środa, 26 kwietnia 2023

Szukanie łatwiejszej drogi

Po kilku mityngach w tym roku, stacjonarnych i on-line, odkryłem z zaskoczeniem, że szukanie łatwiejszej, łagodniejszej drogi prawdopodobnie w AA nie skończy się nigdy.

Myśleliśmy, że możemy znaleźć łatwiejszą, łagodniejszą drogę [WK, s. 58].

Ten cytat z WK dotyczy realizacji Dwunastu Kroków, a ja dość długo uważałem, że to szukanie łatwiejszej drogi rzeczywiście dotyczy tylko trudów Programu. Znowu i znowu, i znowu nie miałem racji. Anonimowi Alkoholicy szukają łatwiejszych – według nich – rozwiązań w każdej dziedzinie wspólnotowego funkcjonowania. Oczywiście nie wszyscy i nie zawsze, ale… Jeżeli krótkotrwałe zyski zamiast długofalowych efektów wybierają nowicjusze lub czynni alkoholicy, to i nic w tym dziwnego, ale jeśli na łatwiznę próbują iść alkoholicy po Programie, z kilkuletnią abstynencją, to obawiam się, że coś tu poszło nie tak.

Czy człowiek trzeźwy, dorosły, dojrzały, normalny, jest odpowiedzialny, zdolny do ponoszenia konsekwencji swoich decyzji, wyborów, postaw, zachowań? Wydaje się oczywiste, że jest. A jak nazwać kogoś, kto chciałby pełnić określone funkcje, zajmować stanowiska, pełnić służby, podejmować decyzje, ale nie życzy sobie odpowiedzialności z tym związanej?

W lutym 2009 pisałem:
„Wydaje mi się, że od samego początku, od narodzin, Wspólnota AA nieustannie musi się przeciwstawiać dwóm poważnym zagrożeniom. Jednym z nich jest – nie zawsze uświadomiona – wewnętrzna potrzeba stworzenia organizacji, a drugim ciągoty i pokusy o charakterze sekciarskim”*.
Co jest takiego kuszącego w organizacji? Przepisy. Prawa. Reguły. Regulaminy. Zasady. Normy. Czemu są tak pożądane? Bo przepisy i inne takie zawsze uwalniają od potrzeby myślenia, często od potrzeby działania, ale przede wszystkich od odpowiedzialności za samego siebie.
"My „byśmy chętnie dla ciebie to zrobili, ale – sam rozumiesz – nie możemy, bo… przepisy nie pozwalają”. Unikanie osobistej odpowiedzialności za własne postawy, zachowania, decyzje, chowanie się za przepisami i zasadami, to jest także łatwiejsza, łagodniejsza droga. Wyjątkowe świństwo w przypadku alkoholików polega na tym, że te przepisy i zasady najpierw sami sobie wymyśliliśmy, nikt nam ich siłą nie narzucił.

Gdybyśmy postępowali według zasad, ktoś musiałby je najpierw ustanowić i, co byłoby jeszcze trudniejsze, wymusić ich stosowanie. Doświadczenie pokazuje, iż zwykle kończy się to sporami pomiędzy ustanawiającymi, przede wszystkim w kwestii rodzaju zasad. Gdy zaś przychodzi moment wyegzekwowania danego rozporządzenia... Odpowiedź nasuwa się samoistnie. [„Język serca”]

Bill pisał, że nawet jeśli już się wymyśli te zasady, przepisy i rozporządzenia, to pojawi się problem z ich egzekwowaniem, ale nie przewidział, że w takiej Polsce znajdzie się wielu chętnych do terroryzowania reszty, wymyślonymi przez siebie przepisami.

Wiele lat temu, kiedy jeszcze „Język serca” nie był oficjalnie przełożony, trzy-cztery grupy AA z Opola zmodyfikowały scenariusze swoich spotkań. W nowych wersjach nie było przyjmowania do AA, nie było odczytów tekstów spoza AA, ale przede wszystkim nie było żadnych zakazów, nakazów, regulaminów, zarządzeń i rozporządzeń. Początkowo było wiele obaw i „czarnych scenariuszy”, na przykład, że jak się alkoholikom nie przeczyta wyraźnie, co im wolno, a co nie, to będzie chaos, bijatyki, przekrzykiwanie się. Więc uzgodniliśmy, że to tylko na próbę, że jak się nie uda, to wrócimy do starych rozwiązań.
Kilku z nas było wtedy o powodzenie tej operacji zupełnie spokojnych. Do czego odwołają się dorośli ludzie, kiedy nie dostaną regulaminu? – zastanawialiśmy się – ano pewnie do znanych wszystkim, wyuczonych zwykle jeszcze w dzieciństwie zasad dobrego wychowania. I tak właśnie się stało, tak było.
Alkoholizm to poważna psychiczna choroba, ale to nie znaczy, że alkoholicy są aż takimi chamami, że kompletnie nie wiedzą, jak się zachować w grupie. Natomiast drobne potknięcia, jeśli się zdarzały, a zdarzały bardzo rzadko, od ręki załatwiał prowadzący – przecież do takich właśnie zadań ta służba została powołana. Nie jestem tylko pewien, czy wszyscy o tym wiedzą...

