o Program, którego tak naprawdę zupełnie nie znamy, nie realizujemy i nijak nie wdrażamy w życiu. Wymyśliliśmy więc w akcie desperacji, że będziemy się w kilka osób spotykać raz w tygodniu po normalnym mityngu AA, na czymś w rodzaju warsztatów poświęconych poszczególnym Krokom. Zdaję sobie sprawę, że dziś może się to wydawać wręcz idiotyczne, ale tak to było – alkoholicy spotykali się specjalnie po mityngu, żeby dowiedzieć się czegoś o Dwunastu Krokach AA, bo na samym mityngu AA było to niemożliwe.
Cały cykl spotkań udało się przeprowadzić chyba tylko raz, w pozostałych przypadkach grupa rezygnowała z pracy i spotkań dość szybko, ale z prawdziwej słabości tego pomysłu zdałem sobie sprawę właściwie dopiero niedawno: jest rzeczą normalną, że ślepiec nie widzi drogi, ale czy jest szansa, że zobaczy ją siedmiu ślepców? Mieliśmy różny staż abstynencki, ale (prawie) równy, to jest zerowy, poziom wiedzy o Programie. Co mogliśmy wymyślić w tych warunkach?
 
Ktoś miał kuzynkę w Ameryce, ktoś pojechał do Strzyżyny, ktoś był na dłuższej delegacji na Śląsku… W każdym razie do naszego miasteczka i dość zamkniętego środowiska zaczynały napływać informacje z wielkiego świata. Wynikało z nich jasno, że bez sponsorowania, ale takiego z prawdziwego zdarzenia, nie mamy właściwe większych szans na istotną, liczącą się zmianę. Wierzyliśmy w tą koncepcję mniej lub bardziej, ale i tak nie mieliśmy już żadnych innych pomysłów, a i determinacja nasza była wielka, więc…
 
01.03.2008 odbyły się w Strzelcach Opolskich Pierwsze Warsztaty Sponsorowania organizowane przez Intergrupę Śląska Opolskiego. Prosiliśmy o pomoc i ją dostaliśmy. Przyjechali ludzie z różnych miejsc w kraju, ale głównie z tej części Śląska, w której rzekomo Wspólnota AA miała wyglądać zupełnie inaczej. Rzekomo, bo w to, co opowiadali, faktycznie trudno było uwierzyć. Tak trudno, że jeden z przyjaciół zaraz następnego dnia pojechał na ten Śląsk z rewizytą, ale tak naprawdę sprawdzić tam, na miejscu, u nich, czy nie zmyślali. No, bo jak niby wierzyć, że ponad połowa alkoholików na mityngu nie tylko ma sponsora, ale i z nim pracuje na Programie? W każdym razie wrócił z informacją, że mówili prawdę. Wtedy się zaczęło. Pisząc obrazowo, malutka śnieżna kuleczka powoli zaczęła się toczyć po zboczu.
Szukaliśmy dla siebie sponsorów i znajdowaliśmy ich, zapraszaliśmy spikerów, organizowaliśmy kolejne warsztaty sponsorowania, wysyłaliśmy delegatów na rozmaite AA-owskie warsztaty w całej Polsce. I chciwie słuchaliśmy ich, gdy wracali.
 
Gdzieś pod koniec 2009 roku, podczas mityngu grupy „Asyż” zauważyłem, że z obecnych na spotkaniu alkoholików przynajmniej 70% pracuje ze sponsorem, sponsoruje, albo i jedno i drugie. Przynajmniej, może więcej, nie wszystkich znam aż tak dobrze, żeby mieć pewność.
Wiosną 2010 roku przyszła lawina. Chętnych do pracy ze sponsorem jest już więcej niż sponsorów. Nowe doświadczenie – to boli, gdy trzeba odmawiać prośbie o pomoc. Podczas mityngów trzech grup, mówi się prawie wyłącznie o Krokach i Tradycjach, o pracy na Programie, o praktycznym wdrażaniu go we własnym życiu i o tym, jak się dzięki temu ono zmienia.
W czerwcu 2010 w Woźniakowie grupa z Opola była najliczniejsza. To swoisty ewenement, bo przecież są tu alkoholicy z metropolii, z Trójmiasta, Warszawy, Hamburga, Lwowa…
Wydaje mi się, że największe wrażenie w grupie Kroków IV-V (było nas wielu i pracowaliśmy w trzech grupach tematycznych) robią „młode wilki” z naszej, opolskiej drużyny – stosunkowo młodzi ludzie, z abstynencją kilkunastomiesięczną, którzy pracują rzetelnie ze sponsorami na Programie właściwie od swoich pierwszych dni, czy tygodni we Wspólnocie.
 
W ostatni dzień warsztatu, już ustalany jest termin kolejnego takiego spotkania: połowa października. Tym razem, po raz pierwszy, organizatorem warsztatów w Woźniakowie ma być Opole. To wyzwanie. Podczas drogi powrotnej wstępnie zastanawiamy się nad podziałem zadań. Mam wiele obaw, wahań i wątpliwości. W końcu zawsze przecież wygodniej jest przyjść na gotowe i za nic nie odpowiadać. Kilometry lecą. Wreszcie jednak decyduję się i szybko, zanim się rozmyślę i wycofam, deklaruję pracę przy przygotowywaniu materiałów. Bo używane aktualnie, a pochodzące ponoć z 1940 roku, w których znajdujemy sugestię, że Program 12 Kroków można „zrobić” podczas czterech jednogodzinnych sesji, zaczynają budzić pewne wątpliwości (prawdopodobnie chodzi o jakiś błąd w tłumaczeniu).
 
Kilkadziesiąt kilometrów dalej rodzi się kolejny pomysł: a może by tak tego typu warsztaty organizować częściej? I bliżej? Nie wszystkie przecież muszą być ogólnopolskie, czy nawet europejskie. A może chociaż jednodniowe, regionalne? Oczywiście, świetnie zdajemy sobie sprawę, że w warunkach weekendowych warsztatów nie da się zrealizować żadnego Kroku. Ale w przypadku dającego się odczuć głodu Programu, można je jednak znakomicie przybliżyć, zasugerować, pokazać w jaki sposób robią inni i co im z tego wychodzi, wreszcie - zmobilizować.
Niedługo powstanie pewnie nowa grupa w mieście. Ma ona dysponować wygodnym pomieszczeniem na wyłączność; przecież można by je wykorzystać także i…
 
 
Wspaniale jest mieć realne nadzieje i śmiałe plany, ale głównie i przede wszystkim trzeźwych przyjaciół u boku, z którymi wspólnie możliwa jest realizacja takich przedsięwzięć.


niedziela, 20 czerwca 2010

Problematyczna 2 Tradycja

Oryginalny tekst Drugiej Tradycji AA brzmi: „For our group purpose there is but one ultimate authority - a loving God as He may express Himself in our group conscience. Our leaders are but trusted servants; they do not govern”. Aktualnie, to jest latem 2010 roku, polskie tłumaczenie ma postać:  „Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą” i uważam je za ewidentną przyczynę tragedii tysięcy alkoholików i ich rodzin w naszym kraju.


Druga Tradycja AA – tragedia i przekleństwo polskich alkoholików

Siłą Wspólnoty Anonimowych Alkoholików oraz realną nadzieją dla osób uzależnionych  jest Program AA (oferta, propozycja), który można zawrzeć w trzech punktach, ułożonych w dokładnie takiej kolejności jeśli chodzi o ich wagę i znaczenie:
 
1. "Pisanie" (realizacja) Programu 12 Kroków AA ze sponsorem oraz sukcesywne wdrażanie go we własnym życiu.
2. Służby pełnione w grupie AA, ale również i poza nią, w Intergrupach, Regionach, Konferencjach itd.
3. Mityngi AA, podczas których dzielimy się doświadczeniami wynikającymi z dwóch poprzednich.
 
