środa, 20 maja 2009

Pogoń za uczuciami

Temat mityngu AA brzmiał: „Czy mam choćby jedną osobę, której mogę w pełni zaufać?” i wydawał się prosty, bezpieczny, nie budzący wątpliwości czy kontrowersji. Zgodnie z przewidywaniami wszystko szło gładko. Wypowiadali się zarówno weterani, jak i nowicjusze, mówiono o sponsorach i o przyjaźni, o prawdziwych przyjaciołach i przyjaciółkach. Burza mózgów rozpętała się dopiero po mityngu. Pojawiły się rozmaite wątpliwości i głębokie przemyślenia. A wnioski? Te, niestety, optymistyczne nie były.

W pogoni za uczuciami

Uznając alkoholizm za chorobę trwałą, ja, alkoholik, zaufanie do siebie mam… delikatnie mówiąc nieco ograniczone. Z oczywistych względów zresztą. Co jednak zadziwiające, a nawet trudne do zrozumienia, wszyscy w swoich wypowiedziach zgodnie twierdzili, że osoba, której możemy w pełni zaufać, to drugi anonimowy alkoholik, czyli również człowiek uzależniony. Czyżby chodziło o jakichś innych, bardziej wiarygodnych alkoholików? Takich, co do których można mieć pewność, że się już nigdy nie napiją i nie zawiodą przy tej okazji naszego zaufania? Zaiste, wielkie musi być pragnienie i potrzeba ufności…
 
Jednak dużo ważniejsze okazały się pytania, które pojawiły się w tym momencie w sposób niejako automatyczny: Co jestem w stanie zrobić, na co jestem gotowy, jak daleko się posunę, żeby czuć to, co chcę czuć? Czy pogoń za pożądanymi, przyjemnymi uczuciami nie zaburza mi realnej oceny ludzi, zdarzeń, świata wokół mnie?
 
Przez całe swoje pijane życie od niechcianych uczuć uciekałem przy pomocy alkoholu. Skutecznie. Mechanizm nałogowego regulowania uczuć, mówią psychologowie, i pewnie mają rację, bo faktycznie, niewielka nawet dawka alkoholu pozwalała mi czuć to, co chciałem, a przynajmniej na pewien czas „zniknąć” uczucia i emocje nieprzyjemne, niewygodne, trudne i przykre. 
Dzisiaj nie piję. A co jeszcze, poza tym, się zmieniło? I czy w ogóle się zmieniło? 
Uczestniczę w mityngach AA. Po co? Prawidłowa odpowiedź brzmi: „żebym nie zapomniał, że jestem alkoholikiem”. Czy rzeczywiście mógłbym o tym zapomnieć? Jak numer telefonu albo przepis na zupę?
Na mityngach spotykam ludzi, takich samych jak ja – alkoholików (identyfikacja). Ale jest coś jeszcze: oni nigdy nie widzieli mnie pijanego. Nawet najbardziej szczere i prawdziwe opowieści na temat picia, a codzienne życie z alkoholikiem, to chyba jednak nie całkiem to samo. Te dwa elementy niosą za sobą określone uczucia: akceptację, odprężenie, rozluźnienie, życzliwość, serdeczność, zainteresowanie, ufność, sympatię, pewność siebie… Po co – tak naprawdę – chodzę na mityngi AA?
 
Podczas mityngów opowiadam o przypadkach ze swojego pijanego życia. Dzieląc się doświadczeniem, siłą i nadzieją, mówię o tym, jak żyłem kiedyś, co mi się potem wydarzyło i jakim człowiekiem jestem obecnie. 
Wiele razy słyszałem kolegów twierdzących, że ich najlepszy dzień w czasach uzależnionego picia był i tak zdecydowanie gorszy od najgorszego dnia teraz. Zresztą, sam to przecież kilka razy deklarowałem w sprzyjających okolicznościach.
Oczywiście, oznacza to, że warto nie pić. Ale również i to, że w wyniku porównania „wtedy” i „teraz” ja zawsze – dopóki utrzymuję abstynencję – będę wygrany.
Wstałem lewą nogą, coś mi się nie udało, nie wyszło, z czymś sobie nie poradziłem? Pójdę na mityng. Przypomnę sobie i opowiem jakąś koszmarną historię z czasów kasacyjnego picia, skonfrontuję ją z „teraz” i już mam to, o co mi chodziło: zadowolenie, ulgę, szczęście, nadzieję, entuzjazm, odprężenie…
Po co – tak naprawdę – chodzę na mityngi AA?
 
