sobota, 20 listopada 2010

Weryfikacja przekonań

13 listopada 2010 roku, jak zwykle w drugą sobotę miesiąca, odbyło się spotkanie Intergrupy Śląska Opolskiego. Mandatariusze dwóch grup z Opola zgłosili pewne zmiany, jakie grupy te wprowadziły u siebie w temacie dotyczącym  praktycznej realizacji Tradycji, a szczególnie Piątej i Siódmej. Wywiązała się w związku z tym ciekawa i niezwykle owocna dyskusja, wymiana zdań, poglądów i doświadczeń, a w jej konsekwencji sumienie IŚO, wyjątkowo zgodnie oraz ogromną większością głosów, postanowiło i zdecydowało, że odtąd Intergrupa Śląska Opolskiego przestaje objadać Wspólnotę AA, czyli przejadać i przepijać pieniądze przeznaczone na niesienie posłania. Oczywiście decyzja sumienia Intergrupy dotyczy spotkań Intergrupy – żadnej z grup nie zobowiązuje to do niczego, nie jest dla nich jakimkolwiek nakazem czy zakazem.


Między przekonaniem, a doświadczeniem czai się kropla goryczy…

Wszystko zaczęło się dawno temu od pewnego pytania, odpowiedzi na nie i wniosków z tej odpowiedzi płynących. Pytanie brzmiało: do kogo należą pieniądze zbierane do przysłowiowego kapelusza podczas mityngu AA? Odpowiedź – pieniądze te stanowią własność Wspólnoty AA, a grupa AA (sumienie grupy) jest jedynie ich dysponentem. To, jak grupa dysponować będzie pieniędzmi Wspólnoty, świadczy o jej dojrzałości, odpowiedzialności i zrozumieniu naszego wspólnego celu.
 
Wertując literaturę AA-owską nie znaleźliśmy nigdzie sugestii, że jednym z celów Wspólnoty, czy grupy, jest zapewnianie uczestnikom mityngów artykułów spożywczych i używek (np. kawa, herbata, cukier, mleko, śmietana, cytryny, „paluszki” i inne wyroby cukiernicze), znaleźliśmy za to (w Tradycji Piątej i innych) informację o potrzebie niesienia posłania.
 
Czy atmosfera, nastrój, a nawet pewna wygoda podczas mityngu zupełnie się już nie liczą? Ależ wprost przeciwnie, liczą się, jak najbardziej. Chodzi tylko o to, by nie stawały się one ważniejsze od niesienia posłania tym, którzy wciąż jeszcze cierpią. Poza tym, żeby nie było nieporozumień – nikt nikomu tych drobnych mityngowych przyjemności odbierać nie zamierza, natomiast ważne jest to, aby nie były one finansowane z pieniędzy Wspólnoty AA (podobnie, jak bardzo kiedyś popularne „mityngi opłatkowe”). Jest to po prostu kwestia priorytetów.
 
Pomysł, o którym piszę, nie jest ani specjalnie nowy, ani wyjątkowo odkrywczy. Funkcjonują tak dwie grupy w Opolu, zdaje się, że grupa w Gorzowie Śląskim, sam widziałem takie rozwiązania w Poznaniu. W USA grupy AA często działają przy klubach, w klubie jest bufet, w bufecie napoje można sobie kupić. Podobny pomysł nawet przez chwilę rozważaliśmy, jednak w praktyce oraz polskich realiach okazał się on stosunkowo trudny do praktycznego zrealizowania (trudny, nie znaczy – niemożliwy!). Ostatecznie postanowiliśmy skorzystać z doświadczeń przyjaciół z Niemiec i pieniądze na napoje zbierać do osobnej skarbonki. Jeśli będą w niej jakieś środki, skarbnik zrobi stosowne zakupy i kawę czy herbatę będziemy pili wszyscy. Jeśli nie, to także wszyscy, „po równo”, będziemy się spotykać przy pustych stołach. 
 
Ostatni kontrargument w dyskusji brzmiał: przecież ja wrzucałem do kapelusza i na kawę i na niesienie posłania, razem, a więc po co to rozdzielać? Po co? Tu właśnie jest pies pogrzebany. Ano, może po to, żebym się nareszcie przestał oszukiwać, żebym się zastanowił, czy faktycznie, wrzucając do kapelusza 50 groszy, następnie wypijając dwie kawy i konsumując pół paczki „paluszków”, mogę wyjść z mityngu z błogim samozadowoleniem, bo swoim anonimowym datkiem wsparłem Wspólnotę AA i jej główny cel, jakim jest niesienie posłania temu, który jeszcze cierpi?
 
Moim zdaniem, trzeźwienie jest to mozolny proces rezygnacji z rozmaitych iluzji, wyobrażeń, fantazji i rojeń, na rzecz faktów, prawdy i uczciwości wobec samego siebie. Dokonując wyboru: wrzucić datek do kapelusza (posłanie AA i funkcjonowanie grupy), czy do skarbonki (na kawę i herbatę), a może i tu i tu, ile wrzucić, albo po ile, dowiaduję się czegoś o sobie, o swoich prawdziwych intencjach, priorytetach, odpowiedzialności. 
 
I tak oto moje przekonania o sobie są weryfikowane w praktyce, dzięki realnemu doświadczeniu. 






Więcej w moich książkach

Program, sponsor, scenariusz

18.11.2010 odbył się mityng inauguracyjny nowej grupy. Jako, że przebieg tego spotkania w dużej mierze odbiegał od tego, do czego większość z nas jest przyzwyczajona, była to też okazja do wielu ciekawych obserwacji, przemyśleń i wniosków. Postaram się zwięźle i w wielkim skrócie przedstawić tylko te ostatnie, rezygnując tym razem z opowieści, jak do nich doszedłem.
 
1. Dużo się mówi o programie. Jeśli to tylko taki skrót myślowy, jeśli bez najmniejszych wątpliwości wiadomo, że ten „program” oznacza Program AA, to wszystko w porządku. Bo programy narkomanów, hazardzistów, czy członków wspólnot Pills Anonymous, Overeaters Anonymous, Emotions Anonymous, Depressives Anonymous, Neurotic Anonymous, Families Anonymous, Parents Anonymous i wielu, wielu innych, choć pewnie skonstruowane na bazie Dwunastu Kroków AA, jednak Programem AA nie są. Nie mam nic przeciwko temu, żeby na otwarty mityng AA przyszły na przykład osoby wspołuzależnione. Nie mam nic przeciwko temu, by w otwartym mityngu Al-anon uczestniczyli alkoholicy. Jednak dziwne eksperymenty, na przykład ze spotkaniami łączonymi: „zamknięty mityng AA i Al-anon”, albo innymi integracyjnymi, nie znajdują jakoś mojego zrozumienia, a wprost przeciwnie. Zresztą, dosyć wyraźnie mówi o tym Tradycja Szósta Wspólnoty Anonimowych Alkoholików.
 
2. Od dawna już odnoszę wrażenie, że scenariusz mityngu ważniejszy jest i zdecydowanie lepiej znany od Programu AA. Coraz częściej scenariusz zaczyna mi przypominać jakby obowiązującą procedurę, która z drobiazgową wręcz dokładnością opisuje, punkt po punkcie, w jaki sposób ma przebiegać jakiś niezwykle ważny obrzęd, ceremonia, a minimalne nawet odstępstwo od schematu, natychmiast rodzi burzę sprzeciwów i protestów. Co ciekawe – pomyłka podczas czytania Kroków i Tradycji zwykle nikogo nie wzrusza. Szkoda tylko, że życie nie chce się dać zamknąć w takie schematy… O ile byłoby łatwiej i bezpieczniej…
 
