niedziela, 28 sierpnia 2022

Efekt sufitowy, czyli info o FB

Dawno, dawno temu założyłem sobie konto na Facebooku https://www.facebook.com/profile.php?id=100068038415459. Nie całkiem wiedziałem, po co, ale wszyscy to robili, więc i ja też. 

Z czasem Facebook stawał się coraz bardziej problematyczny, ale też korzystało z niego coraz więcej ludzi, głównie młodych. Obserwując ich, zorientowałem się, że żeby z Facebooka korzystać optymalnie i sensownie, musiałbym się solidnie poduczyć jego obsługi, to po pierwsze, a po drugie – poświęcać na to sporo czasu.

Mijały lata i faktem coraz bardziej oczywistym było to, że ja tego konta nijak nie prowadzę – w potocznym znaczeniu tego słowa. Wrzuciłem tam kiedyś kilka informacji o sobie, o książkach, o nagrodzie i na tym koniec. Nie kontaktuję się przez to konto z nikim, nic na nim nie robię od ponad trzech lat. Czy to ma sens?

Efekt sufitowy – głową już prawie sięgam sufitu, więc wyżej już nie podskoczę. To taka przenośnia, która w pewnym wieku zaczyna obejmować coraz więcej obszarów w życiu. Na szczęście nie wszystkie na raz, bo te odbiera tylko śmierć. Już raczej nie zbuduję domu, nie skończę studiów, nie nauczę się obcego języka, nie przebiegnę maratonu… Być może jeszcze dałbym radę nauczyć się w pełni korzystać z FB, ale to wymagałoby dużo zaangażowania i czasu. Tak dużo, ile na ten cel poświęcać nie chcę. Wolę komuś realnie pomóc, zamiast angażować się w wirtualny świat na Facebooku.

Od dwóch lat szukałem sposobu na usunięcie konta z FB i początkowo wydawało się to formalnie niemożliwe. Z czasem warunki i zasady tej firmy się zmieniły i… Reasumując – mam nadzieję, że do końca września 2022 tego konta już nie będzie. I żeby była pełna jasność: tu nie chodzi tylko o Facebooka, ale raczej o mnie. O moje wybory i decyzje, o moje preferencje, możliwości i czas. 



Ciąg dalszy...
Konto i strona miały zostać usunięte do końca września. Jest listopad, a widzę, że nadal działają, choć ja nie mam już do nich dostępu. Widać uwolnić się od Facebooka nie jest jednak tak łatwo.


poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Motywacja jest najważniejsza

Ci, którzy realizują we własnym życiu normalny Program Dwunastu Kroków AA, a nie jakąś skróconą i uproszczoną jego wersję (zwaną ulepszonym programem londyńsko-radomskim, czy jeszcze jakoś inaczej), wiedzą, jak ważną kwestią w procesie powrotu do zdrowia, trzeźwienia, jest badanie i korekta własnych motywacji. W Kroku Dziesiątym rozpoznajemy swoje prawdziwe intencje/motywy, a w Jedenastym, we współpracy z Bogiem (samemu zrobić się tego nie da), staramy się o ich korektę, jeśli jest to potrzebne. Niewłaściwe motywy przypominają wady charakteru z Kroków Szóstego i Siódmego. Mogę ich co najwyżej nie używać, ale sam nie jestem w stanie się od nich uwolnić. A postanowienia, decyzje i puste deklaracje, to jednak zdecydowanie za mało.

Istnieje bezpośredni związek między badaniem samego siebie, medytacją i modlitwą. [12x12, s. 97]

Zdarzają się jednak przypadki, gdy jedynie bardzo wnikliwa analiza może wydobyć na jaw nasze rzeczywiste motywy. [12x12, s. 94]

Przyglądając się rubryce strat w naszym bilansie dni, powinniśmy uważnie zbadać motywy tych myśli lub uczynków, które wydają nam się niewłaściwe. [12x12, s. 93-94]

Jest to ostatnie i możliwe, że najtrudniejsze wyzwanie dla alkoholika – przestać robić pozornie dobre rzeczy ze złych intencji. Gdy chodzi o kwestie czysto materialne, to może jeszcze nie jest to aż tak ważne, jednak Anonimowi Alkoholicy, tym, którzy wciąż jeszcze cierpią, niosą pomoc duchową, a nie materialną, nie pieniądze. Tyle że dary duchowe, ofiarowane z pokrętnych, nieuczciwych, egoistycznych pobudek, szybko gniją. A co do prawdziwych swoich motywacji/intencji oszukujemy siebie sami (także i innych ludzi), kto wie, czy nie najdłużej; niektórzy pewnie do końca życia. Może dlatego, że najczęściej nie da się ich nijak udowodnić. Badanie intencji wymaga pełnej uczciwości wobec samych siebie.

…poprośmy Boga, by kierował naszym myśleniem, prosząc szczególnie o to, aby nie łączyło się ono z użalaniem się nad sobą lub nieuczciwymi czy samolubnymi motywacjami. [WK, wydanie z 2018 roku, s. 87]

Nasze myślenie wzniesie się na dużo wyższy poziom, gdy zostanie oczyszczone ze złych motywacji. [WK, wydanie z 2018 roku, s. 87]

Na mityngi, jeden-dwa w tygodniu, chodzi od ponad piętnastu lat. Na każdym z nich zabiera głos i wspomina najbardziej koszmarne przeżycia z czasów picia. Czasem też mówi o niewdzięcznej rodzinie, która zapomniała o jego ósmej rocznicy abstynencji i w ogóle nie docenia tego, że nie pije tyle już lat.
Pewnego razu zapytałem go na uboczu, po co to robi. Odparł, że żeby nowicjusze mogli się zidentyfikować. Zwróciłem mu uwagę, że żadnych nowych nie było od kilku miesięcy. Odparł, że to nie jego wina (sic!). I że opowiada te okropieństwa, żeby nie zapomnieć, kim jest, czyli alkoholikiem. Na tym rozmowa się skończyła, a ja policzyłem w myślach: 25 lat koncentracji życia wokół picia i 15 lat koncentracji życia wokół niepicia. Czy w tych warunkach jest możliwe, żeby zapomnieć, że się jest alkoholikiem? Ale może rzeczywiście ma tak złą pamięć, to w końcu nie moja sprawa, tylko, czy trzeba do tego przypominania samemu sobie, angażować wiecznie innych ludzi? Nie prościej napisać sobie żółtą karteczkę ze stosowną informacją i przykleić do lustra w łazience?
Chwilę później pytałem już sam siebie, po co ja zabierałem dziś głos na mityngu? Chciałem komuś pomóc? A może czymś się popisać? Dla wspólnego dobra wyjaśnić określoną kwestię? Zrobić wrażenie na młodej alkoholiczce? A więc, jakie były moje prawdziwe motywy?

Jeżeli uważam, że jestem trzeźwy, to muszę mieć świadomość motywów własnych działań, postaw i zachowań. Powtarzam: bez tej świadomości nie ma trzeźwości. Nie mam obowiązku tego publicznie rozgłaszać, ale jeśli nie potrafię rozpoznać własnych intencji, to od nowicjuszy powinienem się trzymać z daleka, bo nieświadomie mogę zrobić im krzywdę.

W badaniu motywów bardzo przydaje się medytacja, a na samym mityngu spiritual silence, czyli duchowe milczenie. Co pewien czas, na przykład raz na miesiąc, postanawiam na mityngu się nie odzywać. Pomaga mi to lepiej słyszeć i rozumieć innych alkoholików, ale też uważniej wsłuchiwać się w to, co chciałbym powiedzieć i rozpoznać, po co chciałbym.

Niedawno podłączyłem się on-line na jakiś mityng, chyba odbywał się w Londynie, ale nie mam pewności, nieważne zresztą. Jakiś spiker kończył właśnie swoją wypowiedź, twierdząc, że sponsor może być głupi jak but, bo liczy się jedynie to, czy przekazuje tylko i wyłącznie to, co sam dostał od swojego sponsora, nic od siebie, absolutnie żadnych własnych doświadczeń, i że intencje sponsora nie mają kompletnie znaczenia.
Wydało mi się to dziwne. Skoro doświadczenia sponsora i sponsora sponsora, i sponsora sponsora sponsora itd. nie mają znaczenia, to po co ta dziwna mowa o dzieleniu się doświadczeniem, siłą i nadzieją? Kolejny też raz zauważyłem, że czytanie ze zrozumieniem, nawet tylko Wielkiej Księgi, nadal stanowi poważne wyzwanie, z którym nie wszyscy sobie radzą. A może te fragmenty o motywach lub intencjach nie były odpowiednim kolorem zakreślone*?

Tylko przy czystej intencji człowiek może być roztropny i mieć jasne widzenie rzeczy. W przeciwnym razie zawsze waha się i jest ślepy. Szarpiąc się między dwoma przeciwnymi biegunami, nie jest w stanie powziąć prostych i jasno określonych decyzji. 
/.../
Człowiek nie mający czystych intencji nawet czasem nie zdaje sobie sprawy, że sam siebie oszukuje. [„Nikt nie jest samotną wyspą” – Thomas Merton]


--
* https://meszuge.blogspot.com/2022/05/sponsorowanie-i-zakreslacze.html


wtorek, 16 sierpnia 2022

Religijność Wspólnoty AA, cd.

W artykule Religia Wspólnoty i Programu (klik) z marca 2022 pisałem między innymi:

To teraz o religii. Wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby alkoholicy – przed rozpoczęciem dyskusji i sporów – sprawdzili i dowiedzieli się, o czym w ogóle mówią.

Religia to zespół wierzeń dotyczących istnienia Boga lub bogów, pochodzenia i celu życia człowieka, powstania świata oraz w związane z nimi obrzędy, zasady moralne i formy organizacyjne.

Można też powiedzieć, że religia jest zbiorem prywatnych (lub instytucjonalnych) postaw, obrzędów i wierzeń w niematerialną transcendentną rzeczywistości, którą najczęściej określa się mianem Boga lub bogów oraz związanych z nimi przekonań o pochodzeniu i celu życia człowieka.

Czy spotkania AA zajmują się pochodzeniem i celem życia człowieka lub procesem powstania świata? Czy książki i biuletyny AA-owskie zawierają dokładny opis konkretnych religijnych obrzędów i liturgii?
Gdyby Wspólnota AA miała być organizacją religijną, to niezbędne byłoby jednoznaczne określenie, o jaką religię chodzi, bo w różnych religiach panują różne zasady, różne przekonania, praktykowana jest przeróżna liturgia i obrzędy, różne zachowania i czyny uważane są za moralne… Jeśli alkoholik może sobie sam stworzyć własną koncepcję Boga, to o jaką niby religię miałoby chodzić? Religię Grażyny alkoholiczki? Religię Janusza alkoholika?


Miałem nie wracać do kwestii religii, ale zaintrygował mnie pewien tekst. Podsunął mi nowe możliwości oraz coś podpowiedział. Ja nadal nie uważam AA za Wspólnotę religijną, nadal jestem przekonany, że ocena AA i Programu w dużej mierze zależy od zrozumienia różnych definicji religii i ich elementów. Nadal też mam to w nosie – chcesz mieć rację, to masz rację, a ja święty spokój. Jednak Andy F. napisał coś takiego:

The “Vision for you” groups
In these groups, God was mentioned constantly and seen as the very centre of their therapeutic efficacy. Moreover, AA groups that had a fundamentalist approach to recovery usually had one charismatic leader. This is not unlike a charismatic priest or pastor in the church. In these groups, just like the Bible, the Big Book of AA is believed to be divinely inspired.
The “Vision for you” groups are very literal and rigid in their interpretation of the Big Book. They were often referred to as “Big Book Thumpers.” Groups in AA that turn into a sect-like religion have become a worldwide phenomenon. They represent a very small section of the fellowship as a whole*.

Przekład nieautoryzowany, maszynowy, ale może wystarczy:

Grupy „Wizja dla Ciebie”
W tych grupach Bóg był stale wymieniany i postrzegany jako samo centrum ich terapeutycznej skuteczności. Co więcej, grupy AA, które miały fundamentalistyczne podejście do zdrowienia, zwykle miały jednego charyzmatycznego przywódcę. Nie różni się to od charyzmatycznego księdza lub pastora w kościele. Uważa się, że w tych grupach, podobnie jak Biblia, Wielka Księga AA jest natchniona przez Boga.
Grupy „Wizja dla ciebie” są bardzo dosłowne i sztywne w swojej interpretacji Wielkiej Księgi. Często określano je mianem „Big Book Thumpers” (nie wiem, jak dobrze to przełożyć, w Londynie nazywano ich bukersami, więc może Grzmiące Wielkie Księgi?). Grupy w AA, które przekształciły się w grupy religijne podobne do sekty, stały się ogólnoświatowym fenomenem. Reprezentują oni bardzo małą część Wspólnoty jako całości.


Więc przyszło mi do głowy, że jeśli nowicjusz natrafił na coś takiego, to i nic dziwnego, że uznał AA za organizację religijną. Kiedy jeszcze przypomniały mi się relacje o pewnych, na szczęście rzadko występujących grupach w Polsce oraz ich charyzmatycznych i natchnionych liderach z dziesiątkami podopiecznych, to...   :-(



--
* https://aaforagnostics.com/blog/is-aa-a-religion/


poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Nieczęsto jestem szczęśliwy...

Prawie od początku we Wspólnocie AA, a przynajmniej od chwili, gdy nie musiałem już nieustannie koncentrować się na utrzymywaniu abstynencji, a więc mogłem zacząć zauważać coś jeszcze, niż ja sam, odkrywałem, że alkoholicy wokół mnie niezbyt często są szczęśliwi, a jeśli nawet, to dość krótko. Zaczęło się tak:

Już od dawna obserwowałem na mityngach alkoholików, czasem nawet z wieloletnią abstynencją, którzy mieli do powiedzenia w zasadzie tylko jedno: A ja się bardzo cieszę, że dzisiaj nie piję i że tutaj dotarłem. Deklamowali te swoje kwestie z kamienną twarzą i głosem tak smutnym i zgnębionym, jakby opowiadali o powodzi albo jakimś innym kataklizmie, w którym właśnie zginęła cała ich rodzina[1].

Fakt, że ja zwykle nie byłem szczęśliwy, jakoś specjalnie mnie nie dziwił. W pierwszych latach abstynencji miałem sporo problemów finansowych, rodzinnych, zawodowych i innych, więc wydawało się to zrozumiałe. Ale minęło trochę czasu, moje sprawy zostały w końcu jakoś uporządkowane, a z tym szczęściem nadal bywało różnie, czyli po prostu zwykle mniej niż więcej. Wtedy usłyszałem to, co w tamtych czasach często powtarzane było na mityngach: trzeźwość oznacza (także) zgodę na cierpienie. Nie podobało mi się to zbytnio, ale przyjąłem, że tak właśnie jest albo przynajmniej może być. Pamiętałem też z terapii pojęcie mechanizm nałogowego regulowania uczuć i nieustanną pogoń alkoholików za dobrym samopoczuciem, za coraz lepszym samopoczuciem, za szczęściem.