Mniej więcej trzydzieści pięć lat temu profesjonaliści (Dudrak, Grabowska, Matuszewska, Wierzbicki i inni) założyli u nas Wspólnotę AA.  Czemu na grunt polski przeszczepili same tylko mityngi – pozostanie już pewnie zagadką na zawsze. Chodzi mi głównie o ideę sponsorowania, bo struktury AA jakoś się tam z czasem wreszcie rozwinęły. Może nie rozumieli roli sponsorowania? Może rolę sponsorów automatycznie i w sposób naturalny przydzielili sobie? No mam pojęcia, w tej chwili to już tylko spekulacje i to może nawet niespecjalnie ważne. W każdym razie chwała im za Wspólnotę AA, na pewno zrobili to najlepiej, jak wówczas potrafili, i jeśli nawet nie przywieźli nam z Zachodu sponsorowania, to na pewno nie oni odpowiadają za to, że właściwie nie zaistniało ono w Polsce przez następne trzydzieści lat. Bo nie zaistniało, a niewielkie enklawy (kawałeczek Śląska, Opole, jakieś pojedyncze grupy rozrzucone po kraju), to jedynie wyjątki potwierdzające regułę.
 
Tak, uważam, że za brak sponsorowania we Wspólnocie AA w Polsce odpowiadamy my sami – członkowie AA. Jednak w dużej mierze odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi także, a może nawet i przede wszystkim, pokręcone, po prostu błędne (moim zdaniem) tłumaczenie tekstu Drugiej Tradycji.
 
W czym jest problem? Ano, w sławetnym authority, które na polski nie wiedzieć czemu przetłumaczone zostało, jako autorytet; może dlatego, że wygląda podobnie, nie wiem.
 
Jak to wygląda u nas w tej chwili? Tekst Drugiej Tradycji składa się z dwóch zdań, w których są trzy błędy w tłumaczeniu, i które właściwie nie mają ze sobą wiele wspólnego.  Drugie z nich, w którym leaders przetłumaczono, jako przewodnicy, zamiast liderzy (po co?), jest jasne i mniej więcej zrozumiałe (choć tu też mam wątpliwości, bo oni nami nie rządzą oznacza, że kimś jednak rządzą, ale nie nami): mandatariusze, rzecznicy, powiernicy i inni są od służenia, a nie rządzenia. Proste!
 
Niestety, ze zdaniem pierwszym jest dużo gorzej. Na jego bazie Anonimowi Alkoholicy w Polsce zbudowali cały system przekonań, który można określić jednym zdaniem: alkoholik nie powinien szukać sobie autorytetów w AA, albo i nigdzie indziej. Jest to oczywiście wersja uproszczona, bo analizując to zdanie dalej, można też dojść do wniosku, że nie ma po co jakoś specjalnie szukać „Jego woli wobec nas” (Krok Jedenasty), kiedy przecież w Drugiej Tradycji wyraźnie napisano, że ta wola Boga wyraża się w sumieniu grupy, a więc rozwiązania swoich problemów powinienem szukać podczas inwentury grupy, albo na spotkaniu Intergrupy, Rady Regionu itp. Ale to już zupełny absurd. Zresztą, Tradycji tej nikt nie zgłębia aż tak bardzo, bo przecież do szczęścia wystarczy, że alkoholik ma nie szukać autorytetów. Do szczęścia? A tak, właśnie, do szczęścia. Bo to przecież miód dla duszy wiecznie skoncentrowanego na sobie egoisty i egocentryka. To niejako „programowa” podpora przekonania, że nikt mi nie będzie mówił, co mam robić, przecież ja wiem najlepiej, czego mi trzeba, i wielu innych w tym stylu.
 
