Kiedy według programu "strzyżyńskiego" pracowałem wraz z całą grupą przez 10 dni nad Krokami IV i V Programu AA, ktoś w pewnej chwili rzucił zdanie, które zrewolucjonizowało moje rozumienie problemu wad. Głównie moich wad, ale oczywiście nie tylko.
Krótkotrwałe zyski czy długofalowe efekty?
Do tego momentu wydawało mi się, że jakąś tam ilość wad ja po prostu i zwyczajnie mam. Często mówiłem, że "ja już tak mam" albo, "nie jestem święty i jak wszyscy mam wady". Widziałem te wady jako coś w rodzaju dopustu Bożego. Z wadami można było oczywiście walczyć, zmagać się, ulegać im, czasami może ograniczać, ale to w zasadzie wszystko.
A tu nagle ktoś zapytał mnie jak używam swoich wad? Jakie mam korzyści używając swoich wad? Miałem wtedy wrażenie, że w jednej chwili runął wielki mur, który stał na drodze mojego trzeźwienia. Ach, więc to tak wygląda! O to chodzi!
Nie miałbym żadnego problemu z jakąś ze swoich wad, gdyby używanie jej nie dawało mi określonych korzyści czy profitów. Nagle wydało mi się to takie jasne i oczywiste. Przecież jakby stosowanie wady dawało jedynie cierpienie, to bym jej nie używał - to zrozumiałe. A jakie korzyści? Kłamstwo na przykład daje możliwość uniknięcia konsekwencji czy odpowiedzialności - "to nie ja zawaliłem, to Kowalski", złodziejstwo pozwala mieć jakieś dobra za darmo, itd. itp.
Usłyszałem też, że używanie wad daje wprawdzie krótkotrwałe zyski, ale niweczy szanse na długofalowe efekty. Zacząłem od tego momentu widzieć wady jako coś w rodzaju skrzynki z narzędziami. Mam ją zawsze ze sobą. Ale tylko ode mnie zależy czy jakieś narzędzie wyjmę i go użyję. Tak przynajmniej chcę to widzieć.
Nie, niestety, nie zaprzestałem całkowicie używania narzędzi z tej skrzynki. Jednak świadomość, że tak a nie inaczej to właśnie wygląda, że jest to mój wybór, natychmiast odebrała mi komfort korzystania z moich wad.
Życie nie stało się ani prostsze ani łatwiejsze. Może nawet wprost przeciwnie. Kolejny tobołek do bagażu tych rzeczy, za które to ja ponoszę odpowiedzialność.
Nie mogę już z czystym sumieniem powiedzieć: "wiesz, przykro mi, ale ja już tak mam" albo "tak to już ze mną jest" i... mieć problem z głowy. A szkoda...
A co wtedy, kiedy nie jest to aż tak jaskrawe?
Mam koleżankę. Spotykamy się rzadko, ale pisujemy SMS-y i E-maile. Kiedy nie odzywała się kilka dni zacząłem natychmiast wyobrażać sobie, że niewątpliwie czymś ją uraziłem, coś zrobiłem źle. Nie wpadło mi do głowy, żeby po prostu zapytać. Przynajmniej nie w pierwszej chwili. Tego, że na SMS-y nie ma forsy a komputer się zepsuł, jakoś nie brałem pod uwagę.
A jak to jest u Ciebie? Na ile słyszysz, co ludzie mówią? Czy w przypadku wątpliwości potrafisz po prostu zapytać?
Dobry, konkretny tekst. Jeden z tych, które co nieco rozjaśniły mi w głowie:)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń