niedziela, 28 lutego 2021

Nowa pozycja w biblioteczce

Przybyła nam (albo lada moment przybędzie) nowa pozycja w naszej AA-owskiej biblioteczce. „AA w zakładzie karnym. Więzień do więźnia. Historie Polaków”. To wartościowa i sensowna pozycja – moim zdaniem. Fakt, że nie uległem fiksacji (przywiezionej przez „przyjaciół z Londynu”) na punkcie niesienia posłania do więzień i aresztów – i w zasadzie tylko tam – nie znaczy, żebym uważał takie działanie za zbędne. Do miejsc odosobnienia posłanie AA nieść należy, zapewne też warto, ale dobrze byłoby pamiętać, że warto nie tylko tam. W każdym razie książeczka potrzebna i… ciekawa. 

Ważne jest to, że dotyczy przeżyć Polaków, bo wspomnienia z pierdla w USA czy Kanadzie byłyby tylko egzotyczną ciekawostką, którą do naszych realiów niekoniecznie da się jakoś odnieść. 

Zatrzymano mnie kiedyś i dość brutalnie przesłuchiwano przez wiele godzin, ale do więzienia nie trafiłem nigdy. Więc i dla mnie, a jak sądzę także dla wielu alkoholików w naszym kraju, będzie to okazja do poznania świata dotąd zupełnie nieznanego. Dobrze byłoby, żeby książka stanowiła też przestrogę, ostrzeżenie dla tych alkoholików, którym wydaje się, że dobrze wiedzą, co i jak będzie się działo, gdyby wrócili do picia. Bo przecież oni by nigdy nie zrobili… tego lub tamtego. 

W niektórych przypadkach moje doświadczenia są inne, niż prezentowane w książce. Nie uważam, żeby terapeuta i sponsor w jednej osobie, to był dobry pomysł. Nie sądzę, żeby lekarstwem na alkoholizm był mityng AA. Jednak w tym przypadku nie ma to większego znaczenia. Moje doświadczenia rodziły się w wolnym życiu, a nie za murami więzienia, więc porównywać je jest bardzo trudno, o ile w ogóle sensownych porównań da się dokonać w tych warunkach. Odkrywanie (wciąż na nowo), że nie wszystko musi być takie, jak mi się wydaje, też ma sporą wartość – choćby po to, by sprawdzać nieustannie, czy nadal mam otwartą głowę. 

Mam nadzieję, że te historie więźniów-alkoholików, trafią do zakładów karnych i aresztów, ale i na stoliki kolporterów – bo to pozycja warta poznania. Jedna tylko sprawa mnie nurtuje: materiały zbierane były już dość dawno, więc ciekaw jestem, ilu z autorów tych wspomnień jeszcze nie pije...

wtorek, 23 lutego 2021

Znowu niemiłe wspomnienia

Jakoś tak się ostatnio zdarza, że natykam się na sytuacje lub okoliczności, które przywołują wspomnienia. Gorzej, że zwykle to paskudne wspomnienia. Kilka dni temu znowu zetknąłem się z postawą, którą pamiętam sprzed lat u siebie, a z opowiadań u wielu alkoholików. 

Pewnego razy wracałem do domu kompletnie pijany. Nie mogłem otworzyć drzwi, więc zadzwoniłem. Trzymałem się futryny, bo ledwie stałem na nogach, a kiedy moja żona otworzyła drzwi i twierdzącym tonem spytała „znowu jesteś pijany?”, odparłem natychmiast, że ja tylko dwa piwa wypiłem. Żona bez słowa poszła do pokoju. Jako że nie zareagowała nijak na moje bzdury, uroiłem sobie, że udało mi się ją zwieść, skutecznie okłamać. 
Podobnych sytuacji, nawet niezwiązanych bezpośrednio z alkoholem, było mnóstwo. Zacząłem wszystkich uważać za głupich, za to siebie, za mistrza świata w manipulacji, króla kłamstw i przekrętów, księcia fantazji, oszustw i zmyśleń. 

Kiedy wytrzeźwiałem na tyle, żeby zorientować się, że zwykle jest jednak trochę inaczej, niż mi się wydaje, zrozumiałem, że brak reakcji ludzi nie oznacza zawsze ich głupoty i nie znaczy, że udało mi się ich okłamać, zmanipulować, oszukać, wywieść w pole. Ludzie nie reagują na kłamstwa lub inne bzdury z bardzo różnych powodów. Mogą być porażeni bezczelnością kłamcy, mogą być zmęczeni poprzednimi kłamstwami, może nie zależeć im na sprawie lub człowieku na tyle, żeby wdawać się w jakieś durne wojny na argumenty, mogą być po prostu dobrze wychowani, może uważają, że z palantem nie ma sensu dyskutować itd. itp. 

Z rzeczywistością, faktami, realiami zderzyłem się albo zacząłem zderzać, mniej więcej od czwartego roku abstynencji. Późno? No, późno… Znam wielu alkoholików, którzy zorientowali się, jaka jest prawda na temat ich możliwości zakłamywania faktów, rzeczywistości, już w połowie Programu. Ale znam i takich, którzy mimo dziesięciu lat abstynencji, i dłuższej też, nadal uważają się za mistrzów manipulacji, a jeśli w środowisku AA nikt im nie wali twardej prawdy prosto w oczy, to wynika to raczej z zasad mityngowych lub kultury osobistej, i nie świadczy, że wszyscy wokół są głupsi od niego. 

Wydaje mi się, że czasem warto dopuścić do siebie ewentualność, że w określonej sytuacji lub na dany temat, może (może, nie musi!) być jednak inaczej, niż to sobie wyobrażam, niż mi się wydaje. 



Choroba psychiczna to unikanie rzeczywistości za wszelką cenę; zdrowie psychiczne to pogodzenie się z rzeczywistością bez względu na cenę – Scott Peck

poniedziałek, 22 lutego 2021

Od kilkudziesięciu lat to samo

Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia… (12x12).

Od ponad dwudziestu lat obserwuję zmagania anonimowych alkoholików ze zdaniem, które nazywamy drugą częścią Pierwszego Kroku. Pierwsza część tego Kroku raczej nie rodzi wątpliwości. Przynajmniej dzisiaj, bo dawniej padały pytania o to, komu mamy się do swojej bezsilności przyznawać. Co przerażające, alkoholicy spierają się o to kierowanie/kierowalność od lat, ale nigdy nie uzgodnili, co to w ogóle znaczy. 

Ziutka pyta starszy kolega z AA: czy ty modusujesz swoim życiem, czy twoje życie jest modusowalne? Ziutek, zgodnie z prawdą i zdrowym rozsądkiem odpowiada: nie wiem, bo nie wiem, co to znaczy modusować życiem. Na to kolega z AA: ty nie komplikuj i nie filozofuj, tylko odpowiedz po prostu, czy modusujesz życiem

Ten prosty przykład pokazuje, jaki sens ma dyskusja o kierowaniu/kierowalności życiem, jeśli nie wiadomo, co znaczy kierować życiem. Alkoholizm to straszna psychiczna choroba… 

Oryginał angielski: We admitted we were powerless over alcohol—that our lives had become unmanageable

Obecnie oficjalnie funkcjonują dwie wersje polskie, rzekomo równie dobre (albo równie złe): 
Wersja 1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem
Wersja 2. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu – że nasze życie stało się niekierowalne

Definicji słowa „kierować” słowniki zawierają wiele[1]. Jedno z nich wydaje się pasować lepiej od innych; kierować to: zarządzać kimś, czymś, stać na czele czegoś lub wskazywać komuś sposób postępowania. Oczywiście natychmiast pojawia się pytanie, co to znaczy „zarządzać”, ale już w tej chwili widać, że ta droga wyraźnie wiedzie donikąd, bo „zarządzać” to znaczy wydawać polecenia lub sprawować nad czymś zarząd[2], a zarząd to kierowanie. I czarna dziura! 

Skoro zawiodły słowniki, to może trzeba odwołać się do metody, której bardzo nie lubię, to jest do wspólnego uzgodnienia w środowisku, co my we Wspólnocie AA będziemy rozumieli przez kierowanie życiem. I coś takiego kilka razy się zdarzyło. Zwykle przy okazji jakichś warsztatów. Zebrani uzgodnili, że kierować życiem, to znaczy podejmować decyzje i je realizować. Super! W takim razie ja świetnie kierowałem życiem w okresie picia, bo mnóstwo razy podejmowałem decyzję o zakupie alkoholu i napiciu się, i tę decyzję realizowałem. Więc znów czarna dziura. 

Kolejne wyzwanie stanowi stwierdzenie przestaliśmy kierować własnym życiem lub nasze życie stało się niekierowalne, co na jedno wychodzi, bo zawiera odwołanie do czasu: stało się lub przestaliśmy. Jeśli coś w pewnym momencie się stało, to widocznie wcześniej było inaczej. Jeśli przestaliśmy kierować, to widocznie kiedyś kierowaliśmy. Więc natychmiast pojawia się pytanie, kiedy to było? Kiedy moje życie było jeszcze kierowalne albo, do którego momentu to ja nim kierowałem? Jedyna pozornie sensowna odpowiedź alkoholików dotyczyła czasu przed uzależnieniem. Zanim się uzależniliśmy, to kierowaliśmy życiem. Oczywiste w tych warunkach retoryczne jest pytanie: jeśli wtedy kierowałeś swoim życiem, to jak to się stało, że wykierowałeś się na alkoholika? I… czarna dziura. 

W konsekwencji zaczęły się pojawiać pomysły, że nigdy nie kierowaliśmy swoim życiem (i nigdy kierować nie będziemy), że życie alkoholika nigdy nie było kierowalne. Pytałem wtedy, czy życie ludzi zdrowych jest kierowalne i słyszałem, że też nie. I… czarna dziura. Bo niby po co w Programie AA, ratującym życie alkoholików, umieszczać takie dziwaczne informacje, które zresztą w niczym nie pomagają, niczemu nie służą, a dotyczą całej populacji? I dalej… skoro nie kierowałem swoim życiem, nie kieruję, kierować nie będę, a w ogóle jest ono niekierowalne, to po co robić cały ten Program? Tylko po to, żeby przestać pić? To tak samo, jakby Bill W. napisał w Kroku, że nasze życie jest skończone. No, oczywiście, że jest skończone, wszyscy umieramy, niealkoholicy też, więc co z tego? To jest Program działania, dla alkoholików, Program zawierający bardzo ważne wskazówki, a nie tylko jakieś bombastyczne oczywistości.

Nie znam języka angielskiego, może jedynie jakieś pojedyncze słowa lub zwroty, ale to bez znaczenia. Pamiętam jednak, jak dawno temu, na zaliczenie tłumaczyłem z niemieckiego fragment książki „Der Steppenwolf” Hermanna Hesse. Zorientowałem się wówczas, ze sporym rozczarowaniem zresztą, że właściwie żaden język nie jest dokładnie przetłumaczalny na żaden inny język. A jeśli jeszcze – jak to było w przypadku naszej WK – próbuje się zachować idealną zgodność ze słownikiem, zachowując sens i ideę autora oraz próbując jednocześnie stworzyć wersję poprawną po polsku i sensowną po polsku, nie gubiąc pierwotnej idei… to się nie uda. Jak widać. 

Co jest jednym z najważniejszych problemów alkoholików? Poza alkoholem, niedoborami Siły duchowej, wadami charakteru? To jest SAMOWOLA. 

Po pierwsze musimy dojść do przekonania, że są małe szanse na to, by życie oparte na samowoli było udane. 

Alkoholik jest ekstremalnym przykładem szalejącej samowoli, choć zwykle on tak nie myśli. 

Bóg może usunąć wszelką samowolę, która oddzielała cię od Niego. 

Staramy się uprzątnąć zgliszcza, które powstały po naszych próbach życia opartego na samowoli i samodzielnym reżyserowaniu przedstawienia. 

Prosimy zwłaszcza o uwolnienie od samowoli i unikamy próśb, których spełnienie przyniosłoby korzyść tylko nam. 

Wierzę, że moja niegdyś arogancka samowola znalazła w końcu odpowiednie miejsce...

I nie są to wszystkie cytaty z nowej WK, które mówią o samowoli. 

Czym jest samowola? Niezdolnością do podporządkowania się nakazom, zakazom, prawom, przepisom, regułom, poleceniom, uzgodnieniom… Nie poddawałem się żadnemu kierowaniu. Nie realizowałem nawet własnych wartości duchowych. 

Tą drugą część Pierwszego Kroku rozumiem tak: moje życie nie poddawało się kierowaniu

Nie ma tu pułapki czasowej, nie ma pytań, od kiedy niby się nie poddawało, bo najważniejsze jest coś innego: dzięki działaniu Programu (albo dzięki doświadczeniu duchowemu – jak kto woli) moje życie w końcu zaczyna poddawać się kierowaniu. Zaczynam przestrzegać zasad, stosować się do przepisów, respektować umowy. Poddawać się! A to nadal nie znaczy, że ja nim kieruję! Tu zupełnie nie o jakieś dziwne kierowanie własnym życiem chodzi! Dzięki Programowi i Sile Wyższej przestaję być ekstremalnym przykładem szalejącej samowoli. Zaczynam żyć z ludźmi, a nie przeciwko wszystkim i wszystkiemu. 









--
1. https://sjp.pwn.pl/szukaj/kierować.html
2. https://sjp.pwn.pl/sjp/zarzadzic;2543921.html

sobota, 20 lutego 2021

Po co mi kolejne warsztaty?

W ramach Wspólnoty AA, Programu, Kroków itd. od lat moją pasją są te elementy Kroków Dziesięć-Jedenaście, które dotyczą intencji. A że niedawno miałem okazję brać udział w kilku tego typu spotkaniach i to na grupach dość odległych od mojej macierzystej, udało mi się coś zauważyć, ale przede wszystkim przypomnieć sobie. I nie były to wspomnienia przyjemne, wręcz przeciwnie. 

Kiedy byłem małym chłopcem, w moim domu rodzinnym się nie przelewało. Nazywając rzeczy po imieniu i bez owijania w bawełnę, byliśmy po prostu biedni. W konsekwencji nie miałem wielu rzeczy, które mieli niektórzy moi koledzy z podwórka lub ze szkoły. Markowych ciuchów lub butów, mazaków, wiecznego pióra, ale przede wszystkim lepszych zabawek. Pewnego razu kolega przyniósł na podwórko kapitalne autko. Żelazne, z resorami, z otwieranymi drzwiami, czyli takie, na które mojej matki nie byłoby stać żadną miarą. Co zrobiłem? Powiedziałem, że mógłbym mieć takie trzy, ale wcale nie chcę, bo mi się nie podoba. Kłamałem. Okłamywałem innych, ale i siebie, chroniąc swoją psychikę przed żalem, rozczarowaniem, zawodem, smutkiem, wstydem, że jesteśmy biedni i podobnymi uczuciami. Skoro niby mogę, ale nie chcę, to nie ma czego żałować, prawda? 
Oczywiście tego okłamywania siebie i innych nie robiłem z premedytacją, ani nawet świadomie. 

Minęło mnóstwo lat. Na Programie, i to wcale nie na jego początku, zorientowałem się, że jako dorosły człowiek stosowałem ten sam numer latami, identycznie zakłamywałem rzeczywistość, żeby się nie wydało… to, czy tamto. Robiłem to już w czasie swoich pierwszych lat w AA. Tyle, że teraz nie chodziło już o rzeczy/przedmioty, ale o inne wartości: wiedzę, umiejętności, informacje, oczytanie, zrozumienie i podobne. Metoda była ta sama, choć technika odrobinę już inna. Podam przykład z tabliczką mnożenia, żeby szybko pokazać, na czym to polegało. 

Ziutek zna tabliczkę mnożenia, ale rachunku różniczkowego i całkowego zupełnie nie. Co w tej sytuacji może zrobić, jaką przyjąć postawę? 
a) przyznać uczciwie, że tych elementów matematyki kompletnie nie pojmuje, są dla niego zbyt trudne, 
b) może intensywnie uzupełniać wiedzę i umiejętności, 
c) będzie ogłaszał wszem i wobec, że różniczki i całki to zupełnie zbędne filozofowanie, niepotrzebne komplikowanie i w ogóle – głupota nie warta czasu. 

Jeśli Ziutek jest trzeźwy, wybierze a lub b. Jeśli… niezupełnie jest trzeźwy, to będzie przekonywał siebie i innych, że to, czego nie umie, nie rozumie, nie pojmuje, nie doczytał, nie zauważył, nie spamiętał… że wszystko to są tylko bezsensowne komplikacje i zbędne filozofowanie. Że jeśli on czegoś nie zna, to widocznie jest to bez znaczenia, gówno warte, a może nawet szkodliwe. 

To ja byłem Ziutkiem z punktu c aż do… chyba czwartego roku abstynencji. I tak, też w środowisku AA. Później Program się o mnie upomniał i powoli, bo nie stało się to jednego dnia, zacząłem rezygnować z takiej nieuczciwości wobec siebie i innych. Tym bardziej, że wiązała się ona, z kto wie czy nie bardziej jeszcze niebezpiecznym, manipulowaniem własnymi uczuciami. 

Raczej nie robię błędów ortograficznych, ale interpunkcyjne, to dość często. Zwłaszcza reguły stawiania przecinków, to dla mnie czarna magia. Jednak kiedy podopieczna zwróciła mi uwagę na błąd, który powtarzałem… nie, nie byłem szczęśliwy, ale nie próbowałem już odszczekiwać się, że interpunkcja to zbędne filozofowanie, niepotrzebna komplikacja i w ogóle te zasady kupy się nie trzymają, że ja tak specjalnie w pewnym ważnym celu. Jeśli jestem trzeźwy, to z przykrością przyznaję, że z tym sobie nie radzę albo słabo i... to wszystko. 

A co z tymi warsztatami w AA? Ano podczas ich trwania zorientowałem się, że niektórzy alkoholicy, pełniący służbę sponsora, popełniają te same, to jest moje błędy. Jeśli czegoś nie rozumieją lub nie znają z literatury AA, starają się sobie i innym wmówić, że to nieważne, że nie potrzeba takimi drobiazgami zawracać sobie głowę, że zbędne, że… itd. 