3. Kilka razy słyszałem już, jak niektórzy uczestnicy mityngów skarżą się, że wywierana jest na nich presja, bo większość (u nas) stale mówi o sponsorze, sponsorowaniu, pisaniu zadań dla sponsora itd. Wydaje mi się, że o wywieraniu presji nie może być mowy – przy zakazach i nakazach zawartych w scenariuszach, nie ma nawet takiej możliwości. A, że tego typu wypowiedzi mogą odbierać pewien komfort, to już trudno…
Sam pamiętam, jak w okresie, gdy jeszcze paliłem, odbierałem wypowiedzi kolegów już niepalących. Myślałem, że oni to wszystko robią specjalnie, mi na złość. 
Ale… presja wywierana, czy tylko odczuwana, to nie w tym rzecz. Tym razem chodzi mi o coś innego, o pewne… powiedziałbym – przekłamanie. Siłą Wspólnoty AA nie jest sponsor! Siłą AA i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program Wspólnoty AA. Sponsor jest tylko pomocnikiem, który ułatwia zrozumienie Programu AA i wdrożenie go we własnym życiu. Przekonanie, że jeśli tylko znajdę sobie sponsora, to płatki róż natychmiast obsypią mi głowę, jest nierealistyczne, a tym samym – niebezpieczne.

Program AA to nie wytrych

Podczas czytania Kroków i Tradycji, a także i później, przedstawiała się, jako narkomanka. Początkowo nikt nie zwrócił na to uwagi, a jeśli zwrócił, to pewnie pomyślał, że to zwykłe przejęzyczenie, albo może taki skrót – zamiast „mam na imię… jestem alkoholiczką i narkomanką”; w końcu osób uzależnionych krzyżowo pojawia się na mityngach coraz więcej. Sprawa „się rypła” dopiero za czwartym czy piątym razem – wyszło wówczas na jaw, że kobieta jest „tylko” narkomanką, nie jest uzależniona od alkoholu. Cóż więc robiła na zamkniętym mityngu AA?


Program Anonimowych Alkoholików to nie wytrych!

Podczas przerwy doszło do rozmowy, z której wynikało, że na mityng Anonimowych Alkoholików ona przyszła w pełni świadomie, zasugerowała jej to zresztą sponsorka, która uznała, że dopóki w naszym mieście nie ma grupy Anonimowych Narkomanów, może uczestniczyć w mityngach AA, bo dzięki temu nadal będzie „na programie”.
Kilku słuchaczy przytaknęło (tak, tak, program jest jeden), ktoś nawet powołał się na opinię terapeuty, który stwierdził, że mechanizmy uzależnienia są takie same, zapominając jakby, że Wspólnota AA nie prowadzi żadnej terapii, a i psychologicznymi, czy psychiatrycznymi mechanizmami uzależnienia też się raczej nie zajmuje. Choć już chyba nie wszyscy w AA zdają sobie z tego sprawę… 
 
Często wracam pamięcią do tego wydarzenia i podobnych. Rodzą one pewne przemyślenia, wnioski, ale także dalsze pytania i wątpliwości. Pierwsze i podstawowe brzmi: czy rzeczywiście program jest jeden? Albo dokładniej – czy faktycznie Program Wspólnoty Anonimowych Alkoholików działać może jak klucz uniwersalny, dzięki któremu można sforsować każde drzwi?
 
W książce p.t. „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” znaleźć można takie oto stwierdzenie: „Dajmy odpór dumnemu założeniu, że skoro Bóg umożliwił nam sukces w jednej dziedzinie, naszym przeznaczeniem jest stać się pośrednikami dla każdego”*. Oczywiście nikt nie ma obowiązku podzielać zdania autora tej wypowiedzi, wypowiedzi opartej zresztą na doświadczeniach Wspólnoty AA, ani nawet się z nią zgadzać. W takim razie sięgnę do swoich wspomnień, do swoich osobistych doświadczeń. 
Z rodzonym bratem, narkomanem, nie byłem się w stanie porozumieć latami, właściwie do momentu, w którym – uciekając (skutecznie) przed narkotykami w picie – uzależnił się od alkoholu.
Mam dobrego znajomego, hazardzistę. Po dziś dzień, chcąc rozbawić towarzystwo, opowiadam czasem o bzdurnych radach, jakie próbowałem mu dawać – cóż z tego, że w dobrej wierze i z życzliwości, jeśli rady te obnażały jedynie mój kompletny brak zrozumienia psychiki osoby uzależnionej od gier.
Mam przyjaciela, alkoholika i bulimika. W temacie alkoholizmu rozumiemy się znakomicie, ale gdy on zaczyna mówić o jedzeniu, torsjach i wyrzutach sumienia w związku z tym, słucham jego historii jak egzotycznej opowieści z Czarnego Lądu. Podobnie jest zresztą w przypadku koleżanek z Al-anon. 
Pewnie wielu błędów bym nie popełnił, gdybym wcześniej przeczytał, zrozumiał i wreszcie uwierzył w to, co napisane jest w Wielkiej Księdze: „Choroba taka jak nasza – a faktem jest, że alkoholizm jest schorzeniem – łączy ludzi w taki sposób, w jaki żadna inna choroba nie jest w stanie tego uczynić”**.
 
Dziś wiem już, że objawem mojej arogancji, pychy i niebezpiecznego poczucia mocy, było przekonanie, że mając jakie takie rozeznanie w Programie AA będę w stanie pomóc ludziom z problemami zupełnie innymi, niż alkoholizm. Tu przypomina mi się znakomite powiedzenie: „jeśli jedynym narzędziem, jakie masz, jest młotek, to prędzej czy później każdy problem zaczniesz postrzegać, jak gwóźdź” – może to nawet i śmieszne, ale przede wszystkim właśnie… niebezpieczne. 
 
Ale właśnie – Program!
Obecnie na świecie funkcjonuje prawdopodobnie co najmniej kilkadziesiąt (a może i więcej) rozmaitych wspólnot wykorzystujących różne programy dwunastostopniowe. Niewątpliwie wiele z nich powstało na bazie Programu Anonimowych Alkoholików. Wydaje mi się, że Anonimowi Alkoholicy mogą być dumni z tego, że to ich Program stał się inspiracją dla innych, ale… warto też pamiętać, że jedynie inspiracją, podpowiedzią. Program Anonimowych Alkoholików dostosowany do specyficznych problemów innej wspólnoty, której członkowie mogą inaczej rozumieć trzeźwość, trzeźwienie, powrót do zdrowia oraz w zupełnie odmienny sposób interpretować Kroki, nie jest już Programem Wspólnoty AA i – co za tym idzie – nie powinien być stosowany zamiennie. W interesie wszystkich zainteresowanych.
O Tradycjach AA już w ogóle nie ma co mówić – są one przecież wynikiem specyficznych doświadczeń Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. A czy jakiś kraj mógłby zmienić swoją historię na inną, która mu bardziej odpowiada oraz wynikające z cudzej historii doświadczenia? 
 
Swoją drogą historia to wspaniała nauka, a znane powiedzenie mówi, że naród, który nie zna swojej historii jest skazany na jej powtarzanie. Sięgając do historii dowiedziałem się, że pomysł samopomocy oraz wzajemnego wsparcia alkoholików zrodził się już około sto lat przed oficjalną datą powstania Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. W roku 1840, w Baltimore w USA powstało Stowarzyszenie im. Waszyngtona (Washingtonian Society). Początkowo jego członkami byli jedynie alkoholicy. W niedługim czasie liczba członków Stowarzyszenia przekroczyła wprawdzie sto tysięcy, ale coraz więcej było w nim osób nieuzależnionych, różnych polityków, działaczy społecznych itp. Rozszerzony został także zakres działalności i zainteresowań tego Stowarzyszenia. Jego członkowie z zapałem angażowali się w walkę o zniesienie niewolnictwa, a także inne ważne działania polityczne i społeczne. Jednak bez względu na to, jak szczytne idee przyświecały jego członkom, w ten właśnie sposób Stowarzyszenie im. Waszyngtona bardzo szybko utraciło zdolność pomagania alkoholikom. 
Myślę, że tę historię i płynącą z niej naukę warto pamiętać. Dla naszego wspólnego dobra.
 
