piątek, 26 kwietnia 2024

Woźniaków - warsztat KzK

Nie jestem pewien czy dobrze wyliczyłem, ale wychodzi mi, że to już coś koło piętnastu lat, jak w Woźniakowie koło Kutna organizowane są dwa razy w roku warsztaty Dwunastu Kroków AA. Krok za Krokiem (KzK) to jednocześnie nazwa grupy, która prowadzi także przez cały rok internetowe warsztaty Kroków i Tradycji (https://groups.google.com/g/Krok-za-Krokiem).
Znana jest już konkretna data edycji jesiennej.


piątek, 12 kwietnia 2024

Zdolność do zmian i rozwoju

Spotkałem się z prośbami, żebym jakoś spowodował wznowienie książki „Krok za Krokiem”. W końcu mi się to udało, choć w sposób, który technicznie nie do końca mnie satysfakcjonuje, ale mniejsza z tym. Żeby ewentualnie udostępnić trzecie wydanie tej książki, musiałem dokładnie przejrzeć i zaktualizować całą jej treść. Podejrzewałem, że może się ona okazać tak bardzo nieaktualna i niedzisiejsza, że łatwiej będzie napisać nową książkę, niż poprawiać stare wydanie.

Pierwsze wydanie „Alcoholics Anonymous: The Story of How Many Thousands of Men and Women Have Recovered from Alcoholism” ukazało się w USA w 1939 roku. W środowisku Anonimowych Alkoholików książka ta nazywana jest potocznie Wielką Księgą (ang. The Big Book, polski skrót: WK), co należy rozumieć jak najbardziej dosłownie, gdyż wynika z jej pokaźnych wymiarów i znacznej wagi. Mimo wielu prób i pomysłów ta pozycja przez wszystkie te lata nie uległa żadnej znaczącej zmianie. Jest to podstawowy przekaz Wspólnoty, fundament. Zupełnie czym innym są moje książki, bo zbudowane na osobistych doświadczeniach i przeżyciach, w naturalny sposób zmieniają się wraz z upływem czasu. Zresztą, trudno byłoby zakładać, że przez ostatnią dekadę, niczego nowego się nie dowiedziałem, nie nauczyłem, nie doświadczyłem i nie zrozumiałem. Przecież rozwój duchowy jest, a przynajmniej może być, nieskończony.

W czasach zmian świat należy do tych, którzy się uczą, podczas gdy Ci, którzy już się „nauczyli”, okazują się świetnie przygotowanymi do życia w świecie, który już nie istnieje [Eric Hoffer, amerykański pisarz, zajmujący się głównie problematyką filozofii społecznej].

Pierwsze wydanie „Krok za Krokiem” ukazało się w roku 2014. Minęło ponad dziesięć lat, więc można by się spodziewać znaczących zmian w środowisku, w którym bardzo ważna jest podobno otwarta głowa (umysł) i gotowość na zmiany. Wygląda jednak na to, że wartości te, istotne są jedynie teoretycznie i w pustych deklaracjach.
W nowym wydaniu usunąłem dwa teksty, bo dotyczyły określonych wydarzeń sprzed kilku lat – dzisiaj mogłoby być trudno zorientować się młodszym czytelnikom, o co chodzi; dołożyłem ze trzy, uporządkowałem cytaty, wprowadziłem trochę drobnych korekt, na przykład takich, polegających na zamianie „jest” na „było”, co jest chyba oczywiste w związku z upływem czasu. Poza takimi drobiazgami cała reszta okazała się jak najbardziej dzisiejsza i aktualna.
Właściwie to chyba powinno być zatrważające – przez dziesięć i więcej lat nie zmieniło się w tym środowisku nic albo tylko na gorsze*. Obecnie aktualne i nadal omawiane są dokładnie te same tematy, kwestie i problemy, jakimi zajmowaliśmy się kilkanaście lat temu. Także te, które pamiętam sprzed 25 lat. A czy nie z AA pamiętam słowa, że jeśli się nie rozwijamy, nie idziemy do przodu, to właściwie się cofamy?

Na początku XX wieku w powszechnym użyciu były lampy naftowe i świece. Technika przycinania knotów tych lamp i świec była ważna… wtedy. Ale świat nieustannie się rozwija i zmienia. Nie tylko w kwestiach technicznych, choć możliwe, że to jest najbardziej widoczne. Kolejne pokolenia startowały z innego już poziomu wiedzy, umiejętności, doświadczeń itd. i same z kolei przesuwały granice.

Od powstania AA minęły prawie cztery pokolenia, natomiast odnoszę wrażenie, że przez cały ten czas, rozwój czy zmiany są minimalne, powierzchowne, a może wręcz żadne. Czy za istotną i znaczącą zmianę można uznać to, że na niektórych mityngach (niewielu) nie ma już przerwy na papierosa? Jakbyśmy byli, jako całość, kompletnie niezdolni do jakiegokolwiek rozwoju. Do tego rozpaczliwie bronimy się przed najmniejszymi nawet zmianami, choćby wynikały z naszych własnych doświadczeń.

Zastanawiam się w związku z tym, czy to, co się dzieje, a może właśnie nie dzieje, wynika z choroby psychicznej lub umysłowej o nazwie alkoholizm, czy pewnych niedostatków, braków albo słabości samej Wspólnoty…


---
* Gdyby ktoś pytał o te zmiany na gorsze, to za takie właśnie uważam próby przekształcenia AA-owskiego Programu działania w program modlitewno-powierzalny, to jest ewidentnie religijny.

niedziela, 17 marca 2024

Sens szukania dziury w całym

Usłyszałem jak ktoś do kogoś powiedział „nie szukaj dziury w całym”, a zwróciłem na to uwagę tym razem ze względu na ton – była w nim złość i nawet jakby groźba. Zastanowiło mnie to.

Cytat z książki argentyńskiego psychoterapeuty: Jest dla mnie ważne, żeby używać słów w ich rzeczywistym znaczeniu. Dzięki temu zwykle jestem odpowiedzialny za to, co mówię i robię, za to, jaki jestem – za siebie [Jorge Bucay „Listy do Klaudii”].

Cóż się stanie, jeśli szukam dziury w całym, to jest w czymś, co dziury nie ma, czymś sprawnym, niepopsutym, czymś bez wad po prostu? Stracę tylko swój czas, bo skoro jest całe, to żadnej dziury nie znajdę. Tylko dlaczego moim czasem ktoś miałby się przejmować? Zwłaszcza, że komunikat wcale nie był życzliwy, nie wypływał z troski o mnie i mój czas. A co zyskam przez te poszukiwania dziury w całym? Jeszcze większe i dodatkowo na własnym doświadczeniu zbudowane przekonanie, że dziury rzeczywiście nie ma. Proste.
Jeśli jednak takie to proste, to czemu żądanie, żeby nie szukać dziury w całym, tak często jest słyszalne w środowisku AA?

Zastanawiałem się nad tym długo, może nawet cztery minuty, i zrozumiałem, że chodzi o kłamstwa i strach. Choć po prawdzie te kłamstwa też wynikają ze strachu. Jak to wygląda w praktyce? Alkoholik wie lub się domyśla, że to coś, o czym jest mowa, wcale nie jest całe, że ma dziury, że nie działa dobrze, że są błędy, wady, nierzetelność, powierzchowność, bylejakość. Tyle tylko, że boi się, że to może wyjść na jaw. Więc kłamie twierdząc, że wszystko jest w najlepszym porządku, że jest całe i bez wad. Czemu kłamie? Bo może za te wady i braki odpowiada on sam. Ale może być i tak, że jeśli nawet nie on za powstanie dziury odpowiada, to jednak jej odkrycie może spowodować konieczność podjęcia jakiegoś wysiłku, wykonania jakieś pracy, podjęcia działania, a na to, na dodatkową pracę i wysiłek, niewielu alkoholików ma ochotę.

Jeśli masz ochotę, to szukaj sobie tej dziury. Najwyżej stracisz czas, ale też upewnisz się, że jej rzeczywiście nie ma. Natomiast może być i tak, że ją znajdziesz, odkryjesz, a to pozwoli na podjęcie działań naprawczych. Bo tylko jeden rodzaj błędów nigdy nie zostanie skorygowany – błędy ukrywane i zakłamywane.