I tylko w jednym różnicie się od Boga – Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej. Erich Maria Remarque

To prowadzi do pytania, po co naprawdę wybieram się na jakiś warsztat? Oczywiście nie mówię tu o prowadzącym, czy spikerze – on jest dlatego, że go zaproszono. A pozostali? I tu już każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Czy uczestniczę w spotkaniu, bo chcę się czegoś nauczyć, czegoś dowiedzieć? A może chcę się tylko upewnić, że nikt nie wie więcej/lepiej ode mnie, a gdyby jednak, to żeby natychmiast deprecjonować* jego wiedzę/umiejętności/doświadczenie, przekonać innych, ale przede wszystkim siebie, że to co on wie, jest tylko zbędnym komplikowaniem i filozofowaniem. Zwłaszcza to filozofowanie często pojawia się wśród argumentów AA-owców – gdyby jeszcze używający go wiedzieli, czym jest filozofia…

Inny przykład powtarzania tych samych błędów. Do błędnego tłumaczenia Drugiej Tradycji alkoholicy w Polsce stworzyli całą koncepcję, dlaczego alkoholik nie powinien mieć autorytetów. Posypało się to już prawie wszędzie, kiedy okazało się, że w tej Tradycji chodzi o władzę, a nie o autorytet. Kolejny przykład: problematyczne (jedno i drugie) tłumaczenie Kroku Pierwszego. Bo w sumie ani nie ma w oryginale, że przestaliśmy kierować życiem, ani że w jakimś momencie stało się ono niekierowalne. No, tak… ale już rozwijają się teorie typu: czy zaakceptowałem swoją bezsilność wobec niekierowalności? Ups! Ewidentnie błędna (błędna po polsku!) Tradycja Dwunasta, a konkretnie cudactwo: zasady są ważniejsze od osobowości. [Słownik PWN]. I co robią AA w Polsce? Zamiast po prostu poprawić błąd, tworzą (jedną już słyszałem) skomplikowane teorie, zgodnie z którymi to ma jakiś sens, nie jest po prostu zwykłym błędem. 

Choć uzależnionym może wydawać się to niepojęte, to w normalnym świecie „procedura” wygląda zwykle tak: po odkryciu błędu naprawia się go, koryguje, poprawia, po prostu – eliminuje. Wśród ludzi zaburzonych wygląda to inaczej: po odkryciu błędu rozpoczyna się proces tworzenia jakichś teorii, które mają udowodnić, że błąd wcale nie jest błędem. Gdyby robił to tylko autor błędu, to może jeszcze udałoby się to zrozumieć, bo może boi się odpowiedzialności, ale w środowisku AA takie udziwnione, często absurdalne teorie, tworzą też inni, próbują błąd jakoś oswoić, zrozumieć, zaaprobować. Oczywiście nie dotyczy to tylko błędów językowych, ale także mnóstwa innych działań i zdarzeń.

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli. Laurent Gounelle.

Kiedy Bill W. zaczął poznawać grupy AA w Europie, nie mógł nadziwić się jednemu – choć Wspólnota miała już ogromny pakiet doświadczeń i masę popełnionych błędów na koncie, każda lokalna Wspólnota AA, w każdym kraju, uznała za niezbędne powtarzanie w kółko tych samych błędów. Wystarczyło trochę poobserwować Amerykanów, dopytać, nauczyć się i dowiedzieć, żeby większości starych błędów uniknąć. Ale nie! Anonimowi Alkoholicy w każdym kraju musieli po swojemu, od nowa, produkować i rozwiązywać z wielkim mozołem błędy znane od lat w USA. 

Bill W. tego nie rozumiał i ja też nie rozumiem. Przychodzi mi tylko na myśl kwestia proporcji. Gdyby w AA większość była trzeźwa, to powtarzanie takich samych błędów nie miałoby miejsca. Jeśli jednak większość jest psychicznie chora… 


---
* Deprecjonować – obniżać wartości czegoś.


czwartek, 18 lutego 2021

Po Programie AA, ciąg dalszy

Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że pierwsi sponsorzy w Opolu, to jest pierwsi alkoholicy, którzy realizowali Program Dwunastu Kroków i zaczynali przekazywać go dalej, nie byli nowicjuszami. Mieliśmy wtedy po kilka lat abstynencji, a samo niepicie nie stanowiło już dla nas wyzwania. Nie chodziło o to, żeby jakoś przestać pić, ale o to, żeby przestać cierpieć. Bez alkoholu byłem skory do gniewu, wiecznie rozdrażniony, nieustannie prowokowałem awantury, byłem w stanie wojny z urzędami, instytucjami, nawet z panią na poczcie, pełen byłem obaw… Pakiet moich uczuć zawierał tylko trzy elementy: złość, strach i wstyd. To było nie do wytrzymania, zwłaszcza że z czasem robiło się coraz gorzej, a chadzanie po mityngach i uprawianie mityngowego jęczydupstwa, nie pomagało. Albo tylko doraźnie, na krótką chwilę. 
Był jeszcze jeden element wspólny – jako, że sponsorowanie dopiero raczkowało, nikt nam nie opowiadał, co i jak będzie „po Programie”. Nie było obietnic, zapewnień, gwarancji, a na pewno ja takich nie słyszałem. Więc nie wiedziałem, ani nawet nie domyślałem się, jak będzie, natomiast miałem nadzieję, że będzie… inaczej. 