Czasem zastanawiam się, czy w AA potrzebujemy trzeźwych, przebudzonych duchowo alkoholików, czy może znawców zasad, regulaminów i rozporządzeń? Czy alkoholik pełniący służbę powinien uczyć się współdziałania i porozumiewania się z innymi, czy może najważniejsze jest, żeby przyswajał zbiory jakichś praw, rzekomo obowiązujących w AA i chował się za nimi?

Innymi słowy, w AA nie ma żadnych nakazów ani zakazów [cytat z „Doktor Bob i dobrzy weterani”].


Nie zapominajcie jednak o Zasadzie 62 przytoczonej w Tradycji 4 – Nie traktuj sam siebie, do cholery, tak strasznie poważnie!”.


---



sobota, 22 kwietnia 2023

Brak świadomości istoty AA

Kiedy około ćwierć wieku temu trafiłem do AA, od dawna powtarzano tam (także na terapii) historyjkę o bokserze, który nie może zrozumieć, że jego przeciwnik jest od niego wielokrotnie silniejszy, i wiecznie obrywa, ale stale szuka sposobu na wygranie walki, której z założenia, wygrać się nie da. Powtarzałem to i ja, z nadzieją, że pomoże to mnie i innym zrozumieć bezsilność wobec alkoholu. Powtarzałem też – w dobrej wierze – mnóstwo historyjek zasłyszanych w tym środowisku. Musiałem wiele razy przeczytać Wielką Księgę oraz, początkowo nieoficjalnie rozprowadzane historie osobiste, żebym zrozumiał, że spora część z tych opowieści nie ma nic wspólnego z filozofią AA, a bywa że wręcz przeciwnie.
Tym, którym wydaje się, ze filozof to znane wyzwisko, a filozofia, to jakieś bzdety, wyjaśniam, że w tym przypadku przyjmuję, że filozofia Anonimowych Alkoholików, to ogólne zasady i idee leżące u podstaw powstania i funkcjonowania Wspólnoty AA, ewentualnie poglądy, przemyślenia i system wartości członków AA, tworzący spójną całość.

Podstawą filozofii AA, czyli fundamentem rozwiązania problemu alkoholizmu, jakim Wspólnota dysponuje od prawie 90 lat, jest zrozumienie i pogodzenie się, że uzdrowić alkoholika może tylko Bóg. TYLKO. TYL-KO. T-Y-L-K-O. Jak jeszcze trzeba to napisać, żeby zostało zrozumiane?
Abstrahując, to dlatego właśnie za absurdalny uważam pomysł ateistów, żeby z filozofii/metody/sposobu AA usunąć Boga, czyli jedyną Siłę, która uzdrawia. Trzeba jeszcze raz? JEDYNĄ. To tak, jakby ktoś chory chciał pójść do szpitala, ale żeby nie było tam lekarzy, lekarstw i żadnych zabiegów, bo on w to wszystko nie wierzy.
Jasne, są w WK pewne elementy „psychologii moralnej”, są Kroki, jako zbiór czynności do wykonania, ale ich zadaniem jest zbliżyć alkoholika do Boga, który rozwiąże ten jego problem.

A wracając do boksera i podobnych porównań. Bokser stale wychodzi na ring i obrywa, bo nie wie, że jest bezsilny wobec przeciwnika, więc nie pomogą żadne nowe diety, buty, treningi. W tym momencie ktoś mu mówi, że jest bezsilny, bokser nawet w to wierzy i… I co? Odchodzi na zawsze i przestaje być bokserem? Czyżby? Wiedza o alkoholizmie i o własnej bezsilności nie leczy alkoholizmu. A szkoda.

Wiedza o samym sobie – z pewnością to była odpowiedź. Ale nie była, bo nadszedł ten potworny dzień, kiedy znowu się napiłem [WK, s. 7]

Gdyby leczenie alkoholizmu polegało na uświadomieniu choremu jego bezsilności (rozmowa, wyjaśnienie, ewentualnie odpowiedzi na kilka pytań) i takie działanie przynosiłoby efekty, to powrót do zdrowia zajmowałby mniej niż godzinę. Ale wiedza o alkoholizmie i świadomość bezsilności, nie powoduje, że ta bezsilność przestaje istnieć. Zdarza się, i to na szczęście dość często, że realizacja Programu pomaga nie pić, a bywa że i poprawić jakość swojego życia, ale bez prawdziwego przebudzenia duchowego, nie ma mowy o wyleczeniu z alkoholizmu, w takim zakresie, w jakim jest to możliwe.

To wszystko jest zawarte w książce „Anonimowi Alkoholicy”, ale próba odrzucania, jakby niedostrzegania pewnych treści, czytanie wybiórczo i tylko tego, co nam pasuje do własnych przekonań, nie wydaje się rozwiązaniem skutecznym. Widać to zresztą po mizernych efektach.

Czujemy, że potrzebne jest coś więcej niż ludzka siła, aby doprowadzić do całkowitej zmiany psychiki pacjenta [WK, s. XXXVIII]

Byliśmy w sytuacji, kiedy życie stało się dla nas nie do zniesienia, i znaleźliśmy się w miejscu, z którego przy pomocy ludzkich sił nie było powrotu [WK, s. 25].

Nasze ludzkie zasoby – mobilizowane wolą – nie wystarczyły i kompletnie nas zawiodły [WK, s. 45].

Powtórzmy: alkoholik niekiedy nie ma skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Poza bardzo rzadkimi wyjątkami ani on sam, ani żaden inny człowiek nie potrafi jej zapewnić. Jego obrona musi nadejść od Siły Wyższej [WK, s. 43].

Dobra wiadomość jest taka, że Wspólnota nie jest związana z żadną konkretną religią. Zresztą… alkoholik nie potrzebuje religii, zwłaszcza jakiejś określonej, ale niewątpliwie potrzebuje Boga.

Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru [WK, s. 28].

A o terapeutycznie zniekształconej bezsilności w polskiej wersji AA, pisałem całkiem niedawno:


Przypominam, że nie jest to oficjalna wykładnia rozwiązania AA, o ile w ogóle jest jakaś oficjalna. Może w to wierzę, może nie... ludzie zmieniają przekonania i poglądy - wolno im. :-)

wtorek, 18 kwietnia 2023

Rozwiązanie nie dla każdego

Chorób na świecie trapiących ludzi jest całe mnóstwo, więc na potrzebę teoretycznych rozważań wymyśliłem jeszcze jedną, chorobę X – paskudną i potencjalnie śmiertelną. Po latach badań naukowcy opracowali lekarstwo na chorobę X, ale okazało się, że nie jest ono skuteczne dla wszystkich, że wracają do zdrowia tylko ci chorzy na X, którzy mają oczy niebieskie lub brązowe. W pozostałych przypadkach lekarstwo nie działa. Na razie nie wiadomo, dlaczego tak jest; genotyp, fenotyp, jakiś fragment łańcucha DNA, który odpowiada za kolor oczu i jednocześnie za skuteczność lekarstwa? W każdym razie badania trwają, więc może kiedyś…

Przedmiotem moich rozważań jest postawa, zachowanie, przekonania, reakcja chorego na chorobę X, który ma oczy zielone. Co bym robił/zrobił, gdybym to ja nim był? Możliwości jest wiele, ale pokażę dwie skrajne.

a) Cieszę się, że tylu ludzi może wyzdrowieć. Jeśli nawet im troszkę zazdroszczę, to bez zawiści. Jasne, smutno mi, że dla mnie rozwiązania jeszcze nie ma, ale nie użalam się nad sobą i mam nadzieję, że może kiedyś, bo w końcu badania trwają. Biorę udział w składkach na dalsze badania.

b) Jestem wściekły i rozgoryczony. Mam niewielkie pretensje do naukowców, że dla zielonookich leku nie wynaleźli, ale jednak najbardziej nienawidzę tych zdrowych, wyleczonych niebiesko- i brązowookich. Co sobie s…syny wyobrażają, że są lepsi ode mnie?! Zakładam stowarzyszenia, fundacje i organizacje, bo chcę wymusić, żeby producenci leku usunęli z niego ten składnik, który związany jest z kolorem oczu. Tak, wiem, że wtedy lekarstwo nie będzie działać już na nikogo, ale mam to gdzieś, bo jak zielonoocy nie mogą wyzdrowieć, to niech nikt nie może – ma być po równo, bo tylko tak jest sprawiedliwie. Tych wyleczonych oskarżam (po cichu i za plecami) o rasizm i szykany. To ci wyleczeni mają coś zrobić, żeby i mnie dało się wyleczyć. Uważam, że to ich obowiązek.

