piątek, 21 lipca 2023

Identyfikacja czy prezentacja

Pierwszy alkohol spożyłem w wieku lat 12 lub 13. Były to cztery piwa spożyte z dwoma kolegami z podwórka w restauracji „Agawa”.

Tak zaczynała się klasyczna spikerka. Klasyczna, czyli: jak to ze mną było, co się później stało, jak jest obecnie. Zwykle, choć nie zawsze, okres picia zajmuje w tej opowieści 70%. 20% to terapia odwykowa, AA i Program ze sponsorem, i wreszcie pozostałe 10% to życie obecnie.

… my nie opowiadaliśmy wtedy na mityngach o naszym piciu. Nie było takiej potrzeby. Sponsor i Doktor Bob znali wszystkie szczegóły. Szczerze mówiąc, uważaliśmy, że to wyłącznie nasza sprawa. Poza tym umieliśmy już przecież pić. Za to osiągnięcia i utrzymania trzeźwości musieliśmy się dopiero nauczyć („Doktor Bob i dobrzy weterani”).

Kiedy wspominałem te słowa kilkanaście lat temu, wielu alkoholików zarzucało mi, że się nie znam i coś zmyślam. Bo i o czym niby mieliby mówić alkoholicy na mityngach AA, jak nie o piciu i jego konsekwencjach? Obecnie niektórzy czytali tę książkę albo przynajmniej gdzieś słyszeli powyższy cytat, jednak wydaje się, że zmieniło to bardzo niewiele albo zgoła nic. Poza harcorowymi opowieściami o nadużywaniu alkoholu, naprawdę nie mamy nic innego do powiedzenia? A może te właśnie wspomnienia po prostu sprawiają nam przyjemność? Tak – nam samym.

Jednak najgorsze wydaje mi się, że te pijackie wspomnienia ubieramy w piękne słówka i mówimy o niesieniu posłania, dzieleniu się (czym?) i pomocy w identyfikacji. Zapewne nie zawsze, ale często są to tylko pozory, okłamywanie siebie i innych, i realizacja potrzeby autoprezentacji. Czyżbyśmy nie zauważyli, że minęło prawie dziewięćdziesiąt lat od pierwszych spotkań alkoholików? Że zmieniły się warunki, okoliczności, stan wiedzy i doświadczeń? A może nie chcemy zauważyć, bo wygodniej jest nam po staremu. Bo przestawienie się na coś nowego wymagałoby jakiegoś wysiłku, do którego nie każdy jest zdolny.

Kiedy powstawała Wspólnota wielu alkoholików nie miało telefonu ani radia. Telewizory nie istniały, podobnie jak komputery i Internet. Alkoholizm nie był chorobą, nie istniała terapia odwykowa. Alkoholicy nowych członków Wspólnoty wyciągali z knajp i barów lub odwiedzali (obcych ludzi) w szpitalach. Prezentowali informacje całkowicie nowe w tamtych czasach, odkrywcze, wręcz egzotyczne. Mówili coś, czego wtedy nie mówił nikt, ale żeby zdobyć zaufanie, żeby pokazać, że wiedzą, o czym mówią, opowiadali też o sobie i swoim nienormalnym piciu.
Tyle tylko, że minęło mnóstwo czasu, zmienił się świat i społeczeństwo.

Dzisiaj (XXI wiek) w środku Europy wiadomo powszechnie, że alkoholizm to choroba, wiadomo, że się to leczy, wiadomo, że są specjalistyczne placówki. Trudno pewnie byłoby znaleźć kogoś, kto nigdy w życiu nie słyszał o AA (nawet jeśli myli mu się to z jakimś klubem abstynenta). O alkoholizmie piszą w gazetach, postać alkoholika pokazywana jest w serialach. Stron internetowych na temat alkoholizmu jest z milion Wpisałem w Google pytanie „czy jestem alkoholikiem?” i dostałem tyle wyników, że życia by mi nie starczyło na przeczytanie tego wszystkiego. W takich warunkach na mityng AA przychodzi nowicjusz. Przychodzi! Sam! Nie wywleczono go z baru, członkowie AA nie odwiedzili go w szpitalu kompletnie nieświadomego, co się z nim dzieje czy stało. Po co przyszedł? Po rozwiązanie swojego problemu, czy po to, by posłuchać, że jacyś inni ludzie też kiedyś nadużywali alkoholu, jak i on sam? Jeśli potrzebna mu jest identyfikacja, to w zakresie porannych lęków, wstydu, strachu, wyrzutów sumienia, poczucia winy (oni wiedzą, co czuję, rozumieją mnie), a nie samego picia. Ale… nadal walimy mu te same własne piciorysy, jak 10-20-30 lat temu i nadal dumni z siebie, bo pomogliśmy, a przynajmniej tak to sobie wmawiamy.

Nie tak dawno na pewnym spotkaniu usłyszałem, kierowane do nowicjusza słowa, że on tu dzisiaj jest najważniejszy. I na tym akurat mityngu w pełni w to uwierzyłem. Tak, tam najważniejszy był nowicjusz, bo i komu mieliby opowiadać, ile razy zesrali się w spodnie, ile razy zasypiali lub tracili przytomność z twarzą w sałatce, ile nocy spędzili w izbie wytrzeźwień, jak często pili denaturat, jak kolorowego pawia puścili i jak daleko…

Jest taki pewien rodzaj grup AA na świecie. Po ich mitingach, czujesz się jakbyś naprawdę potrzebował mitingu. Mieliście tak kiedyś, że po wyjściu z mitingu czuliście się gorzej niż przed? (biuletyn Warta 2018/01).

wtorek, 11 lipca 2023

Akceptacja dla normalnych

Poprzednie teksty, dotyczące akceptacji, przewidziałem dla anonimowych alkoholików na różnym etapie trzeźwienia. Zawierają wiele słów, wyjaśnień, argumentów i przykładów, bo w środowisku AA daje się ostatnio zauważyć pewna fiksacja na temat akceptacji, a nawet absurdalne przekonanie, że rozwiązuje ona wszystkie problemy życiowe, jest odpowiedzią na wszystkie pytania i wątpliwości. Ale zadałem sobie także pytanie, w jaki sposób wyjaśniłbym komuś normalnemu, niezaburzonemu psychicznie, kwestię: jakie problemy rozwiązuje akceptacja? Więc zrobiłbym to tak:

Żeby w ogóle zajmować się akceptacją, trzeba najpierw wiedzieć, co to słowo znaczy. I tak okazuje się, że akceptacja to, przede wszystkim, aprobata (super, świetnie, bardzo mi się podoba itp.). Akceptacja może oznaczać formalną zgodę na coś (szef zaakceptował projekt). Akceptacja to także pogodzenie się z czymś, czego nie można zmienić*.
W pierwszych dwóch przypadkach nie ma żadnych problemów do rozwiązywania, natomiast trzeci, pogodzenie się z czymś, czego nie można zmienić, dotyczy sytuacji lub okoliczności, których... nie można zmienić (sic!). Jeśli czegoś nie da się zmienić, to powinienem natychmiast przestać marnować siły i środki, i przestać próbować to zmienić... skoro się nie da. Pogodzenie się z czymś, na co nie mam wpływu, obniża lub likwiduje złość, rozczarowania, zawody, urazy – i to jest odpowiedź na to pytanie o akceptację: rozwiązuje ona tylko i wyłącznie problemy emocjonalne i żadne inne. Jeśli boli mnie ząb, to rozwiązaniem jest dentysta, a nie akceptacja tego, że boli. Pomocy szukam u dentysty – właśnie dlatego, że bólu nie akceptuję i w tym przypadku mogę coś zrobić. Zresztą... brak akceptacji bywa często katalizatorem zmian i podejmowanego działania. W zasadzie to koniec. Normalnym ludziom wystarczy.

Jest takie przysłowie: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Może zdrowi ludzie mogą bezkarnie manipulować swoimi uczuciami i oszukiwać sami siebie, ale alkoholikom to raczej nie służy. Bo prawda jest taka: jak się nie ma, co się lubi, to się ma, co się nie lubi, ot i wszystko.



---
* https://sjp.pwn.pl/szukaj/akceptacja.html 

niedziela, 2 lipca 2023

Akceptacja - co rozwiązuje?

W tekście z 1 lipca bieżącego roku mowa jest o literaturze AA i wspomniany piciorys pewnego lekarza. Pisałem już o nim ponad pół roku wcześniej, ale może komuś powtórka się przyda.

        Jakie problemy rozwiązuje akceptacja?

W trzecim wydaniu „Alcoholics Anonymous” zawarta była historia osobista doktora Paula O. pod tytułem „Doctor, Alcoholic, Addict” („Lekarz, alkoholik, narkoman”). W Big Book w wydaniu czwartym też jest zamieszczona, ale pod innym tytułem. Wydawało się widocznie, że ten nowy będzie bardziej chwytliwy marketingowo.

W polskiej wersji Wielkiej Księgi z 2018 roku, na stronie 412 zaczyna się historia osobista doktora Paula O. pod tytułem „Rozwiązaniem była akceptacja”. Jest to tekst bardzo polecany przez alkoholików z pewnej szkoły sponsorowania. To częściowo wartościowy tekst, ale… nie do końca, bo przekaz może też rodzić wątpliwości, prowadzić do poważnych nieporozumień.

W przypadku literatury AA potrzebne jest czytanie bardzo uważne, bo w treści może wystąpić:
1. Problem z przekładem z angielskiego oraz z poprawnością/czytelnością wersji polskiej.
2. Problem z zagubieniem istoty rzeczy, z wypaczeniem przekazu, z przekręceniem idei itp. Autorzy nie byli przecież zawodowymi pisarzami, a ich zdolność wypowiadania się na piśmie też mogła być różna. W tym punkcie zawierają się też trudności polskich czytelników, którzy nie zawsze dobrze rozumieją, co autor chciał przekazać, a także ich własne wcześniejsze przekonania.

Nie znam angielskiego, więc nie mogę się zagłębić w analizę poprawności przekładu. Zauważyłem tylko, że w oryginale mamy „Acceptance Was the Answer”, czyli „Akceptacja była odpowiedzią”. Odpowiedzią, a nie rozwiązaniem!

Zwróciłem uwagę na kilka zdań w tej historii.

Dzisiaj uważam, że nie mogę pracować nad programem AA, jednocześnie przyjmując leki. [s. 416] Co to oznacza? Ano dokładnie to i tylko to, co napisano: Paul O., alkoholik, narkoman i lekarz UWAŻAŁ, że ON nie mógł pracować na Programie pod wpływem jakichś leków. Czego to nie oznacza? Ano tego, że sponsorzy w Polsce mogą zabraniać swoim podopiecznym przyjmowania zaleconych przez lekarzy leków, ani nawet proponować czegoś takiego. Nawet jeśli są lekarzami i lekomanami, jak doktor Paul O.

W końcu okazało się, że akceptacja była kluczem do rozwiązania mojego problemu z piciem. [s. 421] Przypominam, że obecnie „akceptacja” to zarówno aprobata, jak i godzenie się z czymś, co się wprawdzie nie podoba, ale nie możemy tego zmienić. Tak więc chyba każdy zgodzi się, że pogodzenie się z faktem uzależnienia od alkoholu, przyjęcie do wiadomości, że jestem alkoholikiem, jest niezbędne w procesie zdrowienia/trzeźwienia. Akceptacja jest kluczem, otwiera drzwi, ale… sama nie rozwiązuje prawie żadnego problemu. Jednak dalej zaczynają się już większe wyzwania i trudności.

Akceptacja jest odpowiedzią na wszystkie moje obecne kłopoty. [s. 422] No proszę, tu znów mamy „odpowiedź” a nie „rozwiązanie”! Zapewne tłumaczki (między innymi Sydney S. i jej podopieczna Anka O.) zorientowały się, że twierdzenie, że akceptacja stanowi rozwiązanie każdego problemu, byłoby już zupełnie absurdalne i nie bardzo sensowne. Rozwiązaniem problemu z bolącym zębem jest wizyta u dentysty, a nie akceptacja faktu, że mnie boli.
Jako czytelnik przyjmuję do wiadomości i rozumiem, że w jakimś momencie życia doktora Paula O. akceptacja była odpowiedzią (cokolwiek to znaczy) na wszystkie JEGO kłopoty… OK. Ja tak nie mam.

Gdy narzekam na siebie lub na ciebie, narzekam na dzieło Boga. Twierdzę, że wiem lepiej niż Bóg. [s. 422] Tu już trzeba bardzo ostrożnie, bo dotyczy to osobistych przekonań religijnych Paula O. Przyjmuję do wiadomości, że dr Paul O. uważał zbrodniarzy wojennych, gwałcicieli, pedofili, ludobójców, za dzieło Boże, które, jako takie, powinienem aprobować. Krótko: ja wierzę w innego Boga.

A skoro nie wiem, co jest dobre dla mnie, to nie wiem, co jest dobre lub złe dla ciebie lub kogokolwiek innego. [s. 422] Nie rozumiem, jak z takim nastawienie można być lekarzem lub sponsorem w AA. Jeśli nie wiem, co jest dobre dla pacjenta, to nie powinienem mu niczego przepisywać, bo jak to – kierując się brakiem wiedzy? Jeśli nie wiem, co jest dobre dla podopiecznego, to jak mogę mu cokolwiek sugerować lub proponować? Skoro nie wiem, co jest dobre dla mnie, to czemu przestawałem pić? Przecież nie wiedziałem, czy picie jest dla mnie dobre, czy złe. Jak miałbym kupować jedzenie albo ubrania, skoro nie mam pojęcia, które będą dla mnie dobre? Nie ma sensu ciągnąć tego dalej, bo sam pomysł jest tak groteskowy, jak sugestia, żeby żyć, nie oceniając nikogo i niczego.

Ostatecznie uważam, że nadmiarowa, wynaturzona akceptacja wszystkich i wszystkiego blokuje działanie, zniechęca do zmian, prowadzi do stagnacji i życiowej bierności, ale za to znakomicie pomaga wchodzić w rolę ofiary. Wszystkoakceptujący ludzie są znakomitym materiałem na niewolników, poddanych, podwładnych, podopiecznych – wszystko akceptują, niczemu się nie sprzeciwiają, na wszystko się godzą, nie podskakują, nie dyskutują. Można im płacić połowę pensji, a będą to akceptować, tym bardziej, że nie wiedzą przecież, czy może jest to dla nich dobre.

Akceptacja wydaje mi się bardzo ważna w procesie prowadzącym do wytrzeźwienia, ale ta akceptacja, która dotyczy pogodzenia się z tym, czego nie mogę zmienić. Jest o tym zresztą mowa w Modlitwie o pogodę ducha. Jeśli coś jest poza moim zasięgiem i możliwościami, najlepiej żebym natychmiast to zostawił za sobą, porzucił, odrzucił, czy jak tam kto lubi. Ładowanie sił i środków (jakichkolwiek, materialnych, duchowych i innych) w sprawy beznadziejne tylko osłabiać mnie będzie coraz bardziej. Wyprodukuję urazy, rozgoryczenie, rozczarowanie, poczucie przegranej. Akceptując wszystko, w tym własne błędy, niczego się na tych błędach nie nauczę, skoro konsekwencje natychmiast zaakceptuję. Jeśli będę akceptował, godził się na wszystko, to wkrótce zacznę gardzić sam sobą, własnym lenistwem, nieudolnością, tchórzostwem, czy co tam mnie przed działaniem powstrzymuje. Taka akceptacja jest tylko pretekstem do wiecznego poddawania się. A to się po prostu nie opłaci. Ale… każdemu wolno przyjmować dowolne postawy życiowe. Wolno też okłamywać siebie i próbować sobie i innym wmawiać, że niczego nie oceniam za to wszystko akceptuję. Trzeźwość oznacza równowagę, a nie skrajne odchylenia. Jednak trzeźwo myśleć też nie ma obowiązku.

Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale doktor Paul O. pracował "na Programie" w specyficzny sposób: jego przyjaciel i sponsor był zarazem jego podopiecznym. Jeśli dobrze zrozumiałem, sponsorowali się nawzajem, naprzemiennie. Ups!



---
Ciekawy tekst „Acceptance is (NOT THE FINAL) answer”https://sontx.org/acceptance-is-not-the-final-answer/




sobota, 1 lipca 2023

Literatura w środowisku AA

Pierwszą książką, na którą natknąłem się w środowisku AA było trzytomowe wydanie Duszpasterstwa Trzeźwości w Opolu pod tytułem „24 godziny”. Zamówiłem to sobie u Józka, pełniącego służbę kolportera dla wszystkich grup w mieście, ale odebrałem dopiero po powrocie z drugiej terapii. W tamtych czasach myśl przewodnia, modlitwa i medytacja z „24 Godzin” były obowiązkowym tematem mityngu. Po kilku miesiącach zauważyłem, że raczej nie należy przyznawać się głośno, że czegoś z tej książki się nie rozumie albo się z czymś nie zgadza. Oznaczało to, że alkoholik ma nawrót i lada moment wróci do picia. Wtedy nie wiedziałem, że „24 Godziny” to nie jest literatura AA, ani że takie podejście – z treścią naszej księgi musisz zgadzać się absolutnie, bo inaczej cię potępimy – oznacza po prostu zapędy sekciarskie. Na wszelki wypadek swoich wątpliwości dość długo nie wyrażałem głośno i publicznie. Tym niemniej stosowny tekst na dany dzień czytałem codziennie przez ponad dwa lata.

Później była Wielka Księga, najpierw granatowa z białymi literami, następnie żółto niebieska (z czasem też wszystkie inne: "Zagadka dla Czytelników"), 12x12, „Życie w trzeźwości” oraz kolejne pozycje literatury Wspólnoty. Co do „Życia w trzeźwości”, to miałem sporo wątpliwości, bo ta niewielka książeczka zawiera treści sprzeczne z przekonaniami terapeutów odwykowych z przełomu wieków, na przykład:
Stwierdziliśmy również, że nie musimy odmawiać sobie przyjemności przebywania z pijącymi przyjaciółmi.
Według profesjonalistów odwykowych absolutnie nie wolno mi było spotykać się z tymi, z którymi kiedyś piłem, a przebywanie w towarzystwie osób pijących, miało być skrajnie niebezpieczne i świadczyć o pragnieniu powrotu do picia.

Zabawnie było z „AA wkraczają w dojrzałość”, bo nie mając jej w ręce, nie zdawałem sobie sprawy, że jest to książka historyczna. Myślałem, że dowiem się z niej, jak ja sam mam w końcu stać się człowiekiem dojrzałym. Dzięki tej lekturze nie dojrzałem jakoś szczególnie, ale obudziła ona moje zainteresowanie historią Wspólnoty, Programu i weteranów. Okazało się, że wiele spraw staje się prostych i zrozumiałych, jeśli wiem, skąd się wzięły, z czego się wywodzą. Znalazłem w niej mnóstwo wartościowych informacji, ale najważniejsza była chyba ta: 
Tragedią naszego życia jest to, jak głęboko musimy cierpieć, zanim nauczymy się prostych prawd, według których trzeba żyć
Między innymi dzięki niej zrozumiałem, że Program nie jest na abstynencję, ale na taką przemianę (przebudzenie) psychiki, że alkohol przestaje być do czegokolwiek potrzebny.

Na którąś rocznicę dostałem „Uwierzyliśmy”. Obawiałem się początkowo, ze będzie ona zbyt religijna, ale w sumie wiele się z niej nauczyłem. 
Dowiedziałam się też, że niektórym dane było to doświadczenie, ale potem odrzucili oni swoje skrzydła, ponieważ mylnie spodziewali się, że Absolut będzie je automatycznie podtrzymywał za nich.
Ten cytat uzmysłowił mi, że przebudzenie duchowe może się cofnąć, łaska zostanie odebrana, jeśli nie będę wykonywał swojej części pracy. Bo wiara bez uczynków jest bezowocna – jak to napisano w innej wartościowej księdze*.

Niesamowicie dużo dowiedziałem się i zrozumiałem dzięki dwóm pozostałym książkom historycznym, czyli „Doktor Bob i dobrzy weterani” i „Przekaż dalej”. Cytat z tej pierwszej:
 … my nie opowiadaliśmy wtedy na mityngach o naszym piciu. Nie było takiej potrzeby. Sponsor i Doktor Bob znali wszystkie szczegóły. Szczerze mówiąc, uważaliśmy, że to wyłącznie nasza sprawa. Poza tym umieliśmy już przecież pić. Za to osiągnięcia i utrzymania trzeźwości musieliśmy się dopiero nauczyć
A było to w czasach, gdy w AA w Polsce na mityngach mówiono tylko o piciu i jego konsekwencjach oraz omawiano przeróżne problemy, smutki, radości – na wzór rundki terapeutycznej. A z „Przekaż dalej” wybrałbym to: 
Gdy doktor Bob szedł na spotkanie w King School, siadał cichcem gdzieś z tyłu, żeby nikt nie zorientował się, że tam jest. Gdy zaś Bill pojawiał się na tym samym spotkaniu, musiał zawsze przewrócić krzesło – uwielbiał znajdować się w świetle reflektorów
Pomogło mi to zrozumieć, że Siłą Wspólnoty i nadzieją dla uzależnionych jest Program AA, a nie życie i postawa Billa, Boba, czy innego weterana.

Książka o historii polskiej wersji AA (utworzonej przez socjologa, dwie terapeutki i harcmistrza, za to bez udziału alkoholików – na pewno w dobrej wierze, ale…), czyli „Historia AA w Polsce”, wydana w dwóch tomach. Z pierwszego pochodzą słowa: 
Grupy AA nie są własnością Kościoła ani księdza czy terapeuty, nie są grupami przykościelnymi, choć mogą gromadzić się przy kościele, ani nie są grupami terapeutycznymi. Mają własną autonomię i niezależność wynikającą z programu i Tradycji. Członków grup AA o zabarwieniu dewocyjnym: „apostołów”, „cudownie nawiedzonych”, „kaznodziejów” proponuję potraktować jako „margines… –  Mocne!

Zrażony nachalną religijnością „24 godzin” i zastraszaniem, że jak się z czymś z tej książki nie zgadzam, to na pewno się napiję, dość długo zwlekałem z lekturą „Codziennych refleksji”; obawiałem się, że to będzie coś podobnego. Ostatecznie okazało się, że jest to literatura AA-owska, a nie religijna, ale przekonania, że ze wszystkim z tej książki trzeba się zgadzać, znowu obserwowałem u wielu polskich alkoholików. Na szczęście w „Codziennych refleksjach” jest słowo wstępne, a w nim informacja, z której jasno wynika, że AA-owski jest cytat na dany dzień, a komentarz jakiegoś alkoholika, to materiał do refleksji, do zastanowienia, a nie do wyznawania. Jego wartość jest dokładnie taka i tylko taka, jak czyjejś wypowiedzi na mityngu. Wielu alkoholików było tym zaskoczonych, ale zdarzają się i tacy, którzy nadal upierają się, że refleksja do cytatu, to oficjalne i obowiązujące w AA zdanie Wspólnoty na jakiś temat. Z tej książki pochodzą na przykład słowa, dotyczące uczciwości:
 Moja Siła Wyższa może usunąć tę wadę, ale najpierw ja sam muszę sobie pomóc, stając się gotów do przyjęcia Jej pomocy – czyli rezygnując z kłamstwa i krętactwa
Ups! To w Kroku Szóstym warto jednak coś konkretnego robić, a nie tylko się pomodlić i składać puste deklaracje o gotowości?!

Osobno napiszę o książce „Anonimowi Alkoholicy” z 2018 roku. Jako pierwsze polskie wydanie zawierała historie osobiste alkoholików. Stosunkowo szybko okazało się, że są z tymi historiami problemy dokładnie takie same, jak z „24 godzinami” i komentarzami w „Codziennych refleksjach” – niektórzy anonimowi alkoholicy w Polsce zaczęli uważać, że przeżycia alkoholików z historii osobistych, są oficjalnym zaleceniem AA i nakazanym postępowaniem. Tu było trudniej, bo żadne wstępy do tej książki, nie dementują takich dziwacznych, a czasem nawet niebezpiecznych przekonań. Z pomocą kolegi, który biegle zna angielski, w 2019 roku pisałem w tej sprawie do GSO**. Do niektórych alkoholików dotarło, ale pewna grupa nadal się upiera, że historie osobiste, to – zalecone przez Anonimowych Alkoholików – wzorce postępowania. Na przykład coś takiego: 
Dzisiaj uważam, że nie mogę pracować nad programem AA, jednocześnie przyjmując leki. Nie mogę też mieć ich pod ręką na wypadek sytuacji kryzysowych. Nie mogę mówić: „Bądź wola Twoja” i łykać tabletki
Może się to wydawać potworne, ale zdarzali się sponsorzy, którzy nakazywali podopiecznym odstawiać leki. Możliwe nawet, że jeszcze gdzieś się to dzieje. I sponsorzy powołują się na ten właśnie cytat z WK. Dopiero samobójstwa w Londynie alkoholików, którym sponsorzy nakazywali odstawić leki antydepresyjne, spowodowały nieco opamiętania.

Autor historii „Rozwiązaniem była akceptacja” z WK, lekoman, alkoholik, lekarz, farmaceuta (to ważne kim był lub jest!), wymyślił coś jeszcze bardziej cudacznego i wręcz sekciarskiego: 
Przez wiele lat byłem pewien, że stanie się alkoholikiem to najgorsze, co mogło przytrafić się takiemu miłemu facetowi jak ja. Dzisiaj uważam, że to najlepsze, co mi się kiedykolwiek przydarzyło. Dowodzi tego, że nie wiem, co jest dla mnie dobre. A skoro nie wiem, co jest dobre dla mnie, to nie wiem, co jest dobre lub złe dla ciebie lub kogokolwiek innego.

To oczywiste brednie. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy uczestnicy mityngów posiedli zdolność czytania ze zrozumieniem, więc postaram się wyjaśnić łopatologicznie, punkt po punkcie.

a) Czy przed uzależnieniem naprawdę przez wiele lat rozważałem, że gdybym został alkoholikiem, to byłoby najgorsze, co może mnie spotkać? Chyba jednak nie. Bałem się, że się nie dostanę na studia, że pójdę do wojska, że nie znajdę sobie dziewczyny albo któraś zajdzie w ciążę… czemu miałbym zastanawiać się wtedy nad potencjalnym alkoholizmem?

b) Autor uważa, że choroba alkoholowa, to najlepsze, co mogło go w życiu spotkać – serio? Też uważacie poważną chorobę, za coś wspaniałego i najlepszego w życiu? Coś takiego świadczy o zaburzeniu znacznie poważniejszym niż zwykły alkoholizm.

c) Autor uważa, że nie wie, co jest dla niego dobre, a co złe – ale jak to? To jakim cudem wie, że najlepszy był i jest alkoholizm? Albo odróżniam dobro od zła, albo nie, a jeśli nie odróżniam, to nie wiem też, co jest najlepsze i co najgorsze. Gość przeczy sam sobie.

d) Autor wie, że alkoholizm, to było coś najlepszego w jego życiu, a to oznacza, że jest wszechwiedzącym Bogiem i zna wszystkie alternatywne wersje swojego życia, takie bez alkoholizmu, takie z rakiem, takie z syfem, takie z gromadką cudownych dzieci, takie bez chorób, takie z milionami dolarów, takie z romansem z własną matką itd. i z ich porównania wychodzi mu, że jednak najlepsza jest ta wersja zawierająca alkoholizm.

e) Wyobraź sobie, że przychodzisz do lekarza. Opisujesz objawy i czekasz na diagnozę i receptę. A tu lekarz ci mówi, że nic ci nie przepisze, bo on w sumie nie wie, co będzie dla ciebie dobre, a co złe, więc niczego nie może ci poradzić.

f) Kupujesz leki w aptece i dopytujesz się, czy syrop na kaszel będzie odpowiedni także dla twojego pięcioletniego dziecka. Farmaceuta odpowiada, że on nie wie, co będzie dobre dla dziecka w tym wieku, ani dla starszego czy młodszego, a w sumie to nie wie, co będzie odpowiednie i dobre dla kogokolwiek.

g) Autor przychodzi do restauracji na obiad. Kelner pyta go, czego się najpierw napije, wina, piwa, whisky, wody, mleka? A ten odpowiada, że kelner musi sam wybrać, bo on nie wie, co będzie dla niego dobre.

h) Powiedzmy, że autor jest sponsorem w AA. Jego podopieczny mówi, że pić mu się chce, że wódka za nim chodzi, więc co on ma zrobić? Sponsor odpowiada, że nie wie, czy napicie się będzie dla podopiecznego dobre, czy złe, więc nic mu nie może poradzić.

Napisałem raz, ale to powtórzę – to są brednie (jak pomysł, że można żyć, nie oceniając nikogo i niczego). Jednak, co może wydawać się paradoksalne, nie w tym jest największy kłopot. Ludziom, w tym alkoholikom, wolno żyć, jak tam sobie chcą, mogą przyjmować najróżniejsze postawy, mieć dowolne przekonania, wysnuwać ze swoich przeżyć dowolne wnioski. Po lekturze tej i innych historii osobistych można mieć wiele wartościowych przemyśleń. A w takim razie, w czym jest naprawdę poważny problem? Ano w tym, że w AA w Polsce zdarzają się alkoholiczki i alkoholicy, którzy wmawiają innym, że te brednie, to zalecony i zatwierdzony przez Wspólnotę AA sposób działania i myślenia, obowiązujący nowicjuszy. To jest niebezpieczne sekciarstwo!

Powoli szykowana jest w USA nowa wersja Wielkiej Księgi (piąte amerykańskie wydanie podobno ma się ukazać w 2024 roku) i już zbierane są do niej nowe historie osobiste. Chciałbym wierzyć, że te nowe, nie będą zawierały tak niebezpiecznych treści. Choć z drugiej strony… człowiek psychicznie chory, socjopata, nieodróżniający dobra od zła, nawet tabliczkę mnożenia potrafi wykorzystać, by zrobić komuś krzywdę. Bo problemem jest fanatyzm, a nie czyjeś fantasmagorie o własnym życiu. Każdemu wolno wierzyć, że alkoholizm jest czymś najlepszym w jego życiu, ale tylko na swój własny użytek i bez wciskania tego innym.

Wiele dobrego przyniosła mi lektura „Jak to widzi Bill”, na przykład:
Dwanaście Kroków zawiera niewiele wskazań absolutnych. Większość Kroków poddaje się elastycznej interpretacji, zależnie od doświadczenia i światopoglądu jednostki
Tu chyba wszystko jest jasne – dajmy odpór sekciarzom twierdzącym, że jest tylko jeden jedynie słuszny sposób rozumienia i realizacji Programu, zatwierdzony i obowiązujący w AA.

Ciekawa, choć nieco trudniejsza w odbiorze była książeczka „The Best of Bill” i chociażby coś takiego:
 Bóg, jakkolwiek Go pojmujemy” to chyba najważniejsze sformułowanie, jakie można znaleźć w całym słownictwie AA. Zakres tych czterech istotnych słów obejmuje każdy rodzaj i stopień wiary, zapewniając nam jednocześnie możliwość własnego wyboru. Nie mniej cenne są dla nas wyrażenia uzupełniające: „Siła Wyższa” i „Siła większa od nas samych”. Dla wszystkich, którzy zaprzeczają istnieniu Istoty Boskiej lub poważnie w nią wątpią, stanowią one otwarte drzwi, których próg osoba niewierząca może przekroczyć, czyniąc tym samym swój pierwszy, łatwy krok do nieznanej jej dotychczas rzeczywistości – królestwa wiary.

A kiedy myślałem, że w AA nic mnie już nie zaskoczy, okazało się, że mój podopieczny usłyszał, że skoro nie wierzy w Boga, to nie może być prawdziwym alkoholikiem. Ups! :-)

Najnowsza książka i chyba już ostatnia ze światowego zestawu literatury AA (odtąd każdy kraj miał tworzyć własne biblioteczki, narodowe), to „Język serca”. Trochę nim byłem rozczarowany, Ani tytułu nie wymyślił, ani wyboru tekstów, nie dokonał Bill W. To składanka powstała już po jego śmierci, co jednak nie znaczy, że jest bezwartościowa. Poruszyło mnie w niej wyjątkowo takie oto stwierdzenie, dotyczące członków AA: Osobista gloryfikacja, arogancka duma, zajadła ambicja,, ekshibicjonizm, nietolerancyjna satysfakcja, pieniądze czy szaleństwo władzy, nieprzyznawanie się do błędów oraz nieuczenie się na nich, samozadowolenie, lenistwo – te i wiele innych cech należą do typowych „schorzeń".



---
* Jk, 2, 14-20. Ale może ktoś powiedzieć: Ty masz wiarę, a ja spełniam uczynki. Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę na podstawie moich uczynków. Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz – lecz także i złe duchy wierzą i drżą. Chcesz zaś zrozumieć, nierozumny człowieku, że wiara bez uczynków jest bezowocna?

** Pytanie do GSO:
I would like to ask if the Personal Stories contained in the Big Book describe attitudes and behaviors suggested by the Fellowship of AA? Or are they – like Daily Reflections – personal shares of AA fellows which do not represent AA stance on any matter?" The new edition of the Big Book in polish, contains personal stories (previous editions did not).

Odpowiedź:
Greetings from G.S.O.! Thank you for your question and this opportunity to be in touch.
The stories in the Big Book reflect the shared experience of the individual member(s). As you know, experience varies from member to member, and it is personal. That is what makes the pool of A.A. experience so rich and wide. It remains simple and personal. A.A. does not take a stance on someone’s shared experience.