niedziela, 16 września 2012

Przebudzenie duchowe

Jak zawsze, prezentuję tylko swoje własne doświadczenia, przekonania i przemyślenia. Nie ma potrzeby się z nimi zgadzać albo nie zgadzać. Może tylko warto przymierzyć je do swoich potrzeb i sprawdzić, czy przypadkiem nie okażą się przydatne.

Przebudzenie duchowe alkoholika
 
Przez lata niepicia zgromadziłem całkiem pokaźną kolekcję fantazji na temat duchowego przebudzenia. Pamiętam, że w pierwszej wersji myliło mi się ono z objawieniem, czy też religijnym nawróceniem i wyprodukowałem sobie (na bazie mityngowych wypowiedzi) przekonanie, że jeśli nie stanę się gorliwym katolikiem i nie będę regularnie uczestniczył w niedzielnej mszy świętej, to nici z przebudzenia, a tym samym z dalszego skutecznego trzeźwienia. Wprawdzie dość szybko zrozumiałem, że duchowość mylę z religijnością, jednak dużo dłużej nie potrafiłem wyobrazić sobie przebudzenia duchowego inaczej, niż w postaci wielce spektakularnego wydarzenia typu „światło i dźwięk”. Odrobinę zawinił tu zapewne Anthony De Mello i jego „Przebudzenie”, największym jednak problemem – jak to oceniam z perspektywy czasu – było chyba samo określenie „przebudzenie”, które zakłada stan zero-jedynkowy, bo w końcu albo śpię, albo nie. Pozostałość czarno-białego postrzegania świata po prostu i tendencji do operowania skrajnościami.
 
Na trzecią rocznicę dostałem od grupy książkę „Uwierzyliśmy” (mniej więcej wtedy też pojawił się w moim życiu drugi sponsor) i choć za pierwszym razem czytałem ją może bez wielkiego zapału i na pewno nie wszystko w niej zrozumiałem, to jednak wiele mi pomogła, a zwłaszcza takie oto fragmenty:
 
Podobnie jak wielu innym uczestnikom AA, i mnie nie było dane zaznać doniosłego i świadomego przeżycia duchowego, i czułam się trochę tego pozbawiona, tak jakby coś mnie ominęło. Ale – jak zauważył współzałożyciel AA Bill W. – „nasz Program jest lepszy niż myślimy”. Dzięki Programowi uwierzyłam, choć proces ten rozpoznałam dopiero wtedy, gdy spojrzałam na niego z perspektywy czasu.
 
Dowiedziałam się, że wielu innych nie przeżywa „elektryzującego momentu” i że im skrzydła wyrastają wolniej – lecz mimo to są one mocne i piękne.
 
W każdym razie dowiedziałem się wtedy i zrozumiałem, że to „przebudzenie duchowe”, tak pożądane przez miliony anonimowych alkoholików, może być też nazwane – i to bez szkody dla jakości – przeżyciem duchowym albo doświadczeniem duchowym. Zacząłem, początkowo bardzo powoli i opornie, stawiać swoje trzeźwienie na realnym gruncie, łapać jakiś kontakt z rzeczywistością, zamiast chaosu przekonań, wyobrażeń, marzeń, oczekiwań i fantazji.
 
W „Uwierzyliśmy” znalazłem także stwierdzenie Billa W. (Czy niepicie to wszystko, czego mamy się spodziewać po przebudzeniu duchowym? Nie; abstynencja to zaledwie sam początek – to tylko pierwszy dar pierwszego przebudzenia. Jeśli mamy otrzymać ich więcej, proces przebudzenia musi postępować naprzód), z którego wynikało, że to przebudzenie duchowe nie musi być wydarzeniem jednorazowym i spektakularnym, że trzeźwienie alkoholika może zbudowane być na bazie całego szeregu  przebudzeń nieco mniejszego kalibru. Dzięki pierwszemu z nich przestałem upierać się, że to świat ma problem, bo ja piję jak wszyscy, a w ogóle to świetnie poradzę sobie sam, ze wszystkim zresztą. Po nim nastąpiły kolejne… przebudzenia, doświadczenia i przeżycia duchowe, które nazywam kamieniami milowymi swojego trzeźwienia.
 
Po pewnym czasie, co zresztą prędzej czy później nastąpić musiało, pojawił się problem odróżniania przebudzenia duchowego od wzruszeń, egzaltacji i innych takich zaburzeń równowagi emocjonalnej. Wykombinowałem, że przebudzenie musi, z założenia, wiązać się ze zmianą i… utknąłem w martwym punkcie, ale nie na długo, bo wkrótce przyszedł mi z pomocą Bill jednym prostym zdaniem: Jest tylko jeden pewny sprawdzian wartości jakiegokolwiek doświadczenia duchowego: „Po owocach ich poznacie ich” („Jak to widzi Bill”). A więc nie chodzi o ekstatyczne przeżycia czy przejmujące doznania, ale po prostu o realne, namacalne efekty. Albo też ich brak. Zawartość, a nie atrakcyjne opakowanie. Treść, a nie forma. 
 
Powoli zaczynały się wyjaśniać tajemnice z przeszłości, z czasów picia, a nawet jeszcze wcześniejszych. Wiele razy zastanawiałem się, czy jestem może człowiekiem opętanym, jakimś demonem zła, socjopatą, niezdolnym do odróżnienia dobra od zła? Dokonywałem przecież czynów – delikatnie mówiąc – moralnie nagannych. Dlaczego? Przyznam też, że nigdy nie trafiała mi do przekonania terapeutyczna koncepcja dobrego człowieka, który robi złe rzeczy. Bo jak to, jestem uczciwy, tylko czasem kradnę? Ona jest wierna i lojalna, ale ma pecha, bo wyszła za mąż za rogacza? Coś tu było nie tak…
Podczas pracy nad Czwartym i Piątym Krokiem AA zorientowałem się, że istotą moich błędów jest egoizm i egocentryzm. Kiedy robiłem je po raz kolejny, odkryłem drugie dno, bo okazało się, że egoizm i egocentryzm wynikał ze strachu i lęku (wybitnie dokuczliwa okazała się jego odmiana zwana egocentrycznym lękiem). Ale dowiedziałem się również, że nie jest prawdą, jakobym nie miał żadnego systemu wartości duchowych, żadnych priorytetów, żadnego kręgosłupa moralnego. Cóż więc się działo???
 
W każdym razie dopiero rozważania nad istotą przebudzenia duchowego pozwoliły mi pojąć, że już od dzieciństwa miałem jasno określone normy moralne, całkiem sensowny i wbrew pozorom wcale nie zdegenerowany świat wartości, w którym oczywiste było, że kłamstwo jest złe, a prawdomówność dobra, że złodziejstwo jest złe, a uczciwość dobra, że zdrada jest zła… Tak, zawsze wiedziałem, rozumiałem i czułem, że zdrada małżeńska jest czynem nagannym, ale przecież kiedy nadarzyła się okazja, skorzystałem z niej bez chwili wahania. I wcale nie chodziło o to, że nie mogłem opanować napięcia seksualnego (pożądania), bo mogłem; jeszcze całkiem nieźle to wydarzenie pamiętam.
Tak, miałem cały system zasad, miałem komplet wartości moralnych i przekonań, ale też ewidentny niedobór siły duchowej, która pozwalałaby mi żyć zgodnie z nimi. 
 
W ten oto sposób odkryłem drugi niezbędny element doświadczenia czy przebudzenia duchowego – jest nim siła ducha, dzięki której mogę żyć zgodnie ze swoimi wartościami. Podczas psychoterapii mówili, że jest ona we mnie, trzeba tylko ją odnaleźć, ewentualnie zbudować, jednak w tym przypadku, wierzę raczej wieloletniemu doświadczeniu AA i tej Siły szukam (i odnajduję) poza sobą. Jest ona niewątpliwie większa niż moja własna.
 
Mijają lata. Inaczej czuję, myślę, wierzę, rozumiem; inna jest moja postawa wobec Boga, życia i ludzi; nareszcie jestem w stanie żyć w harmonii ze światem duchowych wartości. Nastąpiła zmiana. Przebudzenie (doświadczenie, przeżycie) duchowe dokonało się, nie jedno zresztą, mam też wiarę i nadzieję, że nie ostatnie – rozwój duchowy nie ma kresu. Czy w takim razie czas na… święto? Niestety nie. Nadszedł czas na wiadomość najgorszą: to nie wystarczy, to wszystko za mało. Bo przebudzenie duchowe, choćby nie wiem jak widowiskowe i przejmujące, ma wartość… teoretyczną, potencjalną. Może ono zmienić moją postawę, przekonania, sposób myślenia i emocje, ale nie zapewni mi realnego doświadczenia oraz praktycznych umiejętności. Jeżeli czegoś nie robiłem jeszcze nigdy w życiu albo też nigdy bez alkoholu, to muszę się tego nauczyć – po prostu. Oczywiście, przebudzenie duchowe może mi w tym pomóc, bo to i inne nastawienie, i gotowość, i mniejszy poziom lęku itd., ale pewne umiejętności zdobywa się tylko w działaniu, dzięki codziennej praktyce. A na to trzeba czasu...
 
Kiedy wreszcie dotarło do mnie, że przebudzenie, czy też doświadczenie duchowe nie zawsze wystarczy, że jest ono niewątpliwie szansą i nadzieją, ale jednak nie gwarancją, że odtąd właściwie wszystko w moim życiu będzie się działo samo, bez mojego udziału, zaangażowania, wysiłku, a zwłaszcza bez cierpienia, zacząłem pełniej pojmować głęboki sens słów: Dowiedziałam się, że wielu innych nie przeżywa „elektryzującego momentu” i że im skrzydła wyrastają wolniej – lecz mimo to są one mocne i piękne. Dowiedziałam się też, że niektórym dane było to doświadczenie, ale potem odrzucili oni swoje skrzydła, ponieważ mylnie spodziewali się, że Absolut będzie je automatycznie podtrzymywał za nich. 
 
Przebudzenie, doświadczenie, przeżycie duchowe jest łaską i darem i jeśli w ogóle zależy od nas, to w stopniu minimalnym. Jest darem, który tak łatwo jest przegapić, oczekując i wypatrując wielkiego BUM! Jest darem, który można zmarnotrawić, próbując zachować tylko dla siebie, nie przekazując dalej albo po prostu nie realizując swojej części zadania, nie robiąc tego, co powinniśmy zrobić sami. Jest darem, który zobowiązuje…