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli [Laurent Gounelle, „O człowieku, który chciał być szczęśliwy”].

Nie tak samo, ale podobnie, jest z pytaniem: „po co zmieniać coś, co dobrze działa?”, choć to akurat bywa już jawną manipulacją. Taką w stylu zadania maturalnego w ZSRR: kto jest twoim idolem i dlaczego Lenin? Niby pytanie, ale w sumie narzucanie pewnych przekonań. Kto twierdzi, że dobrze działa? Na jakiej podstawie stwierdzono, że dobrze działa? Masz jakąś skalę porównawczą, próbowałeś innych rozwiązań, żeby upierać się teraz, że to właśnie działa najlepiej albo lepiej od wszystkich innych sposobów i metod?
W tym przypadku też chodzi o strach. Alkoholik boi się sprawdzić czy poznać inne rozwiązania, bo jakby okazało się, że można osiągnąć efekty znacznie lepsze, to znowu wymagałoby to podejmowania kolejnego wysiłku, wykonania określonej pracy. Wygodniej jest wmawiać sobie i innym, że dobrze działa, nawet wtedy, kiedy tak naprawdę, działa zaledwie jako tako.

Oszukiwanie samego siebie, bo nie tylko innych ludzi, alkoholikom na dłuższą metę nigdy się nie opłaca – to typowe stawianie na krótkotrwałe zyski zamiast długofalowych efektów.


Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem
[Carl Gustav Jung].


piątek, 1 marca 2024

Trzeźwość czy samopoczucie

Ponad ćwierć wieku temu, doktor Sakaluk, szef opolskich odwykaczy, powiedział mi, że trzeźwość/abstynencję muszę stawiać na pierwszym miejscu w życiu, bo jeśli coś stanie się dla mnie ważniejsze od własnej trzeźwości czy abstynencji, to stracę i to coś, i abstynencję. Nie posłuchałem go, nie uwierzyłem, więc w konsekwencji straciłem dziewczynę, pracę i trzeźwość.

Podczas zajęć grupowych terapii odwykowej i w środowisku AA (Wspólnota pełniła w tamtym okresie rolę poterapeutycznej grupy wsparcia) nasłuchałem się mnóstwo o mechanizmie nałogowego regulowania uczuć i obsesyjnej potrzebie alkoholików, by stale dobrze się czuć i to bez względu na cenę. Nie miałem wątpliwości, że do pewnego czasu piłem, żeby się lepiej poczuć – to była nauka przyswojona na terapii, ale to dzięki rozmowom z Marianem i Fredem (pierwszy i drugi sponsor) zorientowałem się, że nadal poświęcam ważne dobra albo wartości dla zdobycia lepszego samopoczucia.

Choroba psychiczna to unikanie rzeczywistości za wszelką cenę; zdrowie psychiczne to pogodzenie się z rzeczywistością bez względu na cenę (Scott Peck).

Pewnego razu, choć dawno temu, odkryłem, że trzeźwość oznacza (także, wśród wielu innych) zgodę na cierpienie. Po prostu tak skonstruowane jest życie, że raz się udaje, a raz nie, raz się wygrywa, raz przegrywa… Jeśli chcę być trzeźwy, muszę pogodzić się z rzeczywistością, ale oczywiście najpierw ją poznać, i przestać się kopać z faktami. Gdy dzieliłem się tymi obserwacjami ze swojego życia na mityngach, czasem spotykałem się z agresywnym zaprzeczaniem, bo nie, życie takie nie jest i można być stale szczęśliwym, co wypowiadający się alkoholik już właściwie prawie osiągnął. Za pierwszym razem mocno mnie to zaskoczyło, ale za kolejnym uznałem, że po prostu żyjemy w różnych wersjach rzeczywistości.

Ludzie nie godzą się z rzeczywistością, próbują walczyć z uczuciami, które wywołują realne okoliczności. Tworzą wyimaginowane światy na podstawie swoich wyobrażeń, tego, co powinno być i co mogłoby być. Autentyczne zmiany można wprowadzić dopiero wtedy, kiedy się uzmysłowi sobie i zaakceptuje rzeczywistość. Dopiero wtedy możliwe jest jakiekolwiek realne działanie (David Reynolds, amerykański zwolennik japońskiej szkoły psychoterapii Mority).

Do około 2021 roku często wracałem z mityngów zamyślony, strapiony, pochłonięty rozważaniami o tym, co usłyszałem. Okazywało się bowiem, że czegoś nie wiem, nie rozumiem, nie potrafię, a więc znowu muszę w określone działania wpakować sporo wysiłku. Jednak zupełnie mnie to nie dziwiło – przychodziłem przecież właśnie po to, żeby nauczyć się, poznawać, zmieniać, rozwijać, a nie żeby poprawiać sobie samopoczucie.

Od zarania dziejów ludzie osiągali pełnię człowieczeństwa dobrowolnie i samodzielnie stawiając czoła wyzwaniom. Godność i to, co wartościowe, osiąga się za cenę cierpienia (William O`Malley SJ, „Efekt Wow").

Kiedy już minęły epidemie, zamykane albo ograniczane mityngi AA, chodzę na te spotkania rzadziej i może właśnie dlatego (obserwacja z dystansu) zauważam istotną zmianę – najważniejsze stało się dobre samopoczucie, a nie osobisty rozwój i stała duchowa aktywność. Do tego celu (poprawiania nastroju) wystarczy wyuczyć się i powtarzać kilka zaklęć, które nie muszą mieć nic wspólnego z rzeczywistością, ale za to milutko głaszczą ego, przekonują, że żaden problem czy kłopot, który się pojawił, to nie jest moja wina, że to nie ja odpowiadam za cokolwiek, że tak jak jest, jest właśnie dobrze i tak ma być, że niczego nie trzeba zmieniać.

Jakby na próbę, odrobinę prowokacyjnie, powiedziałem podczas mityngu coś, co stało w rażącej sprzeczności z przekonaniami wielu obecnych. Wydawało się, że nikt tego nie usłyszał, może nie chciał usłyszeć. Nikt nie zadał sobie nawet tyle trudu, żeby się nie zgodzić, zaprezentować swoje – odmienne – doświadczenia i przeżycia. Przyjaciele z AA nadal powtarzali swoje zaklęcia, poprawiające samopoczucie im samym i słuchaczom.

Gdy postrzeganie rzeczywistości wywołuje przykrość, wtedy poświęca się prawdę (Zygmunt Freud).

Każdy człowiek może, w granicach prawa, żyć tak, jak mu się podoba i prezentować dowolne przekonania. Problematyczna może być ta wolność w szkołach oraz w AA, czyli w miejscach, do których ludzie przychodzą, żeby nauczyć się lepiej żyć albo w ogóle przeżyć. Czy naprawdę zawsze zdaję sobie sprawę, że moje wypowiedzi ktoś może potraktować poważnie i próbować na nich budować swoje życie? Czy przekazuję posłanie/rozwiązanie AA, czy może prywatne przekonania swojej sponsorki/sponsora?

poniedziałek, 26 lutego 2024

Błąd za błędem, po błędzie...

 Tradycja Druga w obecnej wersji: Dla naszego grupowego celu istnieje tylko jedna ostateczna władza – miłujący Bóg, tak jak może On wyrażać Siebie w naszym grupowym sumieniu. Nasi liderzy są tylko zaufanymi sługami; oni nie rządzą.




sobota, 24 lutego 2024

Na czym polega ten problem?

Jeśli alkoholik potrafi już uważnie patrzeć/słuchać i wyciągać właściwe wnioski, to okazuje się, że na swoim i cudzym alkoholizmie może się naprawdę sporo nauczyć. Podobnie jak na błędach popełnionych przez siebie i innych. Z czasem można dzięki temu zrozumieć, że rozwiązania różnych kłopotów czy trudności bywają stosunkowo proste, ale pod warunkiem, że we właściwy sposób rozpozna się sam problem. A to często nie jest takie łatwe.