Znowu minęło trochę czasu i zacząłem realizować Program 12 Kroków. W tym okresie bardzo niewielu alkoholików w Polsce robiło coś takiego. Na moje szczęście pewnie, bo nie było nikogo, kto by mi wciskał do głowy naiwne przekonania, oczekiwania i nadzieje, na nieustające szczęście. I bardzo dobrze, bo przyjemne doznania skończyły się po 2-3 latach od zakończenia podstawowej pracy ze sponsorem. Trudno mi dokładnie ten czas określić, bo to nie stało się nagle, z dnia na dzień. Programowy haj kończył się powoli.
W każdym razie mniej więcej wtedy wróciłem do normalnego życia, w którym szczęście zdarza się rzadko i zwykle nie trwa długo. Bo w życiu, jak to dobrze pamiętam z pewniej piosenki, piękne są tylko chwile[2].

Jednak najważniejsze było coś innego – byłem trzeźwy, więc nie szalała mi już nałogowa potrzeba nieustannego poprawiania uczuć, a to minimum pokory, jakie na mnie wymusił Program, pomogło mi godzić się z rzeczywistością, przyjąć bez dziecinnych fochów, że życie jest ciężkie[3], a szczęście zdarza się w nim… czasem.

Ostatni, może najważniejszy element w kwestii szczęścia, to było odkrycie i zrozumienie, że nieustanne przeplatanie się nieszczęścia, zwyczajności i czasem szczęścia, to właśnie jest stan normalny i naturalny człowieka, że tak mają prawie wszyscy. Czemu prawie? Bo nieustannie nieszczęśliwi są ludzie cierpiący na kliniczną depresję, natomiast nieustające szczęście to objaw choroby psychicznej albo efekt stałego działania biochemicznych środków zmieniających świadomość.
- Trwałe szczęście (bez względu na okoliczności) nie jest stanem naturalnym człowieka.
- Pokonanie trudności, rozwiązanie poważnego problemu, czy sukces w jakiejś dziedzinie, uszczęśliwia tylko na pewien czas. Haj programowy też nie jest trwały, choć może trwać długo.

Nie dziwiło mnie, że nie rozumieją tego aktywni alkoholicy. Nie dziwiło mnie to u nietrzeźwych, choć niepijących alkoholików. Ale u tych po Programie? Rzekomo trzeźwych? Ludzie – pomyślałem sobie – czemu nie korzystacie ze swoich własnych doświadczeń i przeżyć?! Macie 20-80 lat, czy kiedyś w życiu byliście trwale szczęśliwi? Oczywiście, że nie, bo byście nie uciekali w alkohol, ćpanie lub prochy. Czy abstynencja daje szczęście? Jasne! Tyle, że tylko przez pewnie czas. Haj programowy też się kiedyś kończy. Podobnie z religijnym albo sportowym. Jak długo trwa szczęście po wygranym wyścigu? Po awansie w pracy? Po podwyżce? Po udanym seksie? Ludzie, skąd pomysł, że ktoś/coś da wam trwałe szczęście? Swoją drogą zakładam, że coś takiego kiedyś stanie się możliwe, ale na pewno jeszcze nie w tym roku.

Teraz trzy cytaty[4]:
Zła wiadomość jest taka, że przyjemne doznania szybko słabną i wcześniej czy później zamieniają się w nieprzyjemne. Nawet strzelenie zwycięskiej bramki w finale mistrzostw świata nie gwarantuje dożywotniej rozkoszy. W rzeczywistości może być nawet tak, że po tym szczytowym doznaniu nastąpi już tylko zjazd po równi pochyłej.

W dodatku nawet jeśli faktycznie przezwyciężyliśmy wiele dawnych nieszczęść, to osiągnięcie szczęścia jako czegoś pozytywnego może być znacznie trudniejsze niż położenie kresu samemu cierpieniu.

Bycie szczęśliwym nie przychodzi łatwo. Pomimo niespotykanych osiągnięć minionych paru dziesięcioleci wcale nie jest takie oczywiste, czy współcześni ludzie są znacznie bardziej zadowoleni niż ich przodkowie. Są wręcz pewne złowieszcze oznaki, że jest przeciwnie: pomimo większego dobrobytu, wygody i bezpieczeństwa liczba samobójstw w świecie rozwiniętym jest znacznie wyższa niż w tradycyjnych społeczeństwach.

Skąd alkoholikom po Programie przychodzi do głowy, że jeśli trzy lata po zakończeniu pracy ze sponsorem mają często obniżony nastrój, to na pewno coś im na Programie nie poszło albo coś zrobili całkiem źle? I teraz muszą szukać gorączkowo jakiejś terapii albo innego sponsora, bo po Programie koniecznie trzeba być szczęśliwym?
Jeśli w AA sponsor lub ktoś inny obiecywał wam trwałe szczęście, to albo kłamał, albo sam był jeszcze na programowym haju. W każdym razie nie w tym problem, że często czujecie się źle, ale że nadal hula wam mechanizm nałogowego regulowania uczuć i uważacie, że koniecznie musicie coś z tym zrobić. Z tym, czyli z naturalnym stanem życia i umysłu człowieka. Ups!
Żeby odpowiedzieć na pytanie, czemu tak się dziej, czemu po pewnym czasie od sukcesu lub wygranej nastrój spada, oddam znów głos autorowi „Homo deus”:

To wszystko wina ewolucji. Przez niezliczone pokolenia nasz system biochemiczny przystosowywał się do tego, by zwiększać szanse na przetrwanie i rozmnażanie, a nie na szczęście. Działania sprzyjające przetrwaniu i rozmnażaniu nasz system biochemiczny premiuje przyjemnymi doznaniami. Ale są to tylko ulotne chwyty reklamowe. Walczymy o pokarm i partnerów, aby uniknąć nieprzyjemnych doznań głodu i cieszyć się przyjemnym smakiem oraz zaznawać rozkoszy w trakcie szczytowania. Jednak ani miły smak, ani rozkoszny orgazm nie trwają zbyt długo i jeśli chcemy zaznawać ich ponownie, musimy znowu ruszać na poszukiwanie pokarmów i partnerów.

Jeśli nauka ma rację i tym, co decyduje o szczęściu, jest nasz system biochemiczny, to jedynym sposobem, by zapewnić sobie trwałe zadowolenie, jest zmanipulowanie tego systemu. Zapomnijmy o wzroście gospodarczym, reformach społecznych i przewrotach politycznych: aby podnieść globalny poziom szczęścia, musimy pomajstrować przy ludzkiej biochemii. I właśnie to zaczęliśmy robić w ciągu paru ostatnich dziesięcioleci. Pięćdziesiąt lat temu z przyjmowaniem leków psychotropowych wiązało się silne piętno. Dzisiaj to piętno znikło. Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle, ale rosnący odsetek populacji regularnie przyjmuje leki psychotropowe, nie tylko w celu leczenia dręczących nas chorób psychicznych, lecz również po to, by lepiej radzić sobie z bardziej prozaicznym przygnębieniem i sporadyczną chandrą.

Czemu obecnie (2022) ludzie są mniej szczęśliwi niż np. pół wieku temu? I to jest już moje przekonanie: w sporej mierze odpowiada za to konsumpcjonizm i wyrafinowane systemy reklamowe. „Jesteś tego warta”, „To ci się należy”, „Twoja rodzina nie będzie szczęśliwa bez naszej zmywarki”, „Z naszym olejkiem poczujesz się w kąpieli cudownie” itp. Te akurat są jeszcze proste, ale w mediach jest mnóstwo reklam, które nie wyglądają, jak klasyczne reklamy i te potrafią być naprawdę niebezpieczne. Jeśli uwierzysz, że bez tysiąca produktów nie będziesz szczęśliwa, to na pewno będziesz nieszczęśliwa, bo wszystkiego tego mieć się nie da. A jeśli nawet będziesz próbować, to produktów lub towarów niezbędnych do szczęścia przybywa szybciej. To przegrana z góry walka. A reklama nie musi dotyczyć tylko towarów, ale na przykład stylu życia albo uczuć.

