---
* https://sjp.pwn.pl/sjp/pokora;2503570.html
** https://sjp.pwn.pl/sjp/religia;2514825.html
Meszuge (hebr. měszuggā) - oznacza w języku jidysz wariata, człowieka niespełna rozumu, szaleńca. Najczęściej określenie to ma charakter pejoratywny, ale nie zawsze, bo meszuge to czasem po prostu ekscentryczny dziwak, oryginał... Blog zawiera artykuły, eseje i inne teksty, prezentujące moje prywatne przekonania, przeżycia i doświadczenia. Niektóre z nich znaleźć można w książkach „ALKOHOLIK”, „12 KROKÓW OD DNA”, „ALKOHOLIZM ZOBOWIĄZUJE”, „KROK za KROKIEM” i innych.
Jest takie powiedzenie: naród, który nie pamięta/nie zna swojej historii, jest skazany na jej powtarzanie. Nie chciałbym powtarzać swojej historii z czasów picia oraz tych kilku lat, kiedy wprawdzie już nie piłem, ale do trzeźwości było mi bardzo daleko. Jednak na samym początku zainteresowałem się historią z typowej dla alkoholików przekory. Ktoś mówił, jak jest, a ja to kwestionowałem wręcz odruchowo, dla zasady. Grałem rolę Boga Wszystkowiedzącego, a jeśli nawet czegoś nie wiedziałem, to sobie wymyśliłem. Dzięki temu, wiele lat później, wykombinowałem coś takiego: Czym alkoholicy różnią się od normalnych ludzi? Normalni, czyli nie chorzy psychicznie, jak czegoś nie wiedzą, to starają się dopytać, doczytać, dowiedzieć, po prostu. Jeśli alkoholik czegoś nie wie, to wymyśla.
Grób Wilsonów |
Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia… [1]
Najpierw zwracałem uwagę na różne podejrzane „prawdy”
wygłaszane na mityngach. Niektóre były tylko bez sensu, ale inne poważnie
utrudniały wytrzeźwienie zgodnie z zasadami Programu Dwunastu Kroków. Były to
na przykład hasełka: jeden rok – jeden Krok, alkoholicy nie mogą mieć
autorytetów w AA, nie wolno używać zaimka „my”, bo ja tu jestem przecież
najważniejszy, bez świeczki mityng jest nieważny itp.
Piwo otrzymane tamtego ranka od Billa było ostatnim alkoholem, jaki wypił w życiu [2]
W miarę jak poznawałem historię AA i weteranów pojawiało się wiele odpowiedzi na zadawane, ale i niezadane pytania. Parę przykładów.
Czy pierwsi weterani trzymali alkohol w domu? Ależ oczywiście! Żeby dowieść samemu sobie i innym, że nie ulegną pokusie.
Twierdziłem, że musimy dowieść, że można żyć w obecności alkoholu i nie pić. No więc kupiłem dwie duże butelki i postawiłem je na szafce [3].
Czy w początkach Wspólnoty na mityngach mowa była o piciu,
czy opowiadano piciorysy? Ależ skądże! Tego weterani nie robili – mowa była o
rozwiązaniu, a nie o problemie.
…my nie
opowiadaliśmy wtedy na mityngach o naszym piciu. Nie było takiej potrzeby. Sponsor
i Doktor Bob znali wszystkie szczegóły. Szczerze mówiąc, uważaliśmy, że to
wyłącznie nasza sprawa. Poza tym umieliśmy już przecież pić. Za to osiągnięcia
i utrzymania trzeźwości musieliśmy się dopiero nauczyć [4].
Czy na początku
Wspólnota oferowała pomoc wszystkim, którzy chcą przestać pić? Ależ skądże! To
była grupa białych mężczyzn klasy średniej. Kiedy zjawiła się pierwsza
Murzynka, to ci tolerancyjni, mili ludzie, zgodzili się, że może na skorzystać
z ich doświadczeń, ale musi chodzić na jakąś inną grupę, i specjalnie założyli
grupę dla czarnych, byle tylko Murzyni nie próbowali dołączyć do nich, siadać obok nich [5].
Grób Smithów |
Clarence nie
lubił Billa i często go wyklinał…
[6].
Czy Bill i Bob
odkryli, że rozmowa z innymi alkoholikami pomaga im samym utrzymać abstynencję?
Ależ skądże! Bill W. rozmawiał z innymi wiele razy, ale bez większych dla nich efektów. Na
właściwą drogę naprowadził do doktor Silkworth, który… [7] poinstruował go,
co i w jaki sposób mówić. Spotkanie Billa i Boba w Akron miało miejsce znacznie
później.