Zwariowany przykład, prawda? Ale kolor oczu, to tylko jedna z wielu opcji. Niektóre mogą być bardziej realne. Na przykład: rozwiązanie jakiegoś problemu, nie wiem jakiego, jakiegoś, dostępne jest tylko buddystom. Ale ja nie jestem buddystą. I do kogo powinienem mieć żal i pretensje, do buddystów, czy do Buddy? Kto powinien coś z tym zrobić, Budda, czy buddyści?

Chodzi mi o postawę życiową w momencie, gdy okazuje się, że czegoś mieć nie mogę, chociaż inni mogą. Nie mogę ze względu na jakieś moje ograniczenia, braki, słabości, cechy itp. Jak się w takiej sytuacji znajdę?

We Wspólnocie AA znalazłem się po stronie tych, którzy mają. W pewnych przypadkach obserwowałem postawy tych, którzy mieć/uzyskać (trzeźwości) nie mogą. Nie wiem, dlaczego, ale wiem, że to nie musi być ich wina. Jeden, a obserwuję go od lat, nie traci nadziei i stale wraca. Większość jednak aż kipi urazami do AA i trzeźwych alkoholików. Domagają się też zmian...

piątek, 14 kwietnia 2023

Rozważania o wierzeniach

Trzy elementy skłoniły mnie do rozważań na temat wiary lub religii uczestników mityngów. Pierwszy z nich, rzecz jasna, to wypowiedzi alkoholików podczas mityngów.

Drugi. Dawno, dawno temu zaintrygował mnie test na stronie:
Trzeba w nim było odpowiedzieć na 20 pytań dotyczących koncepcji Boga, życia pozagrobowego, ludzkiej natury itp. W efekcie system Belief-O-Matic podpowiadał, jaka religia pasuje do tych konkretnych przekonań. Żeby to miało sens, trzeba odpowiadać zgodnie z prawdą, a nie dopasowywać odpowiedzi do religii, do której się przyzwyczailiśmy. Tak więc odpowiadanie w stylu: jestem protestantem, a więc wierzę, że… nie ma najmniejszego sensu. Potrzebna jest uczciwość, odwaga i otwarta głowa, bo może się okazać, że moja religia zupełnie nie pasuje do moich wierzeń i przekonań. W każdym razie odpowiadałem szczerze na pytania o to, w co wierzę, co jest dla mnie ważne w tym temacie bardziej, a co mniej.

Trzeci. Książka zmarłego niedawno filozofa, historyka idei, nauczyciela akademickiego, Marcina Króla, „Klęska rozumu”. W skrócie: książka pokazuje, jak wiele najważniejszych wydarzeń w historii najnowszej, wynikało z głupoty, uprzedzeń, osobistych sympatii i antypatii, przypadku, niedoinformowania, a nie trzeźwego myślenia i zdrowego rozsądku. A przecież konsekwencje wielu z nich ponosimy do dziś i na pewno jeszcze latami.

A wracając do tych wierzeń… dużo razy w ostatnich 3-4 latach, bo wcześniej jakoś nigdy, słyszałem na mityngach przekonanie, że na Ziemi dzieje się to i tylko to, czego chce Bóg, że każde zdarzenie jest wyrazem Jego woli. Także moje postępowanie czy zachowanie. Jeśli coś zrobiłem, to widocznie taka była wola Boga.
Mając jakie takie pojęcie o Piśmie Świętym, a więc i Drugim Przymierzu, którego symbolem jest tęcza, zdaję sobie sprawę, że te akurat przekonania nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem – Bóg chrześcijan dał tu, na ziemi, ludziom wolną wolę. Nie są oni bezwolnymi marionetkami w Jego rękach. Jednak najważniejsze jest chyba coś innego: przecież nic w tym złego, że to nie chrześcijaństwo. W AA nikt nie ma obowiązku być mahometaninem, chrześcijaninem, muzułmaninem, buddystą, hinduistą… Dlatego właśnie powstało określenie „Bóg, jakkolwiek Go pojmuję”, i po to, by uczynić naszą Wspólnotę dostępną dla wszystkich.

Mój przyjaciel zasugerował coś, co wydawało mi się wtedy nowatorską ideą. Powiedział: „Dlaczego nie wybierzesz swojej własnej koncepcji Boga?” [WK z 2018 roku, s. 12].

Jak widać, można nawet stworzyć jakąś własną, prywatną koncepcję, jeśli żadna ze zorganizowanych religii nie pasuje. Natomiast jedno jest ewidentnie mocno szkodliwe – oszukiwanie siebie i innych. Wmawianie – sobie i innym – że jest się wyznawcą religii X, podczas gdy tak naprawdę nie wierzy się w jej doktryny, a wielu z nich nawet się nie zna. Oszukiwanie zawsze źle się kończy, prędzej lub później, i nie jest ważne, że wynikało z rozpaczliwego pragnienia stania się kimś podobnym do innych lub ze strachu, że nie można (nie wolno? nie wypada?) mieć inaczej niż sponsorka/sponsor.

Do zdrowia nie wracają ludzie, którzy nie mogą lub nie chcą poddać się całkowicie temu prostemu programowi. Zazwyczaj są to mężczyźni i kobiety, którzy nie potrafią zachować uczciwości wobec samych siebie. Istnieją tacy nieszczęśnicy. To nie ich wina, prawdopodobnie tacy się urodzili. Z natury swej nie są zdolni pojąć, a tym bardziej zmienić sposobu życia na taki, który wymaga bezwzględnej uczciwości [WK z 2018 roku, s. 58].


sobota, 8 kwietnia 2023

Wspomnienie o Bronisławie

Kilkanaście lat temu dostałem ten tekst z informacją, że pochodzi z „Gazety Wyborczej” z lutego 2000. Na stronach GW go nie znalazłem. Podobno był też publikowany na Interii, ale i tam nie udało mi się go odszukać. W każdym razie wdzięczny jestem komuś, kto go napisał (Wytulani?) i przechował przez wszystkie te lata (Staszek z Krapkowic?).

„Pomógł innym – Wspomnienie o Bronisławie Pasiece.

Na początku stycznia zmarł Bronisław Pasieka, założyciel pierwszej na Opolszczyźnie wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Wspólnota ta powstała 16 lat temu w Krapkowicach i miała na celu pomóc zdrowieć z alkoholizmu jak największej liczbie osób uzależnionych od alkoholu. „Człowiek o wielkim sercu”; „wspaniały przyjaciel" – tak mówili o nim jego przyjaciele i znajomi.
– Zawsze mogłem przyjść do niego, kiedy nie opuszczała mnie myśl o tym, aby się napić, kiedy wódka śniła mi się po nocach. Potrafił rozmawiać ze mną nawet przez całą noc, żebym o tym nie myślał – wspomina pan Józef, alkoholik.
Bronisław sam najpierw był alkoholikiem. Zanim założył wspólnotę, sam próbował sobie pomóc. Trwało to pięć lat. Później pomocy szukał w Łodzi, gdzie uczęszczał na mityngi AA. Jeździł na liczne krajowe i międzynarodowe warsztaty, kongresy, seminaria i tam zbierał doświadczenia. Szukał odpowiedzi na pytanie, jak sobie i innym uzależnionym pomoc wyjść z nałogu. Od chwili, gdy uwolnił się od nałogu, nie pił przez 29 lat.

Po utworzeniu pierwszej wspólnoty razem z terapeutką do spraw uzależnień Elżbietą Kołtuńską z Krapkowic utworzył drugą grupę dla nowicjuszy opartą na idei AA.

– Siedem lat z Bronkiem przyciągaliśmy ludzi i całe rodziny. Jego komunikatywność i siła przyciągania była bardzo duża. Jego pomoc była wielka, chwała mu za to – wspomina Elżbieta Kołtuńska.

Pan Bronisław traktował wspólnotę AA jak wielką rodzinę. Starał się pomóc wszystkim uzależnionym, którzy szukali w nim wsparcia. Zawsze służył radą, ciepłym słowem, czy to na mityngach, czy u siebie w domu. Fakt, że sam kiedyś pił i przestał, wzbudzał ogromny podziw i sprawiał, że był autentycznym przykładem na to, że można wyjść z nałogu.

Danuta Starzec, autorka programu radiowego "Da się żyć bez wódki", a prywatnie dobra znajoma Bronisława Pasieki, od sześciu lat zajmuje się w swoich programach radiowych problemem uzależnień od alkoholu. Wiele razy zapraszała go do swojego programu, aby mógł podzielić się ze słuchaczami swoją wiedzą na temat uzależnienia od alkoholu.

– Bronisław Pasieka to człowiek, dzięki któremu pierwszy raz zetknęłam się z problemem alkoholizmu, posiadający ogromne doświadczenie, wielki autorytet – wspomina Danuta Starzec.
– Dzięki temu, że istnieją wspólnoty AA, wielu ludziom uzależnionym udało się pomóc wyjść z nałogu. Dzięki takim ludziom, jak Bronisław Pasieka, wielu z nich udało się przywrócić do życia. Po latach picia teraz żyją w trzeźwości. Starają się naprawić krzywdy, jakie wyrządzili sobie i swoim rodzinom. Jemu także udało się naprawić całe zło, jakie wyrządził przez nadużywanie alkoholu – uważa Danuta Starzec. Umarł, przeżywszy 70 lat.