Oczywiście, zdarzają się alkoholicy, którzy sami coś spieprzyli, popełnili ewidentny błąd i w jego efekcie są nieszczęśliwi, ale chyba jednak nie aż tak wielu, jak się to wydaje. Nie znam twojego życia i nie wiem, czy rzeczywiście jest jakiś realny i po twojej stronie powód do permanentnego nieszczęścia, ale jeśli jest, to napraw lub przynajmniej się staraj. Jednak z moich obserwacji wynika, że w wielu przypadkach, to jednak nie jest twoja wina, nie zrobiłaś/zrobiłeś nic aż tak złego, za co trzeba byłoby cię karać złym samopoczuciem i obniżonym nastrojem. A podopiecznych, którzy dzwonią, żeby poskarżyć się na obniżony nastrój, zwykle pytam, co się wydarzyło? Z akcentem na wydarzyło".  W trzydziestu procentach przypadków nie wydarzyło się nic albo coś, co jest banalną sprawą do załatwienia, a nie realnym problemem.

Ostatni cytat Yuvala:
Z każdym upływającym rokiem maleje nasza tolerancja na nieprzyjemne doznania, a rośnie łaknienie doznań przyjemnych. Na ten cel nastawione są zarówno badania naukowe, jak i działalność ekonomiczna, co roku produkuje się lepsze środki przeciwbólowe, nowe smaki lodów, wygodniejsze materace i coraz bardziej uzależniające gry na nasze smartfony, żebyśmy czekając na autobus, ani przez jedną krótką chwilę nie musieli cierpieć nudy.

Normalny stan psychiczny, emocjonalny, duchowy, czyli taki, w którym szczęście się zdarza, ale tylko czasem, nie jest powodem do szukania rozwiązania u specjalistów lub kolejnych sponsorów. Proponuję się z tym pogodzić, bez względu na to, jak bardzo ci się to nie podoba. W każdym razie mnie się nie podobało. Tak bardzo mi się nie podobało, że już samo to było cierpieniem. Dwie terapie odwykowe, roczna terapia DDA, półroczne warsztaty z duchowości i co tam jeszcze, owszem, pomagały. Na pewien czas. Nie trwale. I dlatego w końcu pogodziłem się z tym, co słyszałem prawie od początku i powtarzam: trzeźwość oznacza także zgodę na cierpienie (chodzi o obniżony nastrój, a nie o fizyczny ból, choć czasem i to też).

Ale ilekroć musieliśmy wybierać między charakterem a przyjemnością, troska o szlachetność charakteru ginęła w pogoni za urojonym szczęściem[5].

Spotkałem w polskiej wersji AA alkoholików z pewnej szkoły sponsorowania, którzy twierdzą, że Dwanaście Kroków to Program, który trwale uszczęśliwia. Nawet wyszukują jakieś argumenty, na przykład fragment jednej z obietnic:
Poznamy nową wolność i nowe szczęście[6].
Czytanie ze zrozumieniem jest elementem kontaktu z rzeczywistością, a to niezbędne trzeźwym ludziom. Poznamy – to wcale nie znaczy, że będziemy doświadczać i to stale. Jeśli poznam dziś cztery śliczne panie, to nie znaczy, że ożenię się z każdą z nich i z każdą stworzę szczęśliwą rodzinę do końca życia.
Albo to: Wkrótce miałem zostać wrzucony w to, co lubię nazywać czwartym wymiarem egzystencji. Miałem poznać szczęście, spokój i poczucie użyteczności w sposobie życia, który staje się coraz bardziej cudowny wraz z upływem czasu[7].
I znowu to „poznawanie"! Ten człowiek po spektakularnym przebudzeniu duchowym przez kilkanaście lat cierpiał na poważną depresję, a to jest wręcz zaprzeczeniem szczęścia. 

Życie jest trudne. To ważna prawda, jedna z najważniejszych. Ważna dlatego, że z chwilą, gdy ją poznamy, wznosimy się ponad nią[8].

W każdym razie, jeśli ktoś w AA obiecuje ci (a słyszałem o takich, co nawet gwarantują) trwałe szczęście, to… może znajdź kogoś mniej oderwanego od rzeczywistości.

W środowisku AA często słyszę, że Bóg przemawia do człowieka ustami różnych ludzi. Może dlatego tyle różnych cytatów, żebyś w końcu usłyszał tych innych ludzi?




---
1. „Alkoholik”, Meszuge, WAM, s. 185.
2. Teraz jestem duży i wiem, 
że w życiu piękne są tylko chwile
Dlatego czasem warto żyć
– Dżem i Rysiek Riedel.
3. „Życie jest ciężkie” – krótkometrażowy film Macieja Chmielewskiego z 2000 roku.
4. Yuval Noah Harari, „Homo deus”.
5. 12x12, s. 73.
6. „Anonimowi Alkoholicy”, wydanie z 2018 roku, s. 84.
7. „Anonimowi Alkoholicy”, wydanie z 2018 roku, s. 8.
8. M. Scott Peck, "Drogą mniej uczęszczaną", wyd. Medium, s. 13.



sobota, 13 sierpnia 2022

Specjaliści językoznawcy z AA

Kolega podrzucił mi następną rewelację z najnowszej Skrytki, zanim sam do niej dotarłem. W kolejnej poprawionej wersji Wielkiej Księgi ma być: Wrzucałem je na ganek na piętrze… Ups! Mocne!



Jako technik budowlany uprzejmie informuję, że ganek to przybudówka z zewnętrznymi schodami przed wejściem do budynku lub z tyłu, nakryta daszkiem podpartym słupkami, otwarta lub zamknięta. Ganek stoi na ziemi! Ganek nie jest na piętrze!

Żeby nie było wątpliwości, bo może gdzieś na antypodach, na przykład w Timbuktu, jest jakiś jedyny na świecie ganek na piętrze, przypominam, że w tym tekście nie chodzi o jakiś ganek, gdzieś tam, ale o konkretny budynek, dom doktora Boba w Akron, który można zobaczyć do dziś. Oto i ten dom. Z przodu i z tyłu. Widać oba ganki. Stoją one na ziemi, czy wiszą jakoś na piętrze?
Doktor Bob zapewne wystawiał te buteleczki na ganek albo wrzucał na dach ganku, ale to widocznie za proste dla polskich AA. Jednak przede wszystkim w oryginalnym tekście nie ma nic o jakimś piętrze. Wyraźnie ważniejsze są rojenia i fantazje polskich alkoholików.

 


Przed wymyślaniem i tworzeniem takich rewelacji warto byłoby może upewnić się, gdzie są ulokowane ganki w domu doktora Boba w Akron. A może nie trzeba, bo polscy alkoholicy są nie tylko genialnymi językoznawcami, ale i znakomitymi specjalistami od konstrukcji ganków?


I tylko w jednym różnicie się od Boga – Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej [Erich Maria Remarque].