Gdybym nie uznał autorytetu lekarza w przychodni lub w poradni odwykowej, terapeuty, grupy AA, sponsora – już bym nie żył. Tragedią pijącego alkoholika jest przecież właśnie to, że nie uznaje on żadnych autorytetów, nikogo nie słucha i często aż do śmierci potrafi upierać się, że on sam wie wszystko najlepiej.
 
Tak oto dochodzimy do sedna problemu: Po co mi sponsor, jeśli ja i tak wiem najlepiej? Po co mi sponsor, który nie jest i nie może z założenia dla mnie żadnym autorytetem? Tradycja Druga nie zachęca alkoholików do odrzucania autorytetów! Choć wydaje się to być wyjątkowo kuszące.
 
W dyskusjach na ten temat często pada argument: no a jak twój autorytet/sponsor się napije, to co wtedy? A co niby ma być? – ja odpowiadam – Czy faktycznie, jak się  w środowiskach polskich AA sugeruje, oznacza to, że ja też muszę się napić? Bzdura!
 
Mam wrażenie, że nastąpiło tu jakieś kompletne pomieszanie pojęć. Przecież autorytet to nie idol! Mój sponsor, który jest dla mnie autorytetem, pomaga mi znaleźć moją własną drogę. Ja nie mam kopiować życia swojego sponsora – mam swoje. Natomiast do ślepego naśladowania nastolatki (i pewnie nie tylko) mają swoich idoli. Powtarzam: idol to nie to samo, co autorytet! Wystarczy sprawdzić w słowniku.
Dla dziesiątków tysięcy Polaków płci obojga autorytetem moralnym był Jan Paweł II. No, ale czy to oznacza, że wszyscy oni chcieli i chcą zostać papieżami? 
 
Przekonanie, że alkoholik nie może mieć we Wspólnocie autorytetów, stało się przekleństwem i tragedią wielu z nas; z zejściami śmiertelnymi włącznie. Oczywiście, często było to także tragedią naszych rodzin. I to nawet wtedy, gdy alkoholikowi udawało się utrzymywać abstynencję. Sama abstynencja jeszcze nie rodzi normalnych, zdrowych, trzeźwych relacji z innymi ludźmi – to chyba oczywiste. Motorem zmian może być program AA, ale… Program ten można byłoby poznać, zrozumieć, dowiedzieć się, jak go stosować w życiu, dzięki sponsorowi, ale jeśli tego sponsora lepiej nie mieć, bo jeszcze autorytetem (fuj, fuj!) jakimś by się stał, to…
I tak oto od lat trzydziestu tańczymy chocholi taniec w rytmie, cały czas tych samych przekonań, wyobrażeń, pustych deklaracji, za którymi tak naprawdę nie stoi żadne działanie. Tradycja Druga w obecnej wersji wspiera szalejącą samowolę.
 
Najmniej AA jest na mityngu AA. Sprowadzając ideę AA w Polsce tylko do samych mityngów, doczekaliśmy się chwili, w której Wspólnota i jej Program traktowane są u nas, jako mało ważny dodatek do terapii odwykowej. Taka poterapeutyczna grupa wsparcia połączona z klubem abstynenta.
 
Ale wracam do problemu tłumaczenia. Zwłaszcza tłumaczenia słowa authority. I zrozumienia określenia autorytet. Nawet według słownika języka polskiego autorytet jest to: społeczne uznanie, prestiż osób, grup i instytucji oparte na cenionych w danym społeczeństwie wartościach; osoby, instytucje cieszące się uznaniem; powaga, władza. Tak, także władza. Władza! Pamiętać też należy, że angielskie authority ma zakres znaczeniowy dużo szerszy, niż jego polski odpowiednik, tam jeszcze bardziej i częściej oznacza to właśnie władzę, zwierzchnictwo, zarządzanie.
 