Dominika Wytulani”.



Nikt w AA nie ma obowiązku znać, poznawać, interesować się historią Wspólnoty. Ale kiedyś zorientowałem się, że Anonimowi Alkoholicy popełnili w przeszłości (i chyba nie tylko) całe mnóstwo różnych błędów, a jeśli je poznam, to może nie będę musiał nieświadomie ich powtarzać. Lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na własnych. Mniej boli.



czwartek, 6 kwietnia 2023

Pułapki identyfikacji w AA

Słuchałem jakiegoś mityngu on-line, nawet nie wiem, gdzie był, ale nie miało to większego znaczenia. Mówili po polsku (mniej więcej) i to wystarczyło, bo żadnego innego języka nie znam. Uważnie zastrzygłem uszami, kiedy od drugiej wypowiadającej się osoby usłyszałem, że jej wadą charakteru było to, że nie była wystarczająco dobra. Ups!
Zaraz, zaraz, pomyślałem, coś tu nie gra, ale po chwili to samo stwierdziła kolejna osoba. Wtedy zacząłem się porównywać, czyli identyfikować. Żeby się z kimś identyfikować (lub nie) trzeba porównać, czy mam takie same, albo chociaż podobne, przeżycia, przekonania, doświadczenia, jak on/ona. W tym przypadku wniosków miałem znacznie więcej i nie dotyczyły tylko prostej identyfikacji.

Nie jestem wystarczająco dobryto nie jest wada charakteru, nie ma takiej wady, ale mniejsza z tym, niechby było, że to taka słabość. Druga sprawa – zabrakło mi tu słowa „przekonanie”. Mam przekonanie, że nie jestem wystarczająco dobry. Bo jeśli to nie jest moje przekonanie, ale fakt i naprawdę jestem niewystarczająco dobry, to… trzeźwi ludzie nie dyskutują z faktami, nie kopią się z rzeczywistością.
Jestem mężczyzną, faceci myślą prosto, praktycznie i konkretnie, więc gdyby chodziło o mnie, to natychmiast potrzebowałbym odpowiedzi na pytanie, w czym lub do czego, nie jestem wystarczająco dobry? Nie da się być niewystarczająco dobrym do wszystkiego. Samodzielnie potrafię ugotować wodę na herbatę, przekręcić klucz w zamku, podetrzeć sobie tyłek, więc do czegoś jednak jestem wystarczająco dobry. I wiem o tym.

A teraz to, co najważniejsze, czyli identyfikacja, a w moim przypadku raczej jej brak. Jeszcze długo po skończonym mityngu przypominałem sobie swoje życie i ewentualną kwestię bycia niewystarczająco dobrym. Owszem, miałem niewielki kompleks niższości i brakowało mi pewności siebie, ale jednak nie, nie cierpiałem jakoś szczególnie z tego powodu, że tak ogólnie, jestem lub byłem niewystarczająco dobry. W tej sytuacji wystarczył kontakt z rzeczywistością i proste wyliczenie faktów. Byłem wystarczająco dobry, żeby skończyć podstawówkę, żeby zdobyć dyplom technika, żeby zdać maturę. Byłem wystarczająco dobry, że zdać na studia, ale niewystarczająco dobry, żeby je skończyć. Byłem wystarczająco dobry, żeby zdobywać uznanie, awanse i nagrody w pracy – przynajmniej do czasu, gdy picie zaczęło mi poważnie przeszkadzać w karierze. Tak wyliczać mogę długo. To były sprawy oczywiste nawet po pijanemu. Gdybym był przekonany, że do wszystkiego jestem niewystarczająco dobry, to wielu życiowych wyzwań w ogóle bym nie podjął i, na przykład, edukację zakończyłbym na zawodówce. Poza tym nie szukałbym żadnej pracy, skoro do żadnej nie jestem wystarczająco dobry, nie próbowałbym poderwać żadnej dziewczyny, bo i dla nich nie jestem wystarczająco dobry, a do zakładania rodziny, to już w ogóle… itd.
Zapewne niektórych wyzwań rzeczywiście nie podejmowałem, ale to (na przykład) z powodu pesymizmu – pewnie mi się nie uda plus obawa przed ośmieszeniem, jeśli rzeczywiście się nie uda. Ale to egocentryczny lęk i tendencja do tworzenia czarnych scenariuszy, a nie bycie niewystarczająco dobrym. Ostatecznie „jestem niewystarczająco dobry”, to jednak nie moja bajka, z tym się zidentyfikować nie potrafię. Ale czy coś w tym złego? Uważam, że nie. Alkoholicy mają wspólną chorobę alkoholową, ale poza podobnymi objawami alkoholizmu, bywają ludźmi kompletnie odmiennymi i to jest normalne i naturalne.
Swoją drogą ciekawe, że przez 22-23 lata w AA nie słyszałem takiego pomysłu, że… „jestem niewystarczająco dobry” (nie wiadomo, do czego), ale podobno człowiek uczy się przez całe życie.

W tym wszystkim pozwolę sobie na jedno ostrzeżenie, wynikające jak najbardziej z moich przeżyć i doświadczeń. Pierwsze dni, tygodnie i miesiące w AA. Słyszałem wtedy często, że powinienem szukać podobieństw, żeby trzymać z wygranymi i najważniejsze pewnie: jeśli chcesz mieć to, co my w AA mamy, to rób to, co my robimy. Więc robiłem. Jako, że alkoholicy z abstynencją znacznie dłuższą niż moja, regularnie chodzili na mityngi, to i ja też, oni wyrzygiwali na uczestników różne swoje frustracje, lęki i żale – ja też, oni bardzo często powtarzali pewne zdania lub stwierdzenia (daj czas czasowi, jeden rok, jeden Krok, śpiesz się powoli, uczę się pokory, cieszę się, że dziś nie piję i wiele innych), to i ja nauczyłem się ich na pamięć i powtarzałem. Wydawało mi się, że sugestia „rób to, co my robimy” obejmuje też „gadaj to, co my gadamy”.
Z przekonaniem mniejszym lub większym powtarzałem, że uczę się postawy pokory, choć gdyby ktoś mnie spytał, na czym ta nauka polega, to miałbym poważny kłopot. Powtarzałem, że cieszę się, że dziś nie piję, ale prawdą było to przez kilka miesięcy, bo później było już oczywistością i codziennością, a życie bez picia powoli stawało się cierpieniem. Twierdziłem, jak oni, że w domu atmosfera się poprawia, podczas gdy było coraz gorzej. Powtarzałem wtedy wiele ówczesnych AA-owskich zaklęć i… może nie całkiem kłamałem, ale na pewno nie mówiłem prawdy. Po co mi to było?

W zdecydowanej większości przypadków uczestnicy mityngów nie imponowali mi niczym, ale była jedna rzecz, jedna jedyna, którą też – jak oni – chciałem mieć: chciałem nie pić. Wydawało mi się, że powtarzając ich słowa, upodabniam się do nich. Że ci, którzy chcą utrzymywać abstynencję, tak właśnie powinni robić. W rzeczywistości oszukiwałem samego siebie. Także innych, jeśli moich wypowiedzi wtedy ktoś słuchał. Jednak najważniejsze było to, że swoje kontakty z AA zaczynałem od nieuczciwości wobec siebie. I co z tego, że w dobrej wierze, że z dobrymi intencjami, że wydawało mi się, że tak trzeba? Ze strachu przed zapiciem oraz przed odrzuceniem, gdybym okazał się inny niż pozostali, identyfikowałem się z nimi na siłę i szukałem podobieństw tam, gdzie ich tak naprawdę nie było; wmawiałem je sobie, po prostu.

Zacząłem baczniej przysłuchiwać się temu, co sam mówiłem, kiedy do picia wróciło paru kolegów, od których uczyłem się, co i jak mam mówić na mityngach. To jak to? Powtarzanie tych świętych prawd AA nie chroni przez zapiciem? Jednak dopiero na Programie w pełni odkryłem, że wiem, to nie to samo, co mam. Że najmniej AA jest na mityngu AA. Że nie warto oszukiwać, zwłaszcza siebie, byle tylko wydawać się takim, jak inni (i komu się wydawać, sobie czy im?). Że wolno mieć inne zdanie. Zorientowałem się, że jeśli błędnie określę swoje problemy (istotę błędów), to dalsza część Programu będzie przypominała rąbanie nie tego drzewa. To coś jak błędnie postawiona diagnoza. Leczy się później nie tę chorobę.

Dopóki w dobrej wierze starałem się być taki jak inni, wydawało mi się, że istotę moich błędów stanowi – jak u nich – egoizm i egocentryzm. Kiedy przestałem aż tak bardzo obawiać się odmienności, odkryłem, że do pewnego stopnia to może i prawda, ale pod tym egoizmem i egocentryzmem było coś jeszcze i to ważniejszego, istota błędów bardziej… istotna – strach.