--
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ganek_(architektura)
https://sjp.pwn.pl/sjp/ganek;2460774.html

piątek, 12 sierpnia 2022

AA powinni już na zawsze…

W jednoosobowej spółce skarbu państwa kolesie załatwili Ziutkowi fuchę. Kiedyś był na kursie hiszpańskiego i nawet na kilkudniowej wycieczce w Madrycie, więc zatrudniono go do przetłumaczenia instrukcji obsługi nowej tokarki numerycznej, którą firma właśnie kupiła w Hiszpanii. Ziutek wywiązał się z powierzonego zadania raczej kiepsko. Nie dość, że trwało to strasznie długo, nie dość, że przy tym zadaniu wygenerował fantastyczne koszty, to jeszcze narobił błędów. Pewnych fragmentów instrukcji nie dało się zrozumieć, bo nie radząc sobie, Ziutek wymyślał nieistniejące dotąd pojęcia i wyrazy, inne błędy w przekładzie powodowały awarię skomplikowanego urządzenia i wpadki przy pracy robotników.

Ciekawe jest to, że w firmie od lat działały podobne urządzenia (nie identyczne, ale podobne) i do nich pracownicy mieli rzetelnie opracowane instrukcje. Można się było nimi, choćby częściowo, posłużyć, ale wtedy Ziutek nie zarobiłby tyle, co przy nowym przekładzie. Kolesiom Ziutka to nie przeszkadzało – niech sobie chłopina zarobi za państwowe, czyli niczyje, pieniądze. Nie przeszkadzało im też to, że właściwie Ziutek nie miał żadnych kwalifikacji czy kompetencji do takiej pracy. W końcu to nie im tokarka urywała palce.

Minęło sporo czasu, problemy z instrukcją do nowej tokarki narastały, ale mówili o tym i protestowali tylko robotnicy na halach, bo władza, zarząd miał to wszystko w dupie.
Część koleżków Ziutka odeszła, widząc, że firma ma się coraz gorzej, a mimo to, a może właśnie dlatego, Ziutkowi powierzono nowe lukratywne zadanie, które zresztą sam wymyślił: miał nieoficjalnie zarządzać zespołem, którego zadaniem było dostosowanie starych instrukcji obsługi, do tej nowej, z błędami. Argumentem było to, że jak będzie jednolicie, to kłopoty się skończą. Tak, to zupełnie absurdalne, ale za cudze pieniądze nie takie cuda się w Polsce wyczynia. A życie i zdrowie robotników? A spieprzać dziady i nie zawracać głowy zarządowi! Jak wam się nie podoba, to wypad, zdychajcie na ulicy. Widać nie jesteście wystarczająco gotowi, by pracować w naszej wspaniałej firmie.


Doświadczenie przekonało nas wielokrotnie, że nic nie niszczy naszego duchowego dziedzictwa tak niezawodnie, jak daremne spory o własność, pieniądze i władzę (7 Tradycja).

I to doświadczenie przekonało Billa . i pierwszych weteranów, że Anonimowi Alkoholicy powinni – dla własnego dobra – na zawsze pozostać biedni. To akurat bardzo dobrze rozumiem, nawet na poziomie grupy (przed wprowadzeniem reguły przelewającego się kapelusza) pojawiały się spory o to, co zrobić ze zbyt dużą kwotą. No dobrze, mamy być biedni, ale nie znalazłem w literaturze AA sugestii, że Anonimowi Alkoholicy na zawsze muszą pozostać bezmyślni oraz zdecydowani i gotowi ignorować zdrowy rozsądek. Może źle szukałem?

W nowej Skrytce 2/4/3 nr 4(161)/2022 w sprawozdaniu z pracy Powierniczego Zespołu ds. Literatury wyczytałem o planach dostosowania 12x12 do nowej Wielkiej Księgi z 2018 roku. Ups! Dowiedziałem się też, że, cytuję… W skład zespołu wchodzą przewodniczący Grzegorz R. powiernik (Warmińsko-Mazurski), Adam W. powiernik (Katowice), Krzysztof K. powiernik (Warta), Tadeusz Ch. delegat narodowy, Andrzej B. (Lublin), Roman F. (Łódź).

Naprawdę? Alkoholik z wykształceniem ledwie podstawowym* w Komisji Literatury?! I ma pracować nad kolejną książką i dostosowywać ją do WK, w której narobił wiele rażących błędów? Czy jego zadanie polegać będzie na wprowadzaniu do 12x12 tych samych błędów, które ośmieszają Wspólnotę AA w Polsce i w niektórych fragmentach czynią tekst Wielkiej Księgi trudnym lub niemożliwym do zrozumienia? Naprawdę ktoś uważa, że to dobry pomysł i w interesie nas wszystkich?

Wykształcenie (lub jego brak) nie świadczy o tym, czy konkretna osoba jest dobrym, czy złym człowiekiem. Natomiast świadczy o jej kwalifikacjach i kompetencjach, Ja jestem technikiem budowlanym, nie mam wykształcenia, a tym samym kompetencji i kwalifikacji do pracy informatyka albo adwokata. Więc się za to nie biorę, bez względu na to, jak namawialiby mnie kolesie dysponujący cudzymi pieniędzmi. No tak, ale ja jestem trzeźwy, czyli wiem, co mogę, umiem, potrafię, a co jest poza moim zasięgiem.

W Koncepcji Jedenastej zawarto sugestię: Powiernikom powinno się zawsze zapewnić dobór optymalnych zespołów, komisji, dyrektorów służb, członków zarządu, personelu i konsultantów. Przedmiotem najwyższej troski zawsze pozostaną: ich skład, kwalifikacje, procedury wyboru oraz uprawnienia i obowiązki pełniących służbę.

Czy na pewno powołanie tego człowieka do Komisji Literatury zgodne jest z Jedenastą Koncepcją i zdrowym rozsądkiem?
Czy w 12x12 należy usunąć błędy (jeśli jakieś są), czy też błędy wprowadzać, żeby było tak samo źle, jak w WK?



--
* Czemu o produkcję błędów podejrzewam Tadeusza Ch.? Bo nie wydaje mi się, żeby tak prymitywne i żałosne błędy robił pisarz, Tomasz Ł. albo Anka O., absolwentka anglistyki.. Jacka i jego kompetencji nie znam. 
Kiedyś powiernicy odpowiedzieli, a ja mam ten e-mail, że nie sprawdzali kompetencji tłumaczy, nie było takiej potrzeby. Może by dla powierników zrobić jakiś warsztat Jedenastej Koncepcji?

czwartek, 11 sierpnia 2022

Tutaj też zaszła duża zmiana

Słyszeliśmy kiedyś (kilka osób), jak ksiądz, w rozmowie z kolegą po fachu, określił konfesjonał jako kibel. Musiał odbębnić swoje godziny w kiblu, a jego kolega po fachu tylko ze zrozumieniem i współczuciem pokiwał głową. Ktoś się zaśmiał, ktoś oburzył, ale połowa z nas rozumiała: godzina za godziną wysłuchiwanie wyrzygiwanych ludzkich podłości i obrzydliwości, to nie jest zajęcie przyjemne. Nawet za pieniądze.

Miałem kiedyś swoją stronę internetową, ale po kilku latach przestało mnie być stać na jej utrzymywanie (domena i hosting). Przeniosłem się wtedy na darmową platformę blogową od Google – nic nie płacę, nic nie zarabiam, prosty układ. A w takim razie, czemu miałbym się babrać w cudzych złościach, urazach, nienawiściach i zawiściach?

Po co mi to było? To bardzo dobre pytanie. Zwłaszcza z akcentem na było. Bo tu też zaszła duża zmiana. Komentarze do artykułów na blogu miały być czymś w rodzaju papierka lakmusowego albo systemu wczesnego ostrzegania, że coś złego dzieje się z moim myśleniem, więc przyjaciele z AA mogli mi, życzliwie, zwrócić uwagę. Inną korzyścią była wymiana doświadczeń, przekonań i poglądów z innymi alkoholikami. Po kilku latach w AA raczej wiedziałem, kogo z grupy na co stać, kto co powie, jakie ma przeżycia. Internet ułatwiał relacje z ludźmi z daleka.