Jak więc, moim skromnym zdaniem, brzmi naprawdę Druga Tradycja? A choćby i tak, to oczywiście jest tylko moja propozycja: Jedyną najwyższą władzą we Wspólnocie jest miłujący Bóg jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nie rządzą
I teraz okazuje się, że tekst tej Tradycji jest jasny, prosty, zrozumiały i spójny. Oba zdania dotyczą problematyki rządzenia, zarządzania, szefowania we Wspólnocie AA, a nie jakichś mętnych sugestii o rzekomej potrzebie, a nawet jakichś korzyściach wynikających ponoć z odrzucania przez alkoholików wszelkich autorytetów, co oczywiście wzmacnia samowolę.
 
Mam tylko nadzieję, że w interesie tych, którzy wciąż jeszcze cierpią, a niektórzy z nich to weterani, wieloletni członkowie AA w Polsce, ktoś wreszcie zrobi porządek z naszymi, AA-owskimi tekstami i tłumaczeniami.

sobota, 19 czerwca 2010

Krok 6 Programu 12 Kroków

Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.
(ang. Were entirely ready to have God remove all these defects of character.)

Jak rozumiem Krok 6 Programu 12 Kroków AA?

Jest to Krok, który wielu alkoholikom – i mnie także – na pierwszy rzut oka, i z daleka, wydawał się łatwy i prosty, ale kiedy przyszło do praktycznej realizacji, okazało się to, niestety, tylko złudzeniem. O ile jeszcze z uważnej lektury stosownego rozdziału „Dwunastu Kroków i Dwunastu Tradycji” można wyciągnąć pewne wnioski, co do samej idei tego Kroku, to praktycznych wskazówek, odpowiedzi na pytanie, „co ja mam konkretnie zrobić?”, nie znalazłem w sumie zbyt wielu.
„Walczyłem” z tym Krokiem (z Siódmym zresztą też) na warsztatach w Opolu, w Strzyżynie, wiele o nim czytałem, korzystałem z doświadczeń sponsora oraz alkoholików, którzy na ten temat mieli cokolwiek do powiedzenia, starałem się realizować we własnym życiu i wreszcie wypracowałem, na użytek swój oraz podopiecznych, pewną koncepcję dotyczącą samej istoty Kroku Szóstego, ale także metody jego praktycznej realizacji w życiu.
 
Największym moim błędem było oczekiwanie, aż Bóg sam odbierze mi wady charakteru, kiedy będę na to gotowy, a ta gotowość pojawić się miała u mnie, chyba jakoś tak… samoistnie, może w efekcie wieloletniego chadzania na mityngi AA? Kompletne nieporozumienie! Później znowu pakowałem masę sił i środków w targowanie się ze słowami „całkowicie” i „wszystkich”. Było to równie bezsensowne.
 
Tekst Kroku Szóstego można podzielić na dwie części: „Staliśmy się całkowicie gotowi…” oraz „… aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru”. Na początek część druga, łatwiejsza.
Proces uwalniania mnie od wad, to domena Boga, a nie moja. Ja mogę sobie oczywiście wyobrażać, że Bóg klaśnie w ręce, albo pstryknie palcami i w tym momencie wszystkie moje wady charakteru znikną, przestaną istnieć. To dziecinada i niepoważne chciejstwa. Ja nie wiem jakich technik, sposobów czy metod użyje Bóg, jaki będzie zakres Jego działania, ale przede wszystkim, ja nie mam na to zupełnie żadnego wpływu. W tej sytuacji, dalsze rozważania o tym, jak On to ewentualnie zrobi, są tylko stratą czasu – w najlepszym przypadku, bo w gorszym, oznaczać mogą próby przejmowania kompetencji Boga, narzucanie Mu własnej woli, pomysłów, oczekiwanych i akceptowanych rozwiązań.
Do mnie należy część pierwsza Kroku Szóstego, „Staliśmy się całkowicie gotowi…”, i pytanie podstawowe: co ja mam w takim razie zrobić, konkretnie, żeby stać się gotowym? Jakie działania podjąć, żeby tą gotowość w sobie zbudować? Program AA jest programem działania, a więc, co i jak mam robić?
 
W rozważaniach na temat Kroków Sześć-Siedem od lat bardzo przydaje mi się historia wskrzeszenia Łazarza, z Ewangelii świętego Jana. Oto w wielkim skrócie i uproszczeniu jej treść: Łazarz był ciężko chory. Jego siostry wezwały Jezusa, mając nadzieję na jego pomoc, być może na przywrócenie zdrowia bratu. Jednak zanim Jezus przybył na miejsce, Łazarz zmarł i został pochowany w pieczarze przywalonej kamieniem. Jezus wyraził gotowość wskrzeszenia Łazarza i do obecnych powiedział, żeby usunęli kamień nagrobny. Marta, siostra Łazarza zaprotestowała, twierdząc, że zwłoki Łazarza już cuchną, bo został pochowany cztery dni wcześniej. Jezus zdania nie zmienił, a więc ostatecznie ludzie odsunęli kamień. Wówczas Jezus wskrzesił z martwych Łazarza, który o własnych siłach wyszedł z grobu.
 
Pojawia się tu pytanie: dlaczego Jezus kazał ludziom usunąć kamień? Przecież Jezus był (jest) Bogiem. Miał moc wskrzeszenia Łazarza, a więc na pewno nie zabrakłoby Mu jej na odsunięcie kamienia – w końcu Bóg jest przecież wszechmocny, wystarczyłoby, by mrugnął, a kamień odtoczyłby się sam, albo rozpadł w pył i proch. Czemu kamień musieli odsuwać ludzie?
Jezus zrobił dokładnie to, co jest zarezerwowane dla Boga, coś, co leży całkowicie poza zasięgiem i możliwościami człowieka – wskrzesił zmarłego. Tego żaden człowiek nie byłby w stanie dokonać. Ludzie zrobili jednak to, co zrobić mogli – odsunęli kamień. Ważna wydaje mi się też kolejność – najpierw kamień, później wskrzeszenie.
W tym „przedsięwzięciu”, ale może w wielu innych także, może do dziś, ważne jest to, że są sprawy ludzkie i są sprawy Boskie. Wierzę, że Bóg – jakkolwiek Go nie pojmuję – pomoże mi, jednak pod warunkiem, że najpierw to ja wykonam swoją część zadania i że nie będę się domagał od Niego, żeby zrobił coś, z czym mogę i powinienem poradzić sobie sam. I tak właśnie, w moim przekonaniu, skonstruowany jest Krok Szósty: ja – gotowość, Bóg – uwolnienie.
Kiedyś, podczas mityngu DDA, słyszałem nieco inną wersję tłumaczenia tekstu Szóstego Kroku: „Staliśmy się całkowicie gotowi do współdziałania z Bogiem, w wyzbyciu się szkodliwych i nieskutecznych zachowań”. I, choć pewnie nie jest to tłumaczenie lepsze pod względem językowym, to niewątpliwie można przyznać, że „coś w tym jest”, a szczególnie to „współdziałanie z Bogiem”.
 
Skąd mam wziąć tę gotowość, która jest moją częścią zadania, jak ją stworzyć, zbudować i… po co? Pamiętając, że gotowość oznacza, że wiem, co zrobić, wiem, jak zrobić, wiem, kiedy zrobić (albo przynajmniej zacząć) oraz mam na tyle Siły duchowej, że podejmę działanie, nawet jeśli boję się, wstydzę lub po prostu mi się nie chce.
 
Pracując nad Czwartym i Piątym Krokiem zorientowałem się, że (czy trzeźwy, czy pijany) nadal mam wady charakteru, uświadomiłem sobie też, że ich w określonym celu i w określony sposób używam, a to nie jest sytuacja, która zapewniałaby mi komfort psychiczny. Przedtem mogłem obojętnie wzruszyć ramionami i skwitować taki problem słowami: „jak już po prostu tak mam”, ale teraz już się tak nie da. Pełna świadomość używania własnych wad charakteru dla jakichś tam swoich osobistych korzyści (materialnych, lub innych), wywołuje dyskomfort psychiczny, po prostu cierpienie. To nie jest stan, z którym byłbym gotów na dłuższą metę się godzić. Wyjścia z tej sytuacji są dwa: albo alkohol i natychmiastowa ulga, albo poważna realizacja Szóstego Kroku (i dalszych). Jeśli nie wspominałem dotąd o popularnym w AA określeniu, w którym alkoholicy nazywani są ludźmi „skazanymi na rozwój”, to teraz jest chyba na to odpowiednia chwila.
 
Gotowość. Kiedy stałem się gotowy do rozstania z alkoholem? No, cóż… dopiero wtedy, kiedy okazało się, że straty są zdecydowanie większe od zysków. Kiedy konsekwencje picia przywaliły mnie tak, że nie miałem już właściwie żadnego pomysłu na swoje dalsze życie, z alkoholem, czy bez niego – stałem się wreszcie gotowy do podjęcia określonych działań.
Czy w przypadku wad charakteru historia musi się powtarzać? Czy rzeczywiście muszę najpierw ponieść koszmarne konsekwencje ich używania, bym w końcu stał się gotowy do rozstania z nimi? Specjalnie zwracam tu uwagę na słowo „muszę”. Jeśli „kocham” szybko i niebezpiecznie jeździć samochodem (lekkomyślność, nieodpowiedzialność, lekceważenie zdrowia i życia własnego i innych ludzi), to czy faktycznie muszę spowodować wypadek i kogoś zabić, zanim się w końcu opamiętam? Jeśli namiętnie kłamię i oszukuję innych ludzi, to czy muszę doczekać się wyroku sądowego, albo „tylko” usunięcia z towarzystwa, zanim zdecyduję się zacząć działać? Jeśli odpowiedzi na takie pytania z jakiegoś powodu nie potrafię udzielić sam, mogę poszukać ich przy pomocy sponsora.
 
Kłamię. Pozornie już nie chcę tego robić, ale jednak… nadal robię. Czemu pozornie? Bo jeśli nadal kłamię, to widocznie w dalszym ciągu mam z tego więcej korzyści niż strat. Korzyści, z których najwyraźniej nie chcę rezygnować. Co może w tej sytuacji zrobić człowiek trzeźwy? Może w przemyślany sposób zacząć podnosić poziom kosztów sam, zanim w sposób lawinowy i niekontrolowany zwalą się one na niego. Chodzi tu o to, żeby zyski i korzyści z kłamstwa przestały być aż tak bardzo opłacalne. I tu okazuje się, że ja przecież bardzo dobrze wiem, jak to zrobić! Jeśli postanawiam, że do każdego kłamstwa będę się przyznawał osobie okłamanej, i będę to postanowienie realizował z żelazną konsekwencją, to niewątpliwie bardzo szybko dojdę do wniosku, że kłamać chyba się jednak aż tak bardzo nie opłaca.
Przypomina mi się w związku z tym stare, ludowe powiedzenie, dotyczące grzechu kradzieży i warunków jego odpuszczenia: „grzech nie będzie odpuszczony, póki wziątek nie zwrócony”. Jaki sens ma kradzież, jeśli zagarnięte mienie, rzeczy, przedmioty, trzeba zwrócić? Dokładnie tę samą metodę stosowaliśmy w jednostce wojskowej, kiedy nasze własne wulgaryzmy przybierały takie rozmiary, że po prostu nam samym to już przeszkadzało – rozwiązaniem okazała się skarbonka, do której wrzucić należało dwa złote za każde przekleństwo. Po kilku dniach plugawe odzywki należały już do rzadkości. Metoda kontrolowanego podnoszenia poziomu strat, nie jest więc ani niczym nowym, ani żadnym epokowym odkryciem. Tyle tylko, że wcześniej nie życzyłem sobie nic o niej wiedzieć, ani choćby pamiętać.
 