To opowieść sprzed wielu lat. Chciałbym mieć nadzieję, że obecnie nikt już w AA nie powtarza bezmyślnie słów weteranów, a szczególnie swojego sponsora, nie przykleja się do nieswoich wad charakteru, nie powtarza czegoś, w co nie wierzy, nie boi się odrzucenia, jeśli okazałoby się, że coś tam ma inaczej niż sponsor lub lider grupy. Wspólnota AA to nie sekta – wolno się różnić.

środa, 5 kwietnia 2023

I tak ślepi ślepych prowadzili

Inicjatorem powstania pierwszej grupy Anonimowych Alkoholików w Opolu był alkoholik Helmut J., który mimo leczenia w Poradni Odwykowej przy ul. Wodociągowej (szpital psychiatryczny i poradnie), nie potrafił utrzymać trwałej abstynencji. Pomimo sporej desperacji oraz pragnienia zmiany dotychczasowego życia, pomoc profesjonalistów w jego przypadku nie przynosiła zadowalającego efektu i w związku z tym poszukiwał innych rozwiązań, bo nie tracił nadziei na wyjście z nałogu. Po trudnych poszukiwaniach Helmut uzyskał informację o ruchu AA. Napisał list do Poznania do tamtejszych służb AA. W odpowiedzi poradzono mu zależenie grupy AA. Otrzymał też tekst 12 Kroków i 12 Tradycji. Możliwe, że w tamtym okresie nowopowstała Wspólnota AA w Polsce niczym więcej nie dysponowała.
Częste wizyty w Poradni Odwykowej odniosły skutek, gdyż Helmut spotkał tam drugiego, a wkrótce kolejnych, alkoholików chętnych do uczestnictwa w spotkaniach. Tak w lutym 1986 narodziła się grupa „Eureka”, która zarejestrowana została oficjalnie na II Zjeździe Anonimowych Alkoholików w Zawierciu. W Polsce działało wtedy ok sto grup AA.

Stare dzieje… historia, która raczej nie budzi zastrzeżeń. Interesowałoby mnie za to, o czym oni rozmawiali na tych swoich spotkaniach. Dysponowali kartką z Krokami i drugą z Tradycjami i… żadnej instrukcji, co niby mieliby z tym zrobić. Z opowiadań opolskich weteranów pamiętam, że Tradycje rodziły wtedy podejrzenia o sekciarstwo, ale Kroki wydawały im się do przyjęcia. Ktoś pewnie im podpowiedział, że trzeba to rytualnie odczytywać na początku każdego spotkania, może też że warto je jakoś, po swojemu, wdrażać w życiu, ale jak?

Skoro nie mieli pojęcia, co i jak robić z Programem, podczas spotkań mówili to, do czego byli przyzwyczajeni na odwyku, czyli relacje o wydarzeniach z poprzedniego tygodnia. Tak zapewne narodził się „program” problemów i radości albo radości i smutków. Jestem przekonany, niestety, że jest to stały element większości mityngów AA do dzisiaj. Może nie byłoby w tym nic strasznie złego, gdyby nie fakt, że często przybierało to formę użalania się nad sobą, zamaskowaną określeniem „podzieliłem się doświadczeniem”. Poza tym te historie o tym, co mi się ostatnio nie udało i przez kogo, często opowiadane były i są nadal zamiast relacji o tym, co konkretnie zrobiłem, żeby wytrzeźwieć.

Złudna pociecha, jaką stanowi użalanie się nad sobą, jedynie na chwilę ochrania mnie przed rzeczywistością – potem, niczym narkotyk, żąda, abym przyjął jeszcze większą dawkę. Jeśli ulegnę temu żądaniu, może mnie to doprowadzić do nawrotu i zapicia. [„Codzienne Refleksje”]

Wierzę, że pierwsi weterani (w Opolu, Poznaniu, Zabrzu itd.) mieli wiele dobrej woli i naprawdę się starali, ale przy tej okazji zrozumiałem, że spotkanie grupy alkoholików, z których nikt nic nie wie, nie rozumie, nie ma żadnych realnych doświadczeń, nie spowoduje, że nagle razem wymyślą rozwiązanie.

Czy takie spotkania to już historia? A kiedy ostatnio słyszałem coś w stylu: ja tam tego Kroku nie robiłem, ale powiem, że…?


W pierwszych latach nie zastanawiałem się, czy AA w Polsce działa dobrze czy źle, właściwie czy niewłaściwie - cieszyłem się, że mam się gdzie spotykać z podobnymi do mnie alkoholikami i że ta możliwość pozostanie, gdy pokończę już wszystkie terapie. Z tego powodu (że mam swoje miejsce) byłem im wdzięczny. Zrobili, jak umieli, starali się...