A w takim razie, po co mi to teraz (nadal mam na myśli system komentarzy, a nie blog w ogóle)? Zorientowałem się, że mam trudność z odpowiedzią na to pytanie. Te argumenty z początków, okazały się nieaktualne. Może czasem, niezbyt często, czyjś komentarz mógł stać się inspiracją do nowego tematu, ale to raczej rzadko i coraz rzadziej.
Otwieram Nietoperza (mój program pocztowy) i kiedy widzę kilka-kilkanaście przychodzących informacji z bloga, że są nowe komentarze do moderowania, to ostatnio czuję się zmęczony i zniechęcony, zanim jeszcze zacznę je czytać.
Komentarze bardzo, bardzo rzadko dotyczą tego, co napisałem. Kiedy w niedawnym artykule zwróciłem uwagę, że czytelnicy nieustannie żrą się między sobą, to komentarze do niego też były (w większości) żarciem się między sobą. Coraz częściej uważam, że pewna grupa alkoholików jest ewidentnie uzależniona od internetowych przepychanek i wojenek, które z czasem robią się coraz bardziej agresywne. A ja coraz gorzej czuję się w tym kiblu.

Kiedyś postawiłem sobie pytanie: czy z drugim człowiekiem siadam przy jednym stole, by się porozumieć? Bo może głęboko w czarnej dziurze mam porozumienie, może chcę go do czegoś przekonać, namówić, ośmieszyć, zaatakować i… wygrać?

Proponuję znaleźć sobie inne miejsce do manifestowania swojej teoretycznej wiedzy, fanatyzmu, wiecznego rozdrażnienia, frustracji, potrzeby wojowania i udowadniania innym racji, bo – przynajmniej na razie – na moim blogu nie będzie to możliwe, nawet dla posiadaczy konta Google.

Wydaje mi się jednak, że gdybym zaproponował Krok za Krokiem - internetowy Warsztat 12 Kroków i 12 Tradycji AA, ten sam, który dwa razy w roku odbywa się w Woźniakowie (krok-za-krokiem@googlegroups.com), to pewnie nie miałoby to sensu – tam zwyczajowo pisze się na temat.


wtorek, 9 sierpnia 2022

Doktrynerzy we Wspólnocie

Nigdy nie byłem w Ameryce (tylko w Anglii, Niemczech, Belgii, Czechach i Holandii), nie znam języka angielskiego. Komputery i Internet umożliwiły mi kontakt z alkoholikami, którzy znają język polski, we wszystkich cywilizowanych krajach. Od bardzo dawna Wspólnota i jej historia, lokalne techniki, sposoby i metody, rozwój idei AA, są moją pasją, więc na ile to było dla mnie możliwe, szukałem i znajdowałem informacje o tym, jak się to robi nie u nas. Żeby się czegoś nowego nauczyć, czegoś przydatnego dowiedzieć, coś więcej zrozumieć. Oczywiście nie mam na myśli grup polskojęzycznych za granicą, bo te były takie same, jak w Polsce, skąd je przywieziono, z naszymi typowymi wadami i zaletami.

Wychowany w polskiej wersji AA zaskakiwany byłem informacjami o zwyczajach i praktykach zwłaszcza w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, ale też w innych cywilizowanych krajach, w których Wspólnota funkcjonuje dłużej niż w Polsce. Jakoś mało, jak dotąd, interesowały mnie dwie działające równolegle Wspólnoty AA w Rosji, Białoruś, Ukraina…

Jedną z pierwszych szokujących mnie informacji była ta, że spotkanie AA trwa zwykle godzinę, bez żadnej przerwy na papierosa w środku, że nie ma tam żadnych świeczek oraz niecnego procederu przyjmowania do AA. Jak widać, było to bardzo dawno temu.

Jedno z ostatnich odkryć, co nie znaczy, że z wczoraj, dotyczyło faktu, że w krajach tych bardzo, bardzo niewielu alkoholików zgłębia Tradycje i Koncepcje. Polski pomysł, że jak nie poznałeś Tradycji i Koncepcji ze sponsorem, to nie jesteś trzeźwy albo nie w pełni, spotyka się tam z kompletnym brakiem zrozumienia. Podobne jak setki różnych warsztatów organizowanych u nas co rok, na różnym poziomie.

Kiedy z pomocą sponsora poznawałem Tradycje, pełniłem służby w Intergrupie (łącznik internetowy, następnie rzecznik) i szykowałem się do służby w Regionie. Nie ulegało dla mnie wtedy (ok. 2010) najmniejszej wątpliwości, że Tradycje AA poznaję, by być lepszym sługą.
Już kilka lat później zorientowałem się, że wiedza na temat Tradycji i Koncepcji używana jest w polskiej wersji AA dla zagarnięcia władzy oraz przeciwko innym alkoholikom. Tak w ogóle, to z wiedzą jest ciekawie, taka na przykład wiedza o rozbiciu atomu, może służyć do budowy elektrowni, ale też do skonstruowania bomby atomowej. Zapewne często tak jest, że efekty zdobycia takiej lub innej wiedzy, zależą od intencji (nie zawsze w pełni uświadomionych) konkretnego człowieka.

Polska i Polacy zawsze muszą mieć swoją własną drogę, odmienną od reszty. Nowy Ład (New Deal) w Ameryce przyczynił się do zbudowania potęgi gospodarczej tego kraju. Nasz Polski Ład… no, mniejsza z tym. Na polityce nie znam się na tyle, żeby o niej pisać. W każdym razie obserwuję z czasem, jak grupa doktrynerów i dogmatyków* stara się indoktrynować resztę członków AA. A prościej – jeśli spotkasz w AA kogoś, kto będzie cię przekonywał, że we Wspólnocie konieczna jest drobiazgowa i stale aktualizowana wiedza o Tradycjach, Koncepcjach, Gwarancjach, Karcie Konferencji, Poradniku dla służb i innych przepisach, których coraz więcej produkuje i co chwila nowelizuje biurokratyczny aparat polskiego AA, to będziesz wiedział, że masz do czynienia właśnie z kimś takim. I uciekaj. Albo przynajmniej trzymaj się od takiego typa z daleka i zupełnie nie przejmuj się jego przekonaniami.

Skąd się tacy alkoholicy wzięli? Po co robią to, co robią? Odpowiedź wydaje mi się oczywista, ale właśnie… może tylko wydaje mi się to takie oczywiste, a wcale takie nie jest, więc na wszelki wypadek wyjaśnię.
Nikt nie pragnie być nikim, zerem, miernotą, nie znać się na niczym, o niczym nie mieć pojęcia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wszystkiego wiedzieć się nie da, ale niechby była choć jedna-dwie dziedziny, na których trochę się znam, mam pojęcie, potrafię się wypowiedzieć. Otóż są alkoholicy, nie zawsze nawet ateiści, dla których duchowość AA i Programu jest jakby poza zasięgiem. Z jakichś powodów nie są zdolni do przeżycia głębokiego doświadczenia duchowego, zwanego też przebudzeniem. Jednak jakoś tam chcieliby zaistnieć, coś jednak znaczyć. Postawili więc na wiedzę. Tę właśnie teoretyczną wiedzę o Koncepcjach, Kartach, Poradnikach i innych przepisach. A po co i dlaczego tak? Bo tylko to, tylko wiedza, jest dla nich dostępna. Smutne to…

Polska wersja AA jest zapewne jedyną, w której tacy ludzi starają się tak nachalnie, arogancko i agresywnie indoktrynować innych. Wmawiać pozostałym uczestnikom mityngów, choć rzecz jasna nie tak wprost, że jak nie znają aktualnej wersji jakiegoś tam przepisu w Karcie Konferencji, to są gorszymi alkoholikami. Nie trzeba chyba dodawać, że ci, którzy posiedli taką teoretyczną wiedzę, w domyśle są lepsi. Wyjątkowość polskiej Wspólnoty polega na tym, że aż tylu alkoholików dało się otumanić i sterroryzować. Część z nich, nie będąc w stanie opanować tych wszystkich norm, zasad i przepisów, odeszła z AA.