Czy mam coś przeciwko mityngom AA jako takim? Bynajmniej! Mityngi są po prostu tym przykładem, który wszystkich nas dotyczy, który wszyscy znamy. Techniki, sposoby i metody poprawiania sobie nastroju w życiu poza Wspólnotą, czyli poza mityngami, warsztatami, zlotami, każdy ma swoje własne, osobiste i prywatne.
 
Pewien człowiek, którego bardzo szanuję i który rozumie alkoholików pewnie lepiej niż oni sami siebie, powiedział kiedyś coś takiego: wy nie chcecie zdrowieć i wracać do normalności – wy stale i wciąż chcecie „trzeźwieć”. Wydaje mi się, że coraz lepiej rozumiem, o co mu chodziło. Tylko, że zupełnie mnie to nie cieszy…
 
Nieskończone, z założenia, trzeźwienie, którego motorem napędowym jest wieczne poprawianie sobie bilansu emocjonalnego, pogoń za uczuciami przyjemnymi ogólnie rzecz biorąc, a ulgą w szczególności, do wytrzeźwienia doprowadzić nie może, a przynajmniej mnie się tak wydaje.
 
Dopóki kręcił się będę, jak pies za własnym ogonem, w kręgu swojej pijanej przeszłości, na własne życzenie wiecznie obecnej w moich myślach i wspomnieniach i stale przywoływanej na potrzeby własne, dopóki swoje „dziś” w nieskończoność będę porównywał z przerażającą destrukcją czynnego alkoholizmu, zamiast starać się uczynić je lepszym niż wczoraj, ale gorszym niż jutro, dopóki będę szukał tylko środowisk, ludzi i zdarzeń, które poprawiają mi nastrój – o prawdziwej trzeźwości mogę sobie tylko pomarzyć. Zakładając rzecz jasna, że mnie ta trzeźwość w ogóle interesuje i pociąga. Bo jeśli nie…  Z tym problemem i wynikającym z niego pytaniami też muszę się zmierzyć. Uczciwie.
 
W tym miejscu znów mogłoby dojść do nieporozumienia. Czy rozważam rozstanie ze Wspólnotą AA? Czy kolejny raz chciałbym zmienić zestaw znajomych i przyjaciół, tym razem na nieuzależnionych? Ależ skądże, bynajmniej!
 
Ja do Programu Wspólnoty AA przyszedłem na stałe. Nie wiem, czy na zawsze, ale na stałe. Oznacza to oczywiście określoną postawę, ale także świadomość, że siłą Wspólnoty jest właśnie jej Program, a nie tylko mityngi, zloty radości czy rocznice. Program, o którym piszę, zawiera – między innymi – Kroki X, XI i XII. Właśnie niedawno, po raz kolejny, zetknąłem się z nimi, a może nawet zderzyłem.
 
Program Wspólnoty AA jest fantastycznym odkryciem i znakomitym pomysłem na życie, natomiast ja, jako alkoholik, z całkiem sprawnie działającym komplikatorem we łbie, nawet kamień wykorzystałbym do poprawiania sobie nastroju i manipulowania uczuciami, a co dopiero delikatne słowo. Tak było – wykorzystywałem Kroki AA do poprawiania sobie nastroju. A jak to wyglądało w praktyce? 
 
Krok VIII, żeby nie sięgać zbyt daleko. Czy nie próbowałem ograniczyć listy osób skrzywdzonych tylko do czasów picia? Chodzący ideał przed uzależnieniem i po zaprzestaniu picia, a w środku… no, cóż – choroba. To przykre, ale, jak wiadomo, zdarzyć się może każdemu. Tak więc właściwie najbardziej to ja skrzywdziłem sam siebie. Wizja zupełnie oderwana od rzeczywistości i wręcz absurdalna, ale jaka przyjemna! Jak poprawia samopoczucie, nastrój i samoocenę!
 