Program Wspólnoty AA znaleźć można w Wielkiej Księdze i w „12x12”. To oczywiście słowa; sugestie, rady, jak odpowiednie punkty realizować w praktyce. Ale, czy tylko słowa? Na moim pierwszym w życiu mityngu, nieznajoma kobieta zaproponowała mi herbatę – to nie Program? Kiedy odważyłem się zabrać głos i pewnie mówiłem niezbyt składnie, kilku weteranów z życzliwym, ciepłym uśmiechem akceptująco kiwało głowami, dodając mi otuchy – czy to nie jest Program AA? Oj, ostrożnie, żeby nam coś ważnego nie umknęło! W tej „kąpieli” zawsze jest jakieś „dziecko”, a przecież nie chcielibyśmy go utracić…
 
Początek został zrobiony – mam tu na myśli moje miasto i grupy, na których mityngi uczęszczam – „My w AA, na mityngach AA, czytamy literaturę AA”, że posłużę się tytułem jednego ze swoich artykułów. Wydaje mi się, że teraz warto byłoby skupić się na kroku następnym: dbajmy o to, by we Wspólnocie AA i na mityngach AA, obecny był Program AA. Tak, właśnie – Program AA, a nie program DDA, Al-anon, SLAA, AN, czy jeszcze jakiś inny. Pamiętajmy, że jesteśmy gotowi współpracować z każdym, ale nie łączymy się z nikim.
Ta zasada ma też swoją drugą stronę: jako Anonimowi Alkoholicy nie próbujmy Programu Wspólnoty AA wtykać narkomanom, hazardzistom, anorektykom, lekomanom, nikotynistom i innym, z aroganckim przekonaniem, że jak mnie pomogło, to na pewno pomoże i im.
Program Wspólnoty Anonimowych Alkoholików, to jednak nie jest wrytych, który „jakoś” poradzi sobie z każdymi zamkniętymi drzwiami.
 
 
 
 
 
--
* „Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość” strona 302.
** „Anonimowi Alkoholicy” strona 14.

piątek, 19 listopada 2010

Krok 11 Programu 12 Kroków

Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas, oraz o siłę do jej spełnienia.
(ang. Sought through prayer and meditation to improve our conscious contact with God as we understood Him, praying only for knowledge of His will for us and the power to carry that out.)

Jak rozumiem Krok 11 Programu 12 Kroków AA?

Przez tę „modlitwę” i „medytację”, na których koncentrowałem się latami z uporem niewątpliwie godnym dużo lepszej sprawy, nie byłem w stanie pojąć, że przecież ani medytacje, ani modlitwy, nie stanowią istoty Kroku Jedenastego. A wystarczyło choćby jeden tylko raz, uważnie, bez uprzedzeń, przekory i niechęci, treść tego Kroku przeczytać… „Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację …” – Poprzez! W Kroku Jedenastym modlitwa i medytacja to tylko narzędzia, które mają ułatwić, nie tyle nawet bezpośrednie osiągnięcie celu, co wędrówkę we wskazanym kierunku.
 
W tekście Kroku Jedenastego Bill W. wymienił zarówno modlitwę, jak i medytację, a więc założyłem, że widocznie miało to i ma jakieś określone znaczenie. A jeśli tak, to w sposób oczywisty i naturalny rodzą się pytania: czym jest modlitwa i czym jest medytacja, ale także, jaka jest pomiędzy nimi różnica, jeśli faktycznie jakaś jest?
 