Gotowość do przyjęcia konsekwencji własnego postępowania, jest ważną częścią składową gotowości z Szóstego Kroku. Jest także miarą mojej trzeźwości. Ale uwaga! W tym momencie bardzo łatwo jest o pewne nieporozumienie. Czy, choćby w powyższym przykładzie z kłamstwami, jeśli nie chcę zdecydować się na natychmiastowe przyznawanie się do nich, jeżeli – mówiąc wprost – nadal chcę używać tej wady, to, czy oznacza to i świadczy, że jestem złym człowiekiem? Stop! Rozważania te nie dotyczą ocen moralnych, a więc ich wynik nie zawiera się w kategoriach dobra i zła. Mówimy o trzeźwości i gotowości. Albo o ich braku. O moralności – nie. Tym razem nie. Jeśli świadomie, po rozważeniu wszelkich „za” i „przeciw”, decyduję się nadal używać wady kłamstwa i jeśli jednocześnie jestem w pełni gotowy na przyjęcie wszelkich konsekwencji takiego wyboru, nawet tych, których jeszcze nie znam, nie spodziewam się, a nawet nie wyobrażam, to – w pewnym sensie – w porządku.
Jeśli jednak nadal chciałbym oszukiwać, zwodzić i okłamywać wszystkich, których tylko zdołam oraz czerpać z tego działania określone profity, ale w sytuacji, gdy „sprawa się wyda”, czyli wtedy, kiedy pojawią się konsekwencje, będę starał się ich uniknąć, przerzucić na kogoś innego, to takie postępowanie z trzeźwością nie ma kompletnie nic wspólnego. Przypomina za to małe dziecko, które chce się bawić klockami, ale później odmawia udziału i pomocy w ich sprzątaniu, albo… czynnego alkoholika i jego naiwne, a nawet często wręcz bezczelne próby uniknięcia odpowiedzialności za własne zachowanie, życiowe wybory i decyzje. To jest po prostu „pijane myślenie”.
Na przykładach kłamstwa, złodziejstwa i przeklinania, pokazałem metody i sposoby (na pewno jest ich dużo więcej) budowania własnej gotowości do rozstania z określoną wadą charakteru. To moje zadanie. Reszta w rękach Boga – jakkolwiek Go pojmuję.
 
W rozdziale dotyczącym Kroku Czwartego wspominałem o skrzynce z „narzędziami”, którą zawsze mam przy sobie. Noszę w niej między innymi kłamstwo, złodziejstwo, lenistwo, zarozumialstwo, pychę i wiele innych. Zwykle, choć nie zawsze tak być musi, nie jestem w stanie wyrzucić żadnego z tych narzędzi ze skrzynki, ale tym, co ja mogę zrobić, jest codzienne, każdego dnia podejmowane na nowo staranie, by tego narzędzia nie wyjmować i nie używać. Jeśli będzie mi się to udawało coraz częściej, kiedy będzie już pochłaniało coraz mniej mojej uwagi, pewnego razu, może się okazać, że w swojej skrzynce, właśnie tego jednego narzędzia już w ogóle nie mam – to pomoc i ingerencja Boga. Wydaje mi się, że warto pamiętać o tym, że ta boska pomoc i ingerencja nie musi oznaczać tylko „znikania” wad charakteru. Czasem może sprowadzać się do rady, sugestii, podpowiedzi przekazanej za pośrednictwem innego człowieka: „idź na mityng, zgłoś się do lekarza…”.
 
O Kroku Szóstym, w jednym zdaniu, mógłbym krótko powiedzieć: rób swoje, buduj gotowość i bądź pewien, że Bóg (jakkolwiek Go pojmujesz) pomoże wtedy, kiedy już wykonasz swoją część pracy, albo kiedy problem rzeczywiście przerośnie twoje własne możliwości.