Krok IX. Czy nie próbowałem, przez wiele lat zresztą, ignorować zasadę: „zadośćuczynienie jest dla ofiar, a nie dla katów” i dokonywać niezbędnego zadośćuczynienia właściwie tylko i wyłącznie po to, żeby pozbyć się takich niemiłych uczuć, jak wyrzuty sumienia i poczucie winy?
 
Krok X. Przez całe lata popełniałem te same błędy (czytaj: używałem swoich wad charakteru, bo mi to po prostu przynosiło korzyści) i… realizowałem Krok X podczas mityngów, tam właśnie przyznając się do popełnionego znowu błędu. Doświadczałem w ten sposób ulgi, zrozumienia, akceptacji, życzliwości. Miałem na tą okoliczność nawet przygotowany stały tekst: „zrobiłem… to czy tamto, ale cieszę się, że już to widzę i o tym mówię”. Pięknie, nieprawdaż?!
Czy to moja wina, że w Kroku X pisze o przyznawaniu się, ale nie pisze, gdzie to robić? Czyli widocznie można na mityngach AA, zamiast osobie skrzywdzonej. Nie pisze tu też o zadośćuczynianiu, ani nawet o przepraszaniu – tylko, żeby się przyznawać. Super!
 
Krok XI. Przez wiele lat uważałem, że to Krok dla fanatyków religijnych, zaproszenie do uczestnictwa w liturgii, obrzędach i praktykach. Miałem resztę życia spędzić na kolanach modląc się i medytując? 
A przecież wystarczyło dokładnie przeczytać tylko sam podstawowy tekst Kroku XI! „Poprzez modlitwę i medytację dążyliśmy…”. Modlitwa i medytacja nie są tu przecież celem, ale jedynie środkiem do jego osiągnięcia, a efektem coraz doskonalszej więzi z Bogiem ma być ostatecznie korekta intencji moich działań, zachowań i wyborów życiowych. Ja natomiast latami wybrzydzałem na formę nie zwracając uwagi, a nawet ignorując treść i głęboki sens.
Właśnie tak! O ile w Kroku X poddaję korekcie swoje postępowanie i rozpoznaję swoje prawdziwe intencje, to w XI mam szansę na korektę tych intencji. Tak, szansę. Tylko szansę. 
 
Jak już wspomniałem, w tym roku zderzyłem się w Strzyżynie z trzema ostatnimi Krokami Programu Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików. Bolało. Bolało głównie dlatego, że dwa lata wcześniej „robiłem” już te Kroki, ale wtedy efekt moich działań był, delikatnie mówiąc, mizerny.
 
Co by było, gdybym na szalkach wagi położył z jednej strony pierwszych jedenaście Kroków AA, a z drugiej tylko sam Krok XII? Równowaga? A może ten jeden przeważyłby wszystkie pozostałe?
 
Jedenaście Kroków w efekcie i w konsekwencji miało mnie doprowadzić do tego ostatniego. Niesienie posłania tym, którzy wciąż jeszcze cierpią, ale także wyjście z nowo nabytymi umiejętnościami, wiedzą, przekonaniami, doświadczeniami, w świat. Szeroki świat, który rozciąga się poza salami mityngowymi.
 
Kiedyś, z pomocą Boga, udało mi się zejść z koszmarnej alkoholowej karuzeli. Ale co z tego, skoro właściwie natychmiast wskoczyłem na podobne urządzenie? Prawie dziesięć lat kręciłem się na nim w pogoni za uczuciami, nastrojami, emocjami, stanami ducha… Czyżbym faktycznie nie zdawał sobie sprawy, nie wierzył i nie wiedział, że „Stosowanie półśrodków nic nam nie dało. Znajdowaliśmy się ciągle w punkcie wyjściowym”? Przecież wiedziałem i słyszałem, ale… Ale chyba nie zdawałem sobie sprawy, że połowa drogi znajduje się dopiero pomiędzy Krokami XI i XII.  
Czy wreszcie chcę, czy się odważę, zrezygnować z „trzeźwienia” dla… trzeźwości?





Dużo więcej w moich książkach