Pięcioletni chłopiec stara się przekonać mamę, że to wcale nie on porozrzucał klocki, że przyszedł zły czarownik (wielkolud, smok itp.) i to jego wina. Normalne i naturalne… w pewnym wieku, bo przecież wszyscy wiedzą, że ludzie dorośli nie dyskutują z faktami. Ale, czy rzeczywiście?
Najpierw sprawy najważniejsze, a uczciwość
Najpierw sprawy najważniejsze – powiedzenie dotyczące abstynencji i powtarzane w środowisku niepijących alkoholików na każdym prawie mityngu. I bardzo dobrze, bo to prawda: najważniejszą sprawą dla alkoholika jest zachowanie, utrzymanie abstynencji i warto, żebym o tym nie zapominał. Dopóki nie piję, wszystko jest możliwe. Jeżeli wrócę do picia, cała reszta rozsypie się jak zamek z piasku podczas huraganu.
Do tego momentu wszystko jest proste i oczywiste: abstynencja na pierwszym miejscu! A w takim razie, kiedy zaczynają się problemy? Ano zwykle wtedy, kiedy zadaję pytanie: Na pierwszym miejscu jest abstynencja, a co masz na miejscu piątym? A co na trzecim? Co na jedenastym? Pierwsze miejsce mamy obsadzone, ale wydaje się, jakbyśmy poza tą abstynencją, nie mieli zupełnie żadnych priorytetów, żadnych wartości o zróżnicowanej hierarchii ważności. A przecież, poza tym że jesteśmy alkoholikami, to także mężami, żonami, dziećmi, rodzicami, pracownikami, przyjaciółmi, szwagrami, sąsiadami…
W okresie uzależnionego picia, miałem trudności z wyrażaniem, rozpoznawaniem, nawet nazywaniem uczuć. Ale nadszedł czas, w którym samo tylko utrzymywanie abstynencji przestało być wyzwaniem, za to pojawił się nowy problem, z duchowością, czyli światem wartości. Wiedziałem, że chcę nie pić, to było najważniejsze, ale co dalej? Co naprawdę jest dla mnie ważne? Co na mojej liście priorytetów jest na drugim, trzecim, czwartym, kolejnym miejscu?
Po co mi to? Żeby wydobyć się z chaosu pijanego myślenia. I żeby być uczciwym, choćby tylko wobec siebie. To też dobrze znany element Programu AA, nieprawdaż? Uczciwość wobec siebie, ale uczciwość dorosłego, trzeźwego człowieka, a nie małego chłopca. Tu już nie chodzi o dziecinne zakłamywanie rzeczywistości i sprzeczanie się z faktami, ale o jedność między tym, co myślę, co robię, w co wierzę i co mówię.
Pierwszy raz listę priorytetów życiowych robiłem bardzo dawno temu, może na terapii, albo jakichś warsztatach z duchowości, już nie pamiętam. Na swojej liście miałem wtedy abstynencję, trzeźwienie (odróżniałem już wtedy samo niepicie, od trzeźwości), zdrowie, rodzinę, Boga i religię, uczciwość… Poza abstynencją, cała reszta to były fantazje, marzenia, z sufitu wzięte przekonania i chciejstwa. W ich rozpoznaniu, już dużo później, bardzo przydała mi się tabela czasu, czyli graficzne, albo procentowe przedstawienie, ile czasu i na co przeznaczam, na przykład w miesiącu. Kiedy to sobie ładnie wyrysowałem, moje iluzje zaczęły się sypać. Okazało się, że oszukuję. Siebie i innych.
Abstynencja? Tak, na to przeznaczałem dużo czasu, bo to i terapia i mityngi AA i jakieś warsztaty, maratony itp. zajęcia. Jakieś trzydzieści-czterdzieści godzin miesięcznie.
Trzeźwienie? Jakie niby trzeźwienie?! Nie pracowałem ze sponsorem, nie poznawałem i nie realizowałem Programu AA, nie czytałem literatury AA, nie pełniłem służb. Zero.
Zdrowie? Gębę miałem pełną połamanych i popsutych zębów, paliłem po czterdzieści papierosów na dobę, nie robiłem badań okresowych. Zero.
Rodzina? Z żoną rozeszliśmy się już dawno temu, syna wkurzałem tak, że uciekł z domu do internatu, na kontakty z resztą dość dużej rodziny nie miałem (jakoby) czasu. Może odrobinę więcej niż zero, ale…
Bóg i religia – owszem, był taki czas, w którym namiętnie latałem do kościoła, ale jakoś nie starczyło mi zapału, by poczytać Pismo Święte, a choćby tylko Nowy Testament, czy wreszcie zapoznać się z Dekalogiem i starać się żyć zgodnie z jego wskazaniami. Cztery godziny na miesiąc, ale i tego nie jestem pewien.
Ostatecznie wyszło mi, że poza snem i pracą zawodową, które w tych wyliczeniach nie biorą udziału z oczywistych względów, najwięcej czasu poświęcam… telewizorowi. Tak, dużo więcej nawet niż abstynencji, bo przynajmniej dwie-trzy godziny dziennie; czasem jeszcze więcej.
Najpierw sprawy najważniejsze, czyli… telewizja. Później długo nic i abstynencja, później bardzo, bardzo, bardzo długo nic i jakieś tam śladowe ilości reszty życia. Tak właśnie wyglądała moja trzeźwa uczciwość wobec siebie – co innego deklarowałem, w co innego wierzyłem i zupełnie co innego robiłem. I dziwiłem się, że pić nie piję, ale życie mi się nie podoba! A co mi się niby miało podobać?! Mieszanina skandali, katastrof, mityngów AA, afer korupcyjnych i zajęć terapeutycznych? Jeśli na takich to priorytetach budowałem sobie nowe życie, to trudno się dziwić, że w konsekwencji zbierałem wątpliwe efekty swoich trzeźwych wyborów i decyzji.
Minęło ponad dziesięć lat. W dużej mierze rozpoznałem już swoje priorytety, swój świat wartości i zwykle potrafię na rzeczy dla mnie ważne przeznaczać więcej czasu, na mniej ważnie mniej, a na te zupełnie nieważne staram się nie tracić czasu w ogóle, ale to nie zawsze mi się jeszcze udaje.
W Wielkiej Księdze jedna z obietnic brzmi: Znajdziemy intuicyjnie sposób postępowania w sytuacjach, których dotąd nie umieliśmy rozwiązać. Może i intuicyjnie, sprzeczać się nie mam zamiaru, jednak uważam, że ta intuicja nie pojawiła się wraz z odstawieniem alkoholu, ale raczej w związku z pracą ze sponsorem i realizowaniem Programu w życiu oraz w wyniku wysiłku, jaki włożyłem w rozpoznanie i uporządkowanie duchowości.
Jeśli wiem już, co jest u mnie najważniejsze, co jest drugie w kolejności, trzecie, piąte, to okazuje się, że wybór właściwego postępowania w określonej sytuacji, zdecydowanie mniej stwarza problemów. Oczywiście mniej nie znaczy jeszcze, że wcale, ale przecież to dopiero… połowa drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz