Miałem rok lub dwa abstynencji, gdy w wyniku obserwacji i przemyśleń, uzgodniłem sam ze sobą, że nie chcę, żeby całe to trzeźwienie (rozumiałem przez to zarówno terapię jak i AA), stało się jedynym sensem i celem mojego życia. Był to efekt zmasowanego zastraszania; nawrotem i zapiciem straszyli terapeuci, a w środowisku AA straszyliśmy się już sami. Drzwi poradni odwykowej na zawsze, w razie potrzeby, miały być dla mnie, alkoholika, otwarte. Za oczywiste uważano wtedy, że ta potrzeba pojawi się prędzej czy później, a mityngi dostępne były stale, bo wiadomo – kto odchodzi od AA ginie marnie.
Tyle, że ja nie chciałem tak żyć – stale podpierając się terapią, nieustannie na mityngach i wiecznie w strachu. Właśnie zaczynał się XXI wiek, żyłem i żyję w środku Europy – wiadomo, że alkoholizm to choroba, którą można zaleczyć, z której można wytrzeźwieć.
Obserwacje otaczającej mnie rzeczywistości i naszego środowiska pokazywały wyraźnie, że nie wszyscy alkoholicy muszą przeznaczać każdą wolną chwilę na mityngi, terapie, warsztaty, zloty, spikerki i niesienie posłania więźniom. Wielu znajomych alkoholików, po jakimś czasie, mierzonym raczej w latach, a nie miesiącach, zmniejszało powoli swoje zaangażowanie w AA, by wreszcie pojawiać się już tylko towarzysko raczej na jakichś ważniejszych rocznicach. I jakoś nie zapijali się na śmierć.
„Ta praca nie staje się dla nikogo z nas naszym jedynym zajęciem. Nie sądzimy też, by jej efektywność wzrosła, gdyby tak było” (WK, s. 19).
Z ulgą przyjąłem do wiadomości podtytuł WK: „Opowieść o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet wyzdrowiało z alkoholizmu” oraz informację, że o tym wyzdrowieniu mowa jest w tej książce jeszcze wiele razy.
Minęło wiele lat. Był to czas wielokrotnej weryfikacji przekonań i poglądów. Mniej zorientowanym wyjaśniam, że weryfikacja oznacza sprawdzenie prawdziwości, przydatności lub prawidłowości czegoś, a nie tylko odrzucenie czy rezygnację z tego czegoś. Owszem, czasem zmieniałem lub korygowałem poglądy, ale równie często – zwłaszcza po dziesiątej rocznicy – przekonywałem się, że moje przekonania są właściwe i dobrze służą, mnie i nie tylko mnie. W każdym razie ten proces weryfikowania przekonań trwa u mnie nieustająco; czasem nazywam go żartobliwie wietrzeniem poglądów. Znakomitą okazją do takich weryfikacji są różne warsztaty, spikerki, ale bywa też że publikacje w naszych biuletynach lub po prostu wypowiedzi na mityngach.
W październiku br. w artykule „Problematyczny poradnik AA” napisałem, że z Wielką Księgą w garści alkoholik może dowieźć prawie wszystkiego, co mu do głowy przyjdzie, na temat alkoholizmu i trzeźwienia. Nadal tak uważam. W tej sytuacji wystarczy, żeby sponsor wskazywał do przeczytania (albo wręcz sam czytał) tylko te fragmenty, które potwierdzają jego prywatne teorie i przekonania, a pomijać te, w których autor WK, Bill W., prezentuje stwierdzenia zupełnie odmienne.
Prosty przykład. Jeśli jestem sponsorem, który wierzy, jak terapeuci odwykowi, że alkoholizm jest kompletnie nieuleczalny, to z naciskiem zwrócę uwagę podopiecznego na słowa (WK, s. 86) „Nie wyleczyliśmy się z alkoholizmu. To, co naprawdę mamy, jest codziennym wytchnieniem, które otrzymujemy, jeśli zachowujemy dobrą duchową kondycję”. I nie będę kierował jego uwagi na stwierdzenia: „Bez wątpienia jesteś ciekaw, jak i dlaczego – mimo opinii ekspertów twierdzących, że nie jest to możliwe – wyzdrowieliśmy z beznadziejnego stanu umysłu i ciała” (s. 20). Albo: „W dalszej części zamieszczone są dokładne wskazówki pokazujące, jak wyzdrowieliśmy” (s. 29). Albo „Przecież wyzdrowieliśmy i otrzymaliśmy siłę do pomagania innym” (s. 133).
Gdybym był takim sponsorem, zdecydowanie nie proponowałbym podopiecznemu, czytania całego tekstu WK. Albo sam bym mu czytał to, co uważam za jedynie słuszne i co pasuje do mojej koncepcji, albo on będzie czytał samodzielnie, ale tylko pod moim nadzorem i tylko fragmenty przeze mnie wskazane.
Podczas takich weryfikacji przekonań i, związanym z tym uważnym obserwowaniem rzeczywistości, z czasem zauważyłem coś jeszcze. Od kilku lat odnoszę wrażenie, że w polskiej wersji AA (nie we wszystkich grupach), bardziej liczą się techniki, sposoby i metody sponsorowania niż efekty. A jeśli te efekty nie są zadowalające, to okazuje się, że można wszystko przerzucić na Boga (może On nie chce żebyś był trzeźwy i zdrowy) albo na samego podopiecznego, bo niektórzy sponsorzy uważają, że nigdy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za to, co robą. Od razu przypomniało mi to amerykańskie poradniki tzw. pozytywnego myślenia, które do Polski trafiły z trzydziestoletnim opóźnieniem. Obiecywały wiele, ale jeśli jednak coś nie wyszło, efektów nie było, to zawsze była wina czytelnika, bo za mało się starał, za mało wierzył, za mało kochał, za mało ufał, za mało miał nadziei, za mało… Bardzo niewielu zauważało wtedy, że przecież wiara, zaufanie czy miłość, to nie jest kwestia decyzji czy postanowienia. Te poradniki sprzedawały się świetnie, sam handlowałem nimi na tony, ale po ich lekturze wielu ludzi było bardziej pogubionych niż przed, bo dodatkowo sprawili sobie poczucie winy i wyrzuty sumienia – skoro to oni za mało kochali, ufali, wierzyli itp., to widocznie są po prostu beznadziejni. Podobno zbliżone chwyty stosują też niektóre sekty.
Bardzo poważnej, wręcz diametralnej zmianie, uległy moje ciągoty do diagnozowania u kogoś choroby alkoholowej. Nabawiłem się ich podczas terapii odwykowej, ale trwało to jeszcze lata po zakończeniu terapii. Właściwie dopiero lektura książek AA i obserwacje innych alkoholików jakoś mnie tego oduczyły. Do dziś pamiętam słowa alkoholika, który wrócił po zapiciu: myślałem, że mnie źle zdiagnozowali. Właśnie – ONI, bo nie on sam. Bardzo cenne doświadczenie.
„Nie lubimy nikogo uznawać za alkoholika, ale szybko możesz zdiagnozować się sam” (s. 31).
„Wystrzegaj się nazywania go alkoholikiem” (s. 93).
Nie jestem specjalistą diagnostykiem. Czy jesteś alkoholikiem, czy nie, prawdziwym, czy nieprawdziwym (sic!), w fazie takiej lub innej, opisanym w WK lub nie, to nie jest moja sprawa. Myśleć mogę, co chcę, ale te swoje diagnozy powinienem raczej zatrzymać dla siebie, a co najważniejsze – nie wykluczać cię na ich podstawie, nie odrzucać.
Co mi się nijak nie zmieniło? Przekonanie, że Anonimowi Alkoholicy i ich Program są największym wydarzeniem społecznym i humanistycznym w XX wieku. Przekonanie, że siłą Wspólnoty i nadzieją dla uzależnionych jest Program AA, a nie mityng czy taka lub inna szkoła sponsorowania. Pewność, że Anonimowi Alkoholicy to jedność, życzliwość i akceptacja, bo stygmatyzacja, odrzucenie i wykluczenie, to nie jest AA.