Piłem za dużo, ryzykownie, szkodliwie, destrukcyjnie. Dochodziłem do wniosku (ja lub znajomi alkoholicy), że jest to picie spowodowane koniecznością życia w stale irytującej rodzinie, szykanami szefa, idiotyczną polityką tej lub innej partii, beznadziejnym życiem w małym miasteczku, nudną i ciężką pracą itd. Niektórzy z nas tylko narzekali, ale wielu, po rozpoznaniu problemu, z zapałem zaczynała go rozwiązywać, a więc próbowaliśmy innych związków, innych zawodów, wyjeżdżaliśmy w inne miejsca. Zdarzało się, że te rozwiązania pomagały, ale niestety, tylko na chwilę.
Ten przykład jest zapewne najprostszy, najlepiej znany i rozumiany w naszym środowisku, natomiast nie jedyny z całej gamy przypadków, kiedy to błędnie lub nieprecyzyjnie rozpoznawaliśmy, na czym konkretnie polega nasz problem, a w konsekwencji, podejmowaliśmy nieskuteczne lub mało skuteczne działania w celu jego rozwiązania.

Jeśli jakaś grupa ludzi, na przykład alkoholików, podczas spotkania nie będzie miała drobiazgowo opracowanego regulaminu zachowania się i postępowania, to do czego będą się uczestnicy tego spotkania odwoływać? Kiedyś zadaliśmy sobie takie pytanie i wspólnie odpowiedzieliśmy, że zapewne do podstawowych zasad dobrego wychowania. Dodatkowo zaczynaliśmy rozumieć sens sugestii: bierz odpowiedzialność za siebie na siebie. Wtedy usunęliśmy ze scenariusza mityngu wszelkie zakazy i nakazy. Było to kilkanaście lat temu i dobrze działało, a alkoholicy uczyli się odpowiedzialności za swoje postępowanie, bez przerzucania jej na laminat. I jakoś nikogo nie dziwiło, że to sprawnie działa, bo trzeźwość oznacza też odpowiedzialność.
Czasem, rzadko, zdarzały się niewielkie konflikty, ale od ich sprawnego rozwiązywania mieliśmy przecież prowadzących, którzy potrafili to robić z pogodą ducha i spokojem.

Z upływem lat alkoholicy oduczyli się prosić grupę o powierzenie służby, samowolnie ją sobie brali („biorę służby”). Grupa przestała mieć wpływ na jakość pełnionych służb, ale nadal jeszcze, może siłą rozpędu, wszystko dobrze działało. Aż do czasu, kiedy to na mityngu pojawił się alkoholik z wieloletnią abstynencją, który wielokrotnie zabierał głos, mówi nie na temat, uniemożliwił innym podzielenie się własnym doświadczeniem. Uczestnicy spotkania zerkali zdezorientowani i zaniepokojeni na prowadzącego, ale ten uciekał wzrokiem, czerwienił się i… nijak nie reagował; po prostu wyraźnie się bał podjąć jakieś działanie, coś powiedzieć. Takie zdarzenie, z tym samym trudnym alkoholikiem, miało miejsce kilka razy, więc grupa uznała to za problem i postanowiła go rozwiązać. Tyle że w zadziwiający sposób.

Podczas najbliższego spotkania organizacyjnego sumienie grupy podjęło decyzję o zmianie scenariusza i dołożeniu do niego zakazu mówienia dłużej niż pięć minut. Do mierzenia czasu zakupiono też specjalne urządzenie.
Samozadowolenie z niby to rozwiązania problemu trwało bardzo krótko. Prowadzący, czytając scenariusz, przeczytał też ten zakaz wypowiadania się powyżej pięciu minut, ale ten sam weteran najwyraźniej miał to głęboko w… nosie i tokował po swojemu. I znowu prowadzący, choć już inny, bał się zareagować albo nie wiedział, jak to zrobić i czy w ogóle mu wolno. Po kilku kolejnych wizytach weteran przestał przychodzić; może mu się znudziło. Zakaz w scenariuszu pozostał.

Żeby rozwiązać problem trzeba najpierw na trzeźwo rozpoznać, na czym on naprawdę polega. Bo można wpakować wiele wysiłku w – jak to w AA nazywamy – rąbanie nie tego drzewa. W opisanym przypadku problemem był brak regulaminów, zakazów i nakazów w scenariuszu, czy może zgoda grupy na prowadzenie mityngów przez kogoś, kto sobie z tym nie radzi? Bardzo delikatnie wskazałem na to drugie, ale wtedy usłyszałem, że ci dwaj prowadzący są ludźmi bardzo nieśmiałymi i taka służba im się przyda. Nie jestem pewien, czy kulenie się za stołem prowadzącego jest takie przydatne, ale ważniejsze wydało mi się coś innego. AA zajmuje się rozwiązywaniem problemu alkoholizmu, a nie walką z nieśmiałością. Zwłaszcza, jeśli to leczenie czyjejś nieśmiałości odbywa się kosztem poczucia bezpieczeństwa grupy osób i kosztem merytorycznej jakości mityngu.

A to inny, choć taki sam, przykład.
Alkoholicy od kilkunastu lat byli przyzwyczajeni, że mogą poprosić grupę o pomoc i zaproponować (na to zwracam uwagę – zaproponować) dodatkowy temat mityngu, związany z Programem i jego realizacją albo z praktykowaniem Tradycji. Ot, choćby tak: pracuję właśnie ze sponsorem nad Krokiem Czwartym i zastanawiam się, czy wszystkie wady charakteru są zawsze czymś złym, bo może niektóre są jednocześnie zaletami – pomoglibyście mi i podpowiedzieli, jak wy to widzicie? I właściwie zawsze znajdował się ktoś, kto był gotów pomóc, dzieląc się w tym temacie doświadczeniem, siłą i nadzieją.

Kiedy na mityngach AA zaczęli pojawiać się alkoholicy w procesie terapeutycznym, przynieśli ze sobą wątpliwości i pytania o sprawy, którymi AA się nie zajmuje i takie właśnie terapeutyczne propozycje tematów podawali. Nie ma w tym żadnej ich winy czy złej woli, są w AA krótko, nie wiedzą, nie rozumieją. Zapewne nie obraziliby się, gdyby im spokojnie wytłumaczyć, czym AA się zajmuje, a czym nie, co wymaga pewnej znajomości Tradycji, ale to chyba oczywiste. Przydałaby się też umiejętność i odwaga, by zwrócić uwagę, że uczestnicy spotkania mogą proponować dodatkowe tematy mityngu, ale to nie znaczy, że wszystkie one zostaną automatycznie przyjęte.
To teraz pytanie. Jak sądzicie, grupa zamierza zacząć powierzać służbę prowadzącego alkoholikom, który są w stanie robić to sensownie i dla wspólnego dobra, czy może rozważa zmiany w scenariuszu i wprowadzenie do niego zakazu proponowania dodatkowych tematów?

Jeśli w miejskim parku wieczorami i w nocy zdarzają się napady, rabunki, rozboje i gwałty, to w celu rozwiązania tego problemu, należałoby skierować tam dodatkowe patrole policji i poprawić oświetlenie, czy może (rozwiązanie w duchu AAPL) zakazać wstępu do parku w określonych godzinach?

Coraz częściej zbiorowa mądrość AA wydaje mi się, delikatnie mówiąc, odrobinę problematyczna.

wtorek, 20 lutego 2024

Nie lekceważ ich możliwości

Jakiś czas temu wspominałem, że wysłałem do Konferencji kilka pytań. Powtórzę: DO KONFERENCJI. Nie do Powierników ani Rady Powierników, którzy to ludzie uznali, że będą odpowiadać zamiast Konferencji, ale i cenzurować pytania kierowane nie do nich, ale właśnie do Konferencji.

W jednym z e-maili zadałem trzy pytania. Żeby nie było najmniejszych wątpliwości, co pytaniem jest, a co pytaniem nie jest, wyraźnie je oznaczyłem. Oto i one, a najpierw zrzut ekranu z poczty na dowód, że takie właśnie i tak oznaczone były pytania.






Moje pierwsze pytanie brzmi:
Od kiedy w AA jest funkcja, stanowisko lub służba "delegat narodowy - po służbie"? Czy należy przez to rozumieć, że pojawiła się też służba "prowadzący mityng - po służbie" i inne takie?

Moje drugie pytanie brzmi:
Czy AA w Polsce (w tym Konferencja) uważa, że nie można odebrać służby alkoholikowi, gdy w wyraźny sposób szkodzi Wspólnocie swoimi działaniami (na przykład kłamstwami albo wyłudzaniem pieniędzy), psuje opinię AA, zraża i/lub wykorzystuje nowicjuszy? Czy celem takich działań jest stworzenie w polskiej wersji AA ludzi bezkarnych, których działania wręcz nie wolno ocenić pod żadnym pozorem?