Czy
przedstawianie się imieniem i inicjałem nazwiska związane było z zasadą
anonimowości w AA? Gdzie tam! Tę tradycję Anonimowi Alkoholicy przejęli od grup
oxfordzkich [8].
Na koniec kilka
zdań o przyjaźni i jej braku w AA.
Chyba
najboleśniejsze było poróżnienie się Billa z Clarence’em S., założycielem AA w
Cleveland. /…/ Na Vesey Street zaczęły rozchodzić się wieści o tym, że kilka
grup z Cleveland zamierza się odłączyć, zrywając wszelkie związki z AA
kierowanym przez Billa…
[9].
Na koniec coś z tylko polskiej literatury AA, to jest z „Historii AA w Polsce”: Grupy AA nie są własnością Kościoła ani księdza czy terapeuty, nie są grupami przykościelnymi, choć mogą gromadzić się przy kościele, ani nie są grupami terapeutycznymi. Mają własną autonomię i niezależność wynikającą z programu i Tradycji. Członków grup AA o zabarwieniu dewocyjnym: „apostołów”, „cudownie nawiedzonych”, „kaznodziejów” proponuję potraktować jako „margines”… (autorem jest ojciec Dariusz Kwiatkowski, marianin).
Zauważyłem w jednym z biuletynów pewien cytat, który przypomniał mi zdarzenie sprzed wielu lat; zdarzenie, z którego obecnie i od dawna już jakoś nie jestem dumny.
Książkę „Doktor Bob i dobrzy weterani” przeczytałem niezwłocznie po tym, jak tylko się ukazała. Znalazłem w niej mnóstwo wartościowych rzeczy, a wśród nich właśnie ten cytat: „Bob twierdził, że istnieje trudna droga i droga łatwa. Ta trudna polegała, jego zdaniem, na samym chodzeniu na mityngi". ("Doktor Bob i dobrzy weterani", s,. 206). Wykorzystałem go kilka razy na spikerkach, wkurzając tym wielu alkoholików. Nie mówiłem tego wprost, bo to byłoby już bezczelnym kłamstwem, ale sugerowałem, że alternatywą dla tego chodzenia tylko na mityngi jest Program. Nie protestowałem też i nie wyjaśniałem, gdy słuchacze tak właśnie rozumieli ten cytat. Choć ja wiedziałem, że te słowa doktora Boba, dotyczą czegoś innego.
Stary szpital miejski w Akron |
Najpierw
Doktor Bob powalał gościa informacjami medycznymi. Zapicie opisywał jako nawrót
choroby, tak jakby mówił o cukrzyku, który nażarł się cukierków. Podkreślał
też, że alkoholizm jest chorobą śmiertelną i że, aby ozdrowieć z niej – czy też
raczej od niej nie umrzeć – należy w ogóle nie sięgać po pierwszy kieliszek. To
była podstawa. Po kolei wbijaliśmy to sobie nawzajem do głowy. Dopiero potem
przechodziliśmy do aspektu duchowego.
(„Doktor Bob i dobrzy weterani”, s. 124)
Była to
procedura, która w Akron trwała kilka lat, a ze swojej specyficznej diety
doktor Bob zrezygnował jeszcze później i raczej niechętnie.
A oto w całości
cytat, o który chodzi:
„Bob
twierdził, że istnieje trudna droga i droga łatwa. Ta trudna polegała, jego
zdaniem, na samym chodzeniu na mityngi. W ciągu pięciu dni w szpitalu można
było usłyszeć tyle wypowiedzi, że na zewnątrz zabrałoby to pół roku". ("Doktor Bob i dobrzy
weterani", s,. 206)
Doktorowi nie
chodziło o Program Dwunastu Kroków, który zresztą wtedy jeszcze nie istniał,
ale o tę kilkudniową hospitalizację w jego szpitalu. Ci, którzy nie byli w
szpitalu i nie doświadczyli tego wszystkiego, co tam można było otrzymać, czyli trafiali na
mityngi wprost z ulicy, mieli gorzej i to właśnie była ta trudniejsza droga.
Formalnie rzecz
biorąc nie kłamałem, działałem też z dobrych intencji, bo zależało mi, żeby do
Programu i sponsorowania przekonać alkoholików odnoszących się do takich
rozwiązań niechętnie, ale… trochę to było z mojej strony manipulacyjne i to
przestało mi się podobać.
Tort rocznicowy grupy AA w King School |
Kuchnia w domu doktora Boba |