W tamtych czasach Program AA był dla mnie ostatnią deską ratunku. Nie miałem już żadnych innych pomysłów; terapie pokończyłem, w poradni odwykowej usłyszałem, że nie mają mi już nic do zaproponowania, więc była to jedyna droga, żeby nie zwariować, nie wrócić do picia, nie popełnić samobójstwa. Ale też przestać krzywdzić innych ludzi, zwłaszcza bliskich. 

Minęło kilkanaście lat. Zauważam potężne zmiany. Jedne na dobre. Inne… niekoniecznie. 

Do Programu trafiają alkoholicy z kilkudniową albo kilkutygodniową abstynencją. I bardzo dobrze. Zostanie im oszczędzonych mnóstwo cierpień, których ja i wielu kolegów doświadczyło. Cierpień związanych z abstynencją i nieleczonym alkoholizmem. W WK jest historia osobista o znaczącym tytule „AA nauczyło go, jak radzić sobie z trzeźwością”. 

Pojawiły się cudaczne przekonania, jakoby był jeden tylko prawdziwy i jedynie słuszny sposób realizacji Programu i pracy ze sponsorem, a tzw. codzienne sugestie są jego niezbędnym elementem. Mocno pachnie to fanatyzmem i z otwartą głową nie ma nic wspólnego. 

Niektórzy sponsorzy zaczęli karać podopiecznych. To jednak wymaga wyjaśnienia, bo ludzie chorzy psychicznie, alkoholicy, bardzo często mylą kary z konsekwencjami, a te z kolei z krzywdami. To zresztą powszechne wśród psychopatów*. Przykłady: 

a) Nie robisz nic z tego, co ci proponowałem i nieustannie starasz się mnie oszukiwać; w tych warunkach nie potrafię ci pomóc i chyba lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. Jeśli chcesz, mogę spróbować pomóc ci znaleźć innego sponsora – możliwe, że wymagasz innych doświadczeń niż te, którymi ja dysponuję. To jest konsekwencja. 

b) Do końca kwartału masz się wybrać na jezuicki Fundament (kilkudniowe rekolekcje, płatne), bo jak tego nie zrobisz, to koniec naszej współpracy, wywalę cię z Programu. To jest groźba ukarania za nieposłuszeństwo. 

Coraz częściej pojawiają się alkoholicy (nie tylko sponsorzy), którzy obiecują innym po Programie albo i wcześniej, jakieś fantastycznie cudowne, wspaniałe życie. Zapewne nie wszyscy robią to w złej wierze, ale… Najbardziej kuriozalny przypadek jaki znam, to gwarancja szczęścia po postawieniu Trzeciego Kroku. 

Wszystko to są banalne, proste sprawy, ale… tylko dla trzeźwych ludzi. Dla nowicjuszy obecna wersja AA w Polsce może być wyzwaniem znacznie większym niż dwadzieścia lat temu. Co robimy, żeby tym nowym pomóc się w tym połapać? 








---
* "...istnieje duże podobieństwo między osobowością psychopatycznego przestępcy a alkoholika. Obaj wydają się sobie wspaniali, są wypełnieni urazami, zbuntowani, nienawidzący wszystkich autorytetów; obaj, próbując niszczyć innych nieświadomie niszczą samych siebie" - „Przekaż dalej” str. 391.

poniedziałek, 8 lutego 2021

Po Programie 12 Kroków AA

Oczywiście Program jest na całe życie, ale jakoś trzeba odróżnić pracę ze sponsorem na Dwunastu Krokach od… całej reszty życia. To tak jak ze szkołą podstawową – człowiek (podobno) uczy się przez całe życie, ale podstawówka kiedyś jednak się kończy. 

Kiedy lata temu w Opolu było pierwszych kilku sponsorów, trzech, może pięciu, nie przyciągaliśmy do siebie tłumów, a rozwój sponsorowania, choć widoczny, wydawał mi się dość powolny. Wtedy uważałem, że szkoda, że nie idzie to znacznie szybciej. Obecnie widzę to inaczej. Owszem, szło powoli, ale w sposób naturalny. Naturalny, to znaczy, że o sponsorowanie prosili alkoholicy, którzy chcieli mieć to, co myśmy już mieli. Jednak, żeby zauważyć, że drugi alkoholik ma coś, czego mi brakuje, co chciałbym zdobyć, a wreszcie żeby dorosnąć do decyzji, że poproszę go o pomoc, trzeba jednak trochę czasu. Dopiero kiedy to się zmieniło zorientowałem się, że z czasem alkoholicy zaczęli trafiać na Program z powodów… różnych. Jeden chciał być lepszy od innych, drugi, bo uważał, że to modne, trzeci chciał należeć do – jak mu się zdawało – elity, czwarty, „bo wszyscy to robią”, piąty, bo chciał sobie zapewnić szczęście, szósty chciał się ubiegać o służbę (zrobienie Programu ze sponsorem niby nie było wymagane, ale…), siódmy, bo uważał, że sponsor w AA robi lepsze wrażenie na alkoholiczkach, ósmy nie chciał czuć się gorszy itd. itp. 

Kiedy na Polskę zwalili się Londyńczycy, sponsorowanie ruszyło z kopyta, a ja cieszyłem się, że nabrało tempa. Choć nie był to jeszcze czas pendolino lub… ulepszonego programu londyńsko-radomskiego (takiej nazwy użyła alkoholiczka, dumna absolwentka tego czegoś, w osobistej rozmowie ze mną), zaczynałem powoli zastanawiać się, czy naprawdę jest się z czego cieszyć. Wkrótce zaczęto też organizować setki warsztatów, których gwoździem programu i największą atrakcją był udział „naszych przyjaciół z Londynu”. Kiedy jeszcze w przerwie jakiegoś mityngu usłyszałem żartobliwie-złośliwe zdanie: boję się lodówkę otworzyć, bo może wylezą z niej nasi przyjaciele z Londynu – byłem już prawie pewien, że coś idzie nie tak. Jednak ostatecznym sprawdzianem były… jak by to określić naprawdę delikatnie… umiarkowane efekty tego nieomalże masowego już sponsorowania, w którym dwudziestu podopiecznych na raz nie było jakoś niczym nadzwyczajnym. 

Wiele lat temu mieliśmy z kolegą podwójną spikerkę na temat dziwacznych, często szkodliwych przekonań lub wręcz mitów, powszechnych wtedy w środowisku AA. Było ich naprawdę wiele, więc tu tylko kilka, dla przykładu: Program robię tylko dla siebie, Ja jestem najważniejszy, Wpadka jest wkalkulowana w trzeźwienie, Jeden rok jeden Krok, W AA nic nie muszę, W AA nie wolno mieć autorytetów, Mityngi są najważniejsze w trzeźwieniu, Ile picia, tyle trzeźwienia, W AA nie wolno udzielać rad i inne w tym tonie. A przypomniały mi się one dlatego, że zaczynałem dostrzegać zmianę – stare doktryny (czyli bezzasadne, dogmatyczne poglądy i teorie) wprawdzie umierały, choć zapewne nie wszędzie, ale zamiast rzeczywistości i faktów powstawały nowe. Niektóre z nich przypominały raczej napastliwe zawołania bojowe, na przykład: alleluja siostro i do przodu!, program nie jest do interpretowania (ciekawe, czy powtarzający to hasło wiedzą, co to jest interpretacja), macie krew na rękach, nie będę rozmawiał z twoją chorobą… Poprzednie przynajmniej nie były tak agresywne, a to oznaczało, że doktrynerstwo, fanatyzm i strach, rosną w siłę. 

Wreszcie jednak zrozumiałem, na czym polega błąd w moim myśleniu. I nie, nie chodziło o takie lub inne zmiany mitów i przekonań w polskiej wersji AA, ale o coś zdecydowanie bardziej fundamentalnego: naiwnie oczekiwałem i miałem nadzieję, że Wspólnota ludzi psychicznie chorych, będzie się z czasem zmieniać na lepsze.



poniedziałek, 1 lutego 2021

Anonimowi Alkoholicy ateiści

Niedawno podczas warsztatów zadano mi pytanie o moje zdanie w związku z rozłamem we Wspólnocie AA, do którego starają się doprowadzić alkoholicy agresywnie ateistyczni. Bo to naruszenie jedności, lekceważenie Pierwszej Tradycji, odcinanie się od Drugiej, ignorowanie zasad zawartych w Preambule itd. itp. Choć wydawało mi się to wszystko nieco przesadzone...

Mogłem nie odpowiadać na to pytanie, przecież nie muszę mieć zdania na każdy temat, a poza tym warsztat dotyczył zupełnie innych zagadnień, ale zorientowałem się, że widocznie problem jest znaczący i wyraźnie narasta. A ja mam wiele zrozumienia dla ateistów w AA, także sympatii i współczucia, wynikającego z własnych przeżyć i doświadczeń. 

Trafiłem do Wspólnoty AA jako ateista, człowiek nastawiony negatywnie do… ano właśnie! Musiało minąć kilka lat, zanim zdałem sobie sprawę, że moja niechęć dotyczy Kościoła, a nie Boga. Ale na początku nie byłem w stanie dokonywać takich rozróżnień. Zostać w AA pomogło mi jedno określenie Bóg, jakkolwiek Go rozumiesz. To dawało jakąś szansę. 