Moje trzecie pytanie brzmi:
Czy zdanie "Działania Konferencji nigdy nie mogą powodować pociągnięcia jej członków do odpowiedzialności karnej..." dotyczy bezkarności, czy może ogranicza zakres spraw, którymi Konferencja się nie zajmuje?


Poinformowali mnie w odpowiedzi, że moje pytania nie zostały przyjęte na podstawie Regulaminu Pracy Służby Krajowej AA w Polsce roz. VI p. 22.10) h).

Podpowiedziano mi, że ów podpunkt "h" brzmi:
Zgłoszone sprawy – napisane obraźliwym językiem, poniżające godność osób, insynuujące przynależność wyznaniową lub polityczną, formułowane oceną i odnoszące się personalnie do osób, nie będą przyjmowane do rozpatrzenia przez Zespół ds. Przygotowania Konferencji Służby Krajowej.

Jeśli rzeczywiście taka jest jego treść, to czy mógłby mi ktoś wskazać, gdzie w moich pytaniach jest obraźliwy język, poniżanie osób, insynuacje wyznaniowe lub personalia jakichkolwiek osób?

Potraktuję to jako zagadkę dla czytelników oraz autentyczną prośbę o pomoc w zrozumieniu powodu odmowy. Ja mam pewien pomysł, ale podam go dopiero wtedy, kiedy nikt nie wymyśli niczego sensownego.


wtorek, 13 lutego 2024

Historia AA kółkiem się toczy

Dawno temu wyczytałem w jakiejś książce, niestety, nie pamiętam już jej tytułu, że kiedy Bill W. odwiedził Europę i zapoznał się z europejską wersją AA, bardzo był zdziwiony, że Anonimowi Alkoholicy w Starym Kraju powtarzają dokładnie te same błędy, jakie popełniali wcześniej w Ameryce. Jakby zupełnie nie potrafili się uczyć na przykładzie doświadczeń starszych kolegów. Przecież podobno dobrze jest trzymać z wygranymi, a więc obserwować i wdrażać sprawdzone już w USA rozwiązania, zamiast wywarzania drzwi przez kogoś już otwartych. Lektura książek „Historia AA w Polsce” oraz moje ponad dwudziestoletnie obserwacje przekonały mnie, że to dzieje się nadal. To, czyli popełnianie błędów naprawionych już znacznie wcześniej w Ameryce, Kanadzie lub Wielkiej Brytanii. Ale zauważyłem coś jeszcze…

Byłem niedawno na mityngu. Pierwszy raz w tym roku. Tak się jakoś złożyło, ale faktem jest też i to, że od czasów epidemii, z różnych powodów zresztą, uczestniczę w spotkaniach AA znacznie rzadziej niż wcześniej. Wybrałem się na grupę, którą znałem jako ultra programową. Jej spotkania były merytorycznie znakomite, dotyczyły rozwiązania problemu alkoholizmu, pracy ze sponsorem i Programu. Coś się chyba jednak zmieniło w ostatnim czasie (2-3 lata?). Właściwie na tym mityngu było prawie tak, jak 20-30 lat temu. Włącznie z pochwałą arogancji i egoizmu, jako zalecanych postaw życiowych i innych terapeutycznych teorii. Świecy i przerwy na papierosa jeszcze nie było, ale…
Słuchając scenariusza i obserwując zbiórkę pieniędzy zorientowałem się, że grupa wróciła albo dynamicznie wraca do starych błędów. Jednak nie takich popełnionych i rozwiązanych pół wieku temu gdzieś tam, w Ameryce, ale takich, które były popełniane i z powodzeniem korygowane kilka-kilkanaście lat temu przez tę właśnie grupę. I nie, nie wszyscy na tym mityngu byli nowi. Alkoholików z mniej niż trzema-czterema latami abstynencji była na pewno większość, ale uczestniczyły w mityngu także te osoby, które same brały kiedyś udział w naprawianiu nieprawidłowości w tejże grupie przed laty.

W WK napisano: W sferze materii ludzkiej umysły skrępowane były przesądami, tradycją i utartymi poglądami. Jednak to chyba nie w tym leżał prawdziwy problem, a na pewno nie tylko. Także nie w tym, że nie potrafimy (większość) uczyć się na cudzych błędach, a bywa, że i na swoich własnych też nie. Czyżby szukanie łatwiejszej, łagodniejszej drogi i dbanie głównie o swoje dobre samopoczucie i święty spokój, na dłuższą metę jednak wygrywało z koniecznością ciągłej duchowej aktywności? Przecież w WK przeczytałem: Obaj zrozumieli, że muszą być ciągle aktywni duchowo – czy to też nie jest już prawda?

Przypomniało mi się z „Myśli nieuczesanych” Leca: Prawda zwycięża czasem, gdy nią przestaje być. Tylko… jakoś nie wydaje mi się to teraz tak zabawne, jak kiedyś.


Niewiele znam osób, które w USA lub innych krajach anglojęzycznych spędziły w tamtejszym AA kilkadziesiąt lat. W sumie trzy. Wszystkie one twierdzą, że w Wielkiej Brytanii i w Ameryce też był kiedyś okres dynamicznego wzrostu, po którym nastąpiła stagnacja. Jeszcze ze dwa-trzy lata temu mój podopieczny twierdził, że polska wersja AA, wydaje mu się znacznie bardziej zaangażowana i zdeterminowana niż angielska.

czwartek, 8 lutego 2024

Dobrzy czy źli są z nas ludzie?

W czasach kiedy jeszcze uczęszczałem na zajęcia grupowe terapii odwykowej (w sumie ok. 2,5 roku), we Wspólnocie AA w Polsce wszystkie przekonania na temat alkoholizmu, alkoholików, leczenia choroby alkoholowej i tak dalej, były identyczne, jak na terapii. Bo i niby jakie miałyby być – literatury AA albo nie było, a jak nawet była, to prawie nikt jej nie czytał, nikt nie pracował ze sponsorem na Programie, nawet jeśli tego sponsora miał, jak ja. W każdym razie wszystkie moje przekonania z tamtych lat, nawet jeśli zasłyszane w AA, wywodziły się z terapii. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że przydatność wielu z nich była problematyczna, albo miały sens tylko przez bardzo krótki czas, albo tylko w określonych okolicznościach, albo w ogóle nie były zgodne z prawdą, choć nie wszystkie były szkodliwe.

Pamiętam – wygłaszane przez terapeutów, a następnie powtarzane namiętnie przez alkoholików na mityngach – stwierdzenie, że alkoholicy, to są w sumie dobrzy, wrażliwi ludzie. Czasem ktoś z terapeutów ubierał to w słowa: dobrzy ludzie, którzy czasem robili złe rzeczy. Pod koniec terapii zaczynałem mieć pierwsze wątpliwości, co do tych właśnie przekonań, ale obecnie jestem już całkowicie pewien, że nie są prawdziwe; wiem też, po co terapeuci sprzedawali je swoim klientom.

Terapeutyczna czy psychologiczna doktryna, która próbuje oderwać człowieka od jego zachowań, zdecydowanie nie jest moja, nie wierzę w to, uważam za bujdę na resorach. Bo wychodzi z tego, że Ziuta jest właściwie dziewicą, tylko czasem się puszcza, Ziutek jest uczciwym człowiekiem, tylko czasem kradnie, Tomek jest niezwykle prawdomówny, tylko często kłamie, Bronia jest w zasadzie abstynentką, tylko czasem się upija itp. Tak by to miało wyglądać?
Poza bardzo specyficznymi przypadkami, jak na przykład obóz koncentracyjny, kataklizm czy wojna, o człowieku świadczy jego powtarzane wielokrotnie (bo raz, to mógłby być przypadek) zachowanie czy postępowanie – tak uważam.

Kradłem i kłamałem od kiedy pamiętam aż do… To byłoby mi trudno konkretnie ustalić, ale wydaje mi się, że proces wygaszania tych wadliwych postaw i zachowań, zaczął się u mnie, kiedy zadomowiłem się już trochę we Wspólnocie AA, zaczynała mi się nieśmiało marzyć trwała trzeźwość, i zacząłem słyszeć, jak wielką wagę przywiązuje się tam do uczciwości.