Podobno z Bogiem nie da się rozmawiać tak, jak z koleżanką przez telefon. A jeśli już szukać porównań wśród urządzeń telekomunikacyjnych, to lepszym niż telefon wydaje się krótkofalówka: obie strony mogą zarówno nadawać, jak i odbierać, ale… nie mogą tego robić równocześnie. Modlitwa, to wszelkie techniki, sposoby i metody, dzięki którym mogę do Boga „nadawać”, natomiast medytacja jest zbiorem technik, sposobów i metod, które mają mi umożliwić „odbiór”, słuchanie. Czyli najprościej: modlitwa to ja – Bóg, medytacja to Bóg – ja.
Jeżeli kogoś razi pojęcie „techniki, sposoby i metody” w odniesieniu do modlitwy i medytacji, chciałbym przypomnieć, że wobec mnogości rozmaitych religii, wyznań, kultów i obrzędów, jest ono ze wszech miar usprawiedliwione. Wszak modlitwa to nie tylko określony tekst (słowa). Wśród chrześcijan, w skład owych „technik, sposobów i metod” wchodzi przecież także postawa, na przykład na klęczkach, specjalne gesty, a więc złożone dłonie, znaki – znak krzyża, stosowny ubiór, określone zachowanie, miejsce, okoliczności i wiele, wiele innych. Podobnie jest z medytacją. Oczywiście nikt nikomu nie zabrania uznawać za medytację każdy głębszy namysł, zadumę, czy zamyślenie. Jeśli spełniają one swoje zadanie, to znaczy umożliwiają usłyszenie Boga, zrozumienie przekazu od Niego, to przecież wszystko w porządku.
Nie jest prawdą, że medytacja stanowi domenę egzotycznych (tylko z punktu widzenia Europejczyka) religii i kultur Dalekiego Wschodu, czy Indii. Medytacja chrześcijańska ma również bogate tradycje, i wcale nie musi ograniczać się do terenu klasztorów. Bardzo ciekawą i podobno skuteczną, jest na przykład chrześcijańska metoda medytacji sulpicjańskiej (opracowana w Seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu).
 
Wyjaśnienia, które przedstawiłem, są pewnie jednymi z wielu. Ja nie wiem, czy tak właśnie jest, ale wierzę, że tak to być może. W taki sposób modlitwę, medytację oraz różnicę pomiędzy nimi rozumiem i… staram się praktykować.
 
Bywają modlitwy, które – w określonych warunkach – mogą być wykorzystywane do medytacji. Jedną z nich, najlepiej chyba znaną, jest modlitwa różańcowa. Przyznaję jednak od razu, że mnie się to nigdy nie powiodło. Warunkiem niezbędnym podczas medytacji jest, moim zdaniem, milczenie (zewnętrzne) oraz wyciszenie (wewnętrzne). Starzy ludzie powiadają, że ponoć Bóg przemawia w ciszy. Ja w to wierzę.
Jednego tylko uczyłem się bardzo długo, i właściwie nadal i wciąż muszę się uczyć – jeśli niczego nie usłyszałem, to nie znaczy jeszcze, że medytacja była nieudana. Możliwe przecież, że kontakt został nawiązany pomyślnie, tylko Bóg, akurat w tym momencie, nie miał mi nic do powiedzenia. Pokora…
 
Modlitwę i medytację mam wykorzystywać w procesie budowania coraz doskonalszej więzi z Bogiem. I tu pojawia się pytanie zasadnicze, podstawowe: po co? Mam zabiegać o więź z Bogiem, bo… fajnie jest mieć więź z Bogiem? Na czym ta więź ma polegać? Czemu służyć? O co tu chodzi?
W Kroku Dziesiątym uczyłem się na bieżąco korygować swoje postępowanie oraz rozpoznawać intencje. Podczas realizacji Kroku Jedenastego nadszedł czas na korektę tych intencji, na zgranie ich, dostrojenie, do intencji Boga. Czy to wszystko? Tak, wszystko, bo o zabawach w tropicieli śladów oraz różnych próbach odczytywania jakichś tajemnych znaków i sygnałów Boga, pisałem już na stronie poświęconej Krokowi Trzeciemu.
 
Korekta intencji!
 
Prosty przykład. Ja „kocham” być lepszy. „Kocham” namiętnie i od zawsze. Całe życie starałem się być od kogoś, w czymś tam lepszy. Psychologia pewnie potrafiłaby wytłumaczyć tę moją potrzebę, ale w tym momencie to nie ma znaczenia. Jeśli (jeszcze) nie potrafię rozstać się ze swoja wielką miłością i nadal potrzebuję być lepszy, to mogę starać się o korektę swoich intencji. O zrozumienie i zgranie ich z wolą i intencjami Boga wobec mnie. Przecież chyba nie o to Bogu chodziło, żebym popisywał się wiedzą, zdolnościami, umiejętnościami, inteligencją, oczytaniem, czy czym tam jeszcze. To na pewno nie tak miało być. A więc? Może ja jednak mam być lepszy, ale – nie lepszy od… kogoś, ale lepszy dla… kogoś? Tak! O to cały czas chodziło! Przecież tej samej wiedzy, znajomości Programu, ale także własnych doświadczeń i wynikających z nich wniosków, mogę używać, żeby się popisywać na mityngach, żeby pokazać, że jestem od innych lepszy, albo po to, by być lepszym sponsorem, bardziej wrażliwym przyjacielem, człowiekiem, który nie tylko chce, ale też w pewnych sytuacjach potrafi udzielić realnej pomocy. Być lepszym dla…, a nie od… Nareszcie. Nareszcie dla ludzi, a nie tylko stale i wciąż dla samego siebie.
 
Propozycja dla niewierzących. Nie wierzysz Czytelniku w Boga, nie chodzisz do kościoła, nie bierzesz udziału w obrzędach religijnych. Dobrze, to niczemu nie przeszkadza. W swoim życiu kierujesz się konkretnymi normami moralnymi, zasadami, priorytetami. Twój świat duchowy tworzą określone wartości; być może jest to miłość, dom, rodzina, uczciwość, odwaga, wiedza – albo jakieś inne – to tylko przykład. Spróbuj teraz zebrać to wszystko razem, czyli normy, zasady, wartości, priorytety, i postaraj się wyobrazić sobie Kogoś, kto mógłby być reprezentantem tych cech.
Czemu Kogoś, a nie kogoś? Ten Ktoś ma coś, co ty uważasz za ważne. Coś, co chciałbyś mieć. Będąc szafarzem i strażnikiem takich dóbr – zasługuje chyba na tę dużą literę? Nie masz obowiązku nazywania Go Bogiem, jeśli to „imię” w czymkolwiek ci przeszkadza. Wymyśl jakieś własne miano dla Niego, albo niech to będzie po prostu – ON. Albo ONA. Płeć też nie ma tu żadnego znaczenia. Nie musisz się też do Niego nijak modlić, natomiast ważne jest, żebyś z Nim rozmawiał. Nie wiesz, czy to, co właśnie zamierzasz zrobić jest uczciwe? Skonsultuj to z Nim, On jest przecież ekspertem od uczciwości. Oraz wszystkich innych ideałów, do których dążysz. Może się to wydawać dziwne, ale uważam, a nawet jestem w pełni przekonany, że i w taki właśnie sposób można skutecznie realizować Jedenasty Krok AA. Zwłaszcza, jeśli ma się świadomość, że wiara to decyzje, wybory i działanie, a nie uczucia, emocje i egzaltacje.