Pokażę to na innym jeszcze przykładzie. Znasz Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 17 listopada 2010 (Dz.U. 2010 nr 228 poz. 1487)? To może wiesz, czego dotyczy Ustawa z dnia 2 marca 2020 r. (Dz.U. 2020 poz. 374)? Prawie na pewno nie wiesz. Czy w związku z tym, czujesz się i jesteś gorszym Polakiem?

Nigdy, absolutnie nigdy, nie pozwól sobie wmówić, że nieznajomość Karty Konferencji, Poradnika, czy Koncepcji, robi z ciebie mniej trzeźwego alkoholika, lub niewystarczająco trzeźwego. Jeśli takie informacje będą ci potrzebne, to się dowiesz – to prawie żaden problem. Czemu „prawie”? Bo pewien drobny kłopot może stanowić udziwniony, cudaczny, sekciarsko-urzędniczy język tych… „aktów prawnych AA”. To jednak nie jest wielkim wyzwaniem.

O trzeźwości alkoholika świadczą jego relacje z bliskimi, kolegami, współpracownikami, a nie przekonania i oceny specjalisty od poradnika służb z AA. Nauka Koncepcji, Gwarancji, Karty itd, nie ma kompletnie nic wspólnego z wytrzeźwieniem i trzeźwością, i nie temu celowi służy. 






---
* Doktryner to osoba o skostniałych poglądach, kierująca się regułami jakiejś sztywnej doktryny. Zwolennik zasad, regulaminów, przepisów, norm, zakazów, nakazów.
Dogmatyzm to bezkrytyczny stosunek do pewnych tez i poglądów, odrzucający możliwość poddania ich weryfikacji.
Indoktrynacja to systematyczne i natarczywe wpajanie innym jakichś idei lub doktryn.


niedziela, 7 sierpnia 2022

Kiedy zaszła zmiana w PLAA?

W związku z częstymi ciągotami do osobistych napaści i używania wulgaryzmów przez niektórych czytelników, sprawdzam treść komentarzy na tym blogu, a to oznacza, że mniej lub bardziej dokładnie czytam je wszystkie. W ostatnich latach zaobserwowałem w tych wpisach pewną tendencję. Żeby sprawdzić, czy się nie mylę, poczytałem komentarze z lat 2001-2007. Powiem wprost, że różnica wali po oczach.

W dawnych czasach, jeśli ktoś coś komentował, to zwykle grzecznie i życzliwie. To nie znaczy, że wtedy wszyscy i zawsze się ze mną zgadzali, ale w razie czego kulturalnie informowali, że mają inne zdanie i rzeczowo wyjaśniali, dlaczego. Przede wszystkim było to jednak komentarze merytorycznie związane z treścią mojego wpisu.

Obecnie, bez względu na to, co ja napiszę w artykule, niektórzy czytelnicy agresywnie i zajadle żrą się między sobą. Kilkuzdaniowa informacja o śmierci Marii Matuszewskiej, okazała się szokującym sprawdzianem – różni Anonimowi atakowali się zajadle i sprzeczali, nie zawsze wiem, o co. W każdym razie w Matuszewską nie miało to nic wspólnego.
Poziom agresji i zajadłość w udowadnianiu sobie racji narasta. Wpis „Niepokojąca powtarzalność” z końca lipca zgromadził 184 komentarze, z czego na poruszany przeze mnie temat było ich może kilkanaście. Parę komentarzy musiałem usunąć, bo zawierały wulgarne wyzwiska lub czyjeś dane osobowe. Liczba tych, które muszę usuwać też rośnie.

Nadchodzi pora surowego egzaminu: czy potrafimy zachować trzeźwość, równowagę uczuciową i godziwie żyć w każdej sytuacji? [12x12, s. 88].

Klimat rzeczowej dyskusji nie zmienił się w prymitywne, złośliwe, pełne nienawiści, czasem nawet chamskie napaści, z dnia na dzień. Z moich analiz wynika, że zmiana na gorsze zbliżona jest czasowo z popularyzacją w polskiej wersji AA szkoły sponsorowania zwanej pierwotnie „Ulepszonym Programem Londyńsko-Radomskim”, a obecnie zazwyczaj „pendolino”.
Drugim katalizatorem wydaje mi się polaryzacja postaw i przekonań religijnych i antyreligijnym w polskim AA. Przy okazji: katalizator to osoba lub zjawisko przyczyniające się do powstania jakichś zmian lub je przyśpieszające. W każdym razie przez pierwszych kilkanaście lat we Wspólnocie nie widziałem i nie słyszałem agresywnego udowadniania sobie racji, co do religii, wiary, Boga itp. Może wtedy z poprzedniego wydania Wielkiej Księgi łatwiej było wyczytać i zrozumieć słowa:

Nie interesuje nas to, jakie są wierzenia naszych członków. Są to sprawy całkowicie prywatne. (WK, s. 23)

Nie dziwię się, że dziesiątki Anonimowych komentatorów broni swojej zakonspirowanej tożsamości jak lwy. Bill W. napisał:

Jest tylko jeden pewny sprawdzian wartości jakiegokolwiek doświadczenia duchowego: Po owocach ich poznacie [„Jak to widzi Bill”].

Więc te owoce, które obserwuję w komentarzach, wydają mi się mocno problematyczne, a przede wszystkim – ja nie chcę tak żyć, nie chcę nieustannie szukać osobistego wroga. Już nie chcę, może powinienem dodać, bo coś o tym wiem... niestety..

środa, 3 sierpnia 2022

Postawa niezrozumiała nijak

Do gabinetu ginekologa wchodzi mężczyzna. Z zaskoczonym lekarzem odbywa się taka oto rozmowa:
- Co pana do mnie sprowadza, czy chodzi o żonę lub córkę?
- Nie panie doktorze, chodzi o mnie – boli mnie ucho.
- Rozumiem i współczuję, ale trafił pan do poradni ginekologicznej, tu się uszami nie zajmujemy. Proponuję zwrócić się do laryngologa.
- Ja wiem, ale do laryngologa są długie kolejki, poza tym poradnia laryngologiczna jest na drugim końcu miasta, więc zdecydowanie domagam się, żeby mi pan pomógł.
- Szanowny panie, nie znam się na problemach z uszami i powtarzam raz jeszcze, że pomóc w pana przypadku może laryngolog.
- To służba zdrowia i to służba zdrowia, on jest lekarzem i pan jest lekarzem! Już czas najwyższy, żebyście się nauczyli, ze służba zdrowia jest dla pacjenta i lekarz jest dla pacjenta, a nie odwrotnie. To ja płacę podatki i ma być tak, jak ja chcę!
Ostatecznie agresywnego pacjenta wyprowadza ochrona.