Poza tym ten czas przeszły: robili złe rzeczy… robili, a nie… robią. Jak gdyby po rozpoczęciu terapii odwykowej alkoholicy natychmiast stawali się idealni. Wiedziałem, że u mnie to tak nie działa, a po pewnym czasie, dzięki rozmowom z kolegami z tego środowiska, pojąłem, że i inni tak nie mają. Przestaliśmy pić, ale nadal robiliśmy złe rzeczy – przynajmniej wielu. Choć poziom draństwa bywał nieco mniej rażący.

Trochę dłużej zeszło mi z tą wrażliwością. Minęło kilka lat, byłem już na Programie, kiedy zorientowałem się, że ja (oraz wielu innych) wcale nie byliśmy tacy wielce wrażliwi, ale nieprawdopodobnie wręcz przewrażliwieni. I to głównie na swoim punkcie. „Egoizm, egocentryzm, koncentracja na samym sobie…”.

Jak już wspomniałem, szybko zrozumiałem, że terapeuci robili to po to, żeby przygnieciony wyrzutami sumienia, wstydem i poczuciem winy alkoholik, klient, nie uciekł im do baru, nie upił się, żeby przestać czuć się jak kanalia i szuja. Może i miałoby to sens, ale pod warunkiem, że informowaliby też, że tego typu pomysły mają bardzo ograniczony okres przydatności do użycia. Niestety, przez wszystkie te lata w AA spotkałem tylko dwoje alkoholików, którzy pamiętali, że terapeuta wspominał, że „zdrowy egoizm” i inne takie szkodliwe brednie, mogą być tolerowane przez pierwsze 2-3 miesiące abstynencji, ale zdecydowanie nie dłużej.

Ciekaw jestem, jak to jest teraz. Nawet przez moment rozważaliśmy z kolegą terapię stacjonarną na Majorce* (tylko 14 tysięcy za 4 tygodnie), ale szybko doszliśmy do wniosku, że piorunem by nas wykopali za rozwalanie pracy grupowej i demaskowanie ich bredni.





---
Terapia odwykowa Borowik na Majorce.


wtorek, 30 stycznia 2024

Staing sober Without God PL

Dostałem w prezencie polską wersję książki „Staing sober Without God” (Zachować trzeźwość lub Pozostać trzeźwym bez Boga) napisaną przez Jeffreya Munna, LMFT, co zapewne jest skrótem od nazwy jego tytułu zawodowego*. Za prezent bardzo dziękuję – lektura tej i wielu innych pozycji na temat uzależnień pomaga mi w procesie, który nazywam wietrzeniem poglądów. Jest to okazja by zastanowić się, co ja o tym myślę, jak ja to widzę, czy coś w moim pojmowaniu określonej kwestii się zmieniło itp. W tej pozycji jest takich okazji mnóstwo.

Autor, który pierwszy raz przestał chlać i ćpać w wieku lat 20, korzystając z pomocy AA i sponsora, po niedługim czasie odszedł od Wspólnoty, bo Bóg za bardzo mu w niej przeszkadzał. Wrócił do picia po 2,5 roku abstynencji i wtedy wymyślił, że widocznie musi skorzystać z terapii odwykowej. Po jej ukończeniu, a trwała 45 dni, czyli dokładnie tyle, ile w Polsce (6 tygodni terapii plus 2-3 dni detoksu). Jak wielu alkoholików w trakcie i po skończeniu terapii odwykowej postanowił zostać psychoterapeutą i magistrem psychologii klinicznej. Faktu, że kiedy był w AA i komunikował się ze sponsorem, to nie pił, Jeffrey Munn jakoś nie zauważył. Tyle o autorze.

Bardzo mi się spodobało, kiedy stwierdził, że będzie unikał kategorycznych stwierdzeń, ale okazało się to deklaracją, która nie zawsze znajdowała pokrycie w prezentowanych przez niego przekonaniach. Niektóre z nich, tych przekonań, wynikają zapewne z doświadczeń zawodowych i własnych przeżyć. Inne są wynikiem fantazji. Przykład: „I dlaczego te wszystkie przeobrażenia, wyglądały uderzająco podobnie do zmian, które prawdopodobnie i tak by nastąpiły, gdyby ktoś zaangażował się w konsekwentne, świadome i zdrowe zachowanie?”. Te zmiany, które PRAWDOPODOBNIE by nastąpiły… Wprawdzie wyraźnie nie nastąpiły, skoro były tylko prawdopodobne, ale autor wie ponad wszelką wątpliwość, że wyglądałyby uderzająco podobnie, gdyby nastąpiły. OK. Tyle że u nas w AA coś takiego nazywa się odgrywaniem wszystkowiedzącego Boga, przewidywaniem i prorokowaniem przyszłości.

Jeffrey Munn pisze: „Spędziłem wiele lat w programach 12 kroków” – chyba jako terapeuta, bo z jego wypowiedzi o sobie wynika, że jako uzależniony korzystał z pomocy AA wyjątkowo krótko.

Jego książka, jak sam stwierdził: „Jest dla ludzi, którym powiedziano, że ich logika i rozsądek szkodzi im i że powinni ignorować osobiste przekonania”. Popatrzmy… moje osobiste przekonania sprzed roku 1998 to: wszyscy piją, sam siebie znam najlepiej, więc najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, nikt mi nie będzie mówił, co i jak mam robić – naprawdę były takie wartościowe i nie powinienem ich ignorować?

Dzięki tej książce odkrywałem też to, czego wcześniej w ogóle nie wiedziałem, na przykład: „Powszechnie używany slogan: „twój optymizm doprowadził cię do miejsca, w którym jesteś” to jeden najbardziej potencjalnie szkodliwych zwrotów, jakie słyszę na mityngach 12 kroków”. I to wydaje mi się ciekawe, bo w AA w Polsce nigdy niczego takiego nie słyszałem, więc albo tak mają w Ameryce, albo chodzi o inną wspólnotę. Notabene uważam optymizm za poważną i niebezpieczną wadę: OPTYMIZM to WADA. Ale to inna sprawa.

W niektórych przypadkach nie mam zdania na jakiś temat. Munn uważa, że logiczne myślenie i zdrowy rozsądek, to cechy, które można w sobie wyrobić i doskonalić. Doskonalić… zapewne tak, ale wyrobić, jeśli ich w ogóle nie było? No, nie wiem, może i tak…

Znajduję w książce opinie, z którymi nie zgadzam się zdecydowanie, na przykład: „Prawda jest taka, że podstawową bazę niezbędną do budowania szczęśliwego życia tworzy niewielka liczba fundamentalnych zasad”. Być może też tak uważałem do czasu, kiedy to w wieku lat 16-18 przeczytałem książkę „Ikowie ludzie gór” Colina Turnbulla. Później wystarczyła już uważna obserwacja, żeby zorientować się, że pewne wartości lub kanony może i występują częściej niż inne, ale to nie znaczy, że są powszechne, przez wszystkich aprobowane. Szkoda, że Munn nie podał konkretnie tych niewielu fundamentalnych zasad.
A przy okazji… „prawda jest taka, że…” to zdecydowanie jest stwierdzenie kategoryczne, sugerujące, że autor zna jakąś jedynie słuszną prawdę i z jego ust ona płynie.

Nie zgadzam się też z koncepcją nieskończonego zdrowienia, trwającego całe życie. Ani ze stwierdzeniem, że nie istnieje żadne przyjemne zachowanie, które jest całkowicie wykluczone z listy możliwych uzależnień (ależ oczywiście, świetny pomysł, skoro można się uzależnić od wszystkiego, to jak ogromne pole manewru daje to terapeutom!). Cytat: „Zdrowienie nie jest wydarzeniem ani skończonym procesem, to styl życia”. Otóż nie! Zdrowienie to wracanie do zdrowia po chorobie (ZDROWIENIE), a jeśli ktoś robi sobie z wracania do zdrowia po chorobie styl życia i taki styl życia mu pasuje, to niewątpliwie wymaga pomocy psychiatry lub psychologa klinicznego. Albo rzetelnego i trzeźwego sponsora w AA.