Podczas kilku dni pobytu na detoksie (miałem już wtedy za sobą sześć miesięcy psychoterapii odwykowej i wiele mityngów AA), mając mnóstwo czasu na rozmyślania, przypominałem sobie stwierdzenie, które zapamiętałem ze scenariusza mityngu (wtedy w moim mieście wszystkie były identyczne): 
Niektórzy z nas usiłowali trzymać się starych przekonań, ale dopóki nie pozbyli się ich całkowicie, nie osiągnęli żadnego rezultatu*. 

Powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że nie chodzi tu tylko o moje przekonania na temat picia, ale właściwie też wszystkie inne. Pakiet moich przekonań, a tym także na temat Boga, doprowadził mnie na detoks do poradni odwykowej i do piwnic z pijakami. Jeżeli nie będę w stanie zmienić przekonań – rozmyślałem – skończę za jakiś czas w tym samym miejscu albo na cmentarzu. Początkowo dość opornie, ale jednak docierało do mnie, że moje przekonania po prostu mi nie służą. Nie sprawdziły się. 

Ale program działania, aczkolwiek całkowicie rozsądny, był dosyć drastyczny. Oznaczał wyrzucenie do kosza wielu przekonań, którymi kierowałem się przez całe życie. Nie było to łatwe

Powoli następowała u mnie zmiana z „nie wierzę i nigdy nie uwierzę!” na „ może dziś nie wierzę, ale jestem skłonny uwierzyć”. 

W WK napisano: 
To była jedynie kwestia bycia skłonnym, by uwierzyć w Siłę większą ode mnie samego. Nic więcej nie było wymagane, tylko to. Zrozumiałem, że od tego momentu może się zacząć mój rozwój

Albo podobny cytat: 
Musieliśmy zadać sobie tylko jedno krótkie pytanie: „Czy wierzę teraz? Albo czy przynajmniej jestem skłonny uwierzyć, że istnieje Siła większa ode mnie samego?”. W momencie, gdy ktoś jest w stanie powiedzieć, że wierzy lub że jest skłonny kiedyś uwierzyć, to możemy go stanowczo zapewnić, że znalazł swoją drogę

Obecnie jestem raczej człowiekiem wierzącym. Czemu raczej? Bo zwykle w Boga wierzę, ale czasem tylko bardzo chcę wierzyć. Zdecydowanie nie jestem religijny, ale najwyraźniej niczemu to nie przeszkadza. Jako alkoholik – jak się okazało – potrzebuję więzi z Bogiem, a nie z takim czy innym kościołem. 

Nawet w tym początkowym okresie nastawienia niechętnego albo nawet wrogiego, nie wpadłoby mi do głowy żądać od Anonimowych Alkoholików, żeby dopasowali się jakoś do mojego światopoglądu, żeby uwzględniali moje przekonania. Po pierwsze dlatego, że to ja przyszedłem do AA z prośbą o pomoc, a nie odwrotnie. Po drugie – jak już pisałem – moje przekonania nie sprawdziły się w życiu. Czy miało w takim razie sens narzucanie tym życzliwym ludziom w AA, moich nieskutecznych przekonań? Coś takiego uważałbym za działanie nie tylko pozbawione elementarnej życzliwości, ale wręcz szkodliwe i wrogie. I wreszcie… od postaw roszczeniowych uwolniony zostałem już w pierwszych tygodniach abstynencji. 

Jest w WK inny jeszcze cytat, który w tym temacie wydaje mi się ważny: 
Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru

Nie uważam za właściwe narzucanie i lansowanie w środowisku AA swojego wyznania, ale tak samo swojego ateizmu. To są sprawy prywatne, a Wspólnota AA nie może stawać się narzędziem albo estradą do manifestowania przekonań religijnych lub… antyreligijnych. Podobnie jest z orientacją seksualną, poglądami politycznymi itd. Należy je trzymać z dala od AA.

Bez względu na to, czy się to komuś podoba czy nie (a mnie początkowo bardzo się nie podobało) Siłą, która jest zdolna uzdrowić alkoholika we Wspólnocie AA jest Bóg. Jakkolwiek Go rozumiem lub nie rozumiem. Przyjęcie i akceptacja tej prawdy boleśnie godziła w moje przekonanie o własnej samowystarczalności i mocy, ale… nie żałuję. 

Powtórzmy: alkoholik niekiedy nie ma skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Poza bardzo rzadkimi wyjątkami ani on sam, ani żaden inny człowiek nie potrafi jej zapewnić. Jego obrona musi nadejść od Siły Wyższej

 

 

 

 




---
* Cytaty z Wielkiej Księgi w brzmieniu wydania z 2018 roku, zwanego błędnie czwartym (ja mam ich 5-6 różnych, więc niby dlaczego najnowsze miałoby być czwarte?).