Do kościoła ewangelickiego przychodzi mężczyzna w średnim wieku. Pod koniec nabożeństwa woła, żeby ludzie zostali, bo on ma do przekazania coś ważnego.
- Chcę wam powiedzieć, że to, co mówił diakon bardzo mi się podobało, ale chciałbym żebyśmy tutaj poświęcali też czas nauce Mahometa, o którym nie było mowy w ogóle.
- Proszę pana, ale my nie jesteśmy muzułmanami, islam nas nie interesuje w najmniejszym nawet stopniu, proponuję znaleźć jakiś meczet.
- Wiem, ale meczet jest w mieście wojewódzkim, a to daleko. Ja jestem muzułmaninem i moje potrzeby też muszą być uwzględnione.
- Za to my jesteśmy chrześcijanami i Mahometowi poświęcać czasu nie będziemy.
- Wam się już w dupach poprzewracało! To religia jest dla ludzi, a nie ludzie dla religii, a skoro jedno i drugie to religia, to proszę mnie nie dyskryminować!
Ostatecznie agresywnego wyznawcę wyprowadza policja.

W obu tych przypadkach to już nie jest tylko roszczeniowa postawa (choć to oczywiście też), ale wręcz manifestacja jakiejś choroby psychicznej albo zaburzenia, kompletnie oderwanie od rzeczywistości, nierealistyczna ocena otaczającego świata, spraw i zdarzeń oraz własnych możliwości i swojej siły sprawczej.

Przychodzi mężczyzna na mityng AA. Teatralnie przewraca oczami, gdy mówią o Bogu, jakkolwiek Go rozumieją, ale poza tym zachowuje się spokojnie. Na koniec, gdy ogłoszono, że teraz czas na sprawy organizacyjne, zabiera głos.
- Wszystko to bardzo piękne, ale ja – poza tym, że jestem alkoholikiem i cierpię – jestem też ateistą. Czy moglibyście łaskawie brać to pod uwagę i dostosować się do potrzeb ateistów i agnostyków? W końcu mówicie, że pomoc dla cierpiącego alkoholika jest dla was najważniejsza, więc ja się tej pomocy domagam, ale bez tych wstawek religijnych.
Itd. Itd. Itp.

Od czasu do czasu w środowisku AA pada sensowne w sumie pytanie: czemu i po co ateiści i agnostycy próbują żądać i domagać się, by Wspólnota AA dostosowała się do nich? Czemu nie założą własnej organizacji, która uwzględniałaby ich potrzeby?
Odpowiedzi na to mam trzy. Pierwsza jest taka trochę pół żartem, pół serio, robią to, bo realizują starą AA-owską zasadę – trzymaj z wygranymi. Druga jest zdecydowanie mniej przyjemna – chodzi o zawiść. Z zazdrości czasem może wynikać coś dobrego, ale zawiść jest zawsze zła; zawistnik, nie mogąc czegoś mieć, chce i stara się, żeby nie miał tego nikt inny. Trzecia odpowiedź brzmi: jeśli nie pierwsza lub druga, to nie wiem, nie rozumiem takiej postawy, bo wynika ona z jakiegoś zaburzenia i poznanie go leży poza moim zasięgiem.

Program AA jest programem powrotu do Boga albo, jeśli ktoś nie był w związku z Nim nigdy, zbudowanie od zera relacji z Siłą Wyższą. Dlaczego to takie ważne? Może dlatego, że to Bóg może rozwiązać problem alkoholizmu (nie mylić z samym tylko problemem z piciem). Nie dokonuje tego Wspólnota AA, ani sponsor, ani mityngi, ani służby, ani Dwanaście Kroków… Wszystko to są elementy drogi do Niego. Ano właśnie – elementy drogi, jednak trzeba pamiętać lub uświadomić sobie, że uznanie bezsilności, obrachunek moralny, zadośćuczynienie itd. nie są NIM. Tak jak znakomicie wyposażony gabinet dentystyczny w renomowanej przychodzi, z pielęgniarką stomatologiczną, ale bez stomatologa (za to z ortopedą), może pomóc, jednak w dość ograniczonym zakresie i raczej nie na to, co najważniejsze dla kogoś, kogo boli ząb.
Owszem, rozwiązanie AA zawiera pewne fragmenty „psychologii moralnej” i nie są one bez znaczenia, naprawdę wiele potrafią pomóc, ale… też nie są Bogiem.

Próby i pomysły usunięcia Boga z rozwiązania, jakim dysponują Anonimowi Alkoholicy, oznaczałoby pozbycie się najważniejszej Siły sprawczej. Tylko po co? Z zawiści? Jeśli dla mnie to niedostępne, to straćcie i wy? Skoro ginekolog nie może mi pomóc na ból ucha, to niech go zwolnią z pracy, niech w takim razie nie pomaga nikomu?

Rozumiem w pełni postawę Andy’ego F., który jako agnostyk odnalazł się w AA i nawet książkę napisał o tym, jak mimo agnostycyzmu alkoholik może skorzystać z oferty AA. Zresztą ja miałem podobnie. Przyszedłem do AA jako wojujący ateista. Uchwyciłem się i kurczowo trzymałem tylko jednego, określenia: Bóg, jakkolwiek Go pojmujemy oraz sugestii, żebym wymyślił własną koncepcję Boga. Z czasem zmieniłem się w agnostyka, a później… Tak się to zaczęło. Ale nigdy nie wymagałem od Wspólnoty AA, żeby pozbyła się ze swojego rozwiązania jedynego elementu, który naprawdę działa i jest skuteczny. Choć w paru momentach niewiele brakowało, żebym uznał, że to ja muszę znaleźć dla siebie inne rozwiązanie w innym miejscu, bo to, oparte na wierze, nie wydawało mi się osiągalne.

Około czterdzieści lat temu wybitny psycholog amerykański Burrhus Frederic Skinner opracował 12 Kroków humanistycznych {„A humanist alternative to A.A.’s twelve steps”*). Od tego czasu, a może i jeszcze wcześniej, takie programy konstruowało wielu ludzi. Cechą wspólną tych rozwiązań jest nieobecność Boga oraz to, że… nie działają.

Skąd wiem, że nie działają? Gdyby rzeczywiście takie rozwiązanie było skuteczne, to powstałaby wspólnota światowa obsypana najwyższymi nagrodami. Byłaby absolutnie idealna, bo trafiałaby zarówno do wierzących jak i niewierzących. Tu trzeba dodać, że dwanaście humanistycznych kroków ani nie potrzebuje żadnej Siły metafizycznej, ani z nią nie walczy. W tym przypadku wierzenia alkoholika lub ich brak byłyby zupełnie obojętne. Podobnie jak u dentysty. Taka organizacja miałaby zasięg światowy i prawdopodobnie zmiotłaby z rynku Wspólnotę AA. Tak się jednak nie stało, bo rozwiązanie problemu alkoholizmu bez Boga nie jest skuteczne. A szkoda…

W każdym razie tu ponownie można zadać pytanie: po co, jeśli nie z rozgoryczenia i zawiści, próbować Programowi AA odbierać Boga, usuwać Go z Dwunastu Kroków? Po co niektórzy starają się to robić, zamiast założyć swoją wspólnotę opartą na tym humanistycznym programie? W krokach Skinnera nie widzę niczego złego, więc… życzę samych sukcesów. Całkiem poważnie, z mojej strony to nie jest drwina.

Tylko jednej rzeczy nie zrobiłbym nigdy (gdyby taka wspólnota powstała i skutecznie pomagała), na pewno nie chodziłbym na ich spotkania i nie wciskał im nachalnie swoich przekonań. Cieszyłbym się po prostu, że kolejna grupa cierpiących alkoholików znalazła rozwiązanie.

 

 

---
* http://www.ptpb.pl/_pdf/AA.pdf   albo   http://eleusis.pl/program-12-krokow-wedlug-burrhusa-frederica-skinnera/   i wiele innych.