Jeffrey Munn jest wykształconym, inteligentnym człowiekiem, co łatwo jest poznać po takim oto zdaniu: „Uzależnienie jest doświadczaniem niemożności zaprzestania używania substancji…” – w tym momencie na pewno ktoś by zaprotestował, że Munn ogranicza alkoholizm tylko do problemów z nadużywaniem alkoholu, a to przecież choroba duszy, ciała i umysłu, ale chwila, moment… Autor użył określenia „uzależnienie”, a nie „alkoholizm”. Jego książkę trzeba czytać bardzo uważnie, żeby nie wpakować się w emocjonalną pułapkę.

Z ciekawością zainteresowałem się rozdziałem, w którym Munn próbował wyjaśnić, czemu nadal trzyma się 12 kroków, zamiast stworzyć własny program, ale wyszło mu to… mało przekonująco, poza jednym zdaniem: ”Fundament klasycznych 12 kroków jest dość solidny”. Też tak uważam. Nawet więcej – gdyby programy ateistyczne działały, to od 70 lat na świecie roiłoby się od stosownych wspólnot.

W pełni zgadzam się ze słowami Munna: „Język w oryginalnych 12 krokach może być czasem niejasny” - ma rację i dlatego w AA powstała instytucja sponsora, kogoś, kto wytłumaczy, co i w jaki konkretnie sposób należy zrobić w ramach tego czy innego Kroku.
Co do kwestii, kiedy kończę dany Krok, też zgadzam się w całej rozciągłości „Jeśli czujesz się przekonany, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, a twój sponsor przewodnik zgadza się z tym, idź dalej”.

Następnie w książce zawarte są rozdziały dotyczące poszczególnych Kroków, ale o tym pisał nie będę. Chciałem zasygnalizować wartą uwagi książkę, a nie sprzeczać się z techniką realizacji ateistycznych Kroków lub im potakiwać. Podobnie jak autor uważam, że jeśli coś działa, to świetnie, bo nie technika pracy jest ważna, ale efekty.

Książkę kończą rozdziały o nawrotach, o odpowiedzialności wobec innych, o asertywności, o wskaźnikach osobistego szaleństwa, o eliminowaniu toksycznych ludzi, miejsc i rzeczy ze swojego życia oraz o tym, co Kroki pomijają. W tym ostatnim przypadku pozwolę sobie na uwagę: Kroki niczego nie pomijają, stanowią rozwiązanie problemu alkoholizmu, a jeśli alkoholik rzeczywiście wytrzeźwiał, to zdrowiem fizycznym, sportem, sztuką, czy zabawą, zajmie się i tak.




---
* Jeffrey Munn jest licencjonowanym terapeutą małżeńskim i rodzinnym z Santa Clarita w Kalifornii. Pracuje w prywatnej klinice, specjalizującej się w uzależnieniach, zaburzeniach kompulsywnych i lękowych. Oprócz magisterium z dziedziny psychologii klinicznej, zdobył również specjalizację ze współuzależnień.



Kilka zdań z...  https://madebykarlik.pl/lifestyle/magiczny-optymizm-cz-1/
Teoria „Boga wypełniacza dziur” wszędzie tam, gdzie nie możemy znaleźć wytłumaczenia brzmi może groteskowo, ale i dla osób wierzących bywa naciągana. „Przypadek to sposób boga na pozostawanie w ukryciu” jest powiedzonkiem poetyckim, ale – nawet w opinii religii – Bóg nie jest od tego, by kierować losem człowieka, tylko dawać mu szansę na zapracowanie na niebo swoimi wyborami. Bóg to nie automat do kawy.

sobota, 27 stycznia 2024

Chyba szkoda mi na to czasu

Kiedy zacząłem uczestniczyć w mityngach, kwestii ewentualnego całkowitego wyleczenia się z choroby alkoholowej, to jest powrotu do stanu sprzed zachorowania, nie rozważał nikt. Polska wersja AA była całkowicie podporządkowana przekonaniom terapeutów odwykowych, a ci orzekli, że alkoholizm jest nieuleczalny. Lekarze używali raczej pojęcia choroba trwała, ale… mniejsza z tym.

Zdaję sobie sprawę, że w środowisku niepijących alkoholików wiele jest osób, dla których określenie alkoholik nie jest zwyczajną diagnozą, ale czasem i pomimo wielu już lat abstynencji, najwyraźniej pozostało plugawym wyzwiskiem, obelgą, poniżeniem – typowy brak akceptacji rzeczywistości. Rozumiem też i nie dziwię się, że w tej sytuacji osoby te gotowe są zrobić naprawdę wiele, by się tego okropnego piętna w jakikolwiek sposób pozbyć. To akurat byłoby bardzo proste, bo wystarczyłoby przestać o swoim alkoholizmie mówić, sobie i innym stale przypominać, i w taki sposób publicznie się przedstawiać. Natomiast jeśli do tego obniżonego poczucia własnej wartości, spowodowanego alkoholizmem, mają takie osoby nieodparte pragnienie zaistnienia, wywarcia wrażenia, wzbudzenia podziwu i zainteresowania, i mogą tego szukać tylko w środowisku AA, to pojawia się gotowa recepta na wojującego AA-owskiego fanatyka.

Gdy postrzeganie rzeczywistości wywołuje przykrość, wtedy poświęca się prawdę – Zygmunt Freud.

Kiedy po kilkunastu latach pomysły na całkowite wyleczenie zaczęły się u nas pojawiać, usłyszałem o sposobie na udowodnienie takiej wersji. Wielu alkoholików wie z doświadczenia, że jedno lub dwurazowe zapicie nie dowodzi niczego – głód alkoholowy, łaknienie nie do opanowania, ciąg alkoholowy, mogą się pojawić, ale nie muszą. Więc pojawił się inny sposób na sprawdzenie: alkoholik, który twierdzi, że już jest zdrowy, kupuje trzy litry wódki i stawia je na stole, na widoku. Przez miesiąc, każdego dnia, wypija setkę. Nie mniej i nie więcej. Jeżeli ten eksperyment się powiedzie, to z radością (i odrobiną zazdrości) pogratulujemy wyleczonemu człowiekowi.

Nie lubimy nikogo uznawać za alkoholika, ale szybko możesz zdiagnozować się sam. Wstąp do najbliższego baru i spróbuj pić w sposób kontrolowany. Spróbuj się napić i nagle przestać. Spróbuj więcej niż jeden raz. Zadecydowanie, czy jesteś uczciwy wobec siebie samego w tej kwestii, nie zajmie ci wiele czasu. [WK z 2018 roku]
Podkreśliłem to zdanie, na którym pomysłodawcy zbudowali wyżej opisany eksperyment.

Kilkanaście razy, podczas jednej z wielu dyskusji o całkowitym wyleczeniu, kilku zwolennikom teorii pełnego wyzdrowienia z alkoholizmu zadałem pozornie proste pytanie: czy teraz, po tych wszystkich terapiach, zlotach radości i rozmaitych warsztatach, po latach abstynencji i tysiącach mityngów, nadal jesteś bezsilny wobec alkoholu? Odpowiedzi albo nie było w ogóle, albo agresja, złośliwości i wyzwiska, albo słyszałem jakieś mętne przekonania, nie zbudowane na żadnym doświadczeniu.

W Wielkiej Księdze napisano: Widzieliśmy, wciąż i wciąż, tę samą prawdę: „Kto raz stanie się alkoholikiem, pozostanie nim na zawsze”.
Oczywiście napisano w niej też coś zupełnie innego, ale to świadczy jedynie o tej książce, a nie o życiu, faktach i rzeczywistości.

Nazywają mnie Meszuge, jestem alkoholikiem – w chwili obecnej alkohol nie stanowi problemu w moim życiu. Nie walczę już z alkoholem, nie walczę z alkoholizmem, nie walczę też z określeniem alkoholik. Już nie muszę, nie odczuwam takiej potrzeby. Zmarnowałem w życiu mnóstwo czasu, więc… będzie dosyć.
Już od wielu lat znaczenie ma dla mnie realna jakość życia, duchowego, ale nie tylko, a nie etykietki stanowiące jedynie przekonania zbudowane na rojeniach i wierzeniach, bo przecież nie na faktach. Innymi słowy i zdecydowanie bardziej dosadnie: guzik mnie obchodzi, czy jesteś alkoholikiem, byłym alkoholikiem, człowiekiem wyleczonym, uzdrowionym, zdrowiejącym, trzeźwiejącym, czy jak tam sobie chcesz – liczy się tylko jakość twojej więzi z Bogiem, bliskimi i innymi ludźmi oraz pomoc, jakiej chcesz, możesz, potrafisz im udzielić.

Jest tylko jeden pewny sprawdzian wartości jakiegokolwiek doświadczenia duchowego: „Po owocach ich poznacie ich” (Bill W.).

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Ćwierć wieku temu w Opolu

30 czerwca 1998 roku, poproszono mnie do gabinetu szefa. Czekało tam na mnie dwóch panów w mundurach, z alkomatem. Miałem we krwi 1,4 promila alkoholu, efekt picia przez pół nocy i przed południem, żeby jakoś funkcjonować, nie dygotać. Straciłem pracę. Pozwolono mi odejść na mocy porozumienia stron, ale nie było wątpliwości, że wyleciałem za wódę.
Dwa dni później, 2 lipca 1998 roku, zgłosiłem się do poradni odwykowej i rozpocząłem terapię w systemie ambulatoryjnym, to jest spotkania dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Starałem się w tym czasie nauczyć trzeźwości. Dziś piszę o tym albo opowiadam na mityngach AA z pewnym rozbawieniem, ale wtedy wierzyłem, że jest to możliwe.

Po czterech miesiącach znalazłem pracę jako magazynier w hurtowni artykułów spożywczych, w tym także alkoholu. Ale jeszcze przedtem napiłem się. Raz, drugi… 
Zadzwoniła do mnie znajoma, dawna współpracownica, z którą często ostro piłem, prosząc o pomoc. Piła ciągiem od kilku dni, zabrakło jej alkoholu, jednak sama nie miała już siły wybrać się do sklepu. Moja pomoc miała polegać na tym, że pójdę do niej, przynosząc z sobą kupioną po drodze wódkę. Tak też zrobiłem. Przyniosłem jej tę wódkę około dziewiątej rano. Później spędziłem w jej mieszkaniu kilka godzin. Znajoma oczywiście poczęstowała mnie alkoholem, postawiła na stole dwa kieliszki, ale ja odmówiłem. Ona piła, a ja, napełniając jej co chwilę kieliszek wódką, opowiadałem z wielkim zapałem o tym, jakie to życie w trzeźwości jest wspaniałe, jak zacząłem się leczyć, chodzić na mityngi… Swój kieliszek, który cały czas stał pusty przede mną i jakby czekał na to, co musi się w tych okolicznościach stać prędzej czy później, napełniłem po godzinie, a może dwóch – już nie pamiętam. Napełniłem i wypiłem. Potem następny. Dwa dni później to ja dzwoniłem do znajomej, prosząc o dokładnie taką samą przysługę, którą zresztą otrzymałem.
Nie przyznałem się do tego zapicia (ani do kolejnych) ani na mityngu AA, ani na terapii, ani sponsorowi. Koszmarny błąd, ale ja naprawdę wtedy wierzyłem, że wreszcie, jak inni, nauczę się zachowywać abstynencję.

Kiedy w magazynie po raz drugi złapano mnie na piciu (przez półtora miesiąca!), bałem się już tam wrócić. Próbowałem uciec do szpitala, symulując atak wyrostka robaczkowego. Nie udało mi się to. 
Mogłem w tym momencie zrobić tylko dwie rzeczy: dalej pić, wyłączyć się, albo znowu poprosić o pomoc w poradni odwykowej. Zrobiłem to drugie. Poszedłem tam. Ze spuszczoną głową, powoli... Wreszcie jednak doszedłem. Przyznałem się, że przez ostatnie dwa dni piłem. Tak naprawdę piłem chyba ze trzy dni i nie powiedziałem, że podczas terapii nie było to po raz pierwszy, ale nawyki alkoholowego kłamania, oszukiwania i kręcenia były w tym momencie silniejsze.
Lekarz psychiatra, szef poradni (WOTUiW), zapytał, czy jestem gotów rozmawiać o leczeniu w ośrodku zamkniętym. Odparłem, że tak; było mi już wszystko jedno, wszystko mi się posypało, rozlazło, z niczym już sobie nie radziłem. Moje życie było w gruzach. Zapytałem tylko, kiedy mam tam jechać. Zaskoczył mnie, mówiąc, że jeszcze dzisiaj, ale i to przyjąłem. Ze skierowaniem w kopercie wróciłem do domu, zadzwoniłem na informację PKS, żeby dowiedzieć się o której mam autobus, spakowałem się i pojechałem do ośrodka imienia Buxakowskiego na odwyk zamknięty. Następny dzień, 15 stycznia 1999 roku, przyjąłem za pierwszy dzień swojej, nieprzerwanej jak dotąd, abstynencji.


W pierwszych latach 1998-2001 sytuacja w Opolu przedstawiała się w przybliżeniu następująco: kilka grup AA-owskich. Takie same albo bliźniaczo podobne scenariusze mityngów często w rażący sposób naruszające Tradycje AA. Program AA, poza ceremonialnym odczytywaniem Kroków i Tradycji z laminatu na początku każdego mityngu, był w zasadzie prawie zupełnie nieobecny, a wypowiedzi uczestników dotyczące realizacji poszczególnych Kroków zdarzały się sporadycznie i dotyczyły często spekulacji na temat Kroku, a nie doświadczeń z praktycznej jego realizacji: Ja tam Kroku Piątego nie robiłem, ale wydaje mi się, że... Pracowaliśmy wtedy głównie na programie problemów i radości (sic!), na tematach, często o charakterze religijnym, proponowanych alkoholikom przez Opolskie Duszpasterstwo Trzeźwości w ich książeczce „24 godziny”, na wzruszających utworach poetyckich, które wprawdzie nie miały nic wspólnego z Programem Dwunastu Kroków AA, ale za to znakomicie poprawiały samopoczucie („Dezyderaty”, „Orędzie serca”, „Jeśli zdołasz” i inne takie). Sponsorowanie właściwie nie istniało, a jeśli nawet ktoś miał sponsora, to zwykle oznaczało to jedynie kartkę z numerem telefonu i obowiązkowym komunikatem: Jakby ci się chciało pić, to dzwoń do mnie choćby w środku nocy. Jeśli nawet ktoś spotykał się czasem ze swoim sponsorem, to przypadkowe i nieregularne rozmowy dotyczyły głównie spraw bieżących i rozlicznych problemów podopiecznego z żoną, dziećmi, pracodawcą, urzędami, sąsiadami itd. Nie było mowy o Programie i praktycznej realizacji Kroków.

W spotkaniach uczestniczyło zwykle kilka-kilkanaście osób; dwadzieścia to może na jakichś większych rocznicach. W związku z tym znaliśmy się prawie wszyscy. Istotne znaczenie miała wtedy życzliwość i akceptacja, za którą niektórzy tęsknią do dziś. Dopiero po latach zorientowałem się, z czego ona wynikała – nie było żadnych kwestii spornych, żadnych kontrowersyjnych tematów. Nie znaliśmy i nie realizowaliśmy Programu (Tradycje były dla centrali w Warszawie lub Nowym Jorku, a o istnieniu jakichś Koncepcji, większość nawet nie słyszała), więc nie było, o co się sprzeczać. Na przykład: Ziutek opowiedział, że ma złą żonę, bo ta nie manifestuje wdzięczności z powodu jego abstynencji, Ziuta miała problemy z szefem, który jakoś nie chciał jej zwalniać wcześniej z pracy, żeby cztery razy w tygodniu mogła zdążyć na terapię i mityngi. Więc albo miałem podobnie i ze zrozumieniem i współczuciem się identyfikowałem, albo mnie to nie dotyczyło, to się nie odzywałem.

Z drobnymi wyjątkami nie wiedzieliśmy, jak się kto nazywa i gdzie mieszka. Jak to napisano w „Jak to widzi Bill”, przypominało to komórkę konspiracyjną. Nigdy nie dowiedziałem się, jak się nazywał mój pierwszy sponsor, ani gdzie mieszkał. Podobno był nauczycielem w technikum.

Jestem przekonany, że taka wersja AA (czy rzeczywiście była to Wspólnota AA?), alkoholikom, którzy obecnie mają mniej niż dziesięć lat abstynencji, może się wydawać równie egzotyczna, jak opowieści z Czarnego Lądu.

piątek, 5 stycznia 2024

Co z tym przekazywaniem?

 Oczywiście, nie możesz przekazać czegoś, czego sam jeszcze nie masz [WK z 2018 roku, s. 164]. Znam też wersję: Jakże mógłbyś dać drugiemu człowiekowi coś, czego sam nie posiadasz? I pewnie kilka podobnych odmian. Słyszałem je wiele razy. Początkowo cytowane podczas mityngów AA, ale od czasów pojawienia się w Polsce „pendolino”, słowa te najczęściej padają w rozmowach poza mityngami, na jakichś warsztatach, w kuluarach, i używane są przeciwko komuś, kogoś deprecjonują, stanowią system krytycznej oceny alkoholika i w konsekwencji odrzucenia – jesteś inny, jesteś gorszy, bo ty nie posiadasz, więc i dać nikomu nie możesz. A my, skoro potrafimy wytknąć ci brak, najwidoczniej to mamy. 

Może to nie najlepiej świadczy o mojej inteligencji, ale przyznam się, że przez wiele lat byłem przekonany, że prawie wszyscy alkoholicy w naszym środowisku, dobrze wiedzą, że jest to tylko kolejne AA-owskie zaklęcie, zgrabny slogan, frazes, z którego tak naprawdę nic nie wynika. I właściwie dopiero, gdy zorientowałem się, że alkoholicy z pewnej szkoły sponsorowania, zaczęli używać tego banalnego powiedzonka, by udowadniać, sobie i innym, że są lepsi od tych innych, a nie lepsi dla innych, pojąłem, że traktują to poważnie. Jak zresztą wiele elementów literatury AA, które wykorzystują w swoich nieustannych wojnach z członkami AA, mającymi przekonania i doświadczenia odmienne niż „pendolino”. 

Zacząłem wtedy (od około 2013 roku) zadawać im potwornie trudne pytanie. Tak, jedno tylko pytanie. Oczywiście, nie możesz przekazać czegoś, czego sam jeszcze nie masz – czyli... czego alkoholik nie posiada i nie może przekazać, ale konkretnie? 

Od razu informuję, że żadnej sensownej odpowiedzi nie uzyskałem nigdy. Zdarzały się prymitywne i żałośnie bezsensowne: mogę rozmawiać z tobą, ale nie będę rozmawiał z twoją chorobą, alleluja bracie i do przodu, skoro jesteś tak głupi, że tego nie wiesz, to nie ma sensu o tym ci mówić, poproś odpowiedniego alkoholika o sponsorowanie i jego wtedy spytaj, a może chce ci się pić, nie odpowiadam na pytania głupców i wiele podobnych. 

Niektórym próbowałem sam podsunąć rozmaite pomysły. Czy chodzi tutaj o wiarę? Nie, zdecydowanie nie, bo wiara to łaska Boga.  Może mowa jest o trzeźwości? No, nie, trzeźwości nie da się komuś przekazać, dać w prezencie. To może o technikę pracy na Programie? Okazało się, że też nie, bo technika jest stosunkowo łatwa do opanowania lub wyuczenia – wielu alkoholików nauczyło się podstaw, z książek (np. „12 Kroków ze sponsorem” Hamiltona B.) lub rozmawiając ze sponsorami, i teraz wykorzystują tę wiedzę w poradniach odwykowych lub swoich prywatnych gabinetach terapeutycznych.

Jeden z moich rozmówców wymyślił – Przebudzenie duchowe! To jest to, czego nie możesz dać, jeśli sam nie masz! – zapytałem wtedy, czy on naprawdę uważa, że przebudzenie duchowe jeden alkoholik może przekazać lub sprezentować drugiemu? I czemu czasem do picia wracają alkoholicy, podopieczni przebudzonego sponsora? Nie dał im tego, co trzeba? Czemu nie dał, skoro przecież miał?

Inny wykombinował, że tym czymś jest rozwiązanie problemu alkoholizmu, ale w tym przypadku sam się zreflektował, że to rozwiązanie zawarte jest w literaturze AA, więc niby co, alkoholik, który ma książkę przekazuje ją temu, który nie ma? A ten, który książki nie ma, nie może też jej przekazać, czy tak? Tu już zaczynało się robić trochę zabawnie i trochę głupio. W końcu wyszło na to, że najwięcej przekonania słychać w wypowiedziach tych, którzy zdania z cytatu, używają jako usprawiedliwienia, by w AA nie zrobić nic i dla nikogo. 

Od wielu już lat koncentruję się na tym, co mogę dać i jak poprawić jakość tego, co daję, i nie roztrząsam niedoborów, swoich i cudzych. Zwłaszcza, że w AA obserwowałem zjawiska wręcz nieprawdopodobne: tacy sobie sponsorzy, którzy później zresztą wracali do picia, przekazywali z powodzeniem Program innym alkoholikom, którzy teraz wiodą trzeźwe, poukładane życie. Dali coś, czego nie mieli?


wtorek, 2 stycznia 2024

Broszura dostępna gratis

Dear friends,

I have written a short book about the dangers of hardcore religious fundamentalism in AA. Although in the minority, there are also cult-like splinter groups that can also be damaging to the sometimes vulnerable newcomer.

The book is available as a FREE PDF copy here: https://aaforagnostics.com/

If you find value in this content, please share it with others.


In fellowship

Andy F



poniedziałek, 1 stycznia 2024

Nie ma rozwoju bez zmian!

Życie to ciągła zmiana, a jeśli nie lubi się zmian, to nie lubi się życia – William Wharton

Wpadł mi w ręce ciekawy dokument. Czyżby szykowały się zmiany znacznie większe niż to dotąd miało miejsce? Zastanawiam się też, jak ja odpowiedziałbym na poniższe pytania, jakie jest moje stanowisko w sprawie ewentualnych zmian w literaturze AA. I wreszcie ciekaw jestem, jak reagować będą na zmiany albo nawet tylko ich propozycje, AA-owscy fanatycy, fundamentaliści i sekciarze?
73. Konferencja Służb Ogólnych sugeruje, by Komitet ds. Literatury, skonsultował i zebrał opinie członków Wspólnoty na temat ewentualnych zmian w naszej literaturze. GSO ma nadzieję, że sugerowane pytania pomogą wywołać przemyślane dzielenie się i dyskusje na ten ważny temat.

A to sugerowane pytania do dyskusji (kiepskie tłumaczenie maszynowe):
1. Czy uważasz, że założyciele AA sprzeciwiliby się lub przyjęli poprawki do swoich pism? Jeśli tak, to dlaczego? Jeśli nie, to dlaczego?

2. Czy uważasz, że pisma Założycieli są skuteczne w docieraniu do nowych członków? Jeśli nie, to jakie środki można podjąć, aby rozwiązać ten problem?

3. Jakie powody przemawiają za zmianą pism założycieli?

4. Co sądzisz o zmianie pism założycieli AA w celu zastąpienia nieaktualnych treści?

5. Jakie masz sugestie dotyczące ewentualnych zmian w pismach Założycieli, w związku z potrzebą dotrzymywania kroku naszej obecnej społeczności AA oraz w jej przyszłości?

6. Czy powinna istnieć specjalna procedura Konferencji w celu zatwierdzenia zmian w pismach naszych Założycieli?

6. Czy powinien istnieć specjalny proces Konferencji dla zatwierdzania zmian w pismach Założycieli? (np. kwalifikowana większość - 75% i/lub 2-letni proces rozpatrywania).

7. Jakimi dodatkowymi pomysłami, przemyśleniami, sugestiami możesz się podzielić na temat ewentualnego zmieniania pism Założycieli?


Ciekaw jestem, jak polscy członkowie AA zareagują po przeczytaniu stwierdzenia: A.A.’s Co-Founder, Bill W., in his 1953 address to the General Service Conference, stated that he did not consider himself the author of Alcoholics Anonymous, the Big Book (Współzałożyciel AA, Bill W., w swoim przemówieniu na Konferencji Służb Ogólnych w 1953 roku oświadczył, że nie uważa się za autora Wielkiej Księgi Anonimowych Alkoholików). Będziemy teraz tropić autorów?  :-) A poważnie, to warto zauważyć, że cały czas mowa jest tu o pismach Założycieli, a nie o Big Book lub Krokach.


Czy zmiany w literaturze AA mogą zagrozić jedności